Gałązki, sznureczki
Tomasz Pułka / fot. Sylwia Paprzycka, ha!art

Gałązki, sznureczki

Aldona Kopkiewicz

Tomasz Pułka zostawił po sobie niezły rozgardiasz – dużo tekstów na papierze i w sieci, czasem bardzo różnych, a do tego zalążek legendy – który trudno objąć jakąś jedną trafną formułą

Jeszcze 3 minuty czytania

            Nie do końca wiem jak to opisać:
Dzieci przy grobie. To w czerwonej
kurtce puka w tablicę, to z drugiej
strony spokojnie pyta – „Kto tam?”
Tomasz Pułka, „Ukraina (10)” 

Kiedy tragiczna śmierć wydaje się niedawna, postrzegamy czyjeś życie tylko poprzez nią. Ostatnia chwila przez jakiś czas zamyka wszystkie inne i trudno je otworzyć. Pierwsza książka poetycka Tomasza Pułki ukazała się, gdy miał osiemnaście lat. Pułka poniósł wszystkie konsekwencje przedwczesnego debiutu; obudził duże nadzieje, potem zaś jeszcze większy niepokój, gdy jego życie coraz bardziej zaczęło przypominać literackie legendy. Utopił się w Odrze 9 lipca 2012 roku; wypadek. Miał 24 lata. Zdążył wydać cztery własne książki, a poza tym nieźle namieszać. Nie chcę jednak wiele pisać o życiu Pułki, bo każde zdanie ciągnie w stronę legendarnych schematów. Albo w stronę przeciwną – był młody, był zdolny, ale na głos się jeszcze nie zdobył, słowa nie dotrzymał. Od jego różnych tekstów, wierszy, felietonów, pamiętników, zawsze wyrazistych, często błyskotliwych i butnych, czasem niezrozumiałych wrzało w literackim internecie. Z niego poznać można jego dzieło i śladowe resztki życia.

Tomasz Pułka nie doczekał książek, które zapowiadał jeszcze w „Impresjach rudnickich”. Niedawno ukazał się tom poetycki „Cennik”, lada moment wyjdzie „Vida local”, proza, ale jeszcze bardziej „poetycka” niż wiersze.

Tomasz Pułka, „Cennik”. WBPiCAK,
60 stron, Poznań 2012
Pułka zostawił po sobie niezły rozgardiasz – dużo tekstów na papierze i w sieci, czasem bardzo różnych, a do tego zalążek legendy – który trudno objąć jakąś jedną trafną formułą. Z jednej strony fascynacja poetyką Andrzeja Sosnowskiego, i jeszcze większa fascynacja poetyką Tadeusza Pióry, ich pomysły i metafory przewijające się przez te wiersze trochę na chybił trafił (było nawet takie zdjęcie, jak Pułka stoi przed zdjęciem Pióry, obaj kręcone jasne włosy i obaj TP; ale było też dużo różnych innych zdjęć). Z drugiej strony zawierzenie mitowi Rimbauda, poszukiwanie intensywnych doświadczeń, zwłaszcza przez narkotyki, ze wszystkimi, niestety w tym przypadku koszmarnymi, konsekwencjami. Z trzeciej – bezczelność, ale i błyskotliwość krytyczna, znana z „Lutowania wełny”, no i jeszcze podejrzanie przyziemny dziennik „Impresje rudnickie”. Do tego praca na budowach i w supermarketach, daleko od wypełnionych metaforami wierszy o snach, miłości i dołach, doświadczeniach najczęściej opisywanych przez młodych poetów (nie piszę tego ironicznie, zwłaszcza że w wierszach miłosnych Pułka bywał najlepszy). Cała ta dzikość serca, realizowana w piętrzących się metaforach. Pułka wydaje się rozgorączkowany, rozkojarzony i niekonsekwentny, ale nie wątpimy, że przeżył to na własnej skórze – na powierzchni, lecz mocno.  

