Tuż przed pierwszym polskim pokazem „Obcego ciała” Krzysztofa Zanussiego, które nie pojawiło się w Gdyni pod żadną postacią i może właśnie przez to stało się jednym z najbardziej oczekiwanych filmów Warszawskiego Festiwalu Filmowego, reżyser z zatroskaną miną, w kilku dyplomatycznych słowach opowiedział o kłodach, które rzucano mu pod nogi, w czasie gdy chciał doprowadzić do skutku swój najnowszy projekt. Kto rzucał? Oczywiście salon i zwolennicy politycznej poprawności.
Zanussi wysnuł teorię, że gdyby w jego filmie to katolik znęcał się nad dwiema feministkami, wtedy nie byłoby żadnych problemów, a że w „Obcym ciele” jest na odwrót – problemy były, i to całkiem sporo. Słowa te padły nie w małej salce katechetycznej, ale w Złotych Tarasach, co dobrze świadczy o tym, z jak bardzo niepokornym i jak bardzo prześladowanym obrazem mamy tu do czynienia oraz nieźle oddaje schizofrenię pewnych środowisk, które, mimo że od lat tkwią w głównym nurcie, ciągle powtarzają, że świat zmusza je do tego, by funkcjonowały w podziemiu.
Zważywszy na to, co dzieje się w Polsce, trudno się zgodzić z tym, że twierdza tradycyjnych wartości i chrześcijaństwa jest tu oblężona. Krzysztof Zanussi oczywiście widzi to inaczej, pewnie dlatego katolicy modlą się u niego w pomieszczeniach, które przypominają katakumby. Ci sami katolicy, gdy wpadają w kłopoty, udają się jednak po pomoc prosto do Watykanu, który ich z nich szybko i skutecznie wyciąga – ci, których rozszarpywały lwy Nerona, nie mieli takiej szansy. Oto kolejny paradoks filmowego królestwa Zanussiego, które wyraźnie nie jest już z tego świata. Chyba bezpowrotnie odeszły czasy, kiedy zachwycony „Iluminacją” Andrzej Kijowski pisał: „Dawno lub nigdy nie widziałem filmu o tym stopniu identyfikacji publiczności z bohaterem”. W „Obcym ciele” z nikim i niczym nie można się identyfikować. Zanussi stracił kontakt z rzeczywistością, swoją wiedzę o niej opiera już chyba tylko na plotkach, z których konstruuje pełne uproszczeń obrazy, niekiedy tak kuriozalne, że aż zawstydzające.
Te uproszczenia widać najwyraźniej na przykładzie niejakiej Kris, która symbolizować ma tu chyba „zły feminizm”. Kris, szefowa w jednej z warszawskich kancelarii, jest wszetecznicą na końskich sterydach. W ręku pejcz, demoniczny śmiech, czarne włosy zaczesane do tyłu, tabletka gwałtu schowana za pazuchę, łysy hipnotyzer, pozostający na jej usługach. Nie cofa się przed niczym, nikogo nie jest jej szkoda, chce przede wszystkim wspiąć się na szczyt, mówi, że jest zwolenniczką transgresji. Widzimy, jak chłoszcze ostro po plecach dwóch żigolaków, jak chodzi boso po szkle. „Egoiści” z filmu Trelińskiego to przy niej doprawdy nie nihiliści, a ministranci. Życie na szczycie, prawdziwa jazda, jazda na piątym biegu. Jakież więc zaskoczenie dopada widza, gdy widzi Zanussiego wrzucającego szóstkę i odsłaniającego przed nim, że dziewczyna nie ma serca, bo jej matka, na dodatek przybrana, jest stalinowską zbrodniarką. Chciałoby się powiedzieć: oto i chirurgiczna precyzja wywodu!
