Trzeba tylko uważnie patrzeć
Wojciech Kozłowski pozujący ze Zdzisiem przy pracy Debory Delmar Corporation (wystawa „Is it art or is it just”) / fot. Karolina Spiak/Archiwum BWA

Trzeba tylko uważnie patrzeć

Rozmowa z Wojciechem Kozłowskim

Jak wytłumaczyć fenomen środowiska artystycznego Zielonej Góry? To splot okoliczności, trochę genius loci, silne indywidualności i nasza głęboka świadomość, że nie jesteśmy prowincją

Jeszcze 4 minuty czytania

IWO ZMYŚLONY: Jak to jest prowadzić galerię na prowincji?
WOJCIECH KOZŁOWSKI: Wiesz co, jak się przyznasz, że jesteś na prowincji, to sam się na tej prowincji zaczynasz sytuować.

Ale przyznasz chyba, że życie artystyczne skumulowało się w Warszawie?
No tak, ale takie stawianie sprawy prowadzi do samowykluczenia, którego ja chciałbym uniknąć. Bo to prowokuje pytania, na które niełatwo jest znaleźć odpowiedź: dlaczego prowincja? Wobec czego prowincja? Czy chodzi tu o stolicę w sensie administracyjnym, czy może o jakiś ośrodek intelektualny? Jeżeli weźmiesz pod uwagę nasz program, to my jesteśmy absolutnie w samym centrum wydarzeń. 

Prezentujesz wielu artystów uznanych – niedawno zakończyłeś wystawę Przemysława Truścińskiego, wcześniej pokazywałeś prace m.in. Wojciecha Bąkowskiego, Olafa Brzeskiego, Rafała Bujnowskiego, Anety Grzeszykowskiej, Tomasza Mroza, Agnieszki Polskiej, Magdaleny Starskiej czy Przemka Mateckiego.
Tak, i robię to z premedytacją, bo są to artyści ważni i ciekawi. Jakąś część programu poświęcam też na debiuty młodych artystów. Staram się pokazywać po prostu to, co jest najistotniejsze w skali Polski – o czym się pisze, o czym się dyskutuje, co dotyka jakichś ważnych problemów społecznych czy artystycznych. W przypadku Przemka Mateckiego ważne było też to, że pochodzi z Zielonej Góry i tu ukończył studia.

Widok wystawy „Is it art or is it just” (kurator Romuald Demidenko), poświęconej relacjom internetu i współczesnej
kultury wizualnej. Wystawa trwa w BWA do 14 marca 2014

Masz de facto monopol w skali całego regionu. Najbliższe ośrodki to Poznań, Szczecin, Wrocław i Berlin – każdy oddalony o kilka godzin jazdy samochodem.
No więc właśnie – to sytuacja wygodna i nie. W sumie robimy 40-50 wydarzeń rocznie, więc, odliczając wakacje, wychodzi jeden event na tydzień – wykłady i spotkania z artystami, kuratorami i badaczami różnych dziedzin. Z jednej strony chciałbym, żeby tego było więcej, ale z drugiej wiem też, że odbiorcy nie są w stanie więcej wchłonąć.

Jaką macie publiczność?
Przede wszystkim to studenci Wydziału Artystycznego naszego uniwersytetu oraz młodzież zielonogórskich liceów. Ale przychodzą też ludzie „spoza branży”, czasem osoby starsze. Nie ma żadnych reguł.

Frekwencja dopisuje?
Wiesz, to jest bardzo różnie. Na przykład Romuald Demidenko przygotowuje już drugi rok program wykładów o architekturze. Tu mamy bardzo dużą frekwencję, bo przychodzą architekci i studenci budownictwa z naszego uniwersytetu – nierzadko ponad sto osób. Dlatego ja też powoli myślę o tej galerii, że ona jest po prostu za mała – nie mamy wyodrębnionej przestrzeni na warsztaty czy wykłady.

Wojciech Kozłowski

ur. 1961, ukończył kulturoznawstwo na UAM w Poznaniu. W latach 1985-91 współorganizował Biennale Sztuki Nowej, współprowadził galerię „po” (z Leszkiem Krutulskim). Od 1992 pracuje na Wydziale Artystycznym Uniwersytetu Zielonogórskiego, od 1998 roku jest dyrektorem galerii BWA w Zielonej Górze. Członek AICA.

