Trudno wskazać równie zwariowaną postać w brytyjskiej muzyce ostatnich trzech dekad. Nawet w przebogatej galerii tamtejszych celebrytów-dziwaków wydaje się zupełnym unikatem i angielskim skarbem narodowym. Goldie to mocny argument za tezą, że najciekawsze zjawiska są zwykle produktem bogactwa wpływów i kulturowego kolorytu. To osobowość maniakalna, pełna sprzeczności i paradoksów. To także kuriozalne, wizerunkowe „roztrojenie jaźni”. Z jednej strony zuchwały innowator drum & bassu i kultowa persona didżejskiego undergroundu, do którego autorskiego języka muzycznego odnoszą się kolejne odnogi synkopowanej elektroniki. Z drugiej – uduchowiony filozof i piewca samorozwoju, naiwnymi niekiedy uniesieniami ocierający się o wrażliwość newage'ową skrzyżowaną z lekturą prozy Paulo Coelho. Wreszcie z trzeciej – postać niezwykle medialna, wygadany awanturnik, który skupia uwagę surowym, miejskim magnetyzmem i wszędzie go pełno – od bulwarowych skandali, aż po głośne małżeństwa, rozwody i romanse (w tym z islandzką ikoną popkultury Björk czy supermodelką Naomi Campbell). Dla jednych natchniony geniusz, dla drugich żywy symbol pretensjonalności, megalomanii i chorych ambicji, który w studiu wysługiwał się lepiej wykwalifikowanymi współpracownikami, by potem deprecjonować ich wkład. Tak, zanim w USA pojawił się Kanye West, w latach 90. na Wyspach szalał Goldie.
UP TO DATE, Białystok 7–8 września 2018
Up To Date Festival to białostocki festiwal muzyki i sztuk wizualnych, zainicjowany przez środowisko działaczy kultury i artystów skupionych wokół Stowarzyszenia Pogotowie Kulturalno-Społeczne. Festiwal Up To Date łączy muzykę z innymi dziedzinami sztuki – wszystko w duchu DIY („zrób to sam”).
Na czterech festiwalowych scenach wystąpią m.in.: Goldie, Electric Indigo, Mumdance, Rrose, E.R.P. aka Convextion, Abul Mogard, FACE, Lorn live, Dolor live, Luxor live i Teste live.
Więcej informacji
„Wszystko, czego się nauczyłem, każdy, kogo spotkałem, wszystko, czego doświadczyłem – jest w mojej muzyce”, mawiał. Clifford Price urodził się w roku 1965 w angielskim mieście Walsall, w hrabstwie West Midlands. Spotkał go całkiem specyficzny i trudny start. Ojciec, jamajski obieżyświat, wyjechał do Stanów Zjednoczonych wkrótce po narodzinach Cliffa. Zaś matka, szkocka wokalistka występująca w pubach, szybko postanowiła oddać syna do rodziny zastępczej. Mały Goldie prawie nie miał z nią kontaktu, choć twierdzi, że dokładnie pamięta dzień, w którym został zabrany z rodzinnego domu. Miał wtedy trzy lata. W przyszłości, już jako kontrowersyjna i wzbudzająca skrajne emocje osoba publiczna, będzie wielokrotnie próbował tłumaczyć swoje napady agresji i porywczy temperament piętnem traumatycznych przeżyć z głębokiego dzieciństwa. Matce po długiej rozmowie wybaczył dopiero kilka lat temu, gdy dojrzał do niemal buddyjskiego w wymowie przeświadczenia, że porzucając go, po prostu podjęła złą decyzję – a to przecież ludzka rzecz. Jednak gen rodzinnej patologii przeniósł także na swojego syna Jamiego, który w 2010 roku został skazany na dwadzieścia jeden lat więzienia za morderstwo członka wrogiego gangu.
