Miłość razy cztery
fot. Daniel Stark / Flickr CC

Miłość razy cztery

Eliza Szybowicz

Choć wiosna właśnie się skończyła, w polskiej powieści króluje miłość. Sądząc po nowościach książkowych, zasługują na nią tylko piękni i – przede wszystkim – bogaci

Jeszcze 5 minut czytania

1. Miłosny holokaust
Czyli: samica nakłuwa samca i wysysa go jak oranżadę. A kardynał Wyszyński patrzy

Czterdziestoletnia narratorka „Pasji według św. Hanki” Anny Janko, kobieta zamężna i matka dwojga dzieci, ma romans. Rozważa rozwód, ale rozdarta między obowiązkiem a namiętnością, wiele razy zmienia zdanie i ciągle się przeprowadza: do kochanka, z powrotem do męża, na neutralny teren i tak w kółko. Ona, mąż, dzieci, kochanek, jego żona – wszyscy cierpią. To prawdziwy „holokaust miłosny”, jak stwierdza narratorka.

Już to określenie daje pojęcie o języku powieści. Wątła fabuła służy tu do wprost nieprawdopodobnego spiętrzenia dyskursów miłosnych, często sprzecznych, ale gładko połączonych. Dość powiedzieć, że afektowana opowieść przyswaja cytaty m.in. z Apollinaire'a, Lechonia, Borgesa, Dickinson i kardynała Wyszyńskiego. Janko preferuje hiperbole, kontrasty i paradoksy. Miłość według niej jest „totalna” i zagarnia kochanków z siłą kosmicznego żywiołu, wszystko inne przestaje się liczyć.

Anna Janko, „Pasja według św. Hanki”.
Wydawnictwo Literackie, Kraków, 364 strony,
w księgarniach od czerwca 2012
Mimo rozbuchanej poetyki, w „Pasji według św. Hanki” miłość ma wyraźne granice. Wyznacza je norma heteroseksualnej seryjnej monogamii. W powieści pojawiają się rozmaite erotyzmy, od dziecięcego poczynając, ale mają one znaczenie marginalne. Zwłaszcza od wszelkich homo- i bierotyzmów, a także pożądań trójkątnych Hanka skrupulatnie się dystansuje, prezentując je jako minione osobliwości.

Powieść ma też ograniczenia językowe. Wydawałoby się, że bez problemu wchłania dyskursy oparte na deziluzji. Wiele razy pojawia się w niej spopularyzowany język naukowy bez zgrzytów wpleciony w tekst liryczny. Biochemię i neurofizjologię Janko płynnie przekłada się na poczucie szczęścia i kosmicznej wspólnoty. Analogie między ludzkim życiem seksualnym a zachowaniami rozrodczymi owadów mają dla niej walory poetyckie. Opisując akt miłosny jako niespełnione dążenie do uwewnętrznienia kochanka, stwierdza na przykład, że co niemożliwe dla ludzi, udaje się pewnemu gatunkowi muchówki. Samica po prostu nakłuwa samca i wysysa go jak oranżadę, dzięki czemu zachodzi „współ-życie totalne”. Autorka godzi podejście racjonalistyczne i deterministyczne (drastycznie redukujące miłość) z poglądem o irracjonalnym i autonomicznym charakterze miłości (czyli sublimacją tego uczucia). Tym bardziej uderza brak innego dyskursu opartego na deziluzji. Socjologicznego. Można więc mówić o miłosnym męczeństwie pluskwy domowej, a nie można nazwać miłości powiedzmy „harmonią klasowo uwarunkowanych habitusów kochanków” (określenie Macieja Gduli referującego tezy Pierre'a Bourdieu).

Tymczasem miłosna historia Hanki ma rys klasowy. Nie w tradycyjnym, materialistycznym znaczeniu, choć warto pamiętać, że w udręce rozdarcia między dwoma mężczyznami Hanka ma do dyspozycji kilka mieszkań, mnóstwo czasu wolnego oraz Ulę, „sąsiadkę o gołębim sercu”, która w razie potrzeby zajmuje się dziećmi. W pewnym momencie pojawia się presja ekonomiczna, jednak szybko ustaje, niejako za sprawą nadprzyrodzonej interwencji: „Jest praca w Warszawie. To chyba znak. To jakby mi sam Pan Bóg rękę podał, by mnie tam przyciągnąć”.