Co jest największym problemem?
Rozmaite ograniczenia. Oprócz możliwości czysto materialnych problemem jest duża rotacja odbiorców – przychodzi do nas sporo licealistów, ale ci najbardziej zainteresowani najczęściej później wyjeżdżają na studia – na kierunki, których u nas nie ma: historię sztuki, kulturoznawstwo, stosowane nauki społeczne. Oprócz nich przychodzą do nas studenci, którzy pochodzą z innych miast, więc wyjeżdżają stąd po studiach. No i kwestia dziś podstawowa – refleksja nad pytaniem, czym ma być dziś instytucja kultury – ale to temat na inne, długie opowiadanie.

Ewa Łączyńska-Widz, która prowadzi podobną placówkę w Tarnowie, podkreśla rolę programów edukacyjnych – kształcenie lokalnej publiczności. Jak to wygląda u was?
Oczywiście, organizujemy wykłady, oprowadzania kuratorskie, próbujemy docierać do ludzi niezwiązanych ze sztuką, lecz nie jest to takie łatwe. Nie stawiam jednak edukacji na pierwszym miejscu – np. wyżej od debiutów czy prezentacji klasyków. Ja myślę, że to powinno funkcjonować w jakiejś równowadze. Dobrym przykładem jest niedawna wystawa Joanny Zielińskiej, która – przy całej swojej hermetyczności – posiadała jednak element edukacyjny, bo przywoływała fakty z historii Zielonej Góry, czyli wystawy „Złotego Grona”.

Z galerią BWA Zielona Góra jesteś związany właściwie całe życie – trafiłeś tu prosto po studiach?
Dokładnie trzydzieści lat temu. Zacząłem pracować w roku 1984, jako specjalista do spraw edukacji. W historii tej galerii to był szczególny okres – dyrektorką była pani Bogumiła Chłodnicka, która krótko wcześniej przejęła kierownictwie po Marianie Szpakowskim – założycielu tej instytucji.

Marian Szpakowski w pracowni, fot. Bronisław Bugiel, ok. 1970

Marian Szpakowski znany jest przede wszystkim jako pomysłodawca i główny organizator „Złotego Grona”. Pomówmy trochę szerzej o tej imprezie.
Złote Grono to było klasyczne biennale – cykl wystaw i sympozjów, odbywających się regularnie co dwa lata (1963–1981). To było dzieło życia Mariana Szpakowskiego, który przez pierwsze edycje współpracował ściśle m.in. z Marianem Boguszem, Henrykiem Stażewskim, Juliuszem Starzyńskim i Bożeną Kowalską.

Marian Szpakowski i Złote Grono

Wystawa prac Mariana Szpakowskiego z lat 60. i 80. w Galerii Dawid Radziszewski w Warszawie, 14 marca – 14 kwietnia 2014.

„Awangarda na Dzikim Zachodzie. O wystawach i sympozjach Złote Grono w Zielonej Górze”, przygotowana przez Konrada Schillera monografia biennale ukaże się wiosną tego roku nakładem wydawnictwa 40 000 Malarzy i BWA Zielona Góra.

Marian Szpakowski był absolwentem krakowskiej ASP, wychowankiem Hanny Rudzkiej-Cybisowej. Do Zielonej Góry trafił tuż po dyplomie, w roku 1954, skuszony perspektywą ministerialnego stypendium, mieszkania i pracowni.
Tak, i bardzo szybko stał się tu głównym animatorem życia kulturalnego. Ja nawet mam taką teorię, że on to robił trochę z nudów, a trochę z determinacji – w mieście nie było jeszcze wtedy jakichś tłumów inteligencji. Pierwsza uczelnia powstała dopiero dekadę później – najpierw Wyższa Szkoła Inżynierska (1965), a potem Wyższa Szkoła Pedagogiczna (1971). Wcześniej działały tylko filharmonia i teatr miejski.

BWA powstało w roku 1965, w specjalnie wybudowanym na tę okazję budynku. Możesz powiedzieć coś więcej na temat samej architektury?
Budynek został zaprojektowany przez zielonogórskiego architekta – Janusza Wyczałkowskiego, specjalnie z przeznaczeniem na wystawianie sztuki nowoczesnej. Abstrakcyjny relief na fasadzie zaprojektował Marian Szpakowski. Co ciekawe, budynek powstał za pieniądze Społecznego Funduszu Odbudowy Stolicy, czyli z dobrowolnych (lub niedobrowolnych) cegiełek i składek. Tych pieniędzy tyle im się zebrało, że budowano z nich w całej Polsce. Dokładnie w tym samym roku powstało BWA w Krakowie, czyli Bunkier Sztuki.

