11 czerwca w ramach Nocy Poezji w Krakowie Korporacja Ha!art zorganizowała trzy wydarzenia: prapremierę nowej książki graficznej Bolesława Chromrego, warsztaty z „Wierszy zrozumiałych samych przez się” Guya Benetta oraz poetycką akcję ekologiczną „Walka o oddech” na Zakrzówku z udziałem dziesięciorga poetek i poetów. Każde z tych wydarzeń w inny sposób przedefiniowuje stereotypowe myślenie o poezji.
Tom Benetta odchodzi od abstrakcyjnego, niedosłownego, „poetyckiego” języka na rzecz mówienia komunikatywnego i porozumienia. „Walka o oddech” wyprowadza poezję z zamkniętych sal i salek, z onanistycznej jednostkowości w plener, wiążąc się z bardzo konkretnym, wspólnym działaniem – sprzeciwem wobec nieekologicznej polityki Krakowa. Wreszcie spotkanie z Chromrym stawia opór demonizowaniu jednego tylko medium. Otwarcie na tych trzech polach: językowym, społeczno-politycznym i w obrębie obiegów sztuki postulował Ha!art.
Tymczasem w Magistracie odbywało się główne wydarzenie Nocy Poezji – spotkanie z poetami: Marcinem Baranem, Wojciechem Bonowiczem, Leszkiem Aleksandrem Moczulskim, Ryszardem Krynickim i Janem Polkowskim, prowadzone przez Pawła Próchniaka. Sześciu panów w Pałacu Wielopolskich rozmawiało sobie o wierszykach – poetyckich, więc nie do końca zrozumiałych (Wojciech Bonowicz napisał niegdyś „Pochwałę poezji niezrozumiałej”), a na pewno nie dosłownych; poetyckich, więc uniwersalnych, nieuwikłanych (w politykę i inne brzydkie rzeczy) i koniecznie jednostkowych; w końcu poetyckich, więc nie prozaicznych, a już na pewno nie graficznych, muzycznych czy innych. Sześciu panów i zero pań, na marginesie.
Tak wygląda poezja w Polsce. Przynajmniej podczas głównych – więc najlepiej opłacanych i promowanych – wydarzeń.
I
Bolesław Chromry, „Pokrzywy”. Korporacja Ha!art, 124 strony, w księgarniach od czerwca 2016 „Pokrzywy” Bolesława Chromrego to graficzna opowieść o śmierci Ireny i życiu reszty mieszkańców osiedla, którzy mieli to szczęście-nieszczęście, że akurat przeżyli. Jest lato, lata dziewięćdziesiąte, chodniki się roztapiają, dzieci ze zwierzętami na podwórkach próbują życia, a gdy sparzą się pokrzywami, pies je lizał. Jest alkoholik Michał Woźniak i 10-latek Dominik Żak, jest mężczyzna bez imienia i nazwiska, który spowodował śmierć Ireny, więc zostaje wygnany z osiedlowej społeczności. Jest i Śmierć, wcale nie niema bohaterka całego dramatu. Jest i Kaczor Donald z gumy balonowej, i Myszka Miki, pies to na pewno Pluto, jest duszek Kacperek oraz są samospalenia. Jest zabawa w wojnę, są zapałki i jaskółki, jest McDonald, jest woda kolońska Brutal i żaba Kermit, jest hasło „co znajdę, to moje”. Cała potransformacyjna robotnicza Polska jest.
Poetyckie? Mało poetyckie raczej. A jednak w blurbach i do pierwszej książki Chromrego, „Renaty”, i do tej właśnie, Jakub Woynarowski pisze o poetyckości tych rzeczy:
To halucynacyjny sennik, a zarazem tomik wizualnej poezji, wypełniony chocholimi korowodami ludzi bez właściwości, żyjących „powolutku, po cichu, jak zawsze, bez braw”.
Tu socjologiczny obraz potransformacyjnej klęski niepostrzeżenie przeradza się w zapis nowej demonologii ludowej, w której telewizyjni bohaterowie spotykają Chrystusa, Szatana i Śmierć, a brutalna proza kronik policyjnych łączy się z wyrafinowaną poetycką abstrakcją.