Jednak miłość w „Pasji według św. Hanki” staje się klasowa przede wszystkim przez systematycznie konstruowaną niematerialną dystynkcję. Narratorce trudno uwierzyć, że cudu miłości doświadczają wszyscy. „Bo czy takie (...) oddanie bezgraniczne i taki zachwyt monumentalny mogą być udziałem jakiegoś pana A, pracującego na co dzień w firmie B? Który tam idzie rano, z teczuszką i pod krawatem, i pieprzy o pierdołach w porze lunchu? Albo czy to może być ta sama pani Zyta spod adresu w dzielnicy? Która potrafi zrobić wielopiętrową awanturę o psią kupę pod huśtawką? To nie mogą być oni! Tamte istoty, które w wielkim blasku doznają objawienia w noc nadczułą, to są INNI w nas. Kosmici jacyś albo sama boska intencja, która krąży i szuka wyrazu...”. Ponieważ kosmici jako pomocnicy miłości są mało prawdopodobni, przeważa przekonanie, że miłość Hanki i Mata, poetki i poety, osób wyjątkowo wrażliwych i biegłych w materii uczuć, też jest wyjątkowa: „tylko artyści i wariaci igrają na krawędzi otchłani”.

Proza Anny Janko dowodzi, jak bardzo spopularyzowała się wiedza biologiczna, np. fizjologia mózgu, i jak mało powszechna jest świadomość socjologiczna. Trudno sobie wyobrazić teorię klas oswojoną w takim stopniu, żeby mogła być czule cytowana w powieści o miłości. Biologia jest akceptowalna, bo daje złudzenie uniwersalizmu i pozwala retorycznie eksploatować naturę i Boga. Ta zaleta umożliwia wykorzystanie brutalnego języka fizjologii i etologii w lirycznym celu.

„Wszystko jedno, kim są [zakochani] i jak są uwikłani w życie, ile lat mają, ile sił, pieniędzy, czasu, jakie mają poglądy, plany, obowiązki, powinności” – pisze twardo Janko. Odrzucone rozróżnienia socjologiczne  jednak wracają. Zlekceważony i niezrozumiany habitus i tak daje o sobie znać – autorka sama dostarcza argumentów za tezą przeciwną do wprost formułowanych. Siły, pieniądze, czas, poglądy Hanki i Mata mają znaczenie. Uniwersalna miłość zdarza się tylko heteroseksualnym parom o nieprzeciętnej wrażliwości i statusie niezbyt zamożnych, ale spokojnych o byt artystów, którzy – nieskrępowani etatem – mogą do woli przeżywać swój dramat przy muzyce Schuberta.

Także w innych powieściach o miłości, które ukazały się tej wiosny, znajdziemy antysocjologiczne uniki – przy jednoczesnej nieświadomej albo zamaskowanej ekspozycji unikanych tematów.

2. Miłość dla bogaczy
Czyli: tylko milioner może kochać naprawdę

W „Złości” Magdaleny Miecznickiej miłość oglądamy oczami Marty, która nikogo nie kocha. Jako dziecko została odtrącona przez ojca, który porzucił matkę dla innej kobiety. Jako dwudziestolatka nadal podsyca swoje poczucie krzywdy i winy, fantazjując o zemście. Okazją do rewanżu są śródziemnomorskie wakacje, na które zaprasza ją ojciec, obecnie bardzo bogaty i cyniczny biznesmen. Ale choć celem intrygi Marty jest on, skupia się na innej pasażerce luksusowego jachtu  – Amerykance Mai, powinowatej ojca, która stała się niejako jego nową córką, otoczoną miłością i dobrobytem.

Miłość i pieniądze – w tych dziedzinach Marta czuje się uzurpatorką. Wychowywała się przy zapracowanej matce w bloku w stylu środkowej Albanii. Konstancińska willa ojca w stylu Nowej Anglii i jego jacht w stylu filmów o Jamesie Bondzie budzą w niej zarazem pogardę i pożądanie.

Magdalena Miecznicka, „Złość”. Wydawnictwo
Literackie, Kraków, 238 strony,
w księgarniach od maja 2012
Jako starannie wyedukowana poliglotka Marta odkrywa jednak, że pasuje do ekskluzywnego świata ojca i jego nowej rodziny bardziej niż oni sami: „Europa to nie były tylko pieniądze. To były także: młodość, znajomość języków obcych i stan ducha”. Pozuje na Jean Seberg, czyta „Mdłości” Sartre'a, a przede wszystkim „Witaj smutku” Françoise Sagan (którą Miecznicka naśladuje) i wciela się w rolę wyrafinowanej, immoralnej Europejki.