Jeszcze w Walsall młody Goldie uciekał od codziennych problemów w świat muzyki. Z początku fascynowały go zasłyszane tu i ówdzie strzępki punk rocka, komercyjnego popu, reggae i funku. Gdy mieszkał tymczasowo u ojca w Miami, poznał smak łagodniejszych produkcji jazzowych, a podczas pobytu w Nowym Jorku zetknął się z najnowszymi trendami w muzyce elektronicznej. W międzyczasie pokochał też kulturę hip-hop oraz graffiti, do którego zamiłowanie dzielił z Robertem „3D” Del Nają, przyszłym liderem Massive Attack. „Dzięki graffiti nauczyłem się, jak zrobić coś z niczego”, wspomina. Ten imponujący rozstrzał młodzieńczych inspiracji w logiczny sposób wyjaśnia, skąd potem wziął się nieokiełznany eklektyzm nagrań dorosłego Goldiego. Jak twierdził, drum & bass to zupełnie nowy nurt, który wszakże nie wziął się znikąd – jego korzenie to jazz, blues, reggae i dancehall, sprowadzone do wspólnego mianownika i napędzane nieprzewidywalnymi możliwościami nowoczesnych technologii. Innymi słowy – z rytmicznej perspektywy drum & bass jest tym dla jazzu, czym techno czy house dla rocka. I chociaż sam Goldie nie był ani wynalazcą, ani nawet kodyfikatorem tego stylu, to historycznie przypadła mu rola jego podwójnego ambasadora. Po pierwsze nikt inny tak odważnie nie spenetrował formalnych granic tej muzyki, odmieniając jej idiom przez dosłownie wszystkie dostępne przypadki. A po drugie dzięki ogromnej charyzmie momentalnie stał się jedną z największych osobowości medialnych całej rozkwitającej w połowie lat 90. brytyjskiej muzyki tanecznej.
Momentem przełomowym w procesie artystycznego samouświadamiania były dla Goldiego przenosiny do stolicy. W Londynie wisiała wtedy w powietrzu kolejna klubowa rewolucja. Z późnego rave'u powoli wyłaniała się zupełnie świeża, zwariowana fuzja brzmień analogowych i cyfrowych. W miejscówce o nazwie Rage at Heaven znalazł Goldie długo wypatrywaną przystań. Swoje debiutanckie nagrania opublikował pod pseudonimami Ajax Project, Rufige Kru1 i Metalheadz, a w międzyczasie założył też oficynę Metalheadz Records, dla której wydawali Source Direct, Photek, Optical, Dilinja, Adam F i wiele innych, czołowych postaci sceny jungle. Nic dziwnego, że już wkrótce kariera Goldiego nabrała niesamowitego przyśpieszenia. Według ekspertów w następnych paru latach odmienił on aż trzykrotnie oblicze drum'n'bassu. Aczkolwiek warto zaznaczyć, że nadal trwa akademicki spór o „zawartość Goldiego w Goldiem” – czyli o faktyczny wkład naszego bohatera w sygnowaną przezeń muzykę. Sceptycy utrzymują, iż w studiu Goldie porusza się niczym dziecko we mgle, a bez pomocy znakomitych realizatorów odpowiadających za tzw. sound design w pojedynkę niewiele potrafi zdziałać. Z kolei fani artysty zauważają, że techniczny aspekt twórczości to nie wszystko – bo przecież bez Goldiego owi magicy studia kreują rzeczy może i kompetentne warsztatowo, ale pozbawione ducha, urody i rozmachu, z jakich znany jest Goldie.
