Rewolucji nie będzie
fot. Alicja Szulc

16 minut czytania

/ Teatr

Rewolucji nie będzie

Rozmowa z Justyną Czarnotą-Misztal

Chciałabym wyjść z mechanizmu pokoleniowych ojcobójstw, w którym szansą na wejście na rynek jest konflikt, działanie przeciwko sobie – rozmowa z nową dyrektorką Instytutu Teatralnego

Jeszcze 4 minuty czytania

KATARZYNA NIEDURNY: Jako jedna z sześciu osób zostałaś zaproszona do udziału w zamkniętej procedurze rekrutacyjnej na stanowisko dyrektorki Instytutu Teatralnego. Czy przed otrzymaniem zaproszenia z ministerstwa i przed ogłoszeniem formuły rekrutacji zastanawiałaś się nad startem w ewentualnym konkursie na to stanowisko?
JUSTYNA CZARNOTA-MISZTAL: Pierwsze myśli o konkursie pojawiły się u mnie w kwietniu, podczas spotkania „Po co nam Instytut Teatralny?” zorganizowanego przez związek zawodowy tej instytucji. Wtedy kilka osób ze środowiska teatralnego, ale także z samego Instytutu, zapytało mnie wprost, czy nie chciałabym spróbować. Wielkim orędownikiem tego pomysłu okazał się mój mąż Maciek i właściwie to on odegrał w tej historii główną rolę, bo w następnych miesiącach ciągle mnie podpuszczał, pytając o różne pomysły dotyczące środowiska i samego Instytutu. Kiedy więc w lipcu zadzwoniła Bożena Sawicka z propozycją uczestnictwa w konkursie, zdałam sobie sprawę, że właściwie jestem gotowa. Pomyślałam: skoro pojawia się taki sygnał, mogę spróbować i zobaczyć, dokąd mnie to zaprowadzi. Od początku podeszłam do tego pomysłu bez presji, ale z przekonaniem, że mam coś ważnego do wniesienia, że nie muszę wygrać, ale mogę opowiedzieć, jak myślę o tym miejscu.

W czasie panelu dyskusyjnego na wspomnianym wydarzeniu opisywałam profil osoby, która mogłaby pełnić funkcję dyrektorską. Podkreślałam, że powinna doskonale orientować się w środowisku polskim, mieć świetne kontakty międzynarodowe, dobrze poruszać się w świecie polityki i dyplomacji, a jednocześnie potrafić pracować z zatrudnionym w instytucie zespołem. Mówiąc to, czułam, że to nie jestem ja. Mój mąż zapytał mnie: „A kto twoim zdaniem spełnia te kryteria?”. Zaczęłam analizować i doszłam do wniosku, że trudno mi właściwie wskazać taką postać. Maciek podsumował to słowami: „Może to po prostu nie może być jedna osoba”. Pewnie dlatego od razu po telefonie z ministerstwa zadzwoniłam do Ani Galas – managerki kultury, którą cenię i podziwiam. Uznałam, że jej wsparcie byłoby nieocenione – zarówno dla mnie, jak i dla tej instytucji. Cieszę się, że Ania przyjęła zaproszenie, brała udział w budowaniu programu, a najbardziej – że od lutego będziemy razem pracować.

Jakie są twoim zdaniem najważniejsze cele i wyzwania, przed którymi stoi Instytut Teatralny w obecnych realiach środowiskowych i kulturowych?
Przede wszystkim Instytut Teatralny przez ostatnie 20 lat bardzo dynamicznie się rozwijał, podejmując wiele inicjatyw, które na różnych etapach były cenione przez środowisko teatralne. Myślę jednak, że to dobry moment, aby ponownie zdefiniować filary tej instytucji. Warto spojrzeć na jej podstawowe cele, takie jak promocja polskiego teatru czy dokumentacja jego dorobku, i zastanowić się, co one dziś znaczą w zmieniającym się kontekście społecznym i teatralnym.

Chciałabym, żeby było tu miejsce na dyskusje o aktualnych potrzebach i tematach, które rezonują w środowisku – takich jak dobrostan osób pracujących w teatrze, zmieniający się profil publiczności czy wielokulturowość naszego społeczeństwa. Warto również zmienić punkty ciężkości w obowiązującej w środowisku dychotomii – i zobaczyć, jak możemy się spotkać i co kryje się poza podziałem my–oni, prawicowi–lewicowi. Przecież mamy punkty wspólne!