Ta różnorodność jest widoczna już w „Rewersie”, w którym tropy z odmiennych rejestrów życia i literatury istnieją obok siebie, nie całkiem zlepione. Trochę anegdot, odwołań do codziennych, raczej mrocznych i nieokreślonych przeżyć; trochę przyciągających uwagę obrazów i scen, powiedzmy, onirycznych, choć słowo oniryzm przestało chyba cokolwiek znaczyć we współczesnej poezji. Pojawia się tu też rozgrywanie wiersza na słownych i wyobrażonych asocjacjach, i właśnie w tę stronę pójdzie Pułka, niemniej z czasem pełny dostęp do mostów między obrazami będzie miał już tylko on (nawet jeśli i to stwierdzenie brzmi ryzykownie).

To chyba ten charakterystyczny rozjazd, który powstaje, gdy właśnie przeczytane wiersze wciąż świdrują w uszach, ale już już przeczuwamy, że zaraz znajdziemy coś jeszcze, coś co w końcu będzie pasować. I kiedy trudno wychwycić, które przeżycie i który język jest nasz, bo w młodości równie raptownie łapiemy, jak porzucamy, nieustannie między „o, to to” i „nie, to nie to”. Dlatego najbardziej w tym tomie lubię ironiczne i przenikliwe: „Wszyscy / w koło piętrzą chybotliwość języka, / jakby sam sobie nie radził.” („Rewers”), mimo że sam Pułka nie potrafił jeszcze skutecznie się odgryźć i stanął jednak do udziału w konkursie na najzmyślniejsze formalne gry. Na te braki na stykach, zwłaszcza że był to jednak zdumiewający jak na osiemnastoletniego autora debiut, można spojrzeć poprzez fragment wiersza „Makijaż”, choć sam wiersz niekoniecznie o tym: „Anarchia kierunków, błoto i dreszcze / spłukiwane przed drzwiami. Wejdziesz? Skomponujemy / intrygę o nietypowych przerwach między sekwencjami // pierdolenia się w języku migowym nie można wyrazić zdaniem / złożonym”.

Tomasz Pułka, „Vida local”. Ha!art, Kraków,
w księgarniach od kwietnia 2013
„Paralaksa w weekend” to najbardziej ogarnięty stylistycznie tom, Pułka zręcznie i świadomie obraca formami wierszy tak, by wyszły wieloznaczne, lecz bez zbyt grubych szwów. Rzadko coś tu zgrzyta, i często pisanie idzie mu po prostu ładnie, ale nie powiedziałabym, że osiągnął własny rozpoznawalny ton (trudno robić z tego zarzut, autor był wciąż bardzo młody). Pułka sam zdawał sobie z tego sprawę, bo zaraz po tej książce porzucił miękki dla ucha liryzm na rzecz pośpiesznych poszukiwań, rozmaitych eksperymentów na metaforach, prób mniej i bardziej udanych, przy czym trudno wyrokować o ich znaczeniu, skoro dystans czasowy jest bardzo krótki, zwłaszcza wobec raczej ekstremalnej „Vida local”.

Tymczasem jednak obserwujemy, jak podmiot tych wierszy funduje sobie cały zestaw tradycyjnych poetyckich przeżyć: pokoje, herbaty, papierosy, ulice, wszystko wiązane przez sen. Już w „Rewersie” pojawił się fragment, który później został rozwinięty w „Oswajanie snu”. To nierówny wiersz, ale z momentami; zaczyna się: „Szyby drżą jak pielgrzymka, gałązki, sznureczki, wiązania. / Możesz się zgubić, możesz to zapisać”, rozwija przez: „O, jakże proste byłoby oddychanie, / gdyby zamiast pustych ogrodów, tylko gałązki i sznureczki witały // dopiero co obudzonych ze snu.”, kończy zaś: „Kabelek okalający twoje usta, sprawiający, że można się / w nich przeglądać, bez zdejmowania butów. Bez zbędnych przygotowań / i uniesień po fakcie, pozwól, że wezmę się za to, że potraktuję cię / jak inscenizację tej pierwszej, jedynej do tej pory, próby wpłynięcia pod dno. / Gdzie tylko wygaszone do białości światła, pulsujący sen / i ciągle nie rozumiane: gałązki, sznureczki.”

