PRO
Bardzo cenię tę książkę. Cenię ją jako biografię Miłosza, która niewątpliwie pozostanie i zajmie miejsce na półce obok jego dzieła. Cenię ją za zebrany materiał, olbrzymi, dostarczający wiarygodnych informacji. I jako nadspodziewanie dobrze i wyczerpująco wykonane zadanie na wybrany temat: opracowanie biografii Czesława Miłosza. Pierwszej i zapewne na długo jedynej, dopowiedzmy.
Jako biografia, jest to książka scalająca wydarzenia składające się na los Miłosza i odsłaniająca wiele z życia człowieka, który był skryty i niewylewny, jeśli chodzi o sprawy osobiste jego i najbliższych. Był też powściągliwy w mówieniu o własnych przejściach. Budulcem książki są doskonale dobrane cytaty z dzieła Miłosza i z jego korespondencji oraz dyskretny komentarz autora. Andrzej Franaszek, autor biografii, odznacza się przy tym nieomylnym, niezwykle trafnym wyczuciem, zarówno jeśli chodzi o miarę artystyczną tych przytoczeń, jak i ich wiele mówiącą zawartość. Miłosz należał do najbardziej płodnych polskich pisarzy, a Franaszek z największą łatwością porusza się po całej przestrzeni jego twórczości. Miłosz na dodatek był też epistolografem i uprawiał olbrzymią korespondencję. I tu znowu Franaszek opanował ją w możliwie wysokim stopniu, w każdym razie w największym zakresie, jaki dzisiaj jest dostępny. Przytacza również listy niewydane, odnalezione w archiwach, niekiedy fascynujące i odkrywcze. Potrafi zrobić z nich klucze do biografii Miłosza.
Andrzej Franaszek, „Miłosz. Biografia”.
Znak, Kraków, 1104 strony, w księgarniach od maja 2011Ta książka jest jakby wsłuchiwaniem się w głos samego Miłosza i tworzeniem dla niego możliwie najczystszej akustyki, co wymaga od biografa umiaru i świadomego ustawienia własnej dykcji. Do tego dochodzi nieznany materiał archiwalny pozostawiony przez Miłosza, zatytułowany „Materiały do mojej biografii”. Franaszek odsyła do niego w przypisach. Uderza znawstwo, z jakim autor porusza się w tym ogromnym materiale i przemyślana konstrukcja biografii, gdzie głos i komentarz są wyciszone, a tonacja i wydźwięk pochodzą od bohatera.
Miłosz był drugim po Gombrowiczu wielkim pisarzem, który świadomie tworzył swój obraz. Gombrowicz robił to jawnie. Miłosz czynił to, rzeźbiąc wizerunek dzieła i własnej sylwetki. Nie tyle zależało mu na tym, żeby interpretować swoją poezję, czy przedstawiać szczegółowo swoje przeżycia; troszczył się raczej o swój portret intelektualny, duchowy. Matrycą tego portretu był w przeświadczeniu Miłosza jego los, a więc biografia odnotowująca węzłowe punkty tego życia, które sam Miłosz odczytywał jako rodzaj nowoczesnego mitu, współczesnej odysei. To zadanie powierzył Andrzejowi Franaszkowi, młodemu, niezwykle inteligentnemu i wrażliwemu na poezję człowiekowi. Można raz jeszcze podziwiać nieomylną intuicję Miłosza. Franaszek, kiedy się za to dzieło zabrał, miał zaledwie 30 lat. I, co dobrze o nim świadczy, uznał wybór Miłosza za zobowiązujący.
