„Jechaliśmy z kumplami w nocy taryfą. Poprosiliśmy taksówkarza, by wrzucił do odtwarzacza naszą kasetę. Jechaliśmy długo. Kierowca zupełnie zamilkł. Gdy dotarliśmy do celu, powiedział, że chce to koniecznie przegrać, a my nic nie płacimy za kurs”, wspomina Krzysztof Kubiak, wokalista Miki Mousoleum i Stage Of Unity. Takie historie można dziś tylko powspominać, nie ma już takich taksówkarzy, ani samochodowych magnetofonów. Została jednak muzyka z tej kasety. To nagrania Miki Mousoleum, po przeszło 30 latach wydane wreszcie na płycie. Towarzyszy jej książka, seria wywiadów przeprowadzonych przez Pawła Piotrowicza, „Wrocławska Niezależna Scena Muzyczna 1979–1989”, w której znaleźć można więcej równie intrygujących wspomnień, dotyczących m.in. takich legend, jak Klaus Mitffoch, Los Loveros czy Kormorany Raj. Równie soczysty zestaw dźwięków, słów i zdjęć przynosi album „Wolność” podsumowujący działalność gdyńskich Pancernych Rowerów w latach 1981–1986.
Po zamieszaniu, jakie towarzyszyło reaktywacjom zespołów Księżyc i Kinsky, można było pomyśleć, że zaczął się sezon na wspominanie polskiej alternatywy lat 90., tymczasem te dwa wydawnictwa przekonują o wciąż nieodkrytym do końca potencjale podziemnej muzyki lat 80. Tym, co łączy Miki Mousoleum Miki Mausoleum, „Wieczór Wrocławia”, Rita Baum 2015i Pancerne Rowery, są wspólne korzenie. Obie grupy zostały w 1981 roku założone przez młodych ludzi, którzy inspirowani punkową zawieruchą, wybrali muzykę jako środek ekspresji pozwalający odreagować ponure realia schyłkowego socjalizmu. Podobnych historii było tysiące. W czym zatem tkwi wyjątkowość tych dwóch? Miki Mousoleum jako pierwszy polski zespół wystąpił z tak jawnie antysystemowym przekazem, zestawiając go z niespotykaną wcześniej w opozycji karnawałową aurą. Pancerne Rowery były na naszym gruncie pionierami badającymi stricte eksperymentalne ścieżki postpunka, a ich odkrycia wciąż mają wiele do przekazania współczesnym słuchaczom i twórcom.
Uszy Myszki Miki
Pancerne Rowery, „Wolność”, Requiem 2015Założyciel Miki Mousoleum Krzysztof „Kaman” Kłosowicz pierwszą gitarę otrzymał od Krzysztofa Krawczyka, który jest jego kuzynem, a pierwsze ważne piosenki stworzył w rytmie reggae. Powód był oczywisty: prostota jamajskiej formuły pozwalała podjąć ją przez amatorów. Zaczęli od przeróbek Marleya, ale najważniejszą inspiracją, która określiła charakter zespołu, była twórczość Lyntona Kwesi Johnsona, zaangażowanego londyńskiego poety reggae. Kaman wspomina, że spotkanie z jego muzyką była dlań szokiem. „Szok, który wynika z tego, że na fantastycznym, relaksującym podkładzie, wręcz niosąco-unoszącym, przekaz jest o zabijanych działaczach murzyńskich. Jaki to genialny pomysł! I nagle sypią się wszystkie teksty, powstają błyskawicznie” – opowiada. Ten estetyczny wybór uczynił z Miki Mousoleum jeden z pierwszych w Polsce zespołów reggae, ale w owym czasie swój rozgłos, rozprzestrzeniający się pocztą pantoflową z Wrocławia po Paryż (gdzie Kamanowi przyznano nagrodę Fundacji Kultury Polskiej), zawdzięczali bezkompromisowym tekstom. „Zomo na Legnickiej” jest bardzo konkretnym wspomnieniem o pacyfikacji wolnościowej manifestacji przez siły porządkowe.
Kolejne hity: „Czarna wołga”, „Ruski ketchup”, „Walka o pokój”, czy „Czerwony walczyk” kontestują socjalistyczne realia w prześmiewczej, karnawałowej aurze. Takie podejście było grupie najbliższe i znalazło odbicie w towarzyszącej jej oprawie plastycznej. Plakaty, ulotki, grafiki, a nawet zdjęcia śmiało wykorzystywały motyw olbrzymich uszu patronującej zespołowi Myszki Miki. Kaman był w tamtym czasie studentem wrocławskiej ASP, to podczas strajku na uczelni w 1981 roku zagrał swój pierwszy koncert reggae, a na scenie towarzyszyli mu koledzy ze studiów, przyszli założyciele artystycznej grupy Luxus. Kiedy się patrzy na wystylizowaną na rastamana Myszkę Miki, trudno nie dostrzec w niej zapowiedzi krasnali, którzy pojawili się na wrocławskich murach w końcu 1982 roku, oznajmiając nadejście Pomarańczowej Alternatywy.
