Wbrew niektórym krytykom, uznającym Szczepana Kopyta ciągle za autora „młodego”, poeta należy już raczej do średniego pokolenia – razem z grupą innych mocnych głosów wchodzących na scenę poetycką w pierwszej dekadzie XXI wieku (jak choćby Justyna Bargielska, Konrad Góra, Edward Pasewicz, Tomasz Pułka czy Julia Szychowiak). Nieprzystający już do określeń „obiecujący” czy „zapowiadający się” (jak autorzy urodzeni na przełomie lat 80. i 90.), autor „kiru” jest ciągle obecny w medialnym mainstreamie w mniejszym stopniu niż twórcy starsi, kojarzeni z „brulionem” bądź „Nowym Nurtem”.
O poezji lat 2000–2010 nie da się zatem pisać w wiarygodny sposób, nie przyznając istotnego miejsca książkom Kopyta. Jego znaczenie wykracza dziś jednak daleko poza kontekst jednego pokolenia. Jako jeden z naczelnych poetów zaangażowanych – akcentujących i dowartościowujących polityczne konteksty wiersza – a jednocześnie autor powszechnie doceniony, niezależnie od ewentualnych politycznych różnic czy rozbieżności, Kopyt należy do grona najchętniej dyskutowanych i najciekawiej prowokujących współczesnych polskich poetów.
Szczepan Kopyt, „z a b i c”. WBPiCAK, 40 stron, w księgarniach od marca 2016
W dotychczasowej twórczości Kopyta da się wyróżnić dwa dość różne podejścia do wiersza: w pierwszych trzech tomach dominuje bardziej kontemplacyjny, medytacyjny czy wręcz wizyjny ton, pewna enigmatyczność i nieoczywistość sytuacji komunikacyjnej, pojawia się więcej ironii i mniej jest osobowej perspektywy; zaś tomy czwarty i piąty („buch” i „kir”) proponują większą językową przejrzystość, pewną zamierzoną egzaltację czy wzniosłość (wyrażającą się też w wyostrzonej figurze mówiącego), grają często z konwencją protest songu, opierając się przy tym na formie poematu i dłuższym narracyjnym oddechu.
Nowy tom, „z a b i c” (rozstrzelona spacjami pisownia pochodzi od poety), proponuje w pewnym sensie połączenie tych dwóch linii, podsumowanie dwóch okresów czy projektów – medytacyjne wyciszenie i quasi-wizyjną enigmatyczność pierwszych tomów łączy ze świadomą wzniosłością i długim oddechem późniejszych tekstów. Syntetyzujący wymiar nowej książki da się wykazać na konkretnych wierszach: takie utwory jak „wypisy dla klas pracujących” nawiązują do poetyki „Sale sale sale”:
1
spróbujmy mimo wszystko zdefiniować szczęście jako akt twojej woli właściwy jej przedmiotowi
1.1
dalej cytuję jesteś więc człowiekiem
1.2
a twój stosunek do świata jest ludzki
1.21
konieczny warunek to praca z której czerpiesz całość
1.211
studiując muzykę doświadczasz rozkoszy z muzyki
1.3
kochasz wytwarzając miłość wzajemną
1.4
konieczną formą nie celem jest komunizm
Z kolei „scenariusz” wydaje się przedłużeniem dykcji „kiru”:
jestem okiem kamery w korytarzu
ten blik to rejestr pamięci
jestem systemem alarmowym
którego końcem jest aamir
sprzątaczka widzisz
jestem rozległym mrowiskiem
komputerów serwerów i klimy
ścianką działową tablicą
ogłoszeń żółtych związków
pojemnikiem na wodę i schowkiem
na miotły informacją
To nie znaczy, że całe „z a b i c” da się podzielić na starą i nową linię; zespolenie perspektyw jest głębsze, ciekawsze i w jakimś sensie synergiczne – skutkuje wytworzeniem form niespotykanych dotąd u Kopyta i wprowadzeniem do jego wierszy nieznanych tu wcześniej konwencji.