Czesław Miłosz, Miami, USA, 1986 /
fot. MDCarchives
Na korzyść Franaszka można powiedzieć, że wyczerpująco, a przy tym brawurowo omówił kilka tematów. Do jakiego stopnia te zagadnienia zasugerował mu sam Miłosz? Tego nie wiemy. Franaszek wiele spraw przedstawił po raz pierwszy. Na przykład związki z kobietami i najważniejsze relacje uczuciowe: przyjacielskie, rodzinne, miłosne. Franaszek znajduje odpowiedni ton; jest dyskretny, nawet delikatny, a przecież pokazuje te zagadnienia także od strony przewin Miłosza, który miewał z tego powodu wyrzuty sumienia. Dopiero czytając tę biografię, zaczęłam rozumieć ten stale powracający motyw wierszy późnego Miłosza: ,,gdyby wczesne kochanie spełniło się było...”. To mnie zresztą upewniło, że wiersze Miłosza trzeba czytać dosłownie, i że one odnoszą się ściśle do jego biografii. Za takim leitmotivem kryje się conradowski problem sumienia: świadomość zdrady, wiarołomności. To odkrył mi dopiero Franaszek. Pamiętam, jak bardzo dziwił mnie wiersz Miłosza o matce, która na cmentarzu w Japonii odwiedza płód nienarodzonego dziecka. Nie mogłam zrozumieć, co też Miłoszowi przychodzi do głowy. Franaszek nie dopowiada. Jak gdyby chciał powiedzieć: mogło być tak, ale mogło też być inaczej; nie nam sądzić, nie nam drążyć i dociekać. Ten odpowiedni ton to także zwycięstwo tej autora, gdyż jest to niewątpliwie kolejna wielka trudność w pracy biografa. Franaszek podejmuje ten temat jak człowiek życiowo doświadczony, mądry. Jakby dojrzewał pod wpływem doświadczeń Miłosza w trakcie pisania tej książki.
Biografia, jak na tak grubą książkę, jest napisana w sposób nienużący, wręcz przeciwnie, bardzo pociąga. Autor posłużył się całym wachlarzem stylistyk.
Cudowny jest rozdział o ucieczce Miłosza z ambasady do Maisons-Laffitte – pisany jak raport detektywa, który godzina po godzinie odtwarza jej przebieg. Można się także z książki Franaszka dowiedzieć istotnych szczegółów, np. po raz pierwszy ujawnione są nakłady książek Miłosza wydanych w Instytucie Literackim przez Jerzego Giedroycia; wykazano też, jak długo rozchodziły się poszczególne tytuły (niekiedy dziesiątki lat). Trofeum badawczym Franaszka, wśród różnych inteligentnie wyłowionych drobiazgów i ciekawostek, jest, jak już wspomniałam, galeria portretów jego wielkich miłości, a w niej odnaleziona przez Franaszka w Paryżu metryka ślubu Miłosza z Janiną Cękalską z roku 1956.
Po raz pierwszy również opisane są tak dokładnie przyjaźnie, tak ważne w życiu Miłosza — z Iwaszkiewiczem, żagarystami, grupą wileńską, Oskarem Miłoszem, Andrzejewskim, Krońskim, Turowiczem, Zygmuntem Hertzem, Konstantym A. Jeleńskim, Giedroyciem, Vincenzem, Zbigniewem Herbertem. Każda z nich zasługuje na osobną książkę, i każda miała inną tonację, więc u Franaszka siłą rzeczy ten temat pozostawia niedosyt. Autor pisze o tym jednak z nasiloną uwagą, co już jest zaletą. I nie sięga po techniki podejrzeń.
Inna zasługa Franaszka: ukazuje etapy życia Miłosza, o których nic się prawie nie wiedziało. Niektóre okresy, np. wojenny. Miłosz nie lubił o tym mówić. O ucieczce z Warszawy po klęsce 1939, pobycie w Rumunii, powrocie do Warszawy po przeprawie przez Rosję – dawniej nawet nie napomykał, aż w którymś momencie się zdecydował i wtedy znienacka zaczął wspominać: Kiedy byłem w Rosji... Kiedy jechałem przez Rosję... Bardzo to wówczas dziwiło, bo nie można było ustalić, kiedy to się działo, gdzie jechał. Znane były tylko opisy z „Rodzinnej Europy” lub „Zniewolonego umysłu”. Franaszek po raz pierwszy dokładnie opisał: skąd Miłosz jechał, gdzie, dlaczego, kiedy.
Odtworzony zostały po raz pierwszy cały okres rumuński, pobyt w Bukareszcie. Reakcja na klęskę wrześniową.