Paweł Piotrowicz, „Wrocławska niezależna scena muzyczna 1979-1989”. Rita Baum, 240 stron, w księgarniach od listopada 2015Choć aktywność pierwszej edycji Miki Mousoleum trwała zaledwie rok, doprowadziła do zaburzenia rzeczywistości. Przez ten czas zagrali kilka koncertów, m.in. w roli supportu Klausa Mitffocha, i nagrali materiał demo, rozpowszechniany na samizdatowej kasecie „Wieczór Wrocławia”. Cieszyła się ona zainteresowaniem nie tylko freaków i taksówkarzy, ale też rozgłośni radiowych w Niemczech i Francji. Ten właśnie materiał stał się podstawą płytowej edycji przygotowanej przez Ritę Baum z zachowaniem pysznej okładki oryginału, która była wykonanym przez Luxus przechwyceniem stron komunistycznego dziennika. Wcześniej Rita Baum wznowiła też materiał z innej samizdatowej kasety, „Białe murzynostwo”, na której Kaman z zespołem Big Beat przeniósł swe piosenki w punk funkowe brzmienia napędzane rytmem automatu perkusyjnego. Big Beat dał słynny, przerwany atakiem skina-nożownika koncert w scenografii stworzonej przez Luxus na warszawskim festiwalu Róbrege 1987, a potem zamilkł.
W latach 90. piosenki Kamana nagrywali Maciej Maleńczuk z zespołem Homo Twist i Big Cyc. On sam jednak wyłączył się z działań muzycznych, jeśli nie liczyć sporadycznych koncertów. „Może problem polega na tym, że wewnątrz siebie dalej czuję się szesnasto- osiemnastolatkiem, dla którego wszystko jest proste” – mówi Kaman Pawłowi Piotrowiczowi. Wszystko wskazuje na to, że w 2016 roku przerwie wydawnicze milczenie, fundacja Rita Baum zapowiada wydanie jego elektronicznego albumu, wyprodukowanego przez jazzmana Wojciecha Konikiewicza.
Wspólnota przekroczeń
O ile muzyka z „Wieczoru Wrocławia” Miki Mousoleum ma dziś wartość głównie dokumentalną, o tyle siedemnaście utworów składających się na antologię Pancernych Rowerów wciąż porywa. Ta muzyka ukazuje drugi wymiar kontestacji lat 80. Zamiast politycznych manifestów wyznacza go pozbawiona hamulców podróż do wnętrza. Emocjonalne napięcie zaklęte w tym graniu parzy, mroczna, chmurna, szorstka ekspresja ewidentnie nie pochodzi z naszych czasów, ale oryginalność artystycznej wizji ani trochę nie zblakła.
Tym bardziej zaskakuje fakt, iż zespół stworzony został przez trzech dzieciaków tuż po podstawówce: Romana Sebastyańskiego, Michała Orlewicza i Jędrzeja Kodymowskiego, który trzy lata później odszedł, by założyć Aptekę. Pancerne Rowery okazały się fundamentem, z którego wyrosła Trójmiejska Scena Alternatywna, najważniejszy przyczółek polskiej muzyki rockowej połowy lat 80. Reprodukowane w „Wolności” plakaty z epoki podsumowują ekspansję muzyki z Trójmiasta na najważniejszych festiwalach epoki: „Poza kontrolą”, Jarocin, cykl „Nowa scena”. Podczas tych imprez trójmiejska załoga zawsze trzymała się razem, występując w tematycznych blokach jako reprezentanci sceny. Pancerne Rowery, Apteka, Szelest Spadających Papierków, Bóm Wakacje w Rzymie, Bielizna to najważniejsi bohaterowie tego zamieszania.
Dziennikarze próbujący wyjaśnić fenomen Trójmiejskiej Sceny przywołują zazwyczaj teorię, iż młodzież znad morza była do przodu dzięki marynarzom, od których kupowała najnowsze zachodnie płyty. W spisanej przez Sebastyańskiego historii Pancernych Rowerów znaleźć można głębsze spojrzenie na tę kwestię, wskazujące na szczególne relacje między muzykami sceny, którzy tworzyli zróżnicowaną wspólnotę, odrębną barwną mikrospołeczność. „Otwartość na improwizację była jednocześnie otwartością, tolerancją i przyzwoleniem dla każdego z nas do wrażliwej, empatycznej i prawdziwie demokratycznej swobody w sposobie wyrażania siebie. (…) Naszą sztuką było tak naprawdę nasze życie; kreatywny sposób myślenia i komunikowania się” – wspomina Sebastyański. Czuć tu zapowiedź taktyki podjętej w latach 90. przez muzyków kolejnego trójmiejskigo fenomenu, sceny yassowej. Te słowa podsumowują również bezkompromisową postawę Pancernych Rowerów, której następstwem był brak oficjalnych wydawnictw.
Za życia zespołu ukazały się tylko trzy utwory zamieszczone na kompilacjach „Gdynia”, „Fala II”, nagrane przez drugie, gitarowe wcielenie Pancernych Rowerów, które przetrwało do 1990 roku. W swym najlepszym okresie z lat 1981–1986, który dokumentuje „Wolność”, grupa wymykała się jakimkolwiek klasyfikacjom. Można odnieść wrażenie, że najważniejszy był tu stan ducha, pewien niepokój, który domaga się rozładowania i w tym celu korzysta z wszelakich dostępnych pod ręką środków. Zespół swobodnie nawiguje po audiosferze XX wieku, biorąc z niej to, co akurat potrzebne. W tej muzyce nakładają się na siebie subtelne palety barw z kręgu kameralistyki muzyki współczesnej, brudna siła punka, chropowate preparacje industrialu, rytmy etno, funkowy puls i motywy jazzowe. Z taśm, bo to epoka sprzed samplera i komputera, puszczają sobie Komedę i Pendereckiego, nie na zasadzie pętli, lecz dla wprowadzenia w nastrój. Utwory wylewają się z ram piosenki w przestrzenie ambient, słuchowiska, minimalistyczny trans. Pancerne Rowery niepostrzeżenie przekraczają granice gatunków i naturalnym gestem przenicowują estetyczne kanony, by złożyć z nich własną jakość, dziką i uduchowioną. I tak wolnościowe przesłanie Pancernych Rowerów, sprowadzone do metody okazuje się najlepszą receptą na granie w 2016 roku.