Sam zainteresowany dość enigmatycznie definiuje swoją rolę w procesie twórczym, obwieszczając się kimś w rodzaju katalizatora – alchemika dźwięku i formy. Przy okazji porusza pasjonującą, filozoficzną kwestię „autorstwa” w wyjątkowo zagmatwanym i wielowarstwowym środowisku edycyjnym drum & bassu, gdzie z programowanych pętli, przetwarzanych sampli i ścieżek żywej instrumentacji klei się rodzaj dźwiękowego patchworku. „Nigdy nie chciało mi się uczyć, jak naciskać przyciski”, podkreśla. I dodaje z typową dla siebie egzaltacją: „Często patrzę na muzykę nie tyle jako producent, ile jako... reżyser. Zbieram w jednym pomieszczeniu realizatorów, wykonawców i aranżerów, aby w rezultacie powstało coś magicznego. To podobne podejście jak u wielkich reżyserów filmowych w rodzaju Stanleya Kubricka czy Paula Thomasa Andersona. Najpierw mają wizję, a następnie ustawiają aktorów, operatorów i montażystów tak, aby ukończyć dzieło". Nietrudno dostrzec w tym opisie analogię do metody twórczej Milesa Davisa z elektrycznego etapu fusion w latach 70. Nierzadko krytykowany za mizerny potencjał stricte artykulacyjny i interpretacyjny w obsłudze trąbki, Miles otaczał się grupą wybornych improwizatorów, a następnie razem z Teo Macero dokonywał cudów na stole montażowym dzięki fantastycznemu wyczuciu narracji i dramaturgii. Należy podejrzewać, iż Goldie pracował w identyczny sposób.
Pierwszy z trzech wspomnianych przełomów to epokowy singiel „Terminator” z 1992 roku, sygnowany nazwą Metalheadz. Rewolucyjność ma tu dwa oblicza – technologiczne i emocjonalne. Owszem, zwykło się podkreślać, że w tym nagraniu Goldie pioniersko użył techniki zwanej potocznie timestretchingiem, która niebawem stała się fundamentalnym środkiem wyrazu w obrębie jungle. Jak wskazuje nazwa, polega ona na rozciąganiu w czasie dowolnego sampla (tak aby pasował do danego tempa), lecz bez modyfikacji samej tonacji. Natomiast być może istotniejszy był klimat utworu – mroczny, chłodny, odhumanizowany. „Czułem się jak buntownik. To był wtedy nowy, miejski blues. Mrok odzwierciedlał nastroje społeczne kraju pogrążonego w recesji”, wspomina Goldie. Taka poetyka zdefiniowała krótkotrwałą modę na „zmutowany” podgatunek jungle zwany darkcore, który grubą kreską oddzielił na mapie rave'u radosne, euforyczne podrygiwanie od ponurego podbrzusza klubowej sceny, napędzanego maszynowymi breakbeatami. Bezkompromisowy „Terminator” do dziś robi ogromne wrażenie jako ryzykowny eksperyment na gruncie „dźwiękowego terroryzmu” – zarówno w czysto estetycznym, jak i politycznym wymiarze.
„Terminator” narobił sporo zamieszania w środowisku nowej muzyki tanecznej na Wyspach. Goldie prędko zrozumiał, że wobec naporu wyrastającej jak grzyby po deszczu armii naśladowców musi uciekać do przodu, by zachować odrębność głosu. Przeczuwał też, że anioł tkwi w szczegółach. A dokładnie – w żeńskich wokalizach wzorowanych na soulu z lat 80., których adaptacja złagodziła radykalne jak dotąd ostrze jego muzyki. Kamieniem milowym na tej drodze i drugim wielkim przełomem w artystycznej ewolucji Price'a był singiel „Angel” z 1993 roku, w którym swojego tyleż aksamitnego, co potężnego głosu udzieliła nieżyjąca już postjazzowa wokalistka Diane Charlemagne z eurodance'owej grupy Urban Cookie Collective. Mikstura opętańczych bitów z niemal newage'ową przestrzenią i popisami Charlemagne za mikrofonem nadała stylowi Goldiego niespotykanego wcześniej blasku i zbliżyła go do szeroko rozumianego popu. Aczkolwiek prawdopodobnie z powodu mało piosenkowego przebiegu kompozycji, pozbawionej schematycznego podziału na zwrotki i refreny, legalne stacje radiowe odmawiały odtwarzania „Angel”. Po latach Goldie triumfował: „Ludzie wtedy mówili, że to się nigdy nie wydarzy, ale dla mnie zmiana w radiu była nieuchronna – cóż, dziś ten kawałek brzmi zupełnie konwencjonalnie”.