Gałązki i sznureczki to obraz z pogranicza snu, który w trakcie pisania długiego wiersza staje się jego echem, aby na końcu zamienić się w autocytat – cudzysłów wskazuje na ramy pisma, które z kolei nie sprawia, że stają się bardziej zrozumiałe. Gałązki i sznureczki to proste, ale prowokujące do mnożenia metafor, rzeczy. Niemniej w tym wierszu nie tracą nic ze swojej osobliwości. Gałązki i sznureczki kojarzą mi się z najprostszymi dziecięcymi zabawkami: to takie coś pod ręką, co nagle w wyobraźni dziecka zamienia się w cokolwiek innego. W szeregu z wiązaniami sugerują jednak to, co pozwala łączyć i spajać – przejścia pomiędzy rzeczami i słowami, i między słowami i słowami. Tak jak pisałam, u Pułki przejścia stały się w końcu zbyt własne. Z zestawienia „gałązki, sznureczki, wiązania” zostają tylko „gałązki, sznureczki”.

1547

Właśnie tytułowy wiersz „Paralaksa w weekend” pozwala pojąć, jak działa intuicja poetycka Pułki. Pamiętamy jeszcze z Tymoteusza Karpowicza, że paralaksa to zmienność obrazu rzeczy pod wpływem błędu postrzegania albo zmiany perspektywy. To słowo dobrze oddaje bliskość (dla niektórych nawet – równoczesność) odmian percepcji i języka. W tym tekście podmiot pomaga matce przy winorośli, i obserwuje matkę: „Patrzę na nią i widzę tylko mgiełkę dymu. / Jest w tym jakiś sprzeciw, ale pełen ciała. // Jest w tym jakiś sprzeciw, na skórze, / pod skórą; daleko, wzdłuż tego, co jadalne”. W wierszu „Rozdanie” z tomu „Mixtape” sprzeciw oznacza już jednak sam ruch przeskakiwania między językami, popularne odwołania do snu albo do ciała, z których przecież korzysta sam poeta. Po ostatnich zdaniach „Dosyć uogólnień. / Każdy sprzeciw jest na pokaz”. Pułka mógłby porzucić nałóg metaforyzowania – chyba że chodziło mu o to, że wymienianie języka to chwyt, by być zauważonym, albo że wyjście poza ten mechanizm jest niemożliwe. Pewnie to, że dopiero szczegół nie daje się podciągnąć pod pozerstwo. A metafora nie będzie przenośnią, ale nazwą konkretnego jednostkowego szczegółu.

Postanowił jednak pociągnąć go tak daleko, by metafory stawiały opór czytaniu i nie dawały się do niczego sprowadzić, zamieniły się właściwie w rzucone luźno metonimie. W wierszach przez cięcia i niedopowiedzenia, w „Vida local” zaś poprzez nadmiar, Pułka zacierał sensy tak, że pozostawały co najwyżej odpryski. Pragnienie dalekiego skoku we własną wyobraźnię sygnalizuje już zresztą, nawiązujący chyba do kampanii reklamowej piwa „Dog In the Fog”, wiersz „Ars poetica” z tego tomu: „Codziennie widzę faceta, który zamiast psa ma kijek. // (A pisanie wierszy to w rzeczywistości fraza «duży lotek, / chybił trafił» i te kilka godzin spędzonych na fantazjach / z pieniędzmi. Jedyną sztuką jest nie sprawdzać numerów.)”.