Wypunktowując te zamglone miejsca w biografii Miłosza, odsłonięte częściowo dopiero u Franaszka, zauważamy kolejny wielki dar poety. Miał on mianowicie niepospolitą umiejętność ukazywania rzeczywistości in statu nascendi — dopiero się kształtującej i rozjaśniającej w głowie tego, kto ją przeżywa. To miał może Brzozowski w intelektualnym podejściu do ,,tu i teraz”, miał na pewno Gombrowicz w literackim odtwarzaniu poszlak, z których tworzymy sobie obraz rzeczywistości. Bo przecież dla człowieka świadomego, zwłaszcza w tym okresie, na jaki przypadło życie Miłosza, rzeczywistość na ogół objawiała się jako niejasna, płynna, nie wiadomo do czego prowadząca. A w każdym razie były wyraźne przesłanki – dzisiaj je widzimy – żeby tak tę rzeczywistość postrzegać. Ale tylko Miłosz miał odwagę wyznać, że nie wiedział, do czego doprowadzi go ucieczka z Warszawy podczas okupacji we wrześniu 1939 roku, po wybuchu powstania warszawskiego, czy ucieczka na Zachód w 1951. Były jakieś intuicje, poszlaki kierujące jego krokami — niezgoda na śmierć, niezgoda na kłamstwo, wola przetrwania, to znaczy uchronienia życia — ale jasnego obrazu nie miał.
„Rodzinna Europa” powstała, kiedy Miłosz nie był wcale pewien, czy spełni się jako poeta, chociaż my możemy ex post uznać, w dużej mierze dzięki jego wyznaniom i książce Franaszka, że na tym mu najbardziej zależało. Można nawet sądzić, że opis, kiedy Miłosz w prowincjonalnej Francji poczuł, jak w swoje ramiona bierze go wielka przeszłość Europy i konfrontuje go z przyszłością, a on zaczyna żyć w wiecznym teraz, co jest oznaką zdrowia i przebudzenia do życia — można sądzić, że ten obraz jest jakby patetycznym moralitetem, spuentowanym przedwcześnie i zbyt mocno, skoro wiemy, że już wkrótce nastąpiło rozczarowanie umysłowością ówczesnej Francji reprezentowaną przez Rive gauche Paryża. Ale nawet zachowując w pamięci tę apologię Zachodu, zauważamy, że Miłoszowi udało się odtworzyć w książce dojmujące poczucie niepewności i zachwianej tożsamości. Napisał tę książkę po to, ażeby te miejsca mgliste rozświetlić: bo przecież jedni nie wiedzieli, kto on jest, inni nie rozumieli, skąd przybywa — i on to rozchwianie dotychczasowych pewników odczuwał, po to napisał książkę, żeby poczuć stały grunt pod stopami i samemu sobie wyjaśnić, kim jest, skąd przybywa, dokąd zmierza. Chce to powiedzieć światu, ale w gruncie rzeczy — sobie. Takie zadanie można przedsiębrać tylko wtedy, kiedy całym sobą odczuwa się płynność świata jako zasadę rzeczywistości. To odczucie towarzyszyło Miłoszowi w wielu wymiarach życia osobistego, a także gdy analizował zmiany zachodzące w wyobraźni religijnej, etycznej, historycznej czy wrażliwości artystycznej. Trudno oczekiwać, ażeby podzielał tę wrażliwość jego biograf. To, że Franaszkowi udało się wskazać te punkty zachwianej pewności w marszrucie Miłosza przez życie, również poczytuję za zaletę jego biografii. Zrobił to jak gdyby mimowolnie, gdyż, wydaje się, bardziej starał się o to, ażeby etapy życia Miłosza ukazywać jako sensowne, rozumne, podyktowane jasną intencją. Może uległ tu sugestii dzieła Miłosza, który z zasady drążył ten ukryty, nieoczywisty, głębszy sens swoich poczynań? Tak wielkie intuicyjne zrozumienie wykazane przez biografa, wbrew pokusom własnej umysłowości, świadczy o głębokiej kulturze wewnętrznej Franaszka.
Inna rzecz, którą poczytuję za olbrzymią zasługę biografa: poważnie potraktował temat religijnej natury Miłosza. I po raz pierwszy stawia go w samym centrum najistotniejszych problemów. To też jest bardzo trudne, bo można łatwo przesunąć Miłosza w stronę herezji, lub w stronę ortodoksji, ślepej wiary lub zwątpienia. Franaszek ten problem szkicuje dobrze, z wyczuciem, i niczego nie rozstrzyga. Wypada jedynie żałować, że z całą mocą mówi o tym dopiero w końcowym rozdziale...