Krótkie zdania lub pojedyncze słowa na każdej stronie, pisane ręcznie, tą samą kreską, którą wykonywane są rysunki, w połączeniu z czarno-białymi, prostymi obrazkami, podział historii na miniaturki fabularne, często poza ciągiem przyczynowo-skutkowym, z przeskokami między bohaterami i nagłymi cięciami opowieści, niechęć do spajających całość rozstrzygnięć czy nadawania wydarzeniom głębszego – czy właściwie jakiegokolwiek – sensu, flash-historyjki – dla poezji po przepracowaniu lekcji poetów nowojorskich (słowa klucze: konkret, codzienność, język potoczny) to właściwie nic zaskakującego. Próbka samego tekstu z części „Śmierć”:
Lato między wieżowcami.
Miękki asfalt.
Jaskółki.
Chrabąszcze
Jaskółki
Pokrzywy.
Irena Nowacka (48 l.) wypadła z balkonu z dziewiątego piętra i zginęła na miejscu.
Pierwszymi świadkami będz zdarzenia były dzieci bawiące się w wojnę na boisku przed blokiem.
Dziatwa próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
Na środku boiska do gry w koszykówkę postawiono betonowy stół do tenisa ziemnego.
To najbardziej zakłóca porządek w dziecięcym świecie.
Kierowcę ambulansu proszą o włączenie syreny.
Dyscyplinuje je lekarz wychodzący z sanitariusza, bloku.
Promienie lipcowego słońca mrugają na czarnym opakowaniu zmarłej.
No i tak. Są jeszcze superobrazki, tylko nie umiem przerysować.
II
To jak to jest z tą poetyckością? Powtórzmy gest Chromrego, który na pytanie „to jak to jest z tą Polską?” odpowiada wejściem w osiedle i klasę robotniczą, bez żadnej wyższości, jako jeden z. Mamy takie wirtualne osiedla, fora internetowe:
Humanistka nigdy nie bylam, poezja tez mnie nigdy sczegolnie nie pociagala i moze z tego wynika moj problem ze tak to nazwe. Nie rozumiem w ogole wierszy. A moze nie nie rozumiem tylko jakby to nazwac hmmm wiekszosc "wspanialych" wierszy ktore omawiamy w szkole(ostatnia klasa liceum) uwazam za totalny belkot szczerze mowiac. Nie widze nic nadzwyczajnego w jakichś zlotych oddechach splywajacych wodospadem do bram piekla czy czyms w tym stylu.Jak cos takiego czytam to mam wrazenie ze autor w trakcie pisania byl pod wplywem srodkow odurzajacych. Moze to wina mojej polonistki ktora strasznie przynudza i podejscie do nauczania ma rodem z "ferdydurke". Bo Słowacki wielkim poeta byl. Czy te wszystkie wierszydla naprawde sa takie pokopane czy tylko ja nie "czuje" poezji? Nie naskakujcie na mnie od razu ale ja naprawde nie potrafie zrozumiec zachwytow nad np Grobem Angemnona
Podobnie działa Damian Żak, gdy po śmierci Ireny życie zaczyna mu się osuwać spod nóg. Zwraca się z problemem do księdza, a ten narzuca mu bolesną pokutę, którą Damian odprawia, odprawia, odprawia, aż Oko mówi: „ok, wybaczam”. Kościół nie daje Damianowi odpowiedzi na pytania i wątpliwości, zamiast tego zasypuje go serią formułek i aksjomatów, w które ma wierzyć („Bóg istnieje, jest dobry i wszechmogący” czy „Słowacki wielkim poetą był”). Nie ma miejsca na interpretację, a feudalna instytucja Kościoła ludzi dzieli na tych, którzy wiedzą i przekazują wiedzę, oraz tych, którzy się uczą i muszą wierzyć tym na górze. Wszystko jest ustawione, nie ma dyskusji. Więc Damian ściąga ze ściany pamiątkę I Komunii, wyrzuca krzyż do kosza, w obrazki podarowane przez księży podczas kolęd wyciera kozy z nosa, w zeszycie do religii pisze: „religia jest chujowa”, a z listy wieczornych aktywności wykreśla paciorek.
