Z większymi emocjami niż na bankiet
colette yellowreadblue/ Flickr Attribution-NonCommercial-ShareAlike 2.0 Generic

Z większymi emocjami niż na bankiet

Katarzyna Niedurny

Napisałeś coś głupiego? Udzieliłeś dziwnego wywiadu? Możesz być pewien, że za chwilę staniesz się bohaterem jednego z ich walli. Na Facebooku wyrosła grupa pełniąca funkcję watchdogów światka teatralnego

Jeszcze 3 minuty czytania

Cicho sza. Ważna jest tajemnica. Twarze są zastąpione przez profilówki, nazwiska przez domysły. Wśród podejrzanych pojawiają się studenci teatrologii, krytycy, pracownicy instytucji kulturalnych, z jedną ze stron wiązane było nawet nazwisko Sebastiana Majewskiego, zastępcy dyrektora ds. artystycznych Starego Teatru w Krakowie. Dziewczyny prowadzące „Są takie chwile, gdy czuję się jak Krzysztof Warlikowski” mówią, że fajnie jest być obiektem kontrolowanych przez siebie plotek. A plotkują prawie wszyscy. Tak zwane środowisko teatralne nie jest duże. – Ta anonimowość jest bardzo ciekawa, od tego przecież zaczynała się krytyka w Polsce w postaci „Towarzystwa Iksów”, w innych krajach w podobnych organizacjach – mówi dr Anna R. Burzyńska, teatrolożka wykładająca na Uniwersytecie Jagiellońskim. – Krytyka, która tu się pojawia, nie ma twarzy, oddzielona jest od konkretnych osób, ale nie przekracza też granicy agresji, nie uprawia czystego hejterstwa – dodaje.

Facebookowe fanpage'e działają obok nurtu oficjalnej krytyki, nie przypominają czasopism o tematyce teatralnej. Ich styl bliższy jest rozmowom prowadzonym w kuluarach niż publikowanym w oficjalnym obiegu recenzjom, a liczba lajkujących je osób jest całkiem spora. Napisałeś coś głupiego? Udzieliłeś dziwnego wywiadu? Możesz być pewien, że za chwilę staniesz się bohaterem jednego z ich walli. Na Facebooku wyrosła grupa pełniąca tradycyjną dla mediów funkcję watchdogów, kontrolujących to, co dzieje się w teatralnym światku. 

Konwersacja I 

„Po co do teatru?” pojawiło się jako jeden z pierwszych tego typu profili w 2011 roku. W informacji o stronie napisali: „Nie wiesz, po co chodzi się do teatru? My ci wyjaśnimy”. Jak to zrobią? 5 kwietnia 2012 zacytują „Diadaskalia” i Małgorzatę Sugierę: „Chyba nie można wyobrazić sobie czegoś bardziej cielesnego, niż ludzkie ciało”. 4 października 2012 stwierdzą, że idzie się tam po kasę, podlinkowując artykuł o kobiecie okradającej teatr na Marszałkowskiej. Zacytują też ogłoszenie odnalezione w internecie: „Poszukujemy nietypowego psa, który może zagrać konia jak i po charakteryzacji wcielić się w rolę małej żyrafy”.

Ja w odpowiedzi dostaję linka do strony, której autor głosi: „pytanie po co chodzi się do teatru może zadać chyba tylko osoba, która nienawidzi tego, co dzieje się, w przypadku pójścia do tego wspaniałego miejsca, ale także może to być osoba, która nigdy nie była na żadnym przedstawieniu”. Początek rozmowy oddaje atmosferę strony.

Homolobby w teatrze

Jej autorzy są wszędzie. Tropią wpadki piszących o teatrze w gazetach, na blogach, na prywatnych i oficjalnych Facebookach. Podstawowym źródłem ich pracy jest e-teatr, szukają też na własną rękę, dużo podsyłają im fani. Pytam ich, czy w ten sposób próbują teatr zmienić. –  My? A co my możemy zreformować? Próbujemy tylko pokazywać kalectwo języka, którym się mówi i pisze o teatrze. Ale czy autorzy tych koślawych komunikatów wezmą sobie cokolwiek do serca? Mało prawdopodobne. Gdybyśmy mieli większy power, to może ktoś dwa razy by się zastanowił, zanim opublikuje jakiś bzdet, w obawie, że trafi na „Po co...” i będzie poruta. Ale nie mamy złudzeń. Ani my nie jesteśmy tak mocni, ani duch w narodzie tak łatwo nie ginie. Zawsze będą ludzie o złym guście i stylu, którzy się nie zastanawiają. Wracając do „kulturalności” teatru, można powiedzieć, że „Po co...” też trochę służy temu, żeby przekłuwać nadęty balon teatru z przesadzoną misją – odpowiadają. 