Budynek BWA z fryzem Mariana Szpakowskiego, stan ok. 1980

Pytam o architekturę budynku, bo do niej nawiązywała wystawa „Prym” zrealizowana tu w roku 2004 przez Andrzeja Przywarę i Joannę Mytkowską.
To była ważna wystawa, ponieważ oni nawiązywali do tożsamości miejsca. Relief Szpakowskiego stał się podstawą przestrzennej konstrukcji, na której prezentowano prace m.in. Pawła Althamera, Mirosława Bałki, Cezarego Bodzianowskiego, Roberta Kuśmirowskiego, Wilhelma Sasnala, Moniki Sosnowskiej i Aliny Szapocznikow.

W katalogu kuratorzy przywołują III edycję Złotego Grona z 1969 roku, kiedy wystąpiła mocna reprezentacja środowiska Galerii Foksal. Lesław i Wacław Janiccy otworzyli kramik, w którym oferowali kopie nowoczesnych dzieł sztuki, a trzej studenci Kantora zrealizowali pamiętną akcję „My nie śpimy”. Ich działanie śledziło „Permanentne Jury”, w skład którego weszli m.in. Anka Ptaszkowska, Wiesław Borowski i Zbigniew Gostomski oraz Krzysztof Niemczyk.
III edycja Złotego Grona to była impreza ważna w skali nie tylko polskiej. W całym mieście odbyły się trzy wystawy, z których najważniejszą była „Przestrzeń i wyraz” w Muzeum Ziemi Lubuskiej. Każdy z artystów dostał pomieszczenie i materiały, z którymi mógł zrobić cokolwiek. To była pierwsza w tej części Europy wystawa, w której jednocześnie zaprezentowano tak dużą ilość prac site specific. Instalacje zrealizowali wtedy m.in. Marian Bogusz, Stefan Gierowski, Henryk Morel, Roman Opałka, Rajmund Ziemski. Była też duża wystawa francuskiej architektury utopijnej, którą później zaprezentowano m.in. w warszawskim SARP-ie.

Wystawa „Prym”, fot. arch. BWAZG

W swoim tekście na temat historii galerii zwracasz uwagę na mocno polityczny kontekst biennale „Złotego Grona”.
To było powiązane z nową polityką państwa, które na fali odwilży dostrzegło, że poprzez wspieranie kultury można skanalizować aktywność pewnych grup społecznych. Zarazem był to element polityki propagandowej – chodziło o legitymizację władzy na tych terenach. Nieprzypadkowo w tym samym czasie odbywają się plenery w Osiekach (1963-1981), a w Elblągu Gerard Blum-Kwiatkowski organizuje Biennale Form Przestrzennych. Zielona Góra, Koszalin i Elbląg – to wszystko są tzw. Ziemie Odzyskane. W roku 1962 w Szczecinie odbył się jeszcze Festiwal Polskiego Malarstwa, o którym się często zapomina, a który – żeby było śmieszniej – odbywa się po dziś dzień. Jest chyba najdłużej trwającą cykliczną imprezą w naszym kraju.

Ostatnie „Złote Grono” odbyło się w roku 1981. Krótko potem zostaje wprowadzony stan wojenny, a BWA zlikwidowane.
Zlikwidował je komisarz wojskowy województwa głównie dlatego, że ówczesny dyrektor Wiesław Myszkiewicz wcześniej rzucił legitymacją partyjną. Zresztą cała załoga działała w Solidarności, więc był to trochę taki pokaz siły. Większość prac z kolekcji przeniesiono wtedy do muzeum, a budynek został zamknięty na klucz. Komuniści szybko się jednak połapali, że to jakiś idiotyzm, i już w styczniu 1983 dyrektorem mianowali Mariana Szpakowskiego, który miał bardzo ambitne plany odbudowy galerii. Niestety, dziewięć miesięcy później, we wrześniu 1983 roku, wyjeżdża na plener do Białowieży, organizowany przez Bożenę Kowalską, gdzie zapada na zapalenie płuc i wkrótce umiera.