Nowy tom jest więc mocno zróżnicowany (formalnie, tematycznie, stylistycznie), ale spójny i konsekwentny. Wiersze Kopyta nadal w wyraźny, chociaż nigdy nachalnie jednoznaczny sposób dotykają tak zwanej „problematyki społecznej”; zajmują się pracą i odmową pracy, codziennością przemocy, weganizmem, perspektywą nieantropocentryczną i relacją człowiek-natura. Na każdym kroku podkreśla się tu związki codziennych czynności i jednostkowej perspektywy z globalnymi zjawiskami.
To ostatnie jest kluczowe dla sposobu, w jaki wiersze Kopyta wikłają się w polityczno-społeczną rzeczywistość. Wszystko dotyczy u niego łączności, związków, konsekwencji – szerokich kontekstów codziennych czynności, etycznych implikacji najdrobniejszych działań, relacji człowieka do (innych) zwierząt, wspólnoty odległych od siebie (na różne sposoby) jednostek i społeczności. Budując w swojej poezji wrażenie pewnej wszechłączności (uniwersalnej wspólnoty, globalnej solidarności, systemowej opresji etc.), Kopyt sięga po celową egzaltację, wzniosłość, zamierzony patos. Wyolbrzymienie i wyostrzenie mówiącego podmiotu (jak w wierszu „scenariusz”, zbudowanym na anaforycznie powracającym słowie „jestem”) nie służy tu więc autokreacji, tylko rozproszeniu czy rozdzieleniu głosu na tych, którym wiersz chce głosu udzielić: pracowników fabrycznych na globalnych peryferiach, bojowniczki w Kobane, przemysłowo zabijane zwierzęta. Celowej egzaltacji podmiotu towarzyszy równie celowa egzaltacja geograficzna: poczucie, że „tu” i „tam” – okno internetowej przeglądarki i walki w Syrii, alejka w supermarkecie i las w Indonezji, ulica, biuro, uczelnia, fabryka, centrum i peryferie – mogą połączyć się na mocy słowa i gestu, poczucia fundamentalnej solidarności i aktu językowej wyobraźni.
W tak naszkicowane ramy Kopyt wpisuje szereg konkretnych obserwacji, obszarów zainteresowań czy filozoficzno-politycznych perspektyw. Istotnym punktem odniesienia jest dla niego idea komunizmu (w nieortodoksyjnej, egalitarystycznej, anarchizującej odmianie); język Marksa zostaje przy tym włączony do wiersza płynnie, na prawach jednego z wielu idiomów – celem Kopyta nie jest wyróżnienie tych miejsc, gdzie odwołuje się do marksizmu (na zasadzie „teraz dygresja polityczna”), ale bezgłośne, bezszwowe zespolenie ich z resztą tekstu. Jak w wierszu „napięcia”, który rozróżnienie na formalną i realną subsumcję traktuje nie jako filozoficzne narzędzie spoza jakiegoś literackiego porządku, ale jako jedną z dostępnych wierszowi metafor:
jesteśmy bliscy punktu przesilenia znaczeń
stojących na barkach najniżej opłaconych
formalnie skaptowanych realnie głodnych
ocieramy się o delikatny szczegół i ogniskowa
osnowa oprawa oraz obawa rzedną jak ten wieczór
jak nowe osiedla wdzierające się w las
Szczepan Kopyt / fot. Grzegorz Janoszka, CC BY-SA 3.0Poetyckie tradycje, z których czerpie Kopyt, czasem trudno określić, ale nowa książka daje czytelnikowi więcej wskazówek niż poprzednie zbiory. Wracają tu inspiracje tradycją poezji jazzowej czy „New World Poetry”, z których Kopyt bierze celowo egzaltowaną konstrukcję podmiotu i poematowy flow dłuższych tekstów; wyraźniej niż dotąd pobrzmiewają lektury futurystów – zwłaszcza tam, gdzie autor zwraca uwagę na absurd i groteskę omawianych zjawisk („negocjacje”); pojawiają się wreszcie, chyba nieobecne wcześniej, nawiązania do polskiej poezji wojennej („kobane”); z kolei kilka bardziej wyciszonych, minimalistycznych, ale w swoim minimalizmie wyraziście politycznych utworów („kiedy mówi wiersz”, „etiuda”) można powiązać z istotnym dla Kopyta anarchizmem w wydaniu Hansa Magnusa Enzensbergera.
