Nie do końca wiadomo, co to jest, ale wiadomo, że jest to działanie z premedytacją. „5 rzeczy albo kilka twierdzeń o choreografii”, które Marta Ziółek pokazała albo wygłosiła w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, to pułapka zastawiona na widza żądnego zdekodowania performatywnego doświadczenia za pomocą dostępnych formuł językowych. Wiadomo, że jest to performans. Tyle że tym razem jest to performans, który rozwarstwia się na poszczególne części składowe, funkcjonujące jako niezależne elementy. Więc może instalacja. Prezentacja produktu. Obiekt XXL Deluxe z dużą zawartością głosu, tańca, wykładu oraz samej Marty Ziółek. Zbiór pięciu wyliczonych w poprzednim zdaniu rzeczy. Głos i wykład zostają odseparowane – taniec i choreografia też. Bo historię choreografii Ziółek opowiada w języku, a historię tańca pisze swoim ciałem, kiedy twerkuje albo kiedy wykonuje kolejne dancehallowe figury pozbawione muzycznego backgroundu. „5 rzeczy...” to pula środków niezbędnych do działania i zbiór kilku twierdzeń, przez które Ziółek prześlizguje się, flirtując z materialnością własnych działań i ich konceptualizacją językową. Coś się tu cały czas nie zgadza, bo jej wykład dotyczy kanonu, a taniec czerpie garściami ze street dance'u. Trzeba być czujnym. Ziółek idzie przez sam środek dyskursu, rozszczelnia go i żongluje wszystkim, co ma w zasięgu ręki.
„5 rzeczy...” to projekt, który powstał w ramach rezydencji towarzyszącej wystawie „Let's Dance” w galerii Art Stations w Poznaniu. Pierwotny kontekst jest w tym przypadku dość istotny: z jednej strony wystawa tematyzowała wzrastającą demokratyzację tańca i jego wycieczki w rejony potocznych zachowań, z drugiej podkreślała jego dyscyplinujący charakter i uwikłanie w rozmaite relacje władzy. Kontekst MSN-u zmienił leżące u podstawy napięcia, kładąc nacisk na rozpatrywanie działań Ziółek w kategoriach obiektu – nie tylko galeryjnego. Kierunek wyznaczają tu: ekspozycja, spojrzenie, perspektywa. Performans odbywał się bowiem w długim korytarzu Sali na Pańskiej, wzdłuż którego rozlokowano publiczność. Przestrzeń stała się w ten sposób surowym catwalkiem, na którym zamiast ciuchów demonstruje się ciała, ruchy, dyskursy.
Obok Ziółek pojawiają się w tym performansie Maria Magdalena Kozłowska i Agnieszka Kryst, które powielają w powidoku gesty choreografki. Czasem stają się hostessami, które mają za zadanie odświeżyć powietrze i Martę Ziółek. Kiedy indziej robią sobie z nią selfie, albo są po prostu sexy. Świadomie grają ze swoją fizycznością i seksualnością – Ziółek tworzy i wykonuje choreografię już na starcie obarczoną pokaźnym ładunkiem erotycznym. Jest w bezustannym ruchu, gapi się na widzów, pracuje. Nie przestaje też gadać. Głos to ruch. Ruch to obiekt. A obiekt to ruch.
Ziółek dyskutuje w ten sposób z wizją tańca rozumianego jako przymus ruchu, którą podważał już André Lepecki w „Exhausting Dance”. Wykonuje dancehallowe sekwencje i flirtuje z koniecznością sprawnego wykonywania choreograficznych założeń. A przecież wykonuje je poprawnie. I ciągle się rusza. A my się gapimy. Ale brakuje w tym jakiegoś wewnętrznego nerwu, jakiegoś attitude. Ziółek podaje nam rzeczy na sucho. Twierdzenia też. W swoim wykładzie jedzie przez choreograficzny kanon, po kolei wypunktowując nazwiska, które wpłynęły na postrzeganie ciała i ruchu w historii tańca. „Giselle”, lekkość jako rezultat tresury, Isadora Duncan, Cunningham, Yvonne Rainer, Meg Stuart, „I am a dancer”, „I am a doer”, „No manifesto”, „Yes manifesto”. I cała masa innych. To jest to, o czym myśli Marta Ziółek, kiedy myśli o choreografii. A kiedy działa, powołuje nienormatywne, zepchnięte na margines kanonu figury i referencje. Komenda językowa rozjeżdża się z wykonaniem. Słowo zgrzyta w zderzeniu z obrazem.
Ziółek myśli też o historii tańca w ruchu, o zmianie, przechwytywaniu choreografii, przekraczaniu nakazów i omijaniu głównych narracji. O emancypacji. O choreopolityce. O zasadności podpisywania się choreografa pod czymś, co robi inne ciało. Bo czyją własnością jest ten taniec? I co lub kto jest w takim przypadku obiektem? A gdyby tak pójść dalej i temat uwikłania tańca w przemysł kulturowy zmaterializować? Co gdyby rzeczywiście wystawić choreografię Ziółek, jej głos i wykład na licytację? Uprzedmiotowić w ramach samego performansu. Puścić w obieg. Ktoś to kupi, ktoś się pod tym podpisze, wykorzysta w innej pracy, poda dalej. Niech instalacja XXL Deluxe się rozrasta. Niech wirusuje.