Pół roku później w galerii zjawiasz się ty, w roli specjalisty od edukacji.
Tak, trafiłem więc do galerii w momencie bardzo szczególnym, kiedy BWA jest budowane właściwie od początku. Dyrektorem jest pani Bogumiła Chłodnicka, która na sztuce zna się słabo, ale jest bardzo życzliwa i otwarta. Ma też kompetentnych pracowników – Ewelinę Felchnerowską, czyli wdowę po znanym zielonogórskim malarzu Klemie Felchnerowskim, oraz Marię Szpakowską – wdowę po Marianie Szpakowskim, która świetnie się orientuje w jego pracach i zamierzeniach. Kontynuują one program Szpakowskiego, który wymyślił, by zapraszać do Zielonej Góry pracownie akademickie wybitnych twórców. W roku 1984 była to pracownia Ryszarda Winiarskiego, potem byli też m.in. Jan Berdyszak, Jarosław Kozłowski, Andrzej Dłużniewski, Wanda Gołkowska i Witosław Czerwonka.

Otwarcie I Biennale Sztuki Nowej, na pierwszym planie od lewej Andrzej Kwietniewski, Tomasz Wilmański, Zenon Polus.
fot. Leszek Krutulski (1985)

W latach 1985-1989 odbywają się trzy edycje Biennale Sztuki Nowej, równolegle prowadzisz własną Galerię „po”.
BWA miała w tym czasie dość zachowawczy program. Ale dyrektor Chłodnicka była bardzo tolerancyjna, dzięki czemu praktycznie mogłem robić, co chciałem. Dostałem do dyspozycji małą salkę na dole BWA, gdzie wspólnie z Leszkiem Krutulskim zrobiliśmy przeszło 70 wystaw artystów – m.in. Mirosława Bałki, Edwarda Dwurnika, Grzegorza Klamana, Zbigniewa Libery, Roberta Rumasa i wielu innych. Na dobrą sprawę to była nasza galeria autorska, pokazywaliśmy artystów, których lubiliśmy i w osobistym, i artystycznym sensie.

Potem, mam wrażenie, nastąpił mały przestój.
No fakt. Przyczyn jest tutaj wiele. Jak się ustrój zmienił, to napisałem taki sążnisty list do wojewody, że ja bym tutaj chciał i w ogóle, ale to zostało totalnie olane. Nowym dyrektorem galerii został kolega partyjny wojewody bez żadnego doświadczenia w sztuce. Nie było konkursu, tylko takie typowe, nomenklaturowe nadanie. Galerię „po” ten nowy dyrektor w ramach neoliberalizmu wyrzucił, otwierając w tym miejscu punkt fotograficzny – zresztą pierwszy tego typu lab w Zielonej Górze. Potem przez krótki okres działał tu sklep dla plastyków, a później przez dziesięć lat knajpa „Bohomaz”. Ja byłem tak wkurzony na całą tę sytuację, że zacząłem robić z kolegami programy dla lokalnej telewizji kablowej. Filmowaliśmy żużel, różne wydarzenia kulturalne…

Lata 90. to złoty okres zielonogórskiego żużla.
No tak, raz nawet zrobiłem wywiad z Tomaszem Gollobem (śmiech). 

Wystawa w galerii „po”. Zbigniew Kosowski i Rafał Roskowiński, fot. Leszek Krutulski (1988)

W roku 1991 powstaje Instytut Wychowania Plastycznego, czyli zaczątek dzisiejszego Instytutu Sztuk Wizualnych Uniwersytetu Zielonogórskiego. Od roku 1998 można w nim studiować malarstwo, a od roku 2002 grafikę.
To chyba najważniejsze wydarzenie w artystycznej historii tego miasta – absolutna rewolucja, ponieważ pojawili się ludzie, którzy zaczęli współorganizować aktywnie środowisko. Pierwsi absolwenci opuścili uczelnię w roku 1996. Pojawiła się publiczność i lokalni artyści, którzy potem świetnie sobie poradzili w skali kraju – m.in. Sławek Czajkowski, Michał Jankowski, Grupa Sędzia Główny, Przemek Matecki, Rafał Wilk, Jarek Jeschke, Arek Ruchomski, Piotr Łakomy. Nie wymieniam wszystkich, bo nie o wszystkich pamiętam, ale jak na tak krótki czas istnienia to jest jednak znaczna grupa ludzi. Ważną postacią środowiska jest także Basia Bańda, która wprawdzie studiowała u nas tylko dwa lata, ale wróciła do miasta i od kilku lat pracuje na uczelni.