Czymś zupełnie nowym w stosunku do poprzednich tomów są za to autotematyczne, programowe deklaracje Kopyta. W kończącym wiersz poemacie opisuje on wprost swoją historycznoliteracką afiliację: „jestem ze starej mnemotechnicznej samozwańczej / heterodoksyjnej tradycji słów ze strony wiary i czucia / która odrzuciła zakaz szkiełka i oka”. Ta heterodoksyjna tradycja dialektycznej, artykułowanej „z wewnątrz” krytyki romantyzmu otwiera oczywiście wiele interpretacyjnych wątków – i pozwala przemyśleć na nowo dotychczasową twórczość poety. Taki przekrojowy opis nie pozwala jednak jeszcze zrozumieć, o jaką stawkę grają wiersze Kopyta; żeby móc ją określić, trzeba powrócić na chwilę do kwestii wzniosłości.
Już w punkcie wyjścia Kopyt naraża się na zarzuty z dwóch stron poetyckiego pola: od tych, według których w poezji mówienie wprost o polityce (czy o tak zwanych zdarzeniach bieżących) z założenia skutkuje instrumentalizacją wiersza; oraz – w jeszcze większej mierze – od tych, dla których jakiekolwiek nawiązania do wysokiej dykcji czy tradycyjnych form i konwencji prowadzą do reprodukcji szkodliwych stereotypów, odrywających wiersz od społecznej rzeczywistości i codziennego doświadczenia. Tymczasem autor „z a b i c” chce pogodzić właśnie te dwa podstawowe tryby mówienia, odzyskać z obu istotne elementy: konkret politycznej deklaracji i odwagę bezpośredniości obecną w wysokich rejestrach poezji. Najlepszym przykładem jest chyba „kiedy mówi wiersz”, przekształcający (nie bez wsparcia groteski) konwencję idyllicznej, krajobrazowo-medytacyjnej wierszowej miniatury w coś dużo bardziej konkretnego:
kiedy mówi wiersz ochroniarze
zamyśleni kontrolują czystość
firmowych butów
trawa ugina się i wiatr ustaje
grad kamieni jest jeszcze jezdnią
pałki skromnie podpierają ściany
Podkreślanie przez Kopyta namacalności zjawisk – mówienie o zawsze konkretnych problemach, miejscach, zdarzeniach – broni go przed zarzutami o kicz i jałowe odtwarzanie „poetyckich” stereotypów. Wzniosłość pozwala mu tymczasem mówić zdecydowanym głosem, „na poważnie” i z przejęciem, „w obronie” i „w imieniu”, poza przymusem zachowania dystansu i paradygmatem podważającej wszystko ironii (co nie znaczy, że Kopyt nigdy po nią nie sięga). Równocześnie to właśnie elementy wysokiej dykcji – nie wszechobecnej, ale przywoływanej chętnie i często – pozwalają autorowi utrzymać ton wiersza pomiędzy ciętą satyrą i wiarygodnym oburzeniem, programową krytyką i prostą konstatacją absurdu. Innymi słowy, wiersze Kopyta walczą o rzeczywiste poszerzenie (a nie tylko tymczasowe nagięcie) granic języka polskiej poezji – również na poziomie odczarowywania niedozwolonych, z założenia trącących patosem bądź kiczem słów (w „z a b i c” znajduje się choćby wiersz zatytułowany – zupełnie nieironicznie – „serce”).
Taka poezja zaangażowana, która jest rzeczywiście bojowa – nie tylko w światopoglądowych deklaracjach, ale i w swoim uwikłaniu w żywy język – miewa oczywiście wpadki i potknięcia. Wskazać można je też w „z a b i c”: wiersze „kura” i „opowieść jesiotra” są wyraźnie słabsze od reszty książki; kilka fragmentów zamykającego tom poematu „zapłata” zostało wyraźnie przestrzelonych (a szkoda, bo to wyrazisty tekst programowy). To wszystko jednak stanowi właśnie cenę uwikłania w konkretne problemy języka – koszt podjęcia realnej walki z ograniczeniami współczesnej polszczyzny. Nie lubimy, zwłaszcza w obiegu literacko-krytycznym, wzniosłości i egzaltacji, ale uciekamy od nich zbyt mechanicznie, zbyt automatycznie, zbyt bezrefleksyjnie. Kopyt lepiej niż ktokolwiek inny pokazuje, ile w ten sposób tracimy.