Moją pierwszą reakcją po przeczytaniu „Śmierci gazet i przyszłości informacji” Bernarda Pouleta było sprawdzenie wieku autora. Sprawa nastręczyła kłopotów, ponieważ Pouleta nie ma w Wikipedii. Grafika Google wskazała kilka zdjęć różnych osób, z których jedna faktycznie mogła być Panem Pouletem. Starałam się oszacować wiek. Dopiero kilka godzin później przyszło mi do głowy, że wiek autora można sprawdzić na tylnej okładce jego książki – książki, którą właśnie skończyłam czytać, ale która nie stanowiła dla mnie intuicyjnego źródła poszukiwań informacji o autorze. I to jest pierwsza – subiektywna – informacja; istotna, jeśli chodzi o diagnozę obecnego sposobu gromadzenia informacji o świecie.
Bernard Poulet, „Śmierć gazet i
przyszłość informacji”. Przeł. Oskar
Hedemann, Czarne, 272 strony,
w księgarniach od lutego 2011.Druga jest taka, że Poulet urodził się w roku 1946. Niedawno na łamach dwutygodnik.com publikowałam recenzję książki „You Are Not a Gadget” Jarona Laniera. Zarówno „Śmierci gazet i przyszłości informacji” Pouleta, jak i praca Laniera traktują o związanych z rewolucją technologiczną „sprawach fundamentalnych”. Obie odnoszą się do zagadnień związanych z komunikacją międzyludzką, obiegiem informacji, kondycją społeczeństwa Zachodu i tym, na ile jego funkcjonowanie jest determinowane przemianami technologicznymi. Poulet ma 65 lat. Lanier – 51. Różnica nie jest taka duża.
Co się dzieje z prasą?
Poulet opisuje zjawisko, o którym na świecie mówi się otwarcie od niemal dekady: śmierć prasy – w takiej formie, jaką znamy. W Polsce już w roku 2002 dyskutowaliśmy o przyszłości prasy. W ramach kampanii marketingowej jedna z agencji interaktywnych opublikowała wówczas nekrolog z datą śmierci prasy drukowanej: 2012 rok. Rzekomym celem kampanii była mobilizacja wydawców do myślenia o zmianach w mediach, związanych z pojawieniem się i popularyzacją internetu. Reklama wywołała ogólną nerwowość środowiska wydawców, a także głośno wyrażane wątpliwości dotyczące jej zgodności z kodeksem etycznym. Agencja tłumaczyła wówczas, iż data 2012 podana jako data zgonu prasy drukowanej jest umowna. Przyznała jednocześnie, że perspektywa 4 lat jest dość bliska i realna, ale też na tyle odległa, żeby zmobilizować wydawców do działania. Wszyscy poczuli się raczej zdeprymowani i odniesienia do kodeksu etycznego nie zmniejszały dyskomfortu.
ArtegenceWłaśnie tym stanem dyskomfortu najbardziej interesuje się Poulet. Stara się uchwycić nie tylko konsekwencje rewolucji technologicznej dla tradycyjnego medium, ale przede wszystkim cechy dyskursu usprawiedliwiania i pocieszania, który wytworzył się w środowiskach związanych z prasą, zwłaszcza na starym kontynencie. Aktualnie mamy do czynienia z sytuacją, w której prasa niewątpliwie jeszcze nie zniknęła i z dużym prawdopodobieństwem w jakiejś formie przetrwa (w każdym razie grono kolekcjonerów antyków i różnego rodzaju staroci jest szerokie). Informacyjne, opiniotwórcze, rozrywkowe i inne funkcje prasy są i będą realizowane jednak w mediach interaktywnych. Samo „absorbowanie” informacji będzie odbywać się najprawdopodobniej w zupełnie innej formie niż ta, którą znamy i do której przywykliśmy.
Płać, bo będzie płacz
Poulet zauważa, że dzienniki są w agonii nie dlatego, że ich sprzedaż się zmniejsza, ale dlatego, że model ekonomiczny oparty na wpływach z reklamy rozpadł się. Trwa gorączkowe poszukiwanie nowego. W tym kontekście jako przykład często przywoływany jest szef koncernu medialnego News Corp., Rupert Murdoch, który wprowadził opłaty za korzystanie z portalu „The Times”. Zdaniem Murdocha, w ciągu najbliższych 10-15 lat codzienna prasa będzie czytana głównie na ekranach cyfrowych urządzeń. Zamiast analogowego produktu drukowanego na papierze – informacja dostępna będzie na nieustannie aktualizowanym mobilnym panelu.