Teatr jako zjawisko popkulturowe 

Teatralny balon jest jednak mniej nadęty niż kilka lat temu. Anna R. Burzyńska wspomina felieton Łukasza Drewniaka, który krytykował artykuł o Krystianie Lupie pisany w konwencji: znany reżyser oprowadza po swoim mieszkaniu oraz sesję zdjęciową najgorętszej pary sezonu, Grzegorza Jarzyny i Magdaleny Cieleckiej, opublikowaną w magazynie kobiecym. Internet od początku daje możliwości prowadzenia innej narracji, obok tekstów w „Didaskaliach” czy „Dialogu”.

Jednym z pierwszych internetowych miejsc, w których o teatrze pisano inaczej, było forum „Gazety Wyborczej”. – Był tutaj wątek dotyczący nagości w teatrze. Użytkownicy wpisywali wszystkie spektakle, w których pojawił się człowiek bez ubrania. Pojawiły się wpisy typu „Olsztyn Sen nocy letniej dwie gołe dziewczyny na początku drugiej godziny. Lepiej usiąść po prawej, bo tam lepiej widać”. Wiadomo było jednak, że nie jest to pisane przez przysłowiowego kierowcę tira, który nie pójdzie do teatru, by zobaczyć tam gołą babę, a osoby z tak zwanego środowiska, które miały już dość nadętych rozmów o sztuce – opowiada Burzyńska.

Są takie chwile, gdy czuję się jak Krzysztof Warlikowski

Potem pojawił się „Pudelit”, dział dwutygodnik.com. Dziennikarze parodiując styl portali plotkarskich, publikowali tam artykuły: „Paweł Passini jako Kate Moss”, „Michał Borczuch odkrywa tajemnice alkowy”, czy „Monika Strzępka prezentuje przedziałek”.

Dzisiaj życie, poza głównym obiegiem przeniosło się na Facebooka, chociaż kto wie, co będzie dalej. Raz po raz pojawiają się pomysły stworzenia teatralnego „Pudelka”. Może tym razem to się uda, ponieważ osoby prowadzące „Są takie chwile...” wspominają o projekcie „Suflerek.pl”. Jak same piszą, „środowisko teatralne kocha jedną rzecz bardziej niż teatr, a są to PLOTKI!!!”. 

Konwersacja II 

– O nie, zamknęli „Homolobby”! – rozmawiamy przez wideorozmowę – nie potrafię się zalogować jako administrator. Były ostrzeżenia, ktoś nas zgłosił na Facebooku, ale żeby zamknąć? Poczekaj, napiszę do X, on tu czasem też dodaje. No, coś mnie wypięło. O, już X mnie dodał. Jak dobrze, dawno nic nie wrzucałem. To co miałem sprawdzić? Ile mam lajków? No mało, ale zasięg duży, ktoś na nas wchodzi, sprawdza, ale nie lubi. Może to nie wypada jednak? – opowiada prowadzący stronę. – Ale zdaję sobie sprawę, że to humor totalnie środowiskowy, poza teatrem trudno się połapać – dodaje. A jak to się zaczęło? W marcu Joanna Szczepkowska pisze do „Wysokich Obcasów” felieton o lobbingu uprawianym przez osoby homoseksualne, sterujące życiem teatralnym w Polsce. Kolejni eksperci rosną jak grzyby po deszczu, każdy ma coś do powiedzenia. Polska dyskutuje, w teatrze wiele osób się z tego śmieje. Ktoś postanawia przenieść te żarty do internetu. Pojawia się fanpage „Homolobby w teatrze”. Publikowane tam wpisy można podzielić na dwie kategorie: memy i cykl „Temida na dziś” cytujący fragmenty artykułów prawicowej recenzentki Temidy Stankiewicz-Podhoreckiej znanej z homofobicznego nastawienia.

Homolobby w teatrze

Najważniejsze jednak są memy. Na jednym z nich myszki z kreskówki dla dzieci „Pinky i Mózg” rozmawiają: „Krystianie, co będziemy robić dzisiaj w nocy? – To samo, co każdej nocy Krzysiu! Będziemy zwiększać stopień ugejowienia polskiego teatru”. Na innym trzej biskupi na procesji podpisani są „Trzy siostry – spektakl plenerowy”. 

Znoszenie z piedestału 

– Co dla nas ważne, to by teatr wszedł w obieg popkulturowy, odczarował się jako „świątynia sztuki”, bo od lat można tu już chodzić w dresie i brudnych butach, tylko nie wszyscy chyba o tym wiedzą i potem za te buty opieprzają – piszą „Są takie chwile...”. „Po co do teatru?” mówią dosadnie o przekłuwaniu balona. Facebookowe profile dają upust emocjom, których nie można wyrazić w oficjalnym obiegu, sprowadzają na ziemię, kontrolują piszących i opisywanych w teatralnych mediach. Czasami zbyt ostro, w końcu błędy zdarzają się każdemu. Nie pokazując twarzy, stają w opozycji do tych, o których piszą, a jednak w większości sami teatrem zajmują się zawodowo. Pozbawieni twarzy pozwalają sobie na więcej i chociaż nie przekraczają granic tzw. trollowania, czasem się do nich zbliżają. Mówią, że chcą znieść teatr z piedestału, a stają się miejscem wymiany elitarnych żartów. Często ich zrozumienie zarezerwowane jest dla wąskiej grupy odbiorców, chociaż samo medium jest otwarte na wszystkich. Integrują środowisko już zintegrowane. 

