Centralnym punktem „Nomany” Magdaleny Moskwy jest przykryty białym obrusem, długi stół, na którym porozkładano narzędzia i materiały, używane przez artystkę podczas pracy. Farby, dłuta, szpachelki, rękawice ochronne, szelak, zaprawa kredowa, mikstion, gaza, szpilki. Bardziej niż miejsce pracy artysty, przypomina on warsztat rzemieślnika albo stół operacyjny. Oprócz środków stricte malarskich, znajdują się tam dość surowo wyglądające narzędzia i substancje wykorzystywane w złotnictwie czy konserwacji dzieł sztuki. Praktyka konserwatorska w dużej mierze wpłynęła zresztą na styl artystki. Od pewnego czasu Moskwa coraz odważniej ingeruje w strukturę swoich prac. W ich materialność. W medium. Na retrospektywnej wystawie w MS2 w Łodzi obok powracających z pewną regularnością motywów i tematów, widać przede wszystkim ewolucję formy: od przypominających malarstwo średniowieczne portretów olejnych, przez ikony pokryte srebrną kredową zaprawą i mentalne kombinezony, aż po reliefy przypominające biologiczne preparaty z wycinków ciała. Najnowsze prace można byłoby potraktować jako hiperrealistyczne obiekty częściowe, powstałe w efekcie serii zabiegów chirurgicznych na nieożywionej tkance. Postępujący minimalizm formalny, kadrowanie, skrót myślowy i abstrahowanie cielesnych fragmentów z neutralnego tła, doprowadziły Moskwę do rezygnacji ze wszystkiego co zbędne i pozwoliły wypracować idiomatyczną formę cielesnego reliefu. Od portretu i sylwetki, przez szczegół anatomiczny, przeszła do skupienia na mikrodetalach, osiągając tym samym coraz węższą specjalizację i zwiększając intensywność fizycznego doświadczania prac przez odbiorcę. Doświadczania ich ciało w ciało. Przy czym nikomu nie chodzi tutaj o ciało. Moskwa, komentując własną twórczość, mówi, że jest ono środkiem, nie celem.
widok wystawy / fot. Anna Taraska-Pietrzak
ciało jest środkiem
MAGDA MOSKWA. NOMANA
kuratorka: Maria Morzuch, Muzeum Sztuki w Łodzi, do 16 maja 2015.
Ciało jest środkiem i jest to z reguły ciało kobiece. Blade, sine, z wyraźnie zaznaczonymi naczyniami krwionośnymi, otarciami, siniakami. Poranione. Funkcjonuje gdzieś na granicy życia i śmierci: nieżywe i niemartwe zarazem. Na obrazach i w ikonach pojawiają się zmęczone, anonimowe twarze o pustym spojrzeniu, przypominające barokowe portrety trumienne: można wychwycić powtarzające się rysy, ale trudno kogokolwiek w nich rozpoznać, może jedynie samą artystkę. W pracach ciało fragmentaryzujących, artystka skupia się na dłoniach albo stopach – najbardziej wyrazistych środkach ekspresji ludzkiego ciała obok twarzy. Są więc ręce złożone łagodnie na brzuchu i otoczone poprzecinaną żyłkami, pełną delikatnych przebarwień ramą w kremowym kolorze naskórka. Są wykadrowane od dołu do kolan kobiece nogi. Jest zestaw analityczny dłoni o różnym kształcie i odcieniu skóry. Jest i zbiór różniących się od siebie ran wkomponowanych w jednolitą, skóropodobną, prostokątną płaszczyznę. Jak na tablicach anatomicznych. Kolejne warstwy skóry stają się tym cieńsze, im bliżej powierzchni się znajdują. Właściwie „Nomanę” można byłoby nazwać studium zbyt cienkiej skóry, pod którą zachłannie się zagląda, by zrozumieć tajemnicę tkwiącą w dualistycznym duchowo-cielesnym bycie.