Szef News Corp. uważa także, że już wkrótce wszyscy będą musieli płacić za czytanie gazet w sieci, a pośpiech dzienników, mający na celu przyciągnięcie jak największej liczby internautów poprzez udostępnianie artykułów za darmo online, jest dla nich szkodliwy. Dodaje, że wobec spadających nakładów i wpływów z reklam w tradycyjnym, drukowanym formacie, wydawcy będą musieli wycofać się z tej taktyki i zacząć pobierać opłaty od internetowych czytelników. Co ciekawe, Murdoch odrzucił całkowicie możliwość przyjęcia pomocy finansowej ze strony rządu, co – jak zauważa Poulet – jest częstym zjawiskiem w Europie, zwłaszcza we Francji.
Model płatny do pewnego stopnia sprawdza się w przypadku gazet oferujących treści specjalistyczne, takich jak „Financial Times”. W tym samym czasie, kiedy średnia dzienna sprzedaż gazet drukowanych spadła w 2009 roku o prawie 7%, ilość płatnych subskrypcji do FT.com wzrosła o 15%. Wzrosła także znacząco ilość zarejestrowanych użytkowników, którzy za darmo czytają kilka artykułów miesięcznie (1,8 miliona pod koniec 2009 roku w porównaniu do 1 miliona w 2008). Jednak – zauważa Poulet – nawet w przypadku wyspecjalizowanych płatnych serwisów prasowych online nie można liczyć na cud, bowiem przy generalnym spadku przychodów wzrastają bezpośrednie koszty produkcji sprzedanej.
Analiza danych z rynku prasy drukowanej bez wątpienia pozwala stwierdzić, iż to medium znajduje się w schyłkowej fazie cyklu życia. Natomiast – jak słusznie podkreśla Poulet – rynek prasy elektronicznej, pomimo kilkunastoletniej już historii, wciąż jeszcze nie wypracował skutecznego sposobu generowania przychodów. Wydawcy prasy, bazując na przepływach z tradycyjnych źródeł, nie traktowali go jako podstawowego modelu, a jedynie jako uzupełnienie swojego biznesu. Co więcej, blogi, twitty, wpisy na Facebooku czy filmiki na YouTube w znacznej mierze wyeliminowały zapotrzebowanie na informację dostarczaną tradycyjnymi kanałami. Jeśli dodać do tego imperium Google, które dokonało rewolucji na rynku dostępu do informacji, nietrudno przewidzieć, że preferencji inwestorów w wycenach tytułów prasowych towarzyszyć będzie rosnący dyskomfort wydawców. I słowa otuchy, wypowiadane między innymi przez Maurice’a Lévy’ego, „zdecydowanego optymisty” przyszłości prasy, nie wystarczą, niestety, żeby ten dyskomfort zmniejszyć.
Obecnie eksperci szacują, że dłużej na rynku w formie tradycyjnej pozostać mogą jedynie tabloidy skierowane do tej grupy docelowej, którą najtrudniej przekonać do nowinek technicznych. Zaś dzienniki dostarczające informacje, będą sukcesywnie zastępowane przez różnego rodzaju serwisy internetowe lub usługi na żądanie, które są bardziej aktualne.
Klęska urodzaju
Poulet uważa, że zagrożona jest nie tylko prasa rozumiana jako wydania papierowe, ale także jako forma przekazywania informacji o świecie w określonej strukturze.
fot. Stefano CorsoTo oczywiste, że w świecie krąży masa niepotrzebnych informacji, wśród których łatwo się zgubić. Do jakiego stopnia oraz w jaki sposób (przez kogo? na jakim etapie?) informacje będą selekcjonowane? Nie można wykluczyć, że płatne serwisy będą zajmowały się nie tylko gromadzeniem czy dystrybuowaniem informacji, ale przede wszystkim opracowywaniem analiz, raportów lub bardziej dogłębnym prezentowaniem danej tematyki. Źródłem informacji może być zarówno szanowana agencja typu Bloomberg czy Reuters, jak i blogger z drugiego końca świata. Liczy się tylko to, kogo my – jako odbiorcy (a często też nadawcy) – obdarzymy większym zaufaniem. Ważna będzie nie tylko szybkość dostarczania informacji (aktualizacja), ale przede wszystkim zdolność jej błyskawicznej oceny.
Już obecnie największe serwisy internetowe dostarczają spersonalizowanych informacji na podstawie naszych preferencji, wspólnych dla różnych grup użytkowników z różnych szerokości geograficznych. Najwięksi „dostawcy kontentu informacyjnego” prawdopodobnie będą więc coraz częściej udostępniać informacje globalnie, z pominięciem elementów narodowościowych i barier językowych. Jednocześnie skoncentrują się na tym, by gromadzić jak najwięcej informacji o nas. Wyzwaniem pozostanie tylko stworzenie algorytmu, który nie naruszałby przepisów o prywatności (jeśli będą jeszcze wiążące).