Na zimno nawiązuje romans z narzeczonym Mai. Bezczelny seks bez miłości czyni ją we własnych oczach dorosłą, „ostrą, silną i bardzo zepsutą”. Zło, jakie wyrządza, przekonuje ją jednak, że dorosłość nie polega na okrucieństwie usprawiedliwianym własną krzywdą, lecz „na życiu tak, jakby nigdy dotąd nie zostało się zranionym i przez to nie musiało się ranić innych. Jakby każdy uczynek był naszą suwerenną decyzją”. W ramach dziwnej logiki „Złości” największą winą bohaterki jest to, że ofiarą jej manipulacji pada ktoś, kogo nie ma – „nienarodzone dziecko”. Maja na wieść o zdradzie narzeczonego postanawia bowiem przerwać ciążę. Marta niszczy też wzorzec kobiecości ucieleśniony w rywalce. Bo Maja to dziewczyna idealna. Miła, piękna, ciepła, przez wszystkich lubiana. Potrzebująca męskiej opieki. Bardzo chce mieć dziecko i jak Pollyanna nie wierzy w zło. Zawsze miała urodę, pieniądze i miłość.

Zdaniem Marty jest naiwna, ale i tak w ostatecznym rozrachunku to Maja ma rację. Od niej Marta uczy się, że trzeba żyć, „jakby nigdy dotąd nie zostało się zranionym”, co dla niej oznacza – jakby się zawsze było kochanym i zawsze miało pieniądze. Resentyment w tych dwóch dziedzinach, które w „Złości” łączą się w jedno, ma niemoralne konsekwencje: „cierpienia uczynią z nas ludzi gorszych, zapatrzonych w siebie, skłonnych do wybaczania sobie wszystkiego i przez to do ranienia innych”.

Miecznicka, żeby uniknąć socjologicznych niuansów, grubo wyciosuje własną, ideologiczną teorię klasową. Miłość przysługuje w niej tylko zachodnioeuropejskiej i amerykańskiej wyższej klasie średniej oraz tym, którzy wchodzą do niej z awansu – ale tylko pod warunkiem, że będą się zachowywali, jakby byli w niej zawsze.

Dlatego zbyt gorliwi parweniusze, ojciec Marty i jego druga żona, przestali się kochać. Miłość klasy średniej nie jest głęboka, łatwo ją zniszczyć (Maja od miłosnej euforii przechodzi błyskawicznie do jej negacji), ale tym bardziej ma walor dystynkcji.

Ponieważ warunkiem miłości jest zapomnienie o stanie deprywacji, dzięki niej klasa średnia może udawać, że jest ahistoryczna i wszędzie taka sama, że nie istnieje podział na uprzywilejowanych i wykluczonych, na kapitalistyczne centrum i peryferie. Ten kamuflaż, skrywanie ideologii, w „Złości” został przedstawiony jako wymóg etyczny. Marta czyni zło, bo nie chce zapomnieć, że była wykluczona i pochodzi z peryferiów. Niemoralna nie jest niesprawiedliwość, ale roszczenia pokrzywdzonych.

3. Warunkowa poliginia
Czyli: im więcej (zamożnej) rodziny, tym lepiej

Czytając „Agenta”, można odnieść wrażenie, że Gretkowska w dobrej wierze ilustruje wulgarną socjobiologiczną tezę, że monogamia jest dla przeciętniaków, podczas gdy samiec alfa może sobie pozwolić na więcej partnerek. Szymon, główny bohater, prowadzi podwójne życie. W Izraelu ma żonę i dorosłą córkę, w Polsce – dużo młodszą partnerkę i małego syna. Oczywiście obie kobiety oszukuje, ale logika powieści go usprawiedliwia. Przede wszystkim jest mężczyzną, poza tym mimo sześćdziesiątki na karku jest pod każdym względem wydolny: przystojny, młodo wyglądający, nadzwyczaj czuły wobec swego miniharemu. No i bogaty. Bez wątpienia mamy do czynienia z literacką fantazją o rzutkim, dobrym i inteligentnym biznesmenie, który tak wiele z siebie daje, że nie ma sensu go rozliczać z kłamstw.