TAK, ALE
Układ książki jest chronologiczny: „Młody człowiek i sekrety”, „Czarny Ariel”. Niezupełnie się te tytuły rozumie bez znajomości tematu. Ale z reguły są piękne i rozświetlają je czujnie dobrane motta (mniej mi się podoba, kiedy są to zapożyczenia z innych autorów, bo trudno to uzasadnić w książce o Miłoszu). W każdym razie układ chronologiczny jest zachowany aż do okupacji. Potem mamy „In partibus demonis”, czyli odwołanie religijne zastosowane do komunizmu, następnie jest „Historia pewnego samobójstwa”, czyli wyjazd na Zachód. „Czarodziejska góra” — to już Ameryka... Aż dochodzimy do momentu, kiedy Miłosz otrzymuje Nagrodę Nobla. Po czym następuje odczuwalna zmiana narracji, to znaczy odejście od zasady chronologicznej na rzecz schematyzacji: ostatni rozdział coraz bardziej pisze historyk literatury, może z wyjątkiem rozważań o religijności Miłosza. Zarzucano już zresztą Franaszkowi, że książkę kończył pośpiesznie; przykro mi przyznać krytykom rację.
Pojawia się pytanie, jaki był główny cel Franaszka? Czy chciał nam przedstawić biografię polityczną Miłosza, tak jak uczynił to niedawno Marek Radziwon w swojej książce o Iwaszkiewiczu, czy biografię jako vie romancée, czy też napisać książkę zawierającą encyklopedyczne wiadomości o dziele Miłosza i jego życiu? A może jest to opracowanie tematu na podstawie źródeł raczej literackich, czyli praca, która odczytuje wizerunek autora z jego pism i pozostawionych dokumentów, takich jak listy, wywiady, przypisy do dzieła, które tworzył Miłosz w gruncie rzeczy począwszy od lat 50.? Mam wrażenie, że chodzi o dwa ostatnie punkty. Franaszek, pisząc historię tworzącego się dzieła, czerpie z przekazów samego Miłosza. Dlatego, czytając biografię Miłosza w ujęciu Franaszka, myślę raczej o strategii twórczej Miłosza niż Franaszka, bo Franaszek „tylko” doskonale wypełnił postawione mu zadanie.
Barbara Toruńczyk i Czesław Miłosz / arch. ZL
Sylwetka Miłosza zarysowana w książce i ta, której obraz sobie wyrobiłam, przestaje się momentami pokrywać. Franaszek może zanadto zasugerował się tym, że chce poprzestać na biografii? Szablon tego gatunku narzuca pewne rozwiązania, np. przyjęcie układu chronologicznego. Franaszek stosuje go nie tylko w przedstawieniu przebiegu życia. W zasadzie w każdym rozdziale jest powiedziane i wykazane, co Miłosz wyniósł z opisywanego w nim etapu życia, co wyniósł z dzieciństwa, ze znajomości z Oskarem Miłoszem, co z okupacji, co z Maisons-Laffitte, co przejął od Giedroycia, co od Vincenza, co od Jeanne Hersch. A to jest już swoistym wypaczeniem wizerunku Miłosza. Bo nie wydaje mi się, żeby akurat w wypadku Miłosza była to hipoteza właściwa. Tu wchodzimy w spór o rodzaj jego twórczej natury. Miłosz miał wyobraźnię proteuszową, wszystko w nim było od początku. Od początku obecny był jego zamiar twórczy: opisanie Rzeczywistości, jak mówił, i uczynienia tego na drodze poezji. Od początku zaprzątało go zagadnienie prawdziwości opisu. Rozwiązał je, zahaczając opis o konkret i sycąc go barwą chwili; studiował to jako dziewiętnastolatek u Conrada. Od początku chciał, ażeby poezja obejmowała jak najszerszy zakres rzeczywistości. Od początku poszukiwał dostosowanej do tego ,,nowej dykcji”, łamał rym, szukał poezji zgodnej z ,,rytmem własnej krwi”, zdążając, jeśli chodzi o formę poetyckiego wyrazu, w stronę wersetu biblijnego. Od początku przeciwstawiał się relatywizacji wartości, erozji wyobraźni religijnej. Najwyżej stawiał religię, filozofię i poezję, w wierszach starał się przejść od opisu konkretu do metafizyki, trwożył się o przyszłość kultury europejskiej, tylko że jego katastrofizm nie był inspirowany książkami takimi jak „Zmierzch Zachodu” Spenglera, ale raczej dziełem pisarzy katolickich, takich jak Massis, Maritain czy Bernanos. Od początku cechowało go wielkie uwrażliwienie na nędzę i upokorzenie, jako wytwory złego systemu politycznego, opowiadał się zdecydowanie za sprawiedliwym ładem społecznym. Z poezją wiązał nadzieję poznawczą i metafizyczną, to znaczy, że oczekiwał od niej nie tylko, że stanie się zdolna do objęcia i opisania rzeczywistości, ale i do odnajdowania jej głębszego, ukrytego sensu. Od początku miała też być formą medytacji o świecie, swoistą modlitewną jego kontemplacją. To wszystko zostało wyrażone we wczesnych listach do Iwaszkiewicza. I co najbardziej mnie zaskoczyło: pierwszy list został napisany wersetem biblijnym! Zastosował tę formę jako czułą aluzję ucznia. Pisząc na starość o Iwaszkiewiczu, otwarcie przyznał, że zapożyczył tę formę z jego „Kasyd i Dionizji”, które olśniły go, kiedy je przeczytał jako szesnastolatek.
