Skip to main content

Debiutancka „Mapa” Barbary Sadurskiej to kapitalna rozrywka dla czytelniczek beztrosko znoszących porażki. Piszę to z pełną odpowiedzialnością jako amatorka squasha, którą od lat do regularnej gry motywują wyłącznie przegrane sety. Dla tych, którzy nie mieli jeszcze okazji trzymać rakiety, słowo wyjaśnienia: zabawa polega na tak szybkim i mocnym odbiciu piłki od którejkolwiek ze ścian kortu, by przeciwnik nie był w stanie jej odebrać. Istotą squasha nie jest więc płynność i ciągłość, a nieoczekiwane dla odbiorcy piłeczki rozproszenie, rozbicie gry. Pośrednio – szczególnie dla wiążących ten rodzaj aktywności z poprawą oczekiwanej długości życia – liczy się także towarzyszące doraźnym próbom powstrzymania tego rozbicia wyczerpanie.

Podobna gra toczy się w opowiadaniach Sadurskiej. Już od pierwszej sceny otwierającej książkę „Bezsenności” autorka konsekwentnie, często w pół zdania, na oczach zdezorientowanej czytelniczki tnie materiał opowieści, a następnie nanosi na siebie jego kolejne sceny i fragmenty. Tak przedstawione perypetie pewnego małżeństwa z emigracją w tle otwierają przestrzeń kolejnym, odległym od siebie zarówno w czasie, jak i przestrzeni historiom. Pierwsze opowiadanie to jednocześnie instrukcja obsługi książki i mapa, na której zaznaczono najważniejsze przestrzenie oraz punkty nawigacyjne lektury. Ale dowiadujemy się o tym, wchodząc w tekst głębiej – u Sadurskiej mamy do czynienia bardziej z wertykalnym niż horyzontalnym porządkiem przedstawienia. To, czego dotkniemy w „Bezsenności” i co przeczuwa jej bohater, powraca w kolejnych historiach – mocniejsze, wyraźniejsze, bardziej dojmujące. Wszystkie tworzą ostatecznie jedną, rozpisaną na bez mała trzysta lat opowieść o posiadaczach pewnej wyjątkowej mapy.

Barbara Sadurska, „Mapa”. Nisza, 208 stron, w księgarniach od października 2019Barbara Sadurska, „Mapa”. Nisza, 208 stron, w księgarniach od października 2019Trzeba przyznać, że bezustanne łamanie czasowej płynności, narracyjne samplowanie, scratchowanie i miksowanie – szczególnie w pierwszym tekście zbioru – jest precyzyjne jak montaż najlepszych puzzle movies – filmów-zagadek zmuszających odbiorcę do nieustannego aktualizowania wiedzy o bohaterach i świecie przedstawionym. Widzieliście „Zwierzęta” Grega Zglińskiego? A „Dzień świstaka” albo oparty na podobnym pomyśle serial „Russian Doll”? Historia wciąż się powtarza, ale nigdy nie doświadczamy jej tak samo – pokazuje także Sadurska. Bo czy można powiedzieć to samo dwa razy w tym samym kontekście ze świadomością ciągłych powtórzeń? (Już zadając to pytanie, widzę wściekłego Billa Murraya dokonującego kolejnego z serii samobójstw.) To postmodernistyczna „roz(s)klejka” – tak nazywał ten rodzaj narracji Krzysztof Uniłowski. Albo (pozostając bliżej kartografii) tekst kłącze, w którym określona fraza sygnalizuje jednocześnie wyjście ze sceny i wejście w nią innymi drzwiami, jak ciasteczko Alicji w Krainie Czarów.

Kompozycja „Bezsenności” jest przeciwieństwem klasycznej logiki przedstawienia. Odbiera nam w procesie lektury uprzywilejowane, zbyt bezpieczne miejsce wszechwiedzącego obserwatora, skazuje na wyczerpanie. Mam tu na myśli zarówno wyczerpanie czytelnika będącego w stanie ciągłej aktualizacji tekstu (próba odbicia uciekającej piłeczki), jak i wyczerpanie opowieści. Jego konsekwencją jest bezsenność bohatera pierwszego z tekstów tomu, podszyta lękiem powracającego wciąż koszmaru o tworzeniu mapy. Sadurska pragnie przede wszystkim pozbawić nas fałszywego poczucia władzy, które daje (także jej bohaterom przecież) posiadanie mapy. Uprzedza, że nie będziemy patrzeć na rozczytaną „Mapę” okiem zdobywcy – czeka nas raczej błądzenie po jej obrzeżach.

Quote icon
Już od pierwszej sceny Sadurska konsekwentnie, często w pół zdania, tnie materiał opowieści, a następnie nanosi na siebie jego kolejne sceny i fragmenty

Ale ostrożnie. Autorce nie zależy na autorefleksyjnej zabawie, która miałaby tylko zwracać uwagę na metodologiczny aspekt tworzenia opowieści czy jej incydentalność. Ostatecznie gra toczy się o większą stawkę – najsilniejszy akcent pada na status opozycji pomiędzy oryginałem a powtórzeniem. Tyle że znany z podobnych utworów ironiczny dialog z tradycją opowiadania zostaje zastąpiony dramatycznym dialogiem z pamięcią i historią (m.in. w opowiadaniu „Szpital”), także z Zagładą – to podrobione dokumenty i fałszywa tożsamość ratują albo odbierają życie bohaterom. Ponieważ nie towarzyszy nam już idea postępu, reprezentowana przez czasy, w których powstawały pierwsze mapy, ani nawet idea całości procesu dziejowego – mówi Sadurska, tnąc swoje teksty – skazani jesteśmy na wytwarzanie innych form kontaktu z przeszłością. Świadectwa tego kontaktu przybierają najróżniejsze formy, każda z nich skazana jest jednak na niepełność. 