Ważnym dla mnie zagadnieniem jest miejsce młodego pokolenia w środowisku. Pytanie, jakie mają szanse, jak mogą się rozwijać w konkurencji z uznanymi twórcami, jest dla mnie szczególnie interesujące. Chciałabym wyjść z tego mechanizmu pokoleniowych ojcobójstw, w którym szansą na wejście na rynek jest konflikt, działanie przeciwko sobie. Zamiast tego warto budować sieć współpracy między pokoleniami – gdzie osoby z doświadczeniem i pozycją będą mogły dzielić się swoją wiedzą i wspierać młodsze osoby – i nawzajem.

Jak widzisz realne działania Instytutu, które mogłyby wspierać wymianę pokoleniową – tę, jak mówisz, niekoniecznie ojcobójczą, ale opartą na współpracy? W jakich obszarach Instytut mógłby się zaangażować?
Myślę, że kluczowe jest, aby Instytut nie miał ambicji wymyślania wszystkiego od nowa i monopolizowania dyskursu. Wiele ważnych inicjatyw już funkcjonuje w różnych środowiskach – aktorskim, reżyserskim czy dramaturgicznym – i dobrze byłoby je dostrzec oraz zmapować. Moim zdaniem zadaniem Instytutu powinno być wspieranie istniejących działań, łączenie osób, które pracują nad podobnymi zagadnieniami, oraz pokazywanie im, że nie są sami. Nie chodzi o to, aby centralizować te działania czy narzucać własne pomysły, ale raczej o stworzenie przestrzeni, w której można wymieniać się doświadczeniami i współpracować.

Zauważam, że w środowisku dominują spotkania, na których wypracowuje się postulaty, które przekazywane są dalej. Tym samym odpowiedzialność jest przesuwana w górę – słusznie, potrzebujemy działań systemowych i nie chcę odżegnywać się od nich i naszej roli we współtworzeniu systemu. Ale za równie ważne uważam budowanie sieci, stwarzanie okazji do pogłębionej refleksji i rozmowy o bardzo konkretnych problemach – niekoniecznie na forach, czasem właśnie w małych grupach. Prawdę mówiąc, sądzę, że rzeczywistość zmieniają drobne, codzienne działania – te, które są efektem regularnej, żmudnej pracy, a nie wielkich, spektakularnych decyzji. Tego rodzaju procesy wymagają jednak energii i wsparcia, bo są męczące i często realizowane w samotności. Myślę, że teraz jesteśmy w momencie, w którym ludzie nie chcą działać sami – szukają kolektywów, wspólnoty, współdziałania. To coś, co jest mi bliskie, i chciałabym, by Instytut mógł temu sprzyjać. Nie chcę też być sama w tym, co robię.

fot. Danuta Matloch/MKiDNfot. Danuta Matloch / MKiDN

W swoim programie zwracasz dużą uwagę na powolne, przemyślane procesy – zastanawianie się, ewaluacje, rozmowy – które mają prowadzić do wypracowania konkretnych rozwiązań wdrażanych przez instytucję. Podkreślasz, że nie planujesz rewolucyjnych zmian ani szeregu nowych programów. Na tle innych wniosków dyrektorskich, które miałam okazję czytać, również w innych konkursach, wydaje się to dość kontrowersyjne, nietypowe, bo zazwyczaj dyrektorzy przychodzą z gotowymi propozycjami nowych inicjatyw i struktur, często zapowiadają duże zmiany w funkcjonowaniu instytucji. Czy nie kusiło cię takie podejście? Czy rozważałaś, że być może brak wyrazistej listy nowych projektów będzie odbierany jako mniej atrakcyjny?
Oczywiście obawiałam się, jak to zostanie przyjęte. No ale to jest zgodne ze mną i z moim sposobem myślenia. Uważam też, że w czasach, gdy mówimy o nadprodukcji i przeciążeniu, odpowiedzią na wyzwania, przed którymi stoimy, nie jest tworzenie nowych programów, tylko skupienie się na mądrzejszym wykorzystaniu tego, co już mamy. Gdybym przyszła z listą trzech nowych programów do wdrożenia, to całą energię poświęciłabym właśnie im. Poza tym lubię wymyślać razem, w kontakcie z ludźmi, bo wtedy rodzą się rzeczy nieoczywiste, na które sama bym nie wpadła. Nie oznacza to, że rezygnuję z prawa do podejmowania decyzji czy ramowania sytuacji – wręcz przeciwnie, chętnie biorę potem odpowiedzialność za wdrażanie takich rozwiązań, których wszyscy czujemy się autorami.

Wolę doceniać potencjał instytucji zamiast zakładać, że nowość zawsze musi być lepsza. Myślę, że to wynika z mojego charakteru i doświadczenia – miałam okazję pracować w Instytucie, więc łatwiej mi dostrzec i docenić jego mocne strony. Nie uważam, że podstawowy program wymaga rewolucji. Być może pojawiło się zmęczenie, utrata czujności czy wypalenie, ale fundamenty są solidne.

