W zeszłorocznej „Larvie” w Komunie Warszawa na scenie towarzyszył Marcie Ziółek jedynie perkusista, Bartosz Szablowski (perkusja to, jak się wydaje, dla choreografki odpowiednik ceremonialnych bębnów). Wchodziła wówczas w rolę wojowniczki, przywołującej duchy innych wojowniczek, żeby już żadna z nas nie musiała iść sama. W „Wolnych ciałach” w Teatrze Żeromskiego w Kielcach choreografka powraca do czerpania siły z kolektywu – tancerki i tancerze, choć wspierani przez mistrzów ceremonii (Dominika Kimaty, Rob Wasiewicz), nie prowadzą widowni do oświecenia – raczej mieszają śmiech i powagę, mrok i jasność, za pomocą radosnego popkulturowego transu z oprawą jak z uwrażliwionej wersji „Legionu samobójców”.
W „Końcu z Eddym” z 2021 roku w reżyserii Anny Smolar Rob Wasiewicz opowiadał o swoim ciele jako o archiwum. W „Wolnych ciałach” twórcy zdają się czerpać także z tego monologu. Archiwa tancerek i tancerzy otwierają się, wypuszczając na zewnątrz ograniczenia, które zapisała w ciele ich biografia. Spektakl jest okazją do przyjrzenia się ciału jako oprawie indywidualnych historii i sposobom na jego uwolnienie. Pomaga w tym nie tylko taniec, ale też głos, współbycie z muzyką, ostre światło oraz wizualizacje i filmy wyświetlane na ekranach.
Spektakl rozpoczyna Marta Ziółek solo, znów towarzyszy jej perkusista (tym razem Bruno Jasieński). Ziółek jest ubrana w wielkie białe futro, jako bogini-szamanka otwiera rytuał i wychodzi, zostawiając publiczność ze swoją taneczną ekipą: Karoliną Kraczkowską, Oskarem Malinowskim, Aleksandrą Osowicz, Gieorgijem Puchalskim i Aną Szopą. Tancerze próbują wprowadzić widza w trans, w sojuszu ze światłem, perkusją Jasieńskiego i muzyką Lubomira Grzelaka, a trans jest tu wybawieniem, także dla naszych sztywniejących w fotelach kończyn. Widowisko zagęszcza się i zagęszcza, napięcie w pierwszej części spektaklu narasta, wraz z dźwiękiem – jakby celem miało być odtwarzanie pogańskiego święta wiosny, zatańczenie się na śmierć, które ma pobudzić i ożywić ziemię. Tancerze konstruują ze swoich ciał krąg dziwności, w którym jest miejsce i na smutnego fauna, i na symbol seksualności – łanię, i na hybrydyczne postaci, które powychodziły ze szczelin popkultury.
Seans jest nieprzewidywalny. W jakim czasie się znajdujemy? Czy to już ta wyczekiwana przyszłość, której wizje kultura wciąż próbuje snuć, czy może cofamy się o tysiące lat, do nieujarzmionej jeszcze radosnej wspólnoty? Czy to krąg siły czy szalony danse macabre, jak z obrazu Henriego Matisse’a – celebracja potwornego zmęczenia rzeczywistością? Spektakl „Wolne ciała” ma także równie swobodną strukturę, a dynamika performansu nie oszczędza pogubionego widza – dużo w nim improwizacji, nagłych zwrotów, nagle i nieoczekiwanie gaśnie też światło. Przedstawienie wychodzi poza scenę. Przed wejściem do teatralnej sali rozłożono krąg z kart, wskazujący, że za zamkniętymi drzwiami odbywał się inny rytuał, do którego publiczność nie miała dostępu.
Tancerze są ubrani w cieliste body pokryte nadrukami symboli, reprezentacji kultur – kostiumy zaprojektowane przez Martę Szypulską można potraktować jako symboliczną warstwę, którą na ciała nakłada kultura, próbując je dyscyplinować. W „Zrób siebie” Ziółek (wówczas z dramaturżką Anką Herbut) „Wolne ciała”, koncept i choreografia: Marta Ziółek, tekst: Marta Ziółek, Rob Wasiewicz, Andrzej Woźniak. Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach, premiera 27 sierpnia 2022pokazywała ciało zdyscyplinowane do wykonywania mechanicznych figur, poddane rygorom ruchu napędzanego przez popkulturę, kapitalizm i konsumpcjonizm. Na kieleckiej scenie dochodzi z kolei do wielokrotnego odrzucenia. Między innymi odrzucenia rygoru tanecznych dyscyplin. Stepowanie albo disco pojawiają się w opowieściach jako figura ograniczenia, sprowadzająca taniec do sekwencji ruchów elastycznego ciała. Opowiada o tym z naturalnym dla siebie urokiem Rob Wasiewicz, przenosząc widza i widzkę w przestrzeń możliwości, jakie daje odrzucenie antropocentrycznej perspektywy. W alternatywnej narracji ruch należy nie tylko do człowieka, chmury i drzewa, których taniec można zobaczyć, ale i skamieliny, której wyobrażony ruch próbuje odtwarzać Marta Ziółek.
Grupa performerów na scenie zachęca publiczność do rozluźnienia, wskazuje, dokąd uchodzić – ku karnawałowi wspólnoty, niekoniecznie humanistycznej. Jest jednak w tym szaleństwie metoda – wyjście z mroku, choć niekonsekwentne, bo w mroku także czeka zabawa. W tym profańskim świecie igrania ze świętym – zabaw na trzepaku, którym staje się wieszak na ubrania, i dyskusji z czaszką, która nie jest tu hamletyczna, a raczej, jak śpiewa na końcu Rob Wasiewicz, przypomina, że „jesteśmy z kości” – uwalnia się napięcie. I uwalnia się także w widzkach i widzach. Pod koniec już nie wiem, czy bardziej chcę płakać, choć wcale nie jest mi smutno, czy śmiać się. Wspólnota się nie kurczy, spajana śmiechem i brawami. Nawet jeśli taneczny krąg zostanie przerwany, żadne ciało nie wyjdzie z niego połamane.
Kilka dni po wizycie w kieleckim teatrze, podczas Manifesta w Prisztinie oglądałam z podobnym zachwytem pracę Beth Stephens i Annie Sprinkle, które w 2008 roku wzięły ślub z planetą, a w przestrzeni kosowskiego Grand Hotelu postawiły łóżko zasypane czarną ziemią, jako symbol wolnej miłości – wolnej na tyle, że można ją uprawiać z naturą, piaskiem lub powietrzem. Gośćmi na tym niezwykłym ślubie artystek były księżyc, śnieg i niebo. Spektakl Ziółek ma podobną intencję zachęcania do rytuałów odrzucających racjonalność, w równie politycznym jak radykalne protesty geście wytwarzania piękna poprzez prawdziwy międzygatunkowy sojusz, zjednoczenie ciał niezależnie od tego, czy pokrywa je skóra, mech czy kora.
Anna Pajęcka
Numer wydania
344
Data
październik 2022