DRAMAT!:  Dach z blachy. Komentarz

DRAMAT!:
Dach z blachy. Komentarz

Joanna Wichowska

W „Blacho dachówce” Kazusek portretuje zamkniętą społeczność, której życie ogranicza się do ustawicznego powtarzania tych samych neurotycznych rytuałów. Sekrety są tu jawne, a tragedie rozgrywają się zawsze przy świadkach

Jeszcze 1 minuta czytania

Blachodachówką kryje się raczej stodoły niż domy, a jeśli już – to te gorszego sortu. Brzęczy przy byle podmuchu, łatwo rdzewieje, łatwo się nagrzewa, huczy podczas deszczu. Blachodachówka to prowizorka, prowincja, plebejskość i estetyczna taniocha. Dachy kryte blachodachówką można spotkać w miejscach, gdzie żyją ludzie, których nie stać na lepsze, ładniejsze, trwalsze, bardziej „cywilizowane” rozwiązania budowlane. Na przykład w miasteczkach takich jak to, które opisuje w swoim dramacie „Blacho dachówka”* Przemysław Kazusek.

Topografię tego miasteczka sugerują podtytuły kolejnych scen. Jest tu fontanna, plac zabaw, skrzyżowanie, „patelnia”, czyli jakiś rodzaj niby-plaży: może ogródka, a może placyku (co chwilę trzeba przesuwać leżaki, żeby uciec przed słońcem). Gdzieś na uboczu stoi billboard z wyblakłym, pożółkłym ze starości plakatem kobiety reklamującej blachodachówkę. Przestrzeń otwarta, żadnych wnętrz. I żadnych konkretnych szczegółów – sam schemat, który można by rozrysować kredą na podłodze (tak jak to zrobił Lars von Trier w „Dogville”). Wszystko, co się wydarza w tym miejscu – abstrakcyjnym, wyrwanym z historycznego i wszelkiego innego kontekstu – wydarza się publicznie, w pełnym świetle, na oczach innych. W takich miasteczkach przed innymi (i ich oczami) nie ma się gdzie ukryć. Sekrety są jawne, a tragedie rozgrywają się zawsze przy świadkach.

Życie tej zamkniętej społeczności polega wyłącznie na nieustannym powtarzaniu tych samych neurotycznych rytuałów: samiec alfa i jego alfa-samica z nieodłącznymi leżakami, wciąż od nowa obrzucają się wyzwiskami i prowadzą swoje gry o terytorium; miejscowy wariat wciąż skacze na skakance i gada do dziewczyny z billboardu; upośledzony chłopak codziennie poszukuje rodziców itd. Rutynę narusza przybysz z zewnątrz, obcy. Jego pojawienie się – jak to zwykle bywa w tego rodzaju schematach fabularnych, dobrze skądinąd znanych – wymusza konfrontację z prawdą: o przeszłości i o emocjach. Wszystkie nitki zostają rozplątane, iluzje rozsypują się pod naporem faktów, maski spadają. Ulga. Prawie happy end, nawet jeśli z pętlą w tle.

Jaki kształt ta konsekwentnie, według sprawdzonych wzorców skrojona fabuła, mogłaby przybrać w teatrze? Malownicze dziwactwa, karykaturalne obsesje i kompulsje bohaterów są doskonałym materiałem na satyryczny portret mentalności, którą lubimy nazywać prowincjonalną. To jednak tylko jeden z wielu tropów, którymi mógłby podążyć autor potencjalnej realizacji tego tekstu. Jest ich więcej: pułapka podporządkowania się obowiązującym wzorcom męskości i kobiecości; skrzętnie ukrywane rodzinne i społeczne patologie, wypierane traumy; mechanizmy wykluczania wszelkiej inności; temat ofiary i kata, winy i kary; motyw szaleństwa, które ma funkcję uciszania sumienia. Dużo tego – jest w czym wybierać. Tym bardziej, że żaden z powyższych wątków nie narzuca się jako ilustracja jakiejś założonej z góry tezy. Każdy kolejny pojawia się w tekście niemal mimochodem, a wszystkie są równoprawne. Co więcej, nie pozwalają się łatwo dopasować do żadnego konkretnego, realistycznego pierwowzoru. Poetyka absurdu staje się czymś w rodzaju alibi, które umożliwia ignorowanie rzeczywistości innej niż ta w skali mikro. Można to uznać za atut „Blacho dachówki”, albo uczynić z tego zarzut.

Przyznam, że mnie akurat trochę niepokoi ta ucieczka od rzeczywistości – w oniryczność, która rozcieńcza subwersywną siłę groteski. Jednocześnie jednak potrafię sobie wyobrazić, jak w rękach potencjalnego realizatora tekst zamienia się w historię, której wszystkie możliwe znaczenia – również te pochodzące z innych, niezapisanych w nim kontekstów – sformułowane są śmielej, dobitniej i bardziej zobowiązująco. Inaczej mówiąc: dostrzegam w „Blacho dachówce” punkt wyjścia dla intrygującego teatru. Takiego, w którym kilkukrotnie powtarzane, lekko asekuracyjne pytanie „Co się kryje pod blacho dachówką?”, będzie czymś więcej niż kokieterią i oddaniem pola temu, co irracjonalne.


* Upewniłam się, że specyficzna pisownia tego słowa, jaką stosuje autor wybranego w pierwszej odsłonie cyklu „Dramat!” tekstu, to nie efekt kaprysów programu Word (który albo samowolnie rozcina ten wyraz na dwie części, albo je wyróżnia czerwonym szlaczkiem), tylko autorska licentia poetica.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.