Okienko III

Fanpage „Są takie chwile, gdy czuję się jak Krzysztof Warlikowski” pojawił się w internecie trochę przypadkiem. Jak piszą autorki strony: – Nie było planu, to był czysty spontan. Początkowy plan był taki, żeby pójść na imprezę i się najebać. I wtedy zrodziło się to historyczne hasło. Początkowo fanpage miał być tylko dla znajomych, którzy byli na imprezie. Miał działać przez tydzień. Ale jak to w życiu bywa: zrobiło się poważnie.

Są takie chwile, gdy czuję się jak Krzysztof Warlikowski

W ciągu pierwszego dnia strona zdobyła 200 lajków, potem ciągle ich przybywało. Hasło chwytliwe, tego reżysera kojarzą nawet ludzie niezwiązani z teatrem. Dziś już 2294 osoby czują się jak Krzysztof Warlikowski.

Trochę jest z tym zamieszania. Nie wiadomo, czy można. Nie wiadomo, czy ta strona obraża artystę. Nowy Teatr w pewnym momencie podlinkował jeden z ich memów na swoim wallu, w kuchni tej instytucji na tablicy korkowej przypięty jest mem walentynkowy. W odpowiedzi na mój mail Ewa Vedral, zajmująca się w Nowym Teatrze promocją i PR-em, pisze, że obrazek wzbudził wśród pracowników Nowego Teatru entuzjazm. Zaznacza również, że często zagląda na stronę.

Prowadzące fanpage widzą to tak: „Zakulisowe ploteczki mówią, że wiele nowych i nowszych teatrów śledzi nasze poczynania z wypiekami. Liczni asystenci sztuk wszelakich zapluwają ekrany maków i ajfonów kupionych na raty podżyrowane przez niezbyt już świadome tego gestu babcie, lecz nie przyznają się te persony i ci asystenci do swojego grzesznego hobby, bo nie wiadomo, czy wypada oficjalnie się śmiać i w sumie nie wiadomo, czy śmieją się z samych siebie, czy z kolegów. Pozdrawiamy ich serdecznie. Nie lękajcie się: lajkujcie, komentujcie, szerujcie. Peace! (p.s. jakiego reżysera przypomina Wam Borat?)”.

Na pytanie, co w zasadzie o Warlikowskim myślą, odpisują: – To reżyser przez lata bliski naszym sercom, a dziś budzący mieszane uczucia sentymentu, podziwu i rozczarowania. Jako persona teatralna jest symbolem wielu rzeczy – przede wszystkim cienkiej granicy między awangardą a mainstreamem, walką z systemem i kapitalizmem. Jest buntownikiem wyniesionym na piedestał, któremu o dziwo dość wygodnie na tym piedestale. Cenimy, ale też rozliczamy. Krzysztof Warlikowski nie jest tu oczywiście samym Krzysztofem Warlikowskim. Jest też Grzegorzem Jarzyną, a czasem i Krystianem Lupą, czy Janem Klatą. 

Jednak jak donoszą na swoim wallu po kolejnej z afer wokół Starego Teatru, „Są takie chwile, gdy nikt nie chciałby się czuć jak Jan Klata”. 

Są takie chwile, gdy czuję się jak Krzysztof Warlikowski

Teatr stale widzę 

Nie czują, że mogą dużo zmienić, ale osoby, które piszą, wiedzą, że są przez nich kontrolowane. Nie chcą, by dorabiać im ideologię – „Jaki powinien być teatr” w naszym mniemaniu nie jest właściwym pytaniem. Jacy powinni być ludzie? Jaki powinien być świat? – odpowiada „Po co do teatru”. Na małym i hermetycznym rynku mediów teatralnych znalazły niszę, w której dobrze im się działa. Są szybkie, reagują od razu na wydarzenia, anonimowość pozwala im nie kierować się sympatią w wydawaniu ocen. Na „Są takie chwile...” dostaje się Bartłomiejowi Miernikowi, który chwali ich stronę w felietonie. „Po co do teatru?” znajdują błędy w tekstach lokalnych gazetek, jak i w uniwersyteckich publikacjach. „Homolobby” rozmawia z Tadeuszem Słobodziankiem o tym, dlaczego użyli jego twarzy w jednym z memów. Pokazują, że jeśli istnieje jakiś piedestał, to jest on pusty, wymyślony, sztuczny.

W trakcie naszych rozmów na fanpage’ach pojawiają się ich fragmenty. Ląduję też na „teatr = darcie ryja + tarzanie na podłodze”. Czuję się sprawdzana. Zaczynam planować karierę „Kasi, typowej teatrolożki”. Co będzie, gdy ten tekst ujrzy światło dzienne? Ile tu jest błędów?


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.