Każdy Janusz zna się u nas na piłce, tak jak każdy przed „Familiadą” wraca z kościoła. Każdy odróżnia Błaszczykowskiego od Reusa, kiedy gra Borussia, a kiedy nie gra, jest w stanie z pamięci wyrecytować skład zwycięskiej polskiej jedenastki z Wembley. Futbol w Polsce to jednak nie religia, lecz przystawka do browara. A Michał Okoński, dziennikarz „Tygodnika Powszechnego” nie napisał książki dla tych, co piłkę oglądają wtedy, kiedy wypiera z ramówki ich ulubiony serial o przygodach nuklearnej rodziny, lecz przeciwko nim. „Futbol jest okrutny” to intelektualne przerzuty z jednej półkuli na drugą, a nie strzały Panu Bogu w okno (z takiego porównania redaktor „TP” mógłby się ucieszyć) i przysłowiowe „niecelne trafienia”. To filozoficzne kompendium na temat gały, gdzie zamiast Ciorana jest Tottenham (autor, jako fanatyczny kibic londyńskiego klubu, mógłby powtórzyć za filozofem: „Nie ma granicy strapienia!”). Na taką książkę, napisaną z miłości, lecz bez afektacji, czekali wszyscy ci, dla których piłka nożna jest guilty pleasure, ukrywaną przed znajomymi pasją pochłaniającą dnie i noce, nieprzystającą jednak do ich zajęć na uniwersytetach, w redakcjach i domach.
Michał Okoński, „Futbol jest okrutny”. Czarne, Wołowiec,
224 strony, w księgarniach od maja 2013Piśmiennictwo eseistyczne o futbolu mamy ubogie, a i źródeł niewiele, nie tylko dlatego koncentruje się Okoński na pisaniu głownie o futbolu brytyjskim. Jasne – z jednej strony to kolebka tej gry, z drugiej – najbogatsza, najlepsza, najciekawsza (nieprawdziwe skreślić) liga świata. Jednak to wyspiarski futbol jest tak do cna skomercjalizowany (dlatego każda forma oporu i oddolnej, fanowskiej organizacji tak wzrusza), kosmopolityczny i atrakcyjny, że każda opowieść na jego temat urasta do rangi uniwersalnej przypowieści. Sprzyja też temu pietystyczny obiektywizm autora, który każdą kruszynę, nim weźmie na ruszt, ogląda ze wszystkich stron. „Futbol jest okrutny” to chyba najbardziej emocjonalna fraza z całej książki, niby będącej zbiorem tekstów, lecz kondensującej wszystko to, co może się wydarzyć przez 90 minut meczu, a może się wydarzyć wszystko – i to bez względu na to, czy grają Wronki, czy „Koguty”. Po swojej stronie ma autor nie tylko tysiące godzin wylatanych w nerwowym strapieniu kibica przed ekranami telewizorów i komputerów oraz wspomniany chłodny obiektywizm, ale też pierwszorzędny zmysł syntezy, humor i erudycję. Erudycję nie bystrego gimnazjalisty, który łyknął jedną z biografii Messiego, książkę Pawła Zarzecznego („Zawsze byłem najlepszy”, właściwie zbiór felietonów) i „Futbolową gorączkę” Hornby’ego, lecz człowieka, który w małym palcu ma najlepsze brytyjskie autobiografie piłkarzy i trenerów, do porannej kawy czyta „The Blizzard”, a przed snem „Futbolową gorączkę”. Tu jest pies pogrzebany – o ile łatwiej pisać o brytyjskim futbolu, z całym jego zapasem źródeł komuś, kto jest inteligentem, a nie dziennikarzem sportowym. Dobrze pamiętam, jakie wrażenie w dużej księgarni na Malcie zrobił na mnie fakt, że autobiografia wówczas 28-letniego piłkarza Petera Croucha jest dwukrotnie grubsza, niż biografia Michaela Collinsa, założyciela i przywódcy IRA, stojąca obok. W Wielkiej Brytanii literatura piłkarska to nie półka w księgarni, lecz gałąź przemysłu.
Kiedy Okoński pisze o Cracovii, robi się emocjonalnie, ale już niekoniecznie fachowo i obiektywnie, dlatego osobistej narracji raczej unika. Futbol to właściwie literatura w stanie czystym, jak podróże Andrzeja Stasiuka. Dziennikarz „Tygodnika” dzięki podaniom i wsparciu brytyjskich kolegów konstruuje składną i własną akcję (narrację), zakończoną golem (Berbatow eseju?) i przeciera szlak tym, którzy nie chcą tkwić między emfazą Rafała Steca a seksizmem Zarzecznego.
