Kiedy zastanawiam się nad swoim stosunkiem do Polski i do polskiej kultury, myślę o dwóch niezwiązanych ze sobą faktach kulturowo-biograficznych.
Urodziłem się na granicy Białorusi i Polski, w obwodzie grodzieńskim, i w dzieciństwie trochę rozumiałem po polsku. W mieście, w którym mieszkałem, długo nie było cerkwi, były natomiast kościół i synagoga. Imperialna ideologia od samego początku nie miała u mnie wielkich szans.
Wiele lat później, już w Petersburgu, zaproponowano mi posadę redaktora naczelnego rosyjskiego wydania pisma „Krytyka Polityczna”. Zgodziłem się. Taka sama redakcja powstawała w Kijowie; to było ciekawe – włączyć się do jakiejś wschodnioeuropejskiej sieci intelektualnej. Wyszły dwa numery pisma z artykułami i materiałami autorów rosyjskich, ukraińskich i polskich, poświęcone protestom i możliwym strategiom sprzeciwu wobec nowego konserwatywnego porządku w Rosji i na świecie. W tej chwili toczy się śledztwo przeciwko redaktorowi graficznemu, Piotrowi Pawleńskiemu (za akcje artystyczne w przestrzeni publicznej), a inna redaktor, aktywistka, pod groźbą aresztu musiała wyjechać z kraju. Co będzie dalej z pismem – nie wiadomo.
BOJKOT MANIFESTY
Manifesta, europejskie biennale sztuki współczesnej odbywające się od 1990 roku, za każdym razem w innym miejscu Europy. Decyzja o lokalizacji tegorocznej, 10. edycji Manifesty w Petersburgu wywołała wiele kontrowersji w związku z łamaniem w Rosji praw człowieka i aneksją Krymu. Na etapie przygotowań do wystawy kontrowersje budziła również pewna obojętność kuratora wydarzenia, Kaspera Königa, na polityczno-społeczną sytuację w tej części Europy. Rosyjski kolektyw Szto diełat’, zaproszony do udziału w Manifeście, po rosyjskiej agresji na Krym zdecydował się odejść z imprezy. Z udziału zrezygnowało również kilku innych artystów (m.in. Paweł Althamer i Dan Perjovschi), a do bojkotu wzywały takie organizacje jak m.in. holenderska AICA (Międzynarodowe Stowarzyszenie Krytyków).
Dyskusja o Manifeście łączy się w Polsce z dyskusją o odwołaniu Roku Polskiego w Rosji. Czy etycznie jest dziś pracować w Rosji? Czy więcej osiągniemy, bojkotując ten kraj, czy przeciwnie, warto wspierać wolnomyślących Rosjan, nawet za cenę pewnych kompromisów?
Wywiad z Joanną Warszą, kuratorką programu publicznego Manifesty.
Joanna Wichowska krytycznie o organizacji Manifesty w Petersburgu i poparciu dla Roku Polskiego w Rosji.
Odpowiedź Joanny Warszy na tekst Wichowskiej.
Rozmowa z rosyjskim kolektywem Szto diełat’.
Jednocześnie Petersburg jest miastem, w którym taka działalność jest w ogóle możliwa: tak jak kiedyś ten wielki ośrodek kulturalny ratowała odległość od moskiewskich gabinetów i Komitetu Centralnego (czemu zawdzięczamy fenomen leningradzkiego nonkonformizmu artystycznego i niecenzurowanej poezji), tak i dzisiaj szeroka scena kulturalnego undergroundu zawdzięcza swoje istnienie dziewięćsetkilometrowemu dystansowi od władzy pieniądza. To właśnie dzięki brakowi infrastruktury, galerii i akademii sztuki, aktywna politycznie i kulturalnie młodzież nastawia się na działalność raczej uliczną niż galeryjną. To tutaj powstał i funkcjonował przez kilka lat Uniwersytet Uliczny – wspólnota rozpowszechniania alternatywnej wiedzy i sieć grup aktywistów, spotykających się co tydzień na wykładach, dyskusjach i akcjach w przestrzeni publicznej. Mamy też sieć komun i skłotów, gdzie mieszkają i pracują aktywiści uliczni, wychodzą poradniki DIY, odbywają się wystawy w mieszkaniach. I właśnie dlatego, jak sądzę, wybrano to miasto na Manifestę, znaną z nastawienia na młodzieżowość, brawurę i eksperyment.