Strażnicy księży są i na forum:
Nie każdy jest zdolny do pojmowania wszystkiego. Da się nauczyć zasad ortograficznych, kolejności wykonywania działań,ale nie nauczysz się interpretowania i rozumowania poezji. Poetą jest człowiek - człowiek, który opisuje swoje uczucia w sposób adekwatny dla Niego samego.
Założenie jest zatem takie, że to czytający lub czytająca nie jest za mądry lub za mądra, a nie na przykład wiersz zupełnie głupi; jego rozumienie, co więcej, odbywa się poza edukacją i wynika z jakiejś dziwnej – zapewne genetycznej, czyli klasowej – umiejętności. Jeśli nie rozumiesz poezji, wina jest na pewno po twojej stronie, ale nie próbuj zastanawiać się, dlaczego nie rozumiesz, bo tego i tak nie da się nauczyć, po prostu jesteś gorszy lub gorsza. I broń Boże nie myśl, że to zwyczajnie zła albo co najmniej wsparta na elitarnych, anachronicznych przekonaniach poezja, bo nie.
No właśnie. Z forów wyłania się wizja poezji absolutnie przerażająca: jest poezja dla elit, „arystokratów ducha”, tych, co rozumieją i odczuwają więcej, oraz inne rozrywki (w tym proza) dla mas, co piszą esemesy i siedzą na Fejsie, chodzą na impry w remizie OSP, a w ogóle to pracują, dlatego wolą rodzaje rozrywki, które nie wymagają myślenia (bo poezja, wiadomo, wymaga, a telenowela, wiadomo, nie). Więc gdy masy stwierdzają „to bełkot”, „to niczemu nie służy”, elity uśmiechają się z wyższością, bo wiedzą, że masy i tak nie zrozumieją. Właściwie lepiej nie wchodzić na fora, żeby nie niszczyć sobie humoru, a czas lepiej poświęcać na smutne pisma poetyckie, które czytają głównie znajomi. I jeśli tak właśnie funkcjonuje poezja – jeśli jest feudalną instytucją służącą religijnemu ubóstwieniu Sensu, klasowo wykluczającą, z podziałem na tych, którzy wiedzą, i całą resztę, bez możliwości porozumienia czy dyskusji, z której zakonnice (poetki, krytyczki) odchodzą po cichu – to należy ją szybko zniszczyć. Już, teraz.
Albo pewne rzeczy powiedzieć sobie wprost: wiersze naprawdę bywają nieudane i warto je krytykować, warto o nich rozmawiać. Dawno nie czytałam dobrego wiersza, za to właśnie przeczytałam świetną powieść graficzną/telenowelę graficzną/komiks/picturebook/tom poezji wizualnej/zbiór memów/whatever Bolesława Chromrego; przeczytałam, obejrzałam.
III
Poezja okopuje się siecią elitarnych przyzwyczajeń i już nie działa: w badaniach czytelnictwa nawet się jej nie uwzględnia, a twierdzenie, że te 37 procent społeczeństwa to poezjożercy, to oczywista beka. Edukacja czyni z poezji pismo święte, przestrzeń totalnie niepartycypacyjną, wspartą na sieci odgórnych założeń i bardzo mocnej hierarchii – bunt, niezgoda spotykają się tu z pobłażliwym lekceważeniem bądź protekcjonalnym podkreśleniem swojej pozycji. Czytanie poezji polega na uruchamianiu wstydu w celu mobilizacji nie do samodzielnego, a jeszcze lepiej wspólnego myślenia, lecz do przyjęcia wypracowanych na temat wiersza założeń.
