Jak obraz świata

Rozmowa z Jonathanem Harveyem

Duchowość jest bardzo subiektywna. Bardzo trudno jest określić, jaka muzyka jest duchowa, a jaka nie. To zależy od sposobu, w jaki postrzega się muzykę, w jaki sposób się jej słucha

Jeszcze 2 minuty czytania

MONIKA PASIECZNIK: Jak często zdarzają się Panu monograficzne koncerty?
JONATHAN HARVEY: Sądzę, że około 4–5 rocznie, w różnych miejscach. Oczywiście, częściej moje utwory wykonywane są w kontekście dzieł innych kompozytorów.

W Krakowiewykonano cztery kompozycje, które stworzył Pan w paryskim Ircamie: „Bhakti” z 1982 roku, „Hidden Voice 1&2” i „Soleil Noir/Chitra” z lat dziewięćdziesiątych. Był to czas Pana zafascynowania muzyką francuską, przede wszystkim czas poznawania spektralizmu. Czy dzisiaj  ta estetyka nadal wydaje się pociągająca, czy może przez lata zdążyła już wyczerpać swoje możliwości?
Muzyka spektralna w istotny sposób odmieniła mój świat muzyczny, odmieniła moje uszy. Dziś nie jestem już tą samą osobą, która w tamtym czasie studiowała w Ircamie akustykę, analizę dźwięku, muzykę elektroniczną. Ani tą, która jeszcze wcześniej studiowała u Stockhausena. Z biegiem czasu w sposób naturalny zmieniło się moje podejście do muzyki, choć nie przywiązuję do tych zmian wielkiej wagi. Tak jak nie myślę bez przerwy o spektralizmie. On stał się częścią mnie.
Nie czuję się ortodoksyjnym spektralistą. Chodzi mi raczej o grę barwą, możliwością jej użycia oraz jej wpływem na formę i strukturę utworu. Tak właśnie myślę o muzyce. Kiedy piszę na skrzypce, zaczynam od analizy spektrum. W niektórych utworach jak pod mikroskopem badam fizyczne właściwości dźwięku, w innych bardziej swobodnie sugeruję się pewnymi informacjami. Spektralizm jest dziś dla mnie czymś, w co wszedłem głęboko, następnie znalazłem się po innej stronie, po której też dzisiaj stoję.

Jakie zagadnienia muzyczne dziś najbardziej Pana interesują?
Muzyka elektroniczna, a właściwie live electronics, transformacja dźwięków instrumentalnych na żywo w czasie koncertu. Brzmienia poszczególnych instrumentów są niezwykle bogate i złożone. Nie sposób porównywać możliwości muzyki akustycznej i elektronicznej. To dwa zupełnie odrębne światy. Ale kiedy się je połączy, efekt jest wspaniały – to jakby rozszerzenie możliwości jednej i drugiej dziedziny. Dźwięki instrumentalne otrzymują jeszcze większe bogactwo, jeszcze większą złożoność. Szukam sposobności do pracy z live electronics.
Ostatnio taką okazją była trwająca blisko dwie godziny opera „Wagner’s Dream”, w której rozegrałem swoisty muzyczny dramat przy pomocy live electronics. Choć operuję zaledwie 22 instrumentami, a więc niewielkim zespołem, udało mi się osiągnąć brzmienie wielkiej orkiestry symfonicznej. Możliwości dzisiejszych komputerów pozwalają na złożone, zróżnicowane przekształcenia niezależnie kilku instrumentów jednocześnie.  I to przez jeden komputer! To mi się jawi jako przyszłość muzyki, a przynajmniej mnie osobiście bardzo ekscytuje.