Petersburg od dawna stał w kontrze do Moskwy jako miasto zbyt wielkie i „przeludnione kulturalnie” jak na zwykły ośrodek regionalny, miasto, które Moskwa mogłaby sobie podporządkować. Czasami Petersburg nazywano miastem-muzeum, ale dodałbym, że to muzeum zmilitaryzowane, niemal zawsze w stanie oblężenia, zagrożone gospodarczą i polityczną dominacją Moskwy. A w epoce nieustannego oszczędzania na kulturze ta metafora „likwidowanego” muzeum staje się codziennością dla wielu pracowników kultury. Deficyt budżetowy, w wyniku którego kultura rosyjska znalazła się w katastrofalnej sytuacji (podobnie jak nauka i wiele innych dziedzin), wcale nie przeszkadza marnować ogromnych pieniędzy na afery geopolityczne pewnego starego, łysiejącego faceta. Pod tym względem kultura jest wciąż zagrożona atakiem barbarzyństwa i despotyzmu.
I oto w Petersburgu pojawia się europejskie biennale sztuki współczesnej, podkreślające kulturalny i europejski charakter miasta w sytuacji, kiedy oba te pojęcia – kultura i Europa – mocno tracą w Rosji na popularności. Jak ma zareagować na to mniejszość, która ową kulturę wytwarza i już przez to walczy z barbarzyństwem? Czy powinna zignorować całe przedsięwzięcie, podpiłowując gałąź i tak już skutecznie podpiłowywaną przez władze centralne? Jak mają zareagować inne państwa, kiedy rosyjska siekiera z rozmachu tnie ostatnie nici, wiążące Rosję z cywilizacją europejską i projektem oświatowym?
Odwołanie rosyjsko-polskiego roku kultury jest katastrofą nawet na poziomie semantycznym: to odwołanie roku kultury. Jeśli naprawdę tak się stanie, możemy stracić nie rok, ale dziesięciolecia kultury. Im bardziej Rosja pogrążać się będzie w izolacji (na własne życzenie oraz w wyniku nakładanych na kraj „sankcji kulturalnych”), tym trudniej będzie jej się wydostać z własnych paradygmatów i w ogóle myśleć o takiej konieczności. Brak dialogu i wymiany kulturalnej z innymi krajami jest klasie rządzącej na rękę, uprości to jej otumanianie ludzi euroazjatycko-stalinowską mitologią.
Oczywiście jednak polityka zagraniczna Moskwy (modelowana i motywowana przez politykę wewnętrzną) nie pozwala niczemu działać tak jak wcześniej, beztrosko i prosto. Ale zamiast odrzucać szansę wypowiedzenia się na temat kultury, musimy wykorzystać kulturę jako broń, musimy podnosić kwestie, które doprowadzą do podziału wewnętrz społeczeństwa rosyjskiego, wykrystalizują oprócz rosnących nastrojów konserwatywnych również te opozycyjne, postępowe, a więc środowiska, które władze rosyjskie są dzisiaj uprzejme nazywać „obcą agenturą”. Niełatwa historia polsko-rosyjskich stosunków kulturalnych i politycznych mogłaby stać się kołem zamachowym, inicjującym krytyczny ogląd tego, co dzieje się dzisiaj w Rosji, i wsparcie dla rosyjskiej opozycji. Właśnie kultura środkowoeuropejska (szczególnie polska i czeska) od czasów powojennych była dla radzieckich dysydentów nie tylko wyznacznikiem artystycznym, ale też kierunkowskazem politycznym. Związek z tą właśnie buntowniczą tradycją symbolizował dla mnie wybór Joanny Warszy na kuratorkę programu publicznego Manifesta (wcześniej Warsza pracowała z Arturem Żmijewskim, innym znanym polskim twórcą-nonkonformistą), projektu tematyzującego tradycję kulturalnego undergroundu, opozycyjnego wobec kulturalnego i politycznego dogmatu („Communal art”). Uczestniczę obecnie w tym projekcie i choćby dlatego jest mi bardzo wstyd, że wszystkie te wysiłki mogą być odczytywane jako „poparcie dla Putina” – akurat teraz, kiedy wszystkim nam grożą represje polityczne za krytyczne wypowiedzi i związki z „obcymi agentami”.
Raz jeszcze chcę podkreślić, że niezależnie od konkretnych instytucjonalnych losów poszczególnych projektów i programów linia frontu przebiega dziś nie pomiędzy krajami, a pomiędzy kulturą a jej „odwołaniem”, czyli barbarzyństwem. I że odwołanie jednego roku kultury grozi dziesięcioleciami barbarzyństwa.