Po szkole poezją zajmują się umoszczeni na uniwersytetach „panowie od poezji”, etatowi czytelnicy poezji – nie mają żadnego interesu w tym, żeby się spierać o poezję z kimkolwiek spoza małego, hermetycznego środowiska, nie ma ich na Fejsie, nie odwiedzają forów, nie wiedzą, na co lud (tzw. ludzie) ma teraz ochotę i czym się jara. Chcą większej popularności poezji, oczywiście, wierzą w poezję i ją kochają, nie są cyniczni w tym, co robią, ale nadal są etatowymi czytelnikami poezji, z tytułami i pozycją, i z tej perspektywy się wypowiadają.
Instytucjonalna pozycja (a z nią konkretne materialne korzyści) też nie jest czymś, z czego krytycy chcieliby rezygnować, podobnie jak medium papieru i tradycyjne działania popularyzatorskie wsparte na społecznej karnawalizacji wierszy – festiwale, konkursy, gale z wykwintnymi bankietami, paniami w sukniach, panami w garniturach, darmowym jedzeniem i alkoholem dla tych, co są dostatecznie najedzeni i napici, zamiast codziennej praktyki czytania/pisania.
Poeci i poetki tymczasem biedują na groszowych stypendiach o ograniczonej dostępności albo pracują w korpo, skazani na łaskę i niełaskę etatowych czytelników poezji w konkursach, na festiwalach i w recenzjach. Zamiast związku zawodowego poetek i poetów mamy rywalizację – od wspólnej walki o lepszy byt bardziej oczywista w Polsce jest walka o jednostkowy prestiż z innymi poetkami i poetami.
Z tego powodu języki szczególnie cenione to te skrajnie indywidualne, prywatne, w efekcie izolujące, bo stroniące od wszelkiego typu wspólnoty, która mogłaby zawrócić poezję ze szlachetnej, szlacheckiej osobności i jednostkowości poza uwikłaniem czy zaangażowaniem i dojrzeć prowadzące ją nierówności – łatwo myśleć o takim pisaniu apolitycznie, awspólnotowo, a nawet akomunikacyjnie, a to na rękę neoliberalnej utopii autonomii.
O, proszę, tak na przykład reklamuje się tomik debiutantki:
W swojej debiutanckiej książce młoda autorka z delikatnym poczuciem humoru i nastrojową ironią, zwraca się ku światu i lekceważy literacki pościg za byciem fajnym, współczesnym i politycznie zaangażowanym. Zamiast zgrabnych fraz, prowokujących figur i copywriterskich trików oferuje czytelnikowi wysublimowaną alienację, zaskakujące przeżycia estetyczne, brawurową ocenę sytuacji, oraz ostro, a zarazem subtelnie zarysowany konkret. Wszystko to znajduje wyraz w odważnej wypowiedzi poetyckiej pełnej onieśmielających konstatacji i wszędobylskiego „ja”, które pławi się w zmysłowej fizyczności świata i żywiole chwili. (…)
W momencie, gdy młoda poezja wywalczyła sobie swój język, potoczny, współczesny i aktualny, a następnie zmieniła przy jego pomocy utwór poetycki w postfacebookowy small-talk, pojawia się książka Zuzanny Bartoszek, która bez chwili wahania omija i z całą stanowczością odchodzi od tego, co dziś zwie się w Polsce „poezją”. Zamiast wpisywać się w jakiś zwyżkujący nurt lub trendującą tradycję wypełnia swoje osobiste zobowiązanie wobec języka. Podejmuje trud przekazywania prawdy tak prywatnej, jak i formalnej i śmiało zmierza w stronę, gdzie tkwi pierwotna siła tekstu: w przeżyciu, doświadczeniu, zdolności zakodowania przebłysku tej „uniwersalnej urody sytuacji” otaczającego ją świata.
„Osobiste zobowiązania”, wszędobylskie „ja”, prywatność i formalność, „wysublimowana alienacja”, estetyka poza etyką, uniwersalność, ucieczka od aktualnych, potocznych, współczesnych języków i mediów, w efekcie skrajny klasizm, elitaryzm, hermetyzm i zamknięcie na cokolwiek z zewnątrz – tak wygląda pole poezji w Polsce.