Tę ,,gotową” wizję poezji i jej funkcji Miłosz w ciągu życia rozwijał metodą kalejdoskopu, rozświetlał z biegiem lat coraz to inne „szkiełka”. Problemy struktury universum, hierarchii bytów, poznawczej funkcji poezji, a także wynikłe z tego zagadnienia uniwersaliów, indywiduacji, esse, świata obiektywnie istniejącego (versus psychicznego fantomu); poznawanego jako całość (versus fragmentaryczne doznania w perspektywie egocentrycznej); sensowność istnienia (versus absurd lub przypadkowość); postulaty poznawcze: pełni, całości, integralnej jedni, harmonii, równowagi (versus napawanie się doznaniem chaosu, nicości, konfliktowości mocy elementarnych) i uznanie obiektywnego istnienia sprzeczności oraz zmiany a także ich siły motywującej rozwój... Te kolejno naświetlane szkiełka nakładały się i łączyły w obraz universum, zawsze chwilowy i niepełny — bo przedstawiający niedosiężną, nieobjętą ziemię — rzeczywistość. Można to wykazać w jego twórczości, wierszach przede wszystkim.
Ale czy to należy do obowiązków biografa? Franaszek mówi często: ja tylko pokazuję. Wystrzega się interpretowania. I to jest najwięcej, co biograf może uczynić. A jednak ze względu na przyjęte założenie powstaje obraz Miłosza jako rozhasanego chłopca, bardzo porywczego, niesłychanie zmysłowego, który zawsze wędruje na szczycie fali. Nie bardzo mądrego, w tym sensie, że intelektualnie niepogłębionego: wszyscy byli od niego mądrzejsi i czegoś go uczyli, a on od każdego coś brał.
Zabrakło może zrozumienia, że Miłosz prowadził bardzo świadomą strategię twórczą również w stosunkach z ludźmi. Od najwcześniejszej młodości potrzebował rozmówcy, który miał być zarazem mistrzem i przyjacielem — jak Iwaszkiewicz, Oskar Miłosz, Giedroyc, Vincenz, Aleksander Wat, ksiądz Sadzik. Zarazem komplikował swoje stosunki z nimi, atakował, kontratakował, kluczył, prowokował, żeby znajdować argumenty, cyzelować je. Potrafił udawać kogoś naiwnego, potrafił się droczyć, żeby pod koniec rozmowy albo dopiero w książce ukazać swoją rację w pełnym kontekście problemowym. Taka ,,metoda ojca Goriot”. Kłócił się z Giedroyciem nie dlatego, że o łagrach w ZSRR nie wiedział i zaprzeczał ich istnieniu. Skądinąd wiemy, że wiedział o nich doskonale jeszcze przed wojną, i to go uodporniło na stalinowski komunizm już w czasach wileńskich. Kiedy znalazł się w Paryżu, problem łagrów podzielił intelektualny świat paryskich intelektualistów. Miłosz wyprowadzał z równowagi mieszkańców domu w Maisons-Laffitte, gdyż chciał wymusić przekonującą argumentację, iż diabeł istnieje i objawia się w historii, zwłaszcza komunizmu. Argumentację, w której łagry stawały się centralnym problemem ukazującym nieludzkość, czyli diaboliczność tego ładu społecznego, udało się dostarczyć dopiero Sołżenicynowi, 20 lat później. Istniejąca od 1949 roku książka Herlinga-Grudzińskiego nie znalazła zrozumienia. Być może niezłomnej, antykomunistycznie nastawionej polskiej emigracji nie przeszkadzało to, że w łagrach siedzą komuniści, przeszkadzało jej to, że siedzą w nich Polacy? Pamiętamy też, że Giedroyciowi bardzo nie podobały się wywody Wata w „Moim wieku”, gdyż zdaniem Redaktora, autor demonizował ustrój i Stalina, i ,,nic z tego nie rozumiał”. Może więc Giedroyc i Miłosz denerwowali siebie nawzajem, gdyż jeden miał chłodną i racjonalną wizję historii, a drugi widział w niej siłę demoniczną?