Manuela Gretkowska „Agent”. Świat Książki,
Warszawa, 234 strony,
w księgarniach od maja 2012
Co prawda przy żonie Szymon cierpi na impotencję, więc nie może jej zaspokoić, ale za to zapewnia jej poczucie bezpieczeństwa oraz dostatek z pewną dozą luksusu. Gretkowska, konstruując punkt widzenia bohaterki, używa języka miłosno-bankowego – udane małżeństwo stanowi dla niej „lokatę solidniejszą od brylantów”. Izraelska impotencja Szymona ma związek z niedawną śmiercią dorosłego syna – w Polsce, przy drugim synu, równoważy ją superpotencją. Bohater utrzymuje młodą kochankę w mieszkaniu na strzeżonym podwarszawskim osiedlu, gdzie ona miesiącami czeka i wiernie realizuje jego fantazje. Jest przeciwieństwem żony Szymona, lekarki – zrezygnowała z posady nauczycielki muzyki, żeby zajmować się dzieckiem, studiować barokową technikę gry, pielęgnować swoją wrażliwość i konsumować dobra dostarczane przez kochanka.

Izrael i Polska, konkretna żona i eteryczna kochanka, cudownie się dopełniają, miłość łączy je w rodzinę, która po krótkim dramacie w finale pojedna się (i podzieli majątkiem) nad grobem atrakcyjnego założyciela. A miłość i rodzina są przecież najważniejsze – im więcej miłości i rodziny, tym lepiej.

Komponent finansowy jest tu bardzo istotny, ale wszystkie ostre słowa, które mogłyby się w związku z tym nasuwać (jak „utrzymanka”), wypowiadają bohaterowie niesłusznie rozgoryczeni. Należy do nich córka Szymona, która w gniewie wyrzuca ojcu „polską dziwkę”. Szybko jednak pojmuje, ze „zabiła” ojca fanatyzmem. Upierała się przy „przykazaniach i przepisach”, a „ludzkie życie nie da się posegregować w formułki na każdy dzień, gest i myśl”.

 „Życie” to obok „miłości” i „rodziny” trzecie ze słów-kluczy „Agenta”, które po pierwsze sprawiają, że powieść pozornie obyczajowo kontrowersyjna staje się zachowawcza, a po drugie spowijają cyniczną treść mgiełką sentymentu.

Szymon jest usprawiedliwiony, bo go stać na utrzymanie dwóch kobiet. Nie sposób sobie wyobrazić fabuły „Agenta” bez zasobnego konta głównego bohatera. Jednak Gretkowska eksponuje inne, szlachetniejsze usprawiedliwienia, a nawet odwraca ciąg przyczynowo-skutkowy, sugerując, że biznesowa energia Szymona wzmaga się wraz z podwojeniem obowiązków rodzinnych. Odwrotnie niż Miecznicka chce ukryć ideologiczną afirmację klasy średniej. Miłość jest jedną z jej najważniejszych masek.

4. Postmiłość
Czyli: miłosna futurystyka

„Na krótko” Ingi Iwasiów rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, za mniej więcej dwadzieścia lat. Opowiada o zaniku porozumienia, pożądania, marzeń, ambicji, pamięci. O schyłku, a może początku czegoś nowego, jeszcze niesprecyzowanego. Jest więc powieścią postmiłosną.

Spośród przywołanych autorek temat społecznego zróżnicowania miłości najbliższy jest właśnie Iwasiów, chociaż „Na krótko” przypomina „Ku słońcu”, a nie przypomina „Bambina” – społeczeństwo jest w tej powieści nieobecne, a bohaterowie w większości są dobrze sytuowani.

Obie pary małżeńskie występujące w powieści rozpadają się w powodu nieporozumień motywowanych psychologicznie, jednak za psychologią kryją się wzorce kulturowe, preferowane style życia, nawyki, które przecież zależą od miejsca w społeczeństwie. Całość sprawia wrażenie, jakby autorka nie chciała się przyznać do tematu, który podejmuje.

Inga Iwasiów „Na krótko”. Wielka Litera,
Warszawa, 368 stron,
w księgarniach od maja 2012
Rozbieżność niszczącą związki w „Na krótko” da się określić jako niekoherencję wyobrażeń małżonków dotyczących tego, kim w życiu będą, gdzie i jak będą mieszkać, co będą robić, jak odpoczywać. Na przykład Ruta kocha swoje prowincjonalne miasto (Wilno?) i jest „pewna wartości swojego świata”, dlatego nie chce z niego wyjeżdżać. Jej mąż, Kazik, żyje planami emigracji i kariery fryzjera amerykańskiego przemysłu rozrywkowego. Różnią ich aspiracje – ona nie ma potrzeby podbijania dalekiego globalnego centrum, on nade wszystko pragnie polepszyć swój status. Pod tym względem bardziej niż żona pasuje do niego szwagier. Ruta idzie spać, a jej mąż i brat do późna gadają w kuchni o planowanym podboju Ameryki i te noce poświęcone rojeniom o przyszłym społecznym awansie łączą ich do tego stopnia, że związek między mężczyznami przetrwa rozwód Ruty i Kazika.