Jeszcze jedno zdanie o Kris. Kris pragnie przede wszystkim zdobyć awans i porzucić ojczyznę, ale jest też apostołką sprowadzenia na złą drogę Angela. Ten młody Włoch przyjechał do Polski, żeby być bliżej narzeczonej, która zamiast niego wybrała zakon. Angelo myśli, że może jeszcze jej się odmieni i czeka, zapadając się coraz bardziej w bagnie. Bo Polska to bagno, gdzie ludzie umierają w ruderach, a ich synowie zmuszeni są żebrać pod Teatrem Wielkim – Operze Narodowej, by uratować im życie. Kraj karierowiczów, którzy każdemu wejdą do łóżka, ludzi zaczadzonych historią i tych, którzy mają krew na rękach. To tu potencjalni teściowie krzyczą do ciebie w kościele: eunuchu, a koleżanki z pracy, gdy jesteś nieczuły na ich awanse, śmieją się, że jesteś gejem.
Angelo nie jest gejem, nie jest eunuchem, on po prostu jest czysty; jest zwyczajnym chrześcijaninem. Trzyma libido na wodzy, bo czeka na ukochaną. Gdy libido wierzga – a wierzga, bo przecież bohater „Obcego ciała” jest w końcu tylko człowiekiem – ujarzmia je zimnym prysznicem. Widać, że chłopak się stara, ale Zanussi i tak poddaje go kolejnym próbom. Ta najbardziej spektakularna polega na przetrwaniu nocy w rosyjskim więzieniu, bo i tam w końcu przenosi się akcja. Jest to doskonały pretekst dla reżysera, by włożyć w usta byłego koszykarza – niegdysiejszego Casanovy, a dzisiaj prawosławnego mnicha, który chwali się, że nie ma żadnych problemów z przestrzeganiem celibatu – hasła o podobieństwie między embrionem a duszą, oraz pokazać, na co stać Ducha Świętego. Bo kto, jak nie Duch, zaniepokojony tym, co się dzieje z zamkniętym za kratkami Angelem, rusza lotem błyskawicy do mieszkania jego matki, strąca z jej szafki zdjęcie syna, by zaalarmować ją i zmusić do działania?
Spadająca z szafki fotografia, cudowne ozdrowienia człowieka, który nie może żyć bez respiratora, pokazują, że pojawiający się jako znak innego porządku ptaszek z filmu „Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową” był tylko początkiem. Kiedyś Zanussi nie odważyłby się na ten rodzaj ostentacji, nie odważyłby się też na wiele innych rzeczy: na frazesy, które wkłada w usta spierających się o istnienie Boga bohaterów; na farsowe podkręcanie ich cech charakterologicznych, byle tylko wszystko wyraźnie wybrzmiało; na wzięte prosto z telenoweli rozwiązania dramaturgiczne, które mają generować emocje. No tak, ale kiedyś autor „Barw ochronnych” nie opowiadał też tyle o obronie kultury wysokiej przed zalewającą świat popkulturą. Teraz to, co w tej podkulturze najgorsze, wdziera się do jego filmowego świata. I mamy potop.
W zasadzie litanię: „kiedyś-teraz” można by ciągnąć jeszcze długo, pozostańmy może jednak przy jeszcze jednej różnicy. Co się zmieniło na niekorzyść w kinie Zanussiego, to poziom zanurzenia w życiu. Kiedyś jego bohaterowie doświadczali go w różnych przejawach, mimo że nie wiedzieli tak naprawdę co z nim zrobić. Dzisiaj taplają się co najwyżej w retorycznym kisielu, impregnowani na wszystko to, co przychodzi do nich z zewnątrz. Przez to też kryzys wiary Angela w żaden sposób nie może tu wybrzmieć. Pozostaje kolejnym liczmanem.
Powraca w „Obcym ciele” motyw muzyczny Wojciecha Kilara, którego kilkadziesiąt lat temu użył Krzysztof Kieślowski w „Przypadku”. Tamten film był opowiedzianą w trzech wariantach historią chłopaka, któremu ojciec powiedział przed śmiercią: „nic nie musisz”. Zanussi by bohaterom „Obcego ciała” nigdy czegoś takiego nie powiedział i może właśnie dlatego jego najnowszy obraz, który w założeniu miał być opowieścią o tym, co robimy ze swoją wolnością, jest co najwyżej opowieścią o tym, jak ucieka od niej legendarny reżyser – Krzysztof Zanussi.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.