Kompozycja „Mapy” przypomina rozstawione naprzeciwko siebie lustra, uniemożliwiające dotarcie do źródła obrazu, do pierwszej historii, do prawdziwego nazwiska uciekającego wciąż bohatera, do informacji o przodkach i bliskich, do zdobycia legendarnej mapy Fra Mauro, słowem: do prawdy. Gubienie, błądzenie i odnajdywanie utraconego wzoru ciągłości, tożsamości jednostkowej oraz zbiorowej staje się w tej prozie sprawą zasadniczą. Ilustracją namysłu nad tym zagadnieniem jest opowiadanie „Faust” i pojawiająca się w nim zaginiona akwaforta Rembrandta z 1648 roku (znana tylko z kopii):

Mężczyzna przedstawiony na akwaforcie stał na tle zasłoniętego okna, wsparty rozczapierzonymi dłońmi o stół, na którym leżała mapa. Z niej pochodziło całe światło. Oświetlało jego ptasią głowę, kępki czarnych włosów, ostre rysy, przenikliwy wzrok uparcie wpatrzony w rysunek odwróconego świata, świata, który nie istnieje. Który nie ma prawa istnieć. Świata skazanego na zagładę.

Sadurska – w ślad za autorem „Pierre’a Menarda”, Jorge Luisem Borgesem – kpi sobie przy tym z autonomii dzieła, potwierdzając, że w pojęciu „oryginału” zawiera się projekt jego destrukcji. Mapa (świat niemy i płaski jak stół; świat, który nie ma prawa istnieć) jest tutaj nośnikiem utopii, jak w ostatnim wierszu Wisławy Szymborskiej, gdzie „nic się nie rusza” i „nawet morza są zawsze przyjaźnie błękitne”. Ale czarne ziarenka miast skrywają także przeraźliwe zło („groby masowe i nagłe ruiny” u Szymborskiej). W końcu to „śmierć rozkłada mapy” – pisała niedawno w „Nawigacjach” Marzanna Bogumiła Kielar. Nieprzypadkowo zaginioną akwafortę Rembrandta odkrywa u Sadurskiej ukrywająca się na poddaszu antykwarysty w 1943 roku Żydówka.

Quote icon
Autorce nie zależy na autorefleksyjnej zabawie. Pragnie przede wszystkim pozbawić nas fałszywego poczucia władzy

Każde z opowiadań, których akcja została rozpisana na kilkaset lat, stanowi zatem odrębną całość, ale każde z nich uzupełnia i poszerza, choć także komplikuje możliwości interpretacji. Wszystkie, rozgrywające się m.in. w klasztorze czy szpitalu, opowiadają o przemocy. Mapa pozwala jednym spojrzeniem ogarnąć każdą przestrzeń, daje rozkoszną iluzję kontroli nad rozrysowanym (opisanym), a więc obłaskawionym, podbitym terytorium. Jest wyrafinowanym narzędziem dyskursu władzy. Czytelność to jeden z warunków manipulacji – pisał James C. Scott w książce „Patrzeć jak państwo” (czy nie w każdym gabinecie przywódcy wisi mapa?). Posługując się metaforą ogrodu, Scott opisywał, w jaki sposób państwo zwalcza lokalne, niepodporządkowane formy wiedzy, aby zracjonalizować i uprościć praktyki społeczne. Tym mechanizmem zajmowała się też w „Lekcjach kwitnienia” Katarzyna Pochmara-Balcer. Komponując swoją książkę z kilku równorzędnych, czasem sprzecznych opowieści, podważyła rozstrzygającą, przemocową rolę narratora, zadając także pytanie o to, czy uwzględnienie wielości punktów widzenia służy bardziej zaciemnianiu czy ujawnianiu prawdy (wszystkie historie to składane przed śledczymi zeznania). Czy taka narracja może kiedykolwiek zostać ukończona, zamknięta?

Podobnej próby „kontrmapowania” – zakwestionowania oficjalnego, powszechnie akceptowanego (także narracyjnego) porządku – zamierza dokonać właśnie Sadurska i jest to próba udana. „Mapa” to opowieść o wspólnocie ludzi walczących o zobrazowanie świata, który wciąż się wymyka i rozprasza. Świata, którego w momencie, gdy próbujemy go odwzorować, już nie ma. Pozostaje pytanie, czy istnieje jeszcze formuła, która broniłaby taki – doskonale rozpoznany – rodzaj narracji. Wywołany u czytelniczki szok niemożności ustanowienia sensu dzieła obłaskawiony został całą biblioteką omówień i przypisów. Koncepcję dzieła otwartego dawno przechwycił mainstream. Hipertekst został rozsupłany. Autor umierał, by wieść doskonale zorganizowane życie pośmiertne. Nawet jeżeli w kartografowaniu dokonuje się stały postęp – jak udowadniają wydane nie tak dawno książki Thomasa Reinertsena Berga czy Edwarda Brooke’a-Hitchinga – „Mapa” Sadurskiej nowych lądów nie odkrywa. Szczęśliwie jej książka to nie tylko egzamin z koncepcji wypracowanych przez postmodernizm, lecz także potężne studium o pracy zbiorowej i prywatnej pamięci. 

Tekst powstał we współpracy z Krakowskim Biurem Festiwalowym, organizatorem Nagrody Conrada za debiut literacki, przyznawanej w ramach programu Kraków Miasto Literatury UNESCO.

Nagroda Conrada

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).

Tagi

Numer wydania

266

Data

październik 2019

Czytaj też