Po śmierci Marka Sandmana, która nastąpiła w trakcie występu Morphine na festiwalu we Włoszech, nie było czasu na rozrzewnienie. Występ musiał trwać dalej. W dokumencie „Cure for Pain: The Mark Sandman Story” saksofonista Dana Colley opowiada, że z otępienia, kiedy ludzie wodzili głową za odjeżdżającym ambulansem, wyrwał go występ Josha Homme’a, zagłuszający myśli ścianą dźwięku. Desant riffów Queens of the Stone Age zastąpił zgiełk sygnału karetki, którego brak przypieczętował odejście Sandmana. Śmierć Storma Thorgersona – grafika, fotografa, artysty konceptualnego, odpowiedzialnego za szereg najlepszych okładek albumów muzycznych ostatniego czterdziestolecia – nie była tak dramatyczna, choć, jak każdy zgon, równie niespodziewana. Odszedł nagle, 18 kwietnia, w wieku 69 lat, pozostawiając nowy język wizualnych kompozycji, które już za jego życia prowokowały popkulturę do nadprodukcji soków trawiennych. No bo ileż parodii, przetworzeń i hołdów powstało ku czci tajemniczego pryzmatu, zdobiącego okładkę „Dark Side of the Moon” Pink Floyd? A co z Genesis, Led Zeppelin, Muse, Mars Voltą, Alanem Parsonsem, 10CC i szeregiem innych wykonawców, których muzykę potrafimy wyobrazić sobie właśnie dzięki Thorgersonowi? Pamięć o nim nie zginie, jak długo będziemy wertować w sklepach muzycznych płyty z dobrą muzyką.
A tak przy okazji…
Storm Thorgerson
/ fot. Jheald, wikimedia commonsW wywiadach lubił wytrącać rozmówcę z zaplanowanej linii pytań, przewidując, do czego zmierzają. Burza, jaką sugeruje jego imię, nie jest jedynie metaforyczna. Na tym polega zresztą moc jego fotografii. Wypadek rozgrywa się na naszych oczach i tylko jedna faza ruchu trafi na kliszę fotograficzną. Świat z kompozycji grafika jest jak z modeliny. Thorgerson uwydatniał to, co w muzyce zleceniodawcy podobało mu się najbardziej. Wciąż poszerzał swój słownik (po części przejęty w spadku po René Magritcie), na który składają się zatrzymane w czasie podwodne akrobacje, znikający pod powierzchnią jeziora nurkowie, latające nad elektrownią Battersea świnie. Wyobraźni triumfującej nad materią nieożywioną życzyłbym nawet tym artystom, którzy po projekty Hipgnosis (pierwotnego studia, założonego wraz z Aubreyem Powellem) nigdy nie sięgnęli. Jego wkład w historię oprawy graficznej płyty winylowej jest więc niepodważalny. Czy da się podsumować jego życie? „Storm Thorgerson” – epoka, w której okładka albumu wyrosła z wieku rodzinnych fotografii.
Cambridge, szczęśliwe dni
Jak to często bywa, pierwsze zlecenie dostał po znajomości. Roger Waters, Nick Mason i Richard Wright, koledzy z Cambridge County High School, tworzyli wraz z artystą zgraną paczkę. Może dlatego okładka „A Saucerful of Secrets”, dziwna ilustracja z księgi czarów dla psychodelicznych dzieci, lepiej oddaje charakter grupy niż fotografia czterech protohipsterów, która trafiła na „The Piper at the Gates of Dawn”. Thorgerson ukończył szkołę filmową, jednak na realizację filmów rzadko znajdował czas. Nie po tym, jak coraz szersze kręgi sceny muzycznej lat 60. zaczęły interesować się jego projektami.