Skoro wspomniał Pan o operze, chciałam zapytać, jaką tajemnicę odkrył Pan w postaci Wagnera? Czy zainteresowanie buddyzmem przybliżyło Pana do niemieckiego kompozytora?
Częściowo wiąże się to również z moim zainteresowaniem kulturowym zderzeniem. Wagner należał do świata romantyzmu, którego ludzie wyjątkowo nie lubią, wieku pełnego bogów, bohaterów, supermanów… Rzecz jasna, Wagner reprezentuje jeszcze coś więcej. O wykorzystaniu figury Wagnera, który w mojej operze występuje w przededniu swojej śmierci, zadecydował stan umysłu, w jakim się wówczas znajdował i projekt, o którym wówczas myślał i którego nie udało mu się już zrealizować. Mowa o projekcie buddyjskiej opery „Die Singer” („Zwycięscy”). Interesujące jest to, jak u kresu swego życia Wagner dokonał symbolicznego przejścia do zupełnie innego świata. Był zafascynowany Buddą, który przecież sprzeciwiał się kastom, podziałom rasowym…
Wagner wiele mówił o Buddzie, czytał o nim mnóstwo książek. Zdążył napisać esej o buddyzmie, dzięki któremu wiemy dziś, o czym dokładnie myślał owego poranka w Wenecji. A buddyzm głosi, że to, o czym człowiek myśli na łożu śmierci, jest najważniejszą rzeczą, jaką pomyślał w życiu. Ponieważ to ma znaczenie dla przyszłej inkarnacji. A więc opera opowiada o śmierci Wagnera, i o dziele, które obmyśla. Jego myśli niejako stają się w mojej operze rzeczywistością. Obserwujemy proces otwierania się nowej świadomości Wagnera, w której próbuje on wybrać przyszłość inkarnacji.

Kluczową kwestią jest dla Pana duchowość. Napisał Pan książkę o duchowości w muzyce „In Quest of Spirit” („W poszukiwaniu Ducha”). Czym zatem jest duchowość w muzyce? Jak odróżnić utwór, który jej nie posiada?
Uważam, że duchowość jest bardzo subiektywna, każdy odczuwa ją inaczej. Bardzo trudno jest mi określić, jaka muzyka jest duchowa, a jaka nie. To zależy od sposobu, w jaki postrzega się muzykę, w jaki sposób się jej słucha. By posłużyć się porównaniem, muzyka jest jak obraz świata. Dobra muzyka, duchowa muzyka, tak jak świat, jest w permanentnym ruchu. Nic tu nie jest wieczne, wszystko się zmienia. Muzyka powinna wyrażać złożoność świata, ale też jego spójność. Jeśli tylko doświadczasz takiego uczucia podczas słuchania muzyki, znaczy to, że jest dobra, duchowa. Duchowość w muzyce to wielki temat…

Istnieje przekonanie, że muzyka tworzona we wschodniej Europie jest bardziej duchowa niż muzyka tworzona na Zachodzie. Wielu wschodnioeuropejskich kompozytorów pisze muzykę nawiązującą do tradycji religijnej, operującą skrajnie prostymi środkami, która – jak mówią – „wypływa z serca”… W imię komunikatywności często uciekają się do języka muzycznego populizmu. Czy mają rację, kiedy twierdzą, że ich muzyka jest duchowa?
Nie wiem, czy mają rację, na pewno nie mają monopolu na muzykę duchową. Każdy kompozytor może pisać muzykę duchową. Ale rzeczywiście, we wschodniej Europie istnieje potężna tradycja muzyki związanej z sacrum, z chrześcijaństwem. Mimo to nie wydaje mi się, by istniały jakieś granice…

A co z religią? Jaka jest jej rola w kontekście muzyki duchowej? Czy ateista może skomponować muzykę duchową?
Tak sądzę. W buddyzmie nie mówi się o Bogu, bo nikt nie umie nazwać tego, kim jest Bóg. Nie neguje się w ten sposób Boga. Wydaje mi się, że ateista może równie intensywnie przeżywać swoją duchowość. To nie ma nic wspólnego z wiarą w Boga. Istnieje wiele dróg. Większość ludzi, którzy rozwijają swoją duchowość, dochodzi do Boga, albo – mówiąc ogólniej – dochodzi do czegoś poza nimi samymi, co istnieje po śmierci i przed życiem. Do jakiejś wyższej inteligencji. Ale to, czy nazywasz to bogiem, nie ma znaczenia.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.