IV
Jakoś tak to brzmi u sześciorga panów, którzy występowali w Magistracie. Młoda poezja, która wywalczyła sobie swój język, potoczny, współczesny i aktualny, a następnie zmieniła przy jego pomocy utwór poetycki w postfacebookowy small-talk, młoda poezja politycznie zaangażowana, bo wychodząca poza wszędobylskie „ja”, a często poza obieg poezji, to na przykład dziesięcioro poetek i poetów z Zakrzówka: Michał Czaja, Jaś Kapela, Barbara Klicka, Małgorzata Lebda, Natalia Malek, Leszek Onak, Piotr Puldzian Płucienniczak, Łukasz Podgórni, Bianka Rolando i Urszula Zajączkowska. To Szczepan Kopyt, który śpiewa swoje wiersze jako piosenki i wrzuca teledyski na YouTube’a. To Kamila Janiak, która wydaje tomy i śpiewa w dwóch zespołach muzycznych. To kolektyw Rozdzielczość Chleba, który prowadzi popularny fanpage टट्टी Z U S w a v e. To Staceyann Chin, której wiersz stał się interwencyjną mową na rzecz osób LGBTQ+ po masakrze w Orlando – mową zrzeszającą, podbudowującą wspólnotę, proponującą języki i strategie sprzeciwu. To poezja włączająca, wychylona, choćby minimalnie, poza „poetyckie” kanały dystrybucji i „poetyckich” odbiorców, „poetyckie” mechanizmy deprecjacji czytelnika i „poetyckie” zakorzenienie w apolityczności, prywatności i w piśmie, a w istocie w elitarnej kulturze druku (tomiki elektroniczne wciąż nie są przyjmowane na konkursy poetyckie).
Ile heheszków i beki było, gdy okazało się, że Make Life Harder współprowadzi poeta Jakobe Mansztajn. On sam w polu poezji nieustannie musi walczyć z pogardliwym wizerunkiem „tego od internetów”. Dominika Dymińska nie funkcjonuje w światku, a zaangażowany poemat „Danke” wydała w Krytyce Politycznej, mało poetyckim miejscu, więc środowiskowe reakcje wspierają się na pogardzie i odrzuceniu. Właśnie wyszła książka Julii Szychowiak „Całe życie z moim ojcem” – ale to nie poezja, bo jej zawartość to statusy na Fejsie. Itd.
Kenneth Goldsmith bierze gazetę i czyta, po czym mówi: „to jest poezja”. I jak rozmawiacie na Fejsie, to to też poezja. Poczytajcie Kirę Pietrek, a zrozumiecie. Obejrzyjcie występy poetek i poetów na kanale „Button Poetry” (ponad 500 000 subskrybentek i subskrybentów), a zrozumiecie. Poczytajcie Bolesława Chromrego, a zrozumiecie.
V
Zrozumiecie „Pokrzywy” tak, jak rozumie się to, co na co dzień się dzieje i mówi – bez większych sensów i specjalnego nadęcia, bez stwierdzeń: „a bo ty nie rozumiesz, co to znaczy, że właśnie przejechał tramwaj, więc nie możesz z niego korzystać”, za to z dużą dawką surrealizmu i groteski, które wymykają się racjonalnemu, linearnemu rozumieniu. Zrozumiecie w dwóch trybach przekazu – językowym i wizualnym, które współgrają jak internetowe memy, bez zbędnego powtarzania, z wzajemnym dopowiadaniem się. Oto na przykład w jednej z opowieści opisowi Michała Woźniaka „A usta miał grube jak Murzyn” towarzyszy rysunek gruboustego mężczyzny uciekającego przed kibolami z pałami. Nic więcej, żadnego dopowiedzenia, prosty proces: anatomiczny fakt (grube usta) – skojarzenie (Murzyn) – reakcja (wpierdol). Polska w jednym obrazku, myślenie po polsku: nie trzeba znać całej złożoności jednostkowej sytuacji i odczuć bohatera, by to zrozumieć – poruszamy się w sferze wspólnej, taplamy się w tym samym błocku i tak się porozumiewamy.
