Stanisław Lem wciąż czeka na swojego biografa (może kiedyś zostanie nim jeden z felietonistów „Dwutygodnika”?). Na razie otrzymujemy świetnie napisane wspomnienia syna pisarza, do tej pory znanego głównie z roli tłumacza literatury anglojęzycznej. Tematycznie ułożona książka Tomasza Lema składa się z samych anegdot, którym towarzyszą zdjęcia-anegdoty. Przypomina pudełko belgijskich czekoladek – jest wielosmakowa, zaskakująca, elegancka. I nie można się od niej oderwać.
Tomasz Lem, „Awantury na tle powszechnego
ciążenia”. Posłowie Tomasz Fiałkowski. Wydawnictwo
Literackie, Kraków, 272 strony,
w księgarniach od 23 września 2009Tym porównaniem posługuję się nieprzypadkowo – Lem był wielbicielem słodyczy, którymi niechętnie dzielił się nawet z najbliższymi. Gdy swej przyszłej żonie wysłał tort zamiast kwiatów, skonsternowana nie zrozumiała, że jest to niestandardowy wyraz hołdu. A gdy wiele lat później w momencie ataku hipoglikemii trafił do delikatesów przy krakowskim Rynku, prośbę żony o „odrobinę cukru dla tego pana” sprostował: „Nie, Basiu! Spytaj, czy mają marcepan w czekoladzie!”.
Obok Lema – cukierniczego sybaryty, w książce pojawia się Lem – oderwany od rzeczywistości, Lem – duże dziecko, Lem – szalony kierowca, Lem – bałaganiarz, a nawet Lem śniący o Angeli Merkel. Stosunkowo najmniej tu Lema – pisarza i Lema – mędrca.
Warstwa anegdotyczna nie powinna jednak przesłonić faktu, że książka jest zarówno ironiczno-nostalgiczną podróżą do czasów PRL-u, jak zbiorowym portretem powojennej inteligencji (wśród bohaterów m.in. Sławomir Mrożek, Władysław Bartoszewski, Jan Błoński i Jan Józef Szczepański, nieodmiennie w zaskakujących sytuacjach). I że wydobywa z życiorysu Lema bolesne szczegóły, rzucające światło na jego późniejsze wybory i zachowania. Pisarz ukrywał się podczas niemieckiej okupacji pod fałszywym nazwiskiem, a jako osiemnastolatek został zmuszony przez Niemców do pracy przy wynoszeniu rozkładających się zwłok. Pamięć o wojnie spowodowała, że stan wojenny okazał się dla niego traumatycznym przeżyciem, a ówczesnej decyzji o emigracji towarzyszyło mocne przekonanie, że nigdy nie wróci do Polski.
Książka ma jeszcze jedną ważną, choć starannie zamaskowaną warstwę. Wśród różnych wcieleń pisarza najistotniejszy jest i tak Lem-ojciec: kochający, ale niezdolny do empatii, apodyktyczny, pamiętliwy, stawiający nierealne wymagania. Książka należy więc do rzadko praktykowanego w Polsce gatunku: rozliczenie z wielkim rodzicem. Choć jest zdystansowana i oczyszczona z resentymentów, mimo wszystko przypomina, że malowniczy egocentryzm geniusza w życiu prywatnym miewa aspekt niszczycielski. „W porównaniu z rodziną choćby Tomasza Manna mieliśmy się z matką wręcz doskonale” – pisze Tomasz Lem. To w rzeczywistości słodko-gorzka uwaga. Mann, jak wiadomo, był najgorszym ojcem wśród najlepszych pisarzy.