Po kilku sezonach testowania brawurowych pomysłów na podziemnej publiczności, w karierze Goldiego przyszła wreszcie era na mainstreamowy rozgłos przy premierze pełnowymiarowego debiutu fonograficznego. Dzięki wydanemu we wrześniu 1995 roku „Timeless” Price dołączył do wąskiego grona wykonawców takich jak chociażby The Beatles, Pink Floyd czy Michael Jackson, którym udało się za jednym zamachem zarówno zebrać znakomite recenzje, jak i osiągnąć wielki sukces komercyjny – to w końcu pierwszy drum'n'bassowy album, który pokrył sie platyną. Płyta była kulminacją wielu lat pracy – znaczna część materiału powstała wcześniej, a przymiarki do tytułowej suity Goldie datuje na rok 1993.
Utwór ten, uznawany za trzeci przełom w dziejach jungle i wynoszący ten format do rangi sztuki przez wielkie S, nadal budzi respekt monumentalnym rozmachem wielowątkowej konstrukcji, konceptualnie bliskiej dokonaniom zespołów z kręgu rocka progresywnego. Inne fragmenty płyty doprowadziły do perfekcji ideę zasugerowaną wcześniej w „Angel”. Goldie i współproducent Rob Playford wznieśli się w nich na szczyty wirtuozerii i wyrafinowania w operowaniu studyjnym ekwipunkiem. Wspólnie namalowali futurystyczne, sterylne i brzmieniowo nieorganiczne freski, emanujące nienachalnym duchem science fiction i fantastyki. Aczkolwiek mimo tego kosmicznego chłodu, da się też wyczuć w „Timeless” nutę szczerej tęsknoty. Obowiązkowe uzupełnienie albumu stanowi opublikowana rok później, wyśmienita kompilacja „Metalheadz Presents Platinum Breakz”, której Goldie był kuratorem – równie ważny dokument tamtej ery, zdaniem obserwatorów wiernie portretujący drum'n'bassowe szaleństwo w Wielkiej Brytanii połowy lat 90.
Price stał przed trudnym zadaniem, gdy rozpoczął pracę nad następcą „Timeless”, zgodnie uznawanego za jungle'owy majstersztyk, który modę podziemnych angielskich klubów uczynił na chwilę najgorętszym stylem muzyki elektronicznej. Wydany w 1998 roku podwójny album „Saturnz Return” był pomnikiem jego chorej ambicji i brawury, ale także ekstrawagancji, megalomanii i bezgranicznej wiary w swoje umiejętności. To apogeum maksymalizmu Goldiego – aż sto pięćdziesiąt minut muzyki kontrastowej, poszukującej, otwierającej nowe korytarze między poszczególnymi gatunkami, przygniatającej wielością rozwiązań, niezliczoną liczbą pomysłów i barw, a zarazem bezbłędne rozplanowanej pod względem dramaturgii – bo każdy fragment, jak w układance, zajmuje tu adekwatne miejsce.
Pierwszy kompakt to głównie godzinna, hardcorowa quasi-symfonia „Mother”, którą pewien krytyk dość celnie nazwał „jednym z najbardziej imponujących przykładów teatralnego ambientu”. Filharmoniczna aranżacja na szesnaście skrzypiec, osiem altówek, cztery wiolonczele, dwa kontrabasy oraz chór zapewniły jej szokujące porównania z „III Symfonią” Góreckiego. Dysk dopełnia ballada „Truth” o lodowatej atmosferze, nawiedzona śpiewem Davida Bowiego, który chwilę wcześniej na płycie „Earthling” sięgnął po patenty wyraźnie nawiązujące do estetyki drum'n'bassu. Drugie CD daje wgląd w fascynująco eklektyczny świat inspiracji Goldiego, który najwyraźniej chciał ożenić synkopowane pętle bębnów z każdym możliwym stylem – rockiem industrialnym, rapem, a także ponownie z new age'em, soulem i fusion. Intrygującym suplementem i zarazem rewersem „Saturnz Return” był ujawniony kilka miesięcy później zbiór remiksów i premierowych nagrań płyty, rodzaj przewrotnego powrotu do – a może raczej nagłej retrospekcji – „starej szkoły” hardcore jungle, od której Goldie zaczynał swój marsz ku pretensjonalnie nawarstwionym strukturom „Saturnz Return”.