Aplikuj i uruchom zmysły
Nie wszystko wygląda jednak aż tak źle. Historia mediów – uważa McLuhan – wyraźnie pokazuje, że żadne medium nie umiera, gdy rodzi się inne, podlega tylko przekształceniom, zachowując swoją istotę. Być może określenie „uśmiercanie prasy” jest wobec tego jednak daleko posuniętym nadużyciem? Idąc tropem McLuhana, można na przykład zauważyć, że jednym z problemów prasy w internecie jest fakt, że bardzo trudno jest odtworzyć w sieci nastrój towarzyszący oglądaniu papierowego wydania. Newsy i artykuły prezentowane na stronach portali nie wyglądają (przynajmniej na razie) tak dobrze, jak zdjęcia na błyszczącym papierze, brakuje wrażeń zapachowych, a nasze czytanie sprowadza się do przeglądania nagłówków. Z drugiej strony portale online dają możliwość większej interakcji, umieszczania materiałów audiowizualnych i wzbogacania treści o rozmaite wizualne gadżety.
Już dzisiaj wiele osób mówi o elastycznym, kolorowym papierze, który będzie skrzyżowaniem czytnika typu ipad z gazetą. Przypominałby zwijany ekran grubości kartki papieru, niewykluczone, że byłby w stanie „mówić” a nawet wchodzić w interakcje z użytkownikiem. Kto oglądał Harry’ego Pottera i przypomina sobie „gadające” gazety i obwieszczenia przyczepione do słupów, może sobie wyobrazić, jak takie gazety przyszłości będą wyglądały.
Gazeta w mózgu i ciele
Istnieje spora szansa, że jeszcze w XXI wieku bezpośrednie połączenie mózgu i maszyny będzie możliwe. Pozostaje to przedmiotem badań naukowych już od kilku dziesięcioleci. W wyniku tych badań wyodrębniła się nowa dziedzina wiedzy – neuroinformatyka, zajmująca się interfesjami mózg-komputer. Jeśli nieinwazyjne interfejsy tego typu zostaną wprowadzone, nasz mózg będzie w stanie czytać i pisać bez pośrednictwa mięśni. Rodzi to oczywiście wiele pytań natury etycznej, związanych z kontrolą prostych odruchów i emocji. Realny staje się problem przeładowania informacyjnego. Prawdopodobnie w przyszłości nie będziemy dążyli do absorbowania coraz większej ilości informacji, wręcz przeciwnie – będziemy chcieli zminimalizować ilość otrzymywanych danych. Tu pojawia się nisza dla zaufanych selekcjonerów – może przynajmniej część z nich będzie ludźmi (post-dziennikarzami?), a nie inteligentnymi systemami zarządzającymi informacją?
Zarówno Poulet, jak i Lanier, wyrażają niewielki entuzjazm dla idei kolektywnej mądrości (crowdsourcing) i świadomości zbiorowej (hive mind). Żaden z nich nie popiera stylu „wiki” (czyli oprogramowania, umożliwiającego wspólną pracę wielu użytkowników przy tworzeniu zawartości stron, oglądanych, tworzonych i edytowanych za pomocą przeglądarki), który ruguje wiedzę ekspercką i sprawdzoną. Obaj uważają też, że aktualnie znika wiele informacji, które nieważne są tylko pozornie (np. graficzny kontekst oryginalnych źródeł).
Jednak gdy Lanier przypuszcza ostry atak na anonimową bezkarność w udostępnianiu informacji – nazywając „cyfrowym maoizmem” fałszywe poczucie władzy nad jej obiegiem oraz nie przebiera w słowach opisując działanie portali społecznościowych i ich wpływu na jakość życia ludzi – Poulet wydaje się odnosić do wszystkich tych zjawisk z nabożną trwogą. Dla Laniera, który miał ogromny wpływ na rewolucję technologiczną w Stanach Zjednoczonych, gra właściwie się skończyła, trzeba tylko policzyć straty i postarać się ocalić to, co zostało. Dla Pouleta to dopiero początek ciężkiej batalii, po której prasa – niczym feniks z popiołów – odrodzi się w nowej formie (co sugeruje ostatni rozdział książki).
Mojej lekturze „Śmierci prasy” towarzyszyła melancholia związana z końcem lata, połączona z dużą sympatią dla zagubionego autora. Porównanie „You Are Not a Gadget” z pracą Pouleta jest jak porównanie postapokaliptycznej beznadziei i otępienia z trwożliwym czekaniem na Sąd Ostateczny. Lanier stara się przetrwać na pustyni opanowanej przez mutantów YouTube’a i zombie Facebooka. Poulet trwożnie czeka na śmierć prasy i to, co nastąpi po nim. Amen.