Znaczące są książkowe pozycje, na które powołuje się Okoński. Z polskich to właściwie tylko „Postfutbol. Antropologia piłki nożnej” oraz książka Rafała Steca „Piłka sss...kopana” o korupcji w polskim futbolu. Poza tym wielkiego wyboru nie ma. Polski rynek zalewają pozycje poradnikowe („Piłka nożna dla młodych zawodników”), historyczne („Sanovia Lesko wczoraj i dziś”), biograficzne („Tajemnice króla kibiców” Andrzeja „Bobo” Bobowskiego) czy nawet naukowe („Intelektualizacja procesu nauczania a rozwój dyspozycji do gry sportowej [na przykładzie piłki nożnej]”) ale broń Boże nie eseistyczne. Powołuje się Okoński na pojedyncze teksty Czai czy Bieńczyka, lecz gros jego źródeł to piśmiennictwo anglojęzyczne. Pewnym uzupełnieniem długoletnich braków był w tej kwestii znakomity numer antropologicznego czasopisma „Konteksty” poświęcony kulturze futbolu, lecz w materii pisania o tym ukochanym przez Polaków sporcie jesteśmy, podobnie jak w rankingu FIFA, „sto lat za Murzynami” (za Burkina Faso na przykład). Na stronach oficjalnego sklepu specjalizującego się w literaturze piłkarskiej popularnego portalu weszlo.com znajdziemy głównie tłumaczenia biografii zagranicznych gwiazd i bardzo dużo pozycji okazjonalnych o okładkach przypominających polski futbol w latach 90., a w treści równie zachęcających, jak wizja popołudnia z Odrą Wodzisław.
Cytowany w każdym polskim tekście o pisarzach i piłce Jerzy Pilch o biografiach wypowiedział się dobitnie: „Zdarzyło mi się swego czasu z uwagą przeczytać książki Bońka i Gmocha. Zwłaszcza Gmoch jest ciekawy, do dziś zresztą bardzo cenię jego – rzekłbym: nieco szorstką w sensie komunikacyjnym fachowość. Zwykle jednak do tego typu «bestsellerów» w ogóle nie zaglądam. Te biografie zresztą w bardzo ekscentrycznym sensie należą do piśmiennictwa. Owszem mają pozór książek, ale – niczego im nie ujmując – w o wiele większym stopniu należą do porządku futbolowych gadżetów jak szaliki czy flagi”. Nieco halo narobiła w ostatnim czasie biografia Andrzeja Iwana, jednak pozostaje to literaturą brukową, zaspokajającą potrzebę sensacji czytelnika i ekstrawertyczne potrzeby autora (lub bohatera). Z takich pozycji dowiemy się, kto i z którego okna wyrzucił telewizor na zgrupowaniu (biografia Wojciecha Kowalczyka), lecz po pustej anegdocie nie zostanie ślad. Okoński futbol widzi zbyt szeroko i symbolicznie, żeby na pijackiej opowiastce pozostać. Dla niego piłka to nie tylko plan osobisty, a więc emocje i inspiracje, jakie daje spotkanie, ale też szerszy kontekst: mecz jako pole walki o równouprawnienie kobiet i mężczyzn czy społeczną sprawiedliwość. Widać to także po dobranych źródłach filmowych – powołuje się głównie na piłkarskie (i społecznie zaangażowane jednocześnie) filmy Kena Loacha, ale już prędzej przywoła reklamę nakręconą przez Alejandro Gonzáleza Iñárritu, niż wspomni o przaśnym, ale własnym „Piłkarskim pokerze”. Polska popkultura nie daje praktycznie żadnych kontekstów piłkarskich, chociaż wszyscy piłkę kochają, oglądają i ze znawstwem się o niej wypowiadają, na przykład na dachu fabryki Wedla. Polska fascynacja piłką permanentnie przemienia się wyłącznie w zbiorowe, narodowe „kurwa mać”, ale już nie w dzieła kultury (wyjątki niech potwierdzają regułę).
W czasie warszawskiego festiwalu „Bookfest”, na spotkaniu poświęconemu piłce nożnej, w którym brali udział właśnie Michał Okoński oraz Stefan Szczepłek i Mariusz Czubaj (współautor nie tylko „Postfutbolu”, ale też znakomitego kryminału z wątkiem piłkarskim „Zanim znowu zabiję”), zapytałem gości o to, dlaczego nasza popkultura generuje tak mało produkcji piłkarskich, choćby w postaci filmów. Chwilę po tym, jak usłyszałem, że Janusz Zaorski od lat planuje nakręcić „Piłkarski poker 2”, padła odpowiedź, że „trudno jest nakręcić dobry film o piłce”. Być może, ale podejrzewam, że jednak trudniej nakręcić dobry film o Holokauście.