Ważniejsza jest jednak inna para: profesorka uniwersytecka Sylwia i biznesmen Tomek. Coraz pośledniejsza pozycja studiów literaturoznawczych sprawia, że na dom zarabia głównie Tomek, który spodziewa się tradycyjnego podziału ról. Kiedy o tym myśli, widzi swoich rodziców jadących na urlop – ojciec za kierownicą, kupuje rodzinie najatrakcyjniejsze wakacje, na jakie go stać, matka wiernie trwa na fotelu obok kierowcy. Tomek nie potrafi sobie wyobrazić odstępstwa od tego wzorca, choć najwyraźniej jest ono konieczne. Po prostu dba o komfortowy byt rodziny, która dzięki niemu należy do klasy średniej, i jest z tego dumny. Nie rozumie, dlaczego żona wciąż pracuje.

Poza tym Tomek – starym zwyczajem macho – przypieczętowuje sukces biznesowy seksem z pracownicami. O kochance i żonie myśli tak, jak mógłby pomyśleć Szymon z „Agenta”, gdyby Gretkowska nie była hipokrytką: „samo przechodzenie od jednej do drugiej wywoływało żądzę. Miał czas dla obu, miał dla obu pieniądze”.

Sylwii nie wystarcza siedzenie obok kierowcy. To postać ulepiona z żałoby po inteligencji, chociaż odczuwany przez nią brak nie zostaje w powieści nazwany. Z etosu została satyra – bohaterka uprawia neo-post-union-colonial-studies – bo tylko coś takiego ma szansę na unijny grant. Tę degradację Iwasiów ukazuje raczej mgliście – jako indywidualne zagubienie. Sylwia lewituje w stanie nieokreślonym, nie wie, kim ma być. Trapi ją niski status ekonomiczny przy wysokim poziomie kompetencji kulturowych. Można jednak odnieść wrażenie, że ta quasi-inteligencka kondycja nie doskwierałaby jej aż tak bardzo, gdyby wiązała się z dawną funkcją społeczną i prestiżem. Niewystarczająca pensja jest tylko konkretnym wyrazem niedostatku uznania.

Tomka i Sylwię rozdziela zatem to, że on ochoczo i z sukcesem wszedł do klasy średniej, a ona trwa w próżni po formacji inteligenckiej. Tę różnicę odzwierciedla dysproporcja genderowa w sferze nieświadomości. Jego wyobraźnia działa prawidłowo – natomiast jej fantazje nie dają oparcia kobiecie, która nie chce być żoną przy mężu. Są archaicznymi marzeniami o oddaniu się w ręce starszego, bogatego mężczyzny, zastępczego ojca. Ich wzorzec to „Mała księżniczka” Frances Hodgson Burnett, która „przygotowywała [Sylwię] do roli czytelniczki z warstw średnich”.

Opatrzona otwartym zakończeniem powieść Iwasiów zatrzymuje się przed tym progiem. Nie wiadomo, co stanie się z bohaterami, czy ich miłość ostatecznie się skończy, czy wejdzie w inną fazę, czy też zmieni obiekt i z jakim skutkiem społecznym.

***

Anna Janko stanowczo zaprzecza społecznemu zróżnicowaniu miłości i pomija język, którym można by o nim opowiedzieć. Magdalena Miecznicka bezceremonialnie używa miłości do wytworzenia ideologii klasy średniej, a następnie upiera się, że o tym ideologizującym manewrze trzeba zapomnieć. Manuela Gretkowska od początku do końca ukrywa ideologię klasy średniej pod maską miłości, przy okazji ukrywając jej klasową specyfikę. Inga Iwasiów, dokonując twardych socjologicznych i ekonomicznych rozróżnień i pisząc bezwzględnie o związku między władzą i pożądaniem, przedstawia je jako fenomeny psychologiczne.

Tak czy inaczej to, co w miłości socjologiczne, jest literacko wypierane, przekręcane, sublimowane, indywidualizowane. Oczywiście bez większych sukcesów. Wzorce społeczne wypchnięte drzwiami wracają oknem i czynią powieść naiwną (Janko, Gretkowska), fałszywie cyniczną (Miecznicka), mglistą (Iwasiów). Nieuwzględnienie ich przesądza o literackich słabościach. Dlaczego zatem nie są uwzględniane? Przegrywają z uporczywie kreowanym uniwersalizmem – najwyraźniej uchodzącym za bardziej poruszający, angażujący, głęboki.

p

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.