widok wystawy („Bez tytułu”, nr 81) / fot. P. Tomczyk
między biologią i relikwią
Reliefy i najnowsza srebrzona aluminiowa rzeźba („Bez tytułu”, nr 81) Moskwy wymykają się jednoznacznej definicji: balansują pomiędzy malarstwem i rzeźbą; z jednej strony przypominają relikwię, z drugiej cielesny wycinek przeznaczony do testów. Ale każdy taki kawałek chowa w sobie głęboką tajemnicę w kształcie rany: można zbadać jej głębokość, można zajrzeć do środka. Można analizować jej strukturę. Czasem da się zauważyć kawałki bandażu, zastygły śluz czy popękane wokół naczynia krwionośne. Powierzchnia tych reliefów nigdy nie pozostaje gładka, nawet jeśli sama skóra błyszczy jak płyn fizjologiczny. Nie do końca chce się wierzyć, że ta skóra kiedykolwiek mogła chronić wnętrze ciała od zewnętrza. Więc się zagląda. Wszyscy zaglądają. Okrąża się obiekty z różnych stron, żeby dojrzeć to, co jest na samym dnie rany. A przecież i tak niczego się tam nie wypatrzy. Nic tam nie ma do zobaczenia. Jest za to ciekawość tego, co można byłoby tam znaleźć. Są nasze własne projekcje, pozostawione bez odpowiedzi pytania i zaciekawienie. O nie właśnie tutaj chodzi, a „Nomana” może się okazać dla odbiorcy doświadczeniem bardzo introwertycznym. Jedna z prac zwieszona z sufitu pozwala obejrzeć ranę z obydwu stron. Prawie na wylot. Prawie, bo Moskwa nie daje odpowiedzi – przyłapuje nas i siebie samą na niezaspokojonej ciekawości. Na pragnieniu zobaczenia czegoś więcej.
Niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z obrazami olejnymi, błyszczącymi powierzchniami ikon, czy z reliefami, cielesne płyny i to, co w pierwszym odruchu mogłoby się wydawać odrażające, zostaje u Moskwy poddane daleko posuniętej estetyzacji. Błyszczy się, odbija światło, zostaje usztywnione w ikonicznej formule, obramowane lub wyabstrahowane z pierwotnego kontekstu poprzez srebrną płaszczyznę. Artystka nie pozwala abjektowi rozpanoszyć się w swoich pracach. Sygnalizuje go i pozwala mu działać, ale stopuje w odpowiednim momencie. Jeden krok dalej i prace weszłyby w naturalistyczny tryb. Na szczęście nie wchodzą. To dzięki temu funkcjonują na tych samych częstotliwościach fascynacji i przerażenia. I dzięki temu w nieoczywisty sposób uwodzą.
widok wystawy / fot. Anna Taraska-Pietrzak
przepis na ciało
Kuratorka „Nomany”, Maria Morzuch, przeniosła punkt ciężkości z prac na warsztat artystki. Jej pracownię umieściła w przestrzeni galeryjnej, przeakcentowując tym samym relację dzieła wobec procesu jego powstawania. Jeden ze zranionych reliefów został na wystawie obłożony białą tkaniną. Jak na stole operacyjnym – tak, by spod materiału wystawała tylko sama rana. Do analizy. Do podglądania. Nie wolno tylko dotykać. Nie da się zobaczyć wszystkiego. Nie wszystko można zrozumieć. Coś musi pozostać niejasne, żeby móc zadawać pytania.
Oprócz obrazów i reliefów na wystawie można zobaczyć jeszcze mentalne kombinezony, zaprojektowane przez Moskwę podczas produkcji „Makbeta” w reżyserii Mariusza Grzegorzka w Teatrze Jaracza w Łodzi oraz ich fotograficzną dokumentację. Według Moskwy, człowiek opancerza się i broni, kumulując w swoim ciele efekty doświadczeń emocjonalnych i psychicznych. W geście samoobrony pozwala im stężeć i chronić przed kolejnymi doświadczeniami tego samego rodzaju. Ciało jest materializacją psychiki i emocjonalności: kombinezony mentalne przyjmują formę dyktowaną przez wypadkową kształtu ciała i kondycji psychologicznej. Dlatego mogą unieruchamiać ręce, deformować poszczególne części ciała, utrudniać mobilność. Moskwa rozwarstwia ciało: zdejmuje z niego ubranie, skórę odkleja od wnętrza, a wnętrze przewierca w poszukiwaniu czegoś więcej. Wdziera się do środka albo wykonuje fizyczno-psychiczne odlewy, usiłując zrozumieć, jak psychika determinuje formę zewnętrzną i jak z formy zewnętrznej można odczytać sens tego, co w środku. Krok po kroku próbuje dotrzeć coraz głębiej. Pod kombinezonem jest skóra. Pod skórą jest ciało. A w ciele jest chyba coś jeszcze.
widok wystawy / fot. P. Tomczyk