Miłoszowi potrzebny był Stanisław Vincenz, co zresztą dobrze zrozumiał Giedroyc, kierując go do huculskiego mędrca, człowieka opiekuńczego i poczciwego. „Nie jest z mną aż tak źle”, uspokaja go Miłosz w przytoczonym przez Franaszka liście, kiedy zapewne mistrz wpadł w panikę, iż poddany ozdrowieńczej kuracji uczeń nie całkiem wyzbył się marksistowskiej zarazy. Ten cytat wskazuje jednak na inną chorobę Miłosza, o której wzmiankował w młodzieńczych listach do Iwaszkiewicza. Chodziło o przyrodzoną pokusę rozumowej analizy, racjonalnej i logicznej aż do przekształcenia jej w ostry sztylet, narzędzie morderczej wiwisekcji, niszczącej to, co w rzeczywistości ludzkiej spontaniczne i żywiołowe. Co nie oznaczało, że Miłosz w swoich pociągnięciach życiowych był zdolny do czynów i poglądów skrajnych. Poświadczali to Giedroyc i Turowicz, wskazując na chroniący Miłosza „przed popełnieniem świństwa” zmysł równowagi, homeostazy. Miłosz potrafił jednak intelektualnie, sam przed sobą, lub w swoich szkicach, wyostrzać swoje przekonania i ukazywać ich krańcową, konsekwentnie usystematyzowaną postać. Ta cecha zbliżyła go być może z Krońskim i zrodziła fascynację Dostojewskim. Badanie pandemonium idei było żywiołem jego umysłu już w latach wileńskich, co Miłosz ujawnił za życia w zbiorze młodzieńczej publicystyki „Przygody młodego umysłu: publicystyka i proza 1931–1939” opracowanym przez Agnieszkę Stawiarską. Tymczasem zawarty w książce Franaszka opis Miłosza, leczonego z marksizmu przez poczciwego Vincenza, jest tak sugestywny, że wielu czytelników, znających przecież dzieło Miłosza od kolebki, wyznało, że ,,nie zdawali sobie sprawy, że Miłosz aż do tego stopnia uległ miazmatom marksistowskim”.
Franaszek umiejętnie pokazuje, jak wielu świetnych i wybitnych ludzi znał Miłosz. Z każdym łączyła go innego rodzaju więź. Lecz chyba nie dlatego, jak to sugeruje biograf, że Miłosz od każdego brał coś, co nie było jego, ale dlatego, że potrafił sobie „dobrać odpowiednią dietę”, jak mawiał Nietzsche, i w relacjach z ludźmi doprowadzał do tego, że coś, co było najgłębiej jego, podlegało w tych kontaktach szybkiej i wyrazistej krystalizacji.
Za mało mi w książce Franaszka wyjątkowości Miłosza. Oczywiście, żeby mówić o wyjątkowości w kulturze, sposobie myślenia, trzeba szerszego tła epoki. Czy to należy do obowiązków biografa? Ale jak mówić o czyimś znaczeniu w polskiej kulturze literackiej, czy intelektualnej, bez takiego tła? Miłosz nigdy nie połknął bakcyla Nietzschego. Nie żywił kultu Erosa, śmierci, sztuki, nicości. Nie był dziedzicem Młodej Polski, jak mało który pisarz jego generacji. Po prostu był z innej gliny, pozytywny z ducha, to znaczy był do tego stopnia przepojony duchowością swojej matki, czy swoich stron rodzinnych, że nadało mu to rysy ufnego pobożnego dziecka, nauczonego, że trzeba kochać bliźniego i nieść mu pomoc, że życie to wspaniała rzecz, a za łaskę talentu trzeba się wypłacać. Nietzsche, intelektualnie, był dla niego ikoną europejskiego nihilizmu, której Miłosz przeciwstawiał się od lat 30. po początek XXI wieku. Z kolei w Dostojewskim ujrzał diagnostę nihilizmu wschodnioeuropejskiego. Rozpoznawał taką pokusę w sobie samym, wiązał ją zarówno ze skłonnością do nurzania się w pandemonium ideologicznym, jak i z manicheizmem, ale, powtórzę, obie te skłonności stanowiły zagrożenie w planie intelektualnym — Miłosz poddawał jedynie swój rozum próbie skrajnej argumentacji; duchowo i zapewne instynktem życia, żywiołowością temperamentu dążył natomiast do pełni, harmonii, spełnienia.