W „Zespole Szkół” znów krok naprzód: pewne skłonności Pułki stają się coraz bardziej wyraziste, przy czym, choć moim zdaniem mocniejsze są właśnie te mniej odjechane wiersze, jego sposób pisania zmierza w stronę skrajnej jednostkowości – to właśnie dziwne obrazy, wiązane przez zbyt dalekie skojarzenia, będzie rozwijał w „Cenniku”, to ich eksplozja nastąpi w „Vida local”. „Vida local” to bardzo dziwna rzecz, proza rozwijająca najbardziej kwaśny moment opowiadania „Białe serduszka”. Pułka odwołuje się niby do Rimbaudowskiego rozprężania zmysłów i zachęca do wspomagania lektury narkotykami, w efekcie zaś dostajemy coś, co próbuje przebić szaleństwa Lautréamonta, Rimbauda, Roussela i Szpindlera. Sama nie wiem, może ja po prostu się na tę jazdę nie łapię. I czy jest tam sprytna oulipijska maszynka, czy autor szedł za głosem serca – nie ma to już tu chyba żadnego znaczenia. Zachęcam do konfrontacji z tym tekstem na własną rękę, po prostu nie zamierzam udawać, że rozumiem, co się tam dzieje.

  Wracając jednak do „Zespołu Szkół” –  książkę otwiera świetny wiersz „Masmix”, ale przywołam „Nędzny rekwizyt mojej wyobraźni”, bo, też zresztą świetnie, zdaje sprawę z tego, na czym polega gra cięć i wiązań: „Spotkałem siebie, będącego mną / kiedyś później i usłyszałem: // twój styl zawsze dążył do tego, / by być wysokim, nawet przy / jednoczesnym rumieńcu znamionującym, / iż chce być czytany jak. styl niski. //  Rozumiesz? // Mimowolnie stawiasz napęczniałe cieczą / litery, a przecież wolałbyś je zrywać / i układać na kształt bukietu. // Mucha przystająca na framudze okna / błyszczy się jak topaz.”

Pułka dąży do zrównania pisania z gestem, dzięki czemu mógłby uciec poza (źle postawioną) alternatywę „metafora albo życie”. Wybiera metaforę, czyli poetyckość, ale odrywa ją od ziemi i czasu, ufa bowiem sile własnej wyobraźni. Chce, żeby wiersz dział się niemal bezpośrednio między nerwem a poezją – chce, by to poezja wywoływała i tworzyła jego, autora; by była jedynym łącznikiem opóźnianego przez upływ czasu „ja”. Tak mi się przynajmniej wydaje, kiedy czytam otwierający „Cennik” wiersz „Kochana liryko”: „Gdybyś zdjęła powinności i wymyła nerwy, / obserwując drżenie między akcentami / – tu zęby trafiają na grudkę krajobrazu – / łykanymi na czczo z okruchami lustra, / mogłabyś wyznaczyć się do odpowiedzi i / udzielić mi pytań, jakie tobą stawiam, / gdy chcę lekceważyć zamiast być przed / czasem, gdy na siebie czekam”.

Zmienność stwarza potencjał oporu, ale nie na zasadzie ironii, tylko wchodzenia w idee i oddawania ich. Tak chciałabym czytać wspaniały wiersz o niewiele mówiącym tytule „Życie”: „Odrzucać i przyjmować idee / jak aport psu”. W „Cenniku” znajdziemy ponadto tekst „Manifest dobrodzieja”, w którym Pułka przedstawia swoje poglądy na gramatykę i poezję. „Manifest” rozpoczyna się zdaniem: „Postulujemy odejście (wejście) od (do) «możliwości», rozumianej jako zbiór (wybór) gramatyk niedopasowanych do siebie”. Pułka wybiera własną gramatykę, do której nic nie musi pasować. Pod koniec powraca jeszcze psi wątek: „Wiersz jest gałęzią, którą można podnieść i rzucić psu na aport. Przyjmować i odrzucać idee; być psem i kością poezji – oto, czego
t r z e b a”.

Cykl, w ramach którego prezentujemy twórczość młodych artystów, publikowany jest we współpracy z Narodowym Centrum Kultury i Galerią Kordegarda.



Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.