Dyrektorem zostajesz w 1998 roku. Dwa lata później robisz tu jedną z pierwszych w Polsce wystaw Grupy Ładnie. Kuratorami są Łukasz Gorczyca i Michał Kaczyński. Skąd wtedy wiedziałeś, kogo pokazywać?
Pamiętam, że najpierw znalazłem w „Machinie” małą reprodukcję obrazu Marcina Maciejowskiego, która mnie bardzo ujęła. Potem zacząłem korespondencję z Łukaszem i Michałem. I wtedy do mnie dotarło, że ich świat sztuki jest zupełnie inny niż ten, który znałem – taki bardzo zwyczajny, praktycznie o nich samych. A to było to, czego sam kiedyś w sztuce szukałem. Nie mogę więc powiedzieć, że wtedy coś wiedziałem – to była intuicja i przyjemność z czerpania z podobnej wrażliwości. Mówię tu i o artystach, i o kuratorach. Jestem wprawdzie od nich ponad 10 lat młodszy… (śmiech) – co było wtedy jeszcze większą różnicą niż dzisiaj – ale poczułem przy nich, że trzeba w końcu zacząć mówić o tym, co dla mnie osobiście ważne. Raster to było dla mnie lustro, w którym widziałem wszystko to, co kiedyś  chciałem zrobić, a co przez lenistwo i zwykłe zaniechanie się mi nie przydarzyło.

Wernisaż wystawy „Namaluj mnie”, od lewej: Michał Kaczyński, Wojciech Kozłowski, Łukasz Gorczyca, na drugim
planie: Andrzej Piasecki, Łukasz Jastrubczak, Tomasz Mrozowski, Dawid Radziszewski, w tle prace Grupy Ładnie, BWA 2000

Można chyba powiedzieć, że samemu wypromowałeś kilka ważnych postaci – dzięki twojej opiece swoje pierwsze wystawy mieli w Zielonej Górze m.in. Łukasz Jastrubczak i Przemek Matecki. Przy twojej pomocy swoje pierwsze kuratorskie kroki – jeszcze w liceum – stawiał Dawid Radziszewski. Jak ty ich wtedy znalazłeś?
Z tym promowaniem to bym nie przesadzał, sami by dali radę. Nie musiałem ich za bardzo szukać – Dawid Radziszewski po prostu przychodził do galerii na wystawy, mieli wielu wspólnych znajomych z moją córką, potem zaczęliśmy trochę więcej rozmawiać. Artyści studiowali w Instytucie Sztuk Wizualnych UZ, w którym ja też uczę, przez co na bieżąco mogłem śledzić to, co robią. W BWA robiliśmy im wystawy dyplomowe, czasem końcoworoczne. Trzeba było tylko uważnie patrzeć, czasem pogadać jeszcze z wykładowcami. Nie było w tym nic specjalnego. To po prostu rzetelne wykonywanie swojej pracy. Dawid faktycznie jeszcze w liceum zrobił wystawę na dworcu, z naszymi studentami, którzy stali się teraz ważnymi artystami. Właściwie zrobił sam wszystko – to, w czym mu pomogłem, akurat wyszło najgorzej (śmiech).

Jak tłumaczysz fenomen zielonogórskiego środowiska? Jak to było możliwe, że w tak krótkim czasie od powstania kierunku artystycznego to miasto opuściło tylu ciekawych artystów i kuratorów?
Nie wiem, czy to fenomen. Kuratorzy ostatniej wystawy w MSN jakoś tego środowiska specjalnie nie docenili, więc może to tylko nam się tak wydaje – być może to jest nadmierny patriotyzm lokalny? Mówiąc poważnie – to trochę splot okoliczności, trochę genius loci. Trochę pomoc wykładowców Instytutu. Silne indywidualności, nasza głęboka świadomość, że nie jesteśmy prowincją, pod żadnym względem.

„Zielona Góra”, praca Tymka Borowskiego i Pawła Śliwińskiego
na deptaku przed BWA (wystawa„ My nie śpimy”, 2010)


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.