Nostalgia za wielobarwnością świata i wartościami doznanymi w raju dzieciństwa prowadziła go w życiu. Potem z tego powodu — przepojony tęsknotą za Rodzinną Europą, niedosiężną — wyraziście odczuwał i cieniował zniewagę wszelkiego nacjonalizmu i Ziemi Ulro. Natomiast u Franaszka nie ma tej jednoczącej sprzeczne pokusy Miłosza tęsknoty do całości, do pełni, i jego uporczywego nasłuchiwania oniemiałych głosów, upomnienia dobiegającego go z tego raju utraconego. To powoduje, że Miłosz jest w ujęciu Franaszka przedstawiony tak, jakby był to inny człowiek w niemal każdym rozdziale, i wyskakiwał jak kukiełka z pudła ,,problematyki”, pociągany za sznurki przez kolejnych mentorów.
Kiedy się rozumie, które momenty wywoływały u Miłosza reakcje natychmiastowe, i czyta się o nich u Franaszka, uderza, że nie zawsze potrafi on wniknąć w mechanizmy, które poruszały emocje i kierowały zachowaniami Miłosza.
I tak na przykład, przemyślenie okupacji opisanej przez Miłosza uczyło mnie i moje pokolenie, jak szukać innych rozwiązań politycznych niż powstanie i walka, jak zerwać z bezrozumnym romantyzmem. Miłosz wyciągał te wnioski podczas okupacji, my w latach 70. I 80. Dzisiaj znowu wraca naiwna wizja mechanizmów historycznych, które wówczas odrzuciliśmy, a Miłosz jeszcze w stanie wojennym potępił szkicem „Szlachetność, niestety”.
Franaszek, wyrażając nadzieję, że znalazłby w sobie siłę solidarności z walczącymi i przyłączyłby się do powstania, chyba po prostu nie wie, ile trzeba zapomnieć doświadczeń, żeby znowu taką mantrę narodowo-wyzwoleńczą z całą naiwnością powtórzyć. Miłosz przed powstaniem zdołał zrozumieć, że nazizm polega na tym, iż uniemożliwia gesty solidarności i wypala piętno upokorzenia bezsilnym świadkom cudzej śmierci. Ujrzany z okna widok młodej Żydówki bezkarnie zabijanej na warszawskiej ulicy, musiał mu to uświadomić kolejny raz; intelektualnie pojął to znacznie wcześniej, gdyż interesował się istotą ustrojów totalitarnych, zarówno sowieckiego, jak nazistowskiego, już w latach 30. Podczas okupacji oddał się w Warszawie studiom nad historią wojen religijnych, wydał pierwszą antologię powstałej wówczas poezji, uczestniczył w podziemnym życiu kulturalnym i napisał wiersze, które zdaniem Marka Edelmana, przywódcy powstania w getcie warszawskim, ocaliły honor narodu polskiego, zaś zdaniem historyków literatury przeniosły poezję do czasów współczesnych, ich barwę popiołu, krwi i codzienności zbrodni uzupełniając o tony nadziei i trudnej wiary. Biograf rejestruje te fakty, ale nie ukrywa, że według niego to było ze strony poety ,,za mało”. Dojrzały, kiedy pisze o uczuciach, z młodzieńczą niefrasobliwością kwituje okupacyjne przejścia Miłosza i jego ówczesne osamotnienie. Nie pyta, czym byłaby nasza kultura bez takiego ,,indywidualistycznego” (określenie Miłosza) oporu duchowego.
Miłosz jakby wyczuł, że nie uniknie czyśćca literackiego. Chciał biografii. Jeśli do uszu współczesnych nie dobiega już jego głos, a jego twórczość chwilowo nie znajduje przystępu, to tylko jego życie, czyli pasjonująca biografia, może ustanowić nowy ton, który utoruje drogę do jego dzieła.