W 2008 roku Price wziął udział i zajął drugie miejsce w telewizyjnym talent show Maestro, gdzie uczył się dyrgentury. A rok później postanowił zgłębić tajniki kompozycji, co udokumentowała stacja BBC. Finałem całej akcji było wykonanie w słynnym Royal Albert Hall dzieła zatytułowanego „Sine Tempore” przez Orkiestrę Koncertową BBC i Chór Filharmonii Londyńskiej pod dyrekcją Charlesa Hazlewooda. I chociaż ośmiominutowa praca Goldiego przypomina niedopieczony szkic autorstwa partyturowego neofity, to konfrontacja twarzą w twarz żywej legendy elektroniki z dostojnością akademickiego formatu orkiestrowego ma jakiś głębszy sens, bo dotyka magicznego zespolenia sztucznie izolowanych światów, sprowadzenia ich wyróżników do wspólnego mianownika, zwanego po prostu muzykalnością. Flirt z klasyką Price zwieńczył jak na razie wykonaniem swojego arcydzieła „Timeless” z towarzyszeniem The Heritage Orchestra – w 2014 roku, w Londynie i Bristolu. Warto też podkreślić, że Goldie działa również aktywnie na innych polach niż muzyka. W młodości rozmiłowany w graffiti, od pewnego czasu zostawia coraz wyraźniejszy ślad w środowisku sztuk wizualnych – kilkakrotnie wystawiał swoje instalacje i rzeźby w Londynie czy na Ibizie. Liznął aktorstwa – zagrał w hitowym „Przekręcie” Guya Ritchiego czy w bondowskim „Świat to za mało”. Wielokrotnie występował też w popularnych programach telewizyjnych – od tanecznego Strictly Come Dancing, przez celebrycką edycję Big Brothera, aż po kulinarne Come Dine With Me.
„Moim przeznaczeniem na Ziemi jest pozostawić po sobie dorobek”, stwierdził kiedyś Goldie. I chociaż takie deklaracje pachną nieznośną skalą samozachwytu, to jego pracoholizm, wszechstronność i konsekwencja pozwalają fanom uwierzyć w spełnienie wyznaczonego celu. Wprawdzie misję wzbogacania, uszlachetniania i poszerzania granic drum'n'bassu zakończył w XX wieku, a jego późniejsze nagrania studyjne raczej mniej lub bardziej udanie recyklowały te same pomysły z lat 90. Jednak pomimo utraty bezpośredniego wpływu na bieg wydarzeń we współczesnej muzyce rozrywkowej, Goldie wciąż pozostaje ważną referencją dla następnych pokoleń twórców narracji, którą słynny krytyk Simon Reynolds określił mianem „hardcorowego kontinuum”. Bez najambitniejszych przejawów jungle nie byłoby nie tylko grime'u i dubstepu, które na poziomie eksperymentu rytmicznego wychodzą w prostej linii od drum'n'bassowej cyfrowej synkopy, ale i okołochicagowskiego zamieszania wokół stylów juke i footwork, a także niedawnych prób z pogranicza wonky i tzw. purple soundu. Jednak przede wszystkim chyba dziś, gdy za rogiem czyha już epoka sztucznej inteligencji, audialne warianty przyszłości zaproponowane przez Goldiego pod koniec lat 90. wydają się sensacyjnie profetyczne i przez to automatycznie dostają nowy termin przydatności do spożycia.
Cykl tekstów o muzyce elektronicznej powstaje we współpracy ze Stowarzyszeniem Pogotowie Kulturalno-Społeczne, organizatorem festiwalu UP TO DATE, który odbędzie się 7 i 8 września 2018 w Białymstoku.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).