Dużo piszesz o mediacjach, warsztatach, o różnych sposobach uruchamiania rozmowy wewnątrz zespołu. Podkreślasz różnorodność poglądów i osób w instytucji. Jak widzisz tę różnorodność w kontekście jej spójności?
Dla mnie różnorodność jest faktem. Pracują tu osoby w różnym wieku, z różnymi poglądami. To nie coś, co trzeba „naprawiać” poprzez zatrudnianie czy zwalnianie według jakiejś instytucjonalnej inżynierii. To wartość. Do tej pory w tej rozmowie podkreślałam, że znam tę instytucję dobrze, bo pracowałam tu wcześniej przez kilkanaście lat, ale z drugiej – przez ostatnie 2,5 roku, kiedy mnie tu nie było, wiele się zmieniło, również duże rzeczy, na przykład struktura organizacyjna. Dzięki mojej poprzedniczce, dyrektor Wrotnowskiej-Gmyz, mogłam już w październiku spotkać się ze wszystkimi kierownikami działów, aby poznać ich perspektywę na prowadzenie instytucji, ale właściwie cały czas sprawdzam i ciekawię się, jak wszystko tu działa. Dla mnie kluczowa jest rozmowa. Nie zakładam, że wszystko wiem – ale zakładam, że mogę się dowiedzieć. To jest wielka wartość pracy w instytucji – czasem się nie dogadamy, ale to nie koniec świata, bo kolejnego dnia znów się zobaczymy i możemy od nowa rozmawiać.

Jak więc definiujesz swoje podejście do zarządzania instytucją?
Moje doświadczenie pracy w procesie jest takie, że warto dokładnie planować kolejny krok, ale dopiero w oparciu o to, co zostało wypracowane na wcześniejszym etapie. Ale też mieć cel, horyzont. To, co mnie interesuje, to budowanie środowiska teatralnego jako przestrzeni relacji i współpracy – i dotyczy to także zespołu Instytutu. Dla mnie kluczowe jest skupienie na ludziach – na ich różnorodności, preferencjach, aspiracjach. Procesy zarządzania wymagają uważności i elastyczności. Nie da się wszystkiego przewidzieć, ale można słuchać ludzi i reagować na bieżące potrzeby.

Justyna Czarnota-Misztal

Jest polonistką, pedagożką teatru, trenerką, kuratorką i menedżerką kultury. Absolwentka filologii polskiej ze specjalnością nauczycielską i teatrologiczną na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Od 2010 r. pracowała w Instytucie Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego, pełniąc w latach 2016–2022 funkcję kierowniczki Działu Pedagogiki Teatru. Głównym obszarem zainteresowań Justyny Czarnoty-Misztal jest współczesny teatr dla dzieci, młodzieży i rodzin. Kuratorka m.in. festiwalu Mała Boska Komedia w Krakowie (2024) i małych Warszawskich Spotkań Teatralnych (2019). Była m.in. współredaktorką publikacji „Rozmowy o OBECNOŚCI w teatrze” dotyczącej twórczości osób z niepełnosprawnością, wydanej przez Centrum Kultury Zamek w Poznaniu, oraz koordynatorką i producentką działań artystycznych i edukacyjnych w Fundacji Burdąg.

Piszesz w swoim programie o działaniach Instytutu związanych z takimi projektami jak Teatr Polska, Off Polska, rezydencje dla osób z Białorusi i Ukrainy czy Ogólnopolski Konkurs na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. Wspominasz też, że wymagają one refleksji. Jakie obszary w tych działaniach twoim zdaniem potrzebują szczególnego namysłu?
Moim zdaniem kluczowe jest spojrzenie na te programy jako elementy większej całości. W tej chwili wydaje mi się, że za mało widzą się one nawzajem. Skierowane są do określonych grup odbiorców i nie analizuje się tego, jak mogłyby się wzajemnie wspierać i uzupełniać. Przykład? Teatr Polska ma docierać do małych miejscowości, głównie do domów kultury, które mają bardzo różną infrastrukturę – niektóre wręcz jej nie mają. Tutaj ciekawą rolę mógłby odegrać namiot cyrkowy, który mamy, jako mobilna scena. Taki namiot powinien docierać tam, gdzie Teatr Polska z różnych powodów nie może. Z kolei Off Polska to zupełnie inna sieć. Po ewaluacji programu widać, że uczestniczą w nim teatry posiadające swoje siedziby, ale też grupy działające gościnnie lub prezentujące spektakle w nietypowych przestrzeniach. To pokazuje, że korelacja między Teatrem Polska, Off Polska a projektami mobilnymi, jak namiot cyrkowy, mogłaby być bardziej przemyślana. Dzięki temu można lepiej wykorzystać potencjał każdej z tych inicjatyw.