W biografii Miłosza pióra Franaszka pojawiają się też inne istotne braki. Kiedyś padną pytania o stosunek Miłosza do nowej Polski, do opozycji, układu sił w niepodległej Polsce. Lada chwila przypomniany zostanie, na fali dyskusji o nowej Europie, problem Innej Europy, czyli dziesięć lat trwająca dyskusja o szansie na nową Rodzinną Europę i odnowienie duchowości wschodnioeuropejskiej, która przetoczyła się wśród intelektualistów europejskich, także przez „Zeszyty Literackie”. Miłosz poszukiwał dróg rozwoju właściwych dla tej części świata, unikających rozdroży konsumpcyjnej i bezdusznej kultury kapitalizmu, wielkorosyjskiego kultu mocarstwa i samowładztwa, polskiej nacjonalistycznej tradycji państwa jednego narodu, jednego wyznania, jednej prawdy. Optował, jak za wczesnej młodości, za wartościami wnoszonymi przez regionalizm (tożsamy z przywiązaniem do małej ojczyzny), czyli za szacunkiem, ochroną i umacnianiem odmiennych kultur zakorzenionych w swojej odwiecznej tradycji, za demokracją, wolnością, wartościami republikańskimi, federacyjną unią i współpracą takich organizmów państwowych. Mówił o roli religii i życia duchowego, ale też o potrzebie państwa świeckiego, oddzielonego od Kościoła i wpływu partii. Był może ostatnim ważkim głosem, który upominał się o tzw. trzecią drogę, a przynajmniej o odwagę przypominania o wartościach duchowych wniesionych do życia społecznego przez te społeczeństwa w latach oporu przeciwko komunizmowi. Nie doceniony pozostał związek Miłosza z Watem — zarówno w kontekście ich stosunku do poezji, jak i do historii. Niedoceniona rola kręgu paryskich przyjaciół o własnym stosunku do spraw sztuki i literatury, innym niż redakcji „Kultury”; stworzyli go Aleksander i Ola Watowie, Czesław Miłosz, Józef Czapski, Jan Lebenstein, Olga Scherer, Zygmunt Hertz, ks. Sadzik, okresowo — Zbigniew Herbert oraz korespondencyjnie z USA — Aleksander Schenker. To środowisko wyznaczyło pole grawitacji dla Miłosza po jego wyjeździe do USA. O inicjatywach wydawniczych tego kręgu i oddziaływaniu poezji Miłosza na świat mowa jest w numerze specjalnym „Zeszytów Literackich” „I książki mają swój los”. Również opracowana przez nas korespondencja Iwaszkiewicza z Miłoszem („Portret podwójny”), oraz Jeleńskiego z Miłoszem („Korespondencja”), uzupełniają opracowanie Franaszka o temat niezwykle świadomej wieloletniej i wytrwałej pracy podjętej na gospodarstwie polskiej literatury, zwłaszcza poezji. To było może jedyne środowisko ludzi mających własną wizję roli, jaką pełni polska poezja w kulturze światowej, świadomych jej specyfiki, funkcji, historii, tradycji. Myśl o tym, że poetę powinien cechować gospodarski stosunek do literatury nie była fanaberią Miłosza. Nauczył się tego od Iwaszkiewicza, ale wolno spostrzec, że do tego obowiązku poczuwali się najwięksi reprezentanci kultury polskiej tamtych generacji: Czapski, Mycielski, Stempowski, Wat, Giedroyc a także następnych, jak Miłosz czy Wyka; Paweł Hertz, Lutosławski, czy Kołakowski i Błoński. Także komuniści, tacy jak Borejsza, którzy po II wojnie stworzyli w Polsce pierwsze państwowe wydawnictwa. Historia tamtych wojen o duchowy model naszej kultury i jej klimat oraz, szerzej, wizję Polski, stała się dla później urodzonych niezauważalna, co może tłumaczy, dlaczego biograf Miłosza potępia go za to, że wolność wybrał „tylko” dlatego, że nie mógł już drukować w kraju, jakby składając wyrazy żalu, że jego bohater nie wstąpił w szeregi walczącej opozycji... Tyle że z żadnego przypisu nie wynika, jakiej i gdzie uformowanej.
Te zastrzeżenia nie przesłaniają jednak mojego podziwu dla ogromnego dzieła Andrzeja Franaszka. Autor tysiąca i więcej stron o życiu i twórczości Miłosza zauważył to, co najważniejsze: „Jak jednak oddać geniusz? Ten moment, gdy nad niepewnością, udręką, pokusami zawisa niedosiężna nuta, linia słów?”. Dobrze więc, że biografia Franaszka budzi ciekawość i podziw, i pozostawia niedosyt.