Łatwo stać się zakładnikiem reportaży Włodzimierza Nowaka, no bo jak tu „recenzować” historie czyjegoś nieszczęścia i odrzucenia? Jedynym wyjściem jest wyciszenie wrażliwości na krzywdę. A piszący te słowa może sobie na to trochę pozwolić, ponieważ większość swojego życia spędził – jak nieszczęśliwie ujmuje to wydawca „Serca narodu koło przystanku” – w Polsce B.
Włodzimierz Nowak, „Serce narodu koło
przystanku”. Czarne, Wołowiec, 256 stron,
w księgarniach od 29 października 2009Termin to paskudny, krzywdzący, a w dodatku buduje złudzenie, jakoby życie poza dużym miastem, karierą i byciem na świeczniku nie mogło przynieść szczęścia i spełnienia. A przecież, jeśli już musimy tego terminu używać, to Polska B wcale nie określa w żaden sposób miejsca, tylko stan umysłu i poczucie własnej wartości. Równie często świat „B” znajdziemy w metropolii.
Włodzimierz Nowak doskonale to wie i część jego reportaży (śmiem twierdzić, że najlepsza) dotyka właśnie nisz miejskiego życia. W tekście „Mistrz rozkroku i przykucania” obserwujemy losy chłopaków, których dzień kręci się wokół siłki, zastrzyków z teścia (testosteronu) i szarpania sztangi. Autorowi udaje się kilka rzeczy godnych podziwu. Po pierwsze, zdobywa zaufanie pakerów. Po drugie, pozyskuje to zaufanie, wnikając w ich świat, a jednocześnie zachowuje do rozmówców dystans. I, co najlepsze, opisuje nam losy „facetów na koksie”, używając ich języka.
Podobną „werbalną” metodę stosuje, pokazując nam „Green Point”, a także dobrze prosperujący (rzecz jasna lewy) proceder „trzaskania” aut, czyli ustawianych wypadków. Cóż, Polska B radzi sobie, jak umie. Na ogół w warunkach od ciężkich do wręcz ekstremalnych, jak w tekstach o śmierci z przepracowania młodego chłopaka czy ogromnej, wręcz bohaterskiej woli przetrwania u ludzi niepełnosprawnych.
Niestety, u Nowaka znajdziemy także fragmenty słabsze. Gdy szuka specyfiki miasteczka Końskie, robi to wyraźnie na siłę, a gdy opisuje popegeerowskie wsie, za bardzo utożsamia się z punktem widzenia swoich rozmówców. Podobnie w tekście o samotnych matkach, który niestety przypomina wyciskacz łez.
Czytając tę książkę, można dojść do wniosku, że najgorsza nie jest bieda, tylko obustronny pat. Z jednej strony rozmówcy Nowaka nie potrafią zmienić swojego życia, bo za bardzo przyzwyczaili się do tego, co było lub ktoś wmówił im, że nie dadzą rady. Z drugiej strony niewiele jest w naszym państwie mechanizmów i inicjatyw, które pomagałyby ludziom wyjść z biedy o własnych siłach. „Komornik czeka, bo oni chyba nie mogą zabrać, jak masz tylko pensję minimalną krajową. Na alimenty też nie wejdą. Teraz jak zarabiam mało, to mogę się z nimi dogadać, żeby rozłożyli, potraktowali ulgowo, ale jak zacznę zarabiać lepiej, powiedzmy 1200, to już nie będą chcieli słuchać i zabiorą 600. Znowu będę miała tyle, co teraz, ale opieka już mi nie pomoże, bo zarobki za wysokie. Czy jest sens szukać lepszej pracy?” – pyta bohaterka reportażu „Uboga”. Doskonale znamy odpowiedź.