Konkurs na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej i Klasyka Żywa to w istocie konkursy zorganizowane wokół tekstów. Oczywiście, świetnie, że takie działania istnieją, ale jednocześnie widzę, że brakuje miejsca na refleksję o procesowych formach pracy teatralnej – przyjrzenie się im mogłoby pozwolić na dostrzeżenie wyzwań związanych z partycypacją, prawem autorskim czy przekształcaniem paradygmatów. Potrzebujemy przecież miejsca również dla takich rozmów, bo teatr się zmienia. Moją uwagę przyciąga tocząca się obecnie dyskusja dotycząca tego, jak sprawić, by dramat stał się docenianym gatunkiem literackim funkcjonującym w szerszym obiegu literatury. To wymaga przemyślanych działań, które wychodzą poza doraźne zmiany regulaminów konkursów. I to jest mi bliskie: żeby nie działać gwałtownie, ale rozsądnie, a przede wszystkim – konsekwentnie. Na zmianę pracuje się latami.

Od tego naboru Instytut Teatralny realizuje program „Teatr” Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Tymczasem ludzie po wielu problemach organizacyjnych i trudnym przebiegu programów grantowych „KPO dla Kultury”, realizowanej przez Narodowy Instytut Muzyki i Tańca, boją się, że do podobnej sytuacji może dojść w Instytucie Teatralnym. Czy mogłabyś odnieść się do tych obaw?
Nie miałam okazji pracować przy KPO, więc trudno mi porównać te dwie sytuacje, ale uważam, że jesteśmy dobrze przygotowani do realizacji tego programu – koordynujący go Patryk Pawelec wcześniej pracował w ministerstwie, więc z punktu widzenia wnioskodawców widać ciągłość. Współpracuje z nim zatrudniona od dawna w Instytucie Teatralnym Anna Chylak, która jest świetnie zorientowana w obowiązujących u nas procedurach. Myślę, że to dobre połączenie. Instytut, choć wcześniej nie prowadził programu ministra, ma bogate doświadczenie w realizacji własnych projektów grantowych. Sama również prowadziłam tego typu programy, więc rozumiem ich strukturę i wymagania. Warto jednak podkreślić, że przejęcie programu nastąpiło w momencie, gdy wszystkie programy ministerialne ulegają zmianom i są ujednolicane. Pracujemy na nowym systemie, co wymaga od nas uczenia się i ciągłego kontaktu z ministerstwem, które jednocześnie wdraża te zmiany. Dostajemy dużo wsparcia.

Mam świadomość, że ten program podlega ścisłym wytycznym MKiDN, a nasze możliwości wprowadzania zmian są ograniczone. Jednocześnie już teraz prowadzimy zapisy uwag i sugestii od osób korzystających z programu, co pozwoli nam na ewaluację jego działania w przyszłości. Chcemy być głosem środowiska i wspierać jego potrzeby.

Kolejną obawą, która pojawia się w środowisku w związku z twoją dyrekcją, jest to, że jako pedagożka teatru nadmiernie będziesz skupiać się na tej dziedzinie, a inne obszary instytucji zostaną zaniedbane. Co o tym sądzisz?
Znam tę obawę. Pojawiła się już na etapie konkursu, a także podczas rozmów, kiedy kandydowałam na stanowisko. Słyszę to, choć wciąż potrzebowałabym lepiej zrozumieć, co się pod tą obawą kryje i jakie moje działania ją wzbudzają.  

Dział Pedagogiki Teatru zajmuje ważne miejsce w tej instytucji, ale ja już byłam jego kierowniczką, a teraz szefuję całemu miejscu. Pedagogika teatru zapewne zawsze będzie dla mnie ważnym punktem odniesienia, bo pozwala zauważyć zarówno osoby biorące udział w procesach twórczych, jak i publiczność. Moim wielkim celem jest praca na to, żeby teatr w Polsce był popularnym medium: żeby ludzie chcieli chodzić do teatru tak instytucjonalnego, jak offowego i amatorskiego, i jednocześnie widzieli siebie w roli osób potencjalnie go współtworzących, tak po prostu, dla przyjemności. Nie chcę się pozbywać takiego sposobu myślenia – dla mnie jest on wartością. Ale też sądzę, że w pewnej mierze podzielają go osoby, które nie definiują się jako pedagożki teatru…