Pink Floyd „The Division Bell”, 1994 EMI
Unikał dosłowności. Jeżeli już musiał, zazwyczaj obracał ją w żart, jak na okładce „Home Is Where The Head Is” grupy Ethnix, przedstawiającej człowieka z domkiem jednorodzinnym w miejscu głowy. Dwa zlecenia przesądziły o jego karierze. Pierwszy – „Ummagumma” Floydów – to fotografia wpisana w fotografię. Na każdym z czterech zdjęć członkowie zespołu wymieniają się miejscami. Wszystkie wariacje połączono „oknem” obrazu zawieszonego na ścianie. By dostrzec Richarda Wrighta znajdującego się na pierwszym planie, potrzebne jest już szkło powiększające. Druga okładka wykonana została dla grupy Nice, słynącej w tamtych czasach ze scenicznych szaleństw Keitha Emmersona, dźgającego w trakcie występu swoje organy nożem. Wraz z wydaniem „Elegy”, na okładce którego karawana czerwonych piłek pokonuje piaszczyste wydmy, wszyscy zapomnieli o nożowniku Emmersonie. Motyw gigantycznych dziecięcych parafernaliów powraca wielokrotnie, czy to w postaci kilkumetrowego kojca na okładce „Happy Days” Catherine Wheel, gigantycznego konika na biegunach z „Love and Work” Grahama Gouldmana, czy też pluszowych misiów wyrastających spod ziemi na singlu grupy Muse.
Wspomnienie młodości powróciło w tekstach Davida Gilmoura na ostatniej płycie Pink Floyd. Lata szkolne, leniwe popołudnia spędzone nad rzeką w Cambridge. Thorgerson zrekonstruował te czasy w teledysku do „High Hopes.” Przepełnił je sentymentalno-surrealistycznymi obrazami. Białe piłki toczą się wzdłuż pustych korytarzy, siedzący w kręgu uczniowie podają sobie w powietrzu biały balon. Był tam. Pamiętał, że trawa była bardziej zielona.
2000 czerwonych piłeczek
Thorgerson mówił o sobie często i bez przesadnej skromności. Okreslał siebie choreografem zdarzeń. Wystarczy rzut oka na okładkę Floydowskiej składanki „A Collection of Great Dance Songs”. Tancerze flamenco nie wykonują nawet kroku; niczym namioty, przytwierdzeni są do ziemi linkami. Humor projektanta pomagał w realizacji absurdalnych projektów. Na okładce piątego albumu irlandzkiej grupy The Cranberries, tsunami dwóch tysięcy czerwonych piłeczek naciera na budzącą się w łóżku postać. Ekipa tak skupiła się na surrealistycznym happeningu, że w kluczowym momencie zapomniano nacisnąć migawkę. Na okładce „A Momentary Lapse of Reason” już nie jedno, a osiemset łóżek ciągnie się wzdłuż linii brzegowej Devon. I w tym wypadku potrzebne było drugie podejście, kiedy po przeistoczeniu plaży w salę szpitalną spadł deszcz.
Projekty Thorgersona uruchamiają wyobraźnię i nadają kształt materii w wymiarze, który nie liczy się ze środkami i nakładem pracy potrzebnymi do realizacji przedsięwzięcia. Kompozycje pokroju „Wake Up and Smell the Coffee” są jak zatrzymany film. Wiemy, co się zdarzy w „następnym odcinku”. Inne to dzieła iluzjonisty, który bawi się proporcjami, optyką, związkami frazeologicznymi. W osłupienie wprawić można także rozbieżnością pomiędzy obrazem i tytułem. „Ciemna strona księżyca” reprezentowana jest przez pryzmat rozpraszający promień światła na barwne spektrum. Wgapioną w fotografa krowę z początku uważałem za desygnat albumu „Animals”. W rzeczywistości okładka „Animals” ma jeszcze mniej wspólnego z fauną. Łatwo przeoczyć nadmuchiwaną świnię, mimo że – o ile wierzyć anegdocie – niemal przyprawiła przelatującego nad elektrownią pilota o zawał. Abstrahując od straszenia pilotów, cel – obrazowanie muzyki – przez lata się nie zmienił. A skoro muzyka chce akurat przypominać pasącą się krowę…
Wszystkiego spróbuj choć raz
Każde zlecenie wymagało indywidualnego podejścia. Każde było jednorazowe. Nieraz przestrzeń okładki nie wystarczała. Thorgerson chętnie „rozbijał” więc ramę, odwołując się do tradycji malarstwa iluzorycznego. Nadpalony róg z „Wish You Were Here”, zdzierana niczym kotara obwoluta „Sheet Music” grupy 10CC, i chyba najbardziej malownicza – okładka singla „Is It a Sin” grupy Deepest Blue. Na pierwszym planie widzimy ręce trzymające pustą ramkę[1]. Ramka pęknięta jest z prawej strony, jakby właśnie tędy przedarł się człowiek, spacerujący po plaży w tle.