I niech będzie, że głównym tematem poezji jest śmierć i jej przeżywanie. Chromry, przenosząc żałobę z jednostki na wspólnotę, wspólnotę lokalną, osiedlową, ujawnia, że odejście od skrajnej prywatności w zbiorowość nawet przy „niepowtarzalnym” stylu czy „jedynym w swoim rodzaju” ujęciu nie zwalnia z porozumienia, z otwarcia. Twórca działa na kilku polach. „Pokrzywy” to jego druga książka w Ha!arcie, niedawno w mikrowydawnictwie V9 metodą sitodruku wyszedł jego „Pojebany człowiek” w nakładzie 100 sztuk. Chromry wiesza też swoje rzeczy na wystawach, poza tym kilka razy w tygodniu wrzuca rysunki z aktualnym komentarzem na swój fanpage; dociera do różnych grup różnymi kanałami: literackimi, plastycznymi, memowymi, nie zamyka się w jednej przestrzeni z właściwymi jej odbiorcami.
Walka o otwarcie, komunikację, konsensualność wreszcie, walka o wypracowywanie wspólnych języków w ramach współpracy pól i obiegów sztuki oraz ruchów społecznych, wychylona ku myśleniu estetyczno-politycznemu – to walka o lepiej porozumiewającą się, więc działającą wspólnotę. Tę, co po transformacji postawiła na podział, różnicę i rywalizację. Tę, którą demaskuje Chromry – a my w niej, w samym jej centrum, w fabryce wierszy, w kościele Poetów.
Chromy to kulawy, „Pokrzywy” mają w sobie „krzywy” – bolą, ale ostatecznie uzdrawiają. Chromry w wywiadach bez żenady opowiada o serialach, swoją książkę nazywa „telenowelą graficzną” bez pretensji do miana „sztuki wysokiej”, czymkolwiek ta „sztuka wysoka” miałaby być (bo chyba już tylko poezją). Jego bohaterki i bohaterowie to klasa niższa, która po transformacji ustrojowej nie miała tyle sprytu, żeby być wyżej. To ludzie z krzyżykami na szyjach, alkoholem ukrywanym w szufladach przed narzeczoną, spotykający się z wykluczeniem społecznym, ale i napędzający wykluczenie. Chromry tę całą straszną potransformacyjną polskość odsłania bez cenzury – nie jako oceniający demiurg, lecz jako jeden z nich, z nas, tych, co to na Fejsie. Esemesy też wysyła, czyta doniesienia polityczne na pudelku, ogląda mecze z całą resztą kraju i Europy, kibicuje „naszym”, woła „wygraliśmy!” po meczu z Irlandią Północną czy Ukrainą, woła jeszcze głośniej „remis!” po meczu z Niemcami, przełyka smutek dumą po meczu z Portugalią i nie czyta poezji. Jak wszyscy inni – nie czyta poezji.
Miał prapremierę na Nocy Poezji, w blurbach coś tam o poezji, ale co to za poezja, gdy tu obrazki, a tekstu tak mało? Jak to się włącza w poezję? Czy etatowi czytelnicy poezji mogą z wyższością wypowiadać się także o rysunkach, czy mają takie kompetencje? Czy nie czytając/oglądając memów, w ogóle zrozumieją?
To wymagałoby zburzenia cokołowej, językowo wyniosłej i jednostkowej postaci poezji, ujawnienia jej kulawości i krzywości, a wraz z tym otwarcia, na przykład na inne obiegi i media. Póki współpraca – mediów, obiegów, porządków, klas – będzie dla poezji zagrożeniem wysublimowanej alienacji, póty poezja jako instytucja i obieg jest nic niewarta: do wyrzucenia, do kosza, „poezja jest chujowa”.
Dopiero gdy „Pokrzywy” uznane zostaną (również) za poezję, będziemy mogły, będziemy mogli wreszcie w niej uczestniczyć. Potrzebujemy Chromrego w poezji, bardzo.