Ale człowiek, który sprawił, że świnie jednak latają, to nie tylko mistrz okładki. W wielu projektach znacznie wykroczył poza jej ramę, upierając się na przykład, by „Wish You Were Here” trafiło do sklepów w czarnej folii. „In Through the Out Door” Led Zeppelin zostało z kolei ukryte w brązowej papierowej torebce, oznaczonej jedynie stemplem artysty i tytułem. Przypominało niechlujne obwoluty bootlegów. Zdejmując ten „kamuflaż”, nabywca płyty trafiał na jedną z sześciu wersji okładki. Zdjęcie człowieka pochylonego nad kontuarem baru wykonano z sześciu perspektyw, odpowiadających punktowi widzenia innych bywalców speluny. Ciemna okładka potrafiła nabrać kolorów. Wystarczyło przetrzeć ją kilkoma kroplami wody. Przygoda z koncepcją albumu Led Zeppelin bądź Pink Floyd rozpoczynała się więc na długo przed opuszczeniem igły gramofonu.
Ustąp miejsca, René
Mijające się samochody. Widać profile obu kierowców z założonymi na głowy czerwonymi workami. Parafrazujący „Kochanków” Magritte’a „Frances the Mute” Mars Volty wewnątrz okładki kryje jeszcze więcej „dziwactw”. Jednym z nich jest krawiecki manekin, przeglądający się w lustrze. My, pod innym kątem, widzimy w nim już brodatego mężczyznę. Surrealistyczny trend w fotografii Thorgersona nie dąży jednak do tego, by zatopić nas w logicznych paradoksach, ale pokazać na ich przykładzie funkcjonowanie mechanizmów psychicznych.
Kompozycje artysty najczęściej opisuje się poprzez emocje, nawet jeżeli ich treścią są dosłowne wizualne metafory bądź żartobliwe związki frazeologiczne. Na ciało mężczyzny naniesiono farbą kontury układanki. Na okładce „Puzzle” Biffy Clyro widzimy go z boku, siedzącego na krześle. Niekompletny – zauważamy, dostrzegając leżący na podłodze kawałek puzzli. Ponad dziesięć lat wcześniej, dla shoegazowej kapeli The Catherine Wheel, Thorgerson wybudował pokaźnych rozmiarów kojec, zatopił także kobietę w bryle lodu. Od Magritte’a przejął elegancko ubranych bankierów. U niego pozostały z nich antropomorficzne garnitury, pozbawione dłoni i twarzy. W kontekście „Wish You Were Here” reprezentują biurokrację, wytwórnie płytowe, zdehumanizowany przemysł – maszynę, do której cynicznie zaprasza nas Roger Waters. „Poczęstuj się cygarem, chłopcze. A tak przy okazji – który z was to Pink?”. W ustach Roya Harpera słowa te stanowią antycredo twórcy okładki „Dark Side of the Moon”, który dopiero po zetknięciu się z muzyką zleceniodawcy, a także tekstami i historią stojącą za albumem, uruchamia ciąg skojarzeń, prowadzący do finałowego obrazu, który trafi na okładkę.
*
Mechanizm odbioru dzieł Thorgersona, w odróżnieniu od sposobu ich realizacji, jest dość konwencjonalny. Po wizualnym szoku pada pytanie: „Jak oni to zrobili?”. Analiza aspektów technicznych szybko ustępuje jednak miejsca autentycznemu zdumieniu. Zakończę więc ten tekst tytułem albumu, który nie osiągnąłby swojego statusu bez wizualnej wyobraźni Storma Thorgersona. „Szkoda, że cię tu nie ma”.
[1] okładka ma kilka wersji, różniących się kolorem, scenerią i sukienką postaci, jednak nigdy konfiguracją obiektów przedstawionych; zabieg ten Thorgerson stosował chętnie, ku uciesze kolekcjonerów, pragnących na przykład zebrać wszystkie wersje „głów” z „The Division Bell”.