Lang Lang w Warszawie,  czyli inauguracja Roku Chopinowskiego
Lang Lang, fot. Detlef Schneider, dzięki uprzejmości Filharmonii Narodowej w Warszawie

Lang Lang w Warszawie,
czyli inauguracja Roku Chopinowskiego

Marcin Majchrowski

Lang Lang jest artystą XXI wieku, pianistą i wykonawcą muzyki klasycznej, ale funkcjonuje jak gwiazda pop, pewnie zresztą ma zbliżone do gwiazd dochody. Ale jednego odmówić mu nie można – autentyczności

Jeszcze 2 minuty czytania

Inauguracja Roku Chopinowskiego, Lang Lang (fort.), Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Narodowej, Antoni Wit (dyr.), Filharmonia Narodowa w Warszawie, 7 i 8 stycznia 2010

Powiedzieć, że Lang Lang jest artystą kontrowersyjnym, to chyba za mało. Ten niespełna trzydziestoletni chiński artysta budzi emocje skrajne i polaryzuje opinie. Posiada rzesze zdeklarowanych fanów i nie akceptujących go przeciwników. Jednych zachwyca, innych irytuje, ale przejść obojętnie obok zjawiska, które nazywa się Lang Lang, nie można.
Na listę 100 najbardziej wpływowych postaci świata tygodnika „Time” trzeba sobie zapracować – a Chińczyk w ubiegłym roku na nią trafił. Bo to on grał dla ponad pięciu miliardów widzów i słuchaczy podczas ceremonii otwarcia igrzysk olimpijskich w Pekinie, bo to jego nazwisko firma Steinway wykorzystała w nazwie nowego instrumentu stworzonego z myślą o edukacji najmłodszego pokolenia pianistów. I nie trzeba chyba dodawać, że w przypadku Steinwaya był to precedens w 150-letniej historii.

Podobnych spektakularnych wyczynów, przełamywania barier i zrywania z przyzwyczajeniami można by przytoczyć znacznie więcej – Lang Lang jest artystą XXI wieku, pianistą i wykonawcą tak zwanej muzyki klasycznej, ale funkcjonującym jak gwiazda pop, pewnie zresztą o zbliżonych do gwiazd dochodach. Jednego mu nie można odmówić – autentyczności, bo zdaje się, że Lang Lang taki po prostu jest i nikogo nie udaje.

Lang Lang, fot. Philip Glaser, dzięki
uprzejmości Filharmonii Narodowej w Warszawie
Dowód? – jego fenomenalna pianistyka. Zdolności i umiejętności tego artysty są poza wszelką dyskusją i konkurencją. Dla niego fortepian nie ma tajemnic, a o sferze techniki po prostu nie warto rozprawiać – najnormalniej w świecie nie ma o czym. W tym przypadku Lang Lang porusza się w sferze zarezerwowanej dla jednostek fenomenalnych. Nie chodzi tu tylko o biegłość, bo to ledwie jeden z aspektów szeroko rozumianego pianistycznego warsztatu. Można jeszcze napomknąć na przykład o przebogatej palecie gatunków dźwięku, jaką dysponuje, o barwach, które potrafi z instrumentu wydobyć, i tak dalej, i tak dalej… Konkurencja ma naprawdę nad czym się zastanawiać.
By ten fenomen zrozumieć, trzeba choć raz posłuchać Lang Langa na żywo. Szczęście mieli więc ci, którzy mogli uczestniczyć w dwóch koncertach inaugurujących w Filharmonii Narodowej Rok Chopinowski 2010. Lang Lang, przy akompaniamencie narodowej orkiestry prowadzonej przez Antoniego Wita, wykonał Andante spianato i Wielkiego Poloneza Es-dur op. 22 oraz obydwa koncerty fortepianowe Fryderyka Chopina.

Dla mnie była to absolutna rewelacja, chociaż wiedziałem, czego można się po nim spodziewać – nie tak znów dawno ukazała się przecież płyta Lang Langa z koncertami Chopina, nagrana z Wiedeńczykami pod dyrekcją Zubina Mehty. To Chopin skrajnie indywidualny i oryginalny, abstrahujący od potocznych przyzwyczajeń i wyobrażeń.
Najmniej przypadł mi do gustu (we czwartek, 7 stycznia) Polonez Es-dur op. 22 – brakowało mi w nim energicznego heroizmu i nie rekompensowało owego braku doskonałe ujęcie pierwiastka brillante, wirtuozowskiego decorum, złożonego z perlistych gam, pasaży i ozdobników. W końcu jednak to szlachecki taniec, więc krok i rytm powinny go odmierzać, a na mój gust było tego mało. (O Andante spianato świadomie nie wspominam, bo smakowanie delikatnej faktury i cudownego piano zakłóciły mi warczące głośniki, których ktoś zapomniał wyłączyć. Ot, po prostu.)

Ciekawił mnie przede wszystkim Koncert f-moll op. 21 – i nie zawiodłem się! Lang Lang okazał się tu mistrzem niuansów, zadziwiając głębią wniknięcia w materię dzieła. Szczegóły, detale, wyłuskiwane kontrapunkty, podkreślanie pojedynczych dźwięków i akordów – wszystko splatało się ze sobą, uzupełniało i dopełniało, tworząc czarującą tkankę dźwiękową.
Lang Lang potrafi dostrzec ciekawe dla siebie niuanse w tych miejscach, nad którymi dziesiątki innych wykonawców po prostu przechodzą bez zastanowienia. Nie boi się skrajnie różnicować tempa, odważnie korzystać z przeciwstawnych, biegunowo różnych środków wykonawczych, ale czyni to zawsze bardzo mądrze i niezwykle przekonująco.

Koncert f-moll brzmiał delikatnie, często pastelowo, skrzył się od fenomenalnie cieniowanych dynamicznie pasaży i gam, perlistych tryli, a całość osnuta została wokół dramaturgicznej osi – centralnego fragmentu Larghetta.
Wzburzony chopinowski recytatyw ubrał Lang Lang w szaty ekstatyczne, nawet egzaltowane jak w tragicznej operowej scenie, nie bojąc się teatralnego przerysowania. Logicznie przygotowana retoryczna kulminacja rosła i potężniała, by następnie spokojnie odpłynąć. Mistrzostwo – trudno się dziwić, skoro dla niego jest to jeden z najgenialniejszych utworów świata (co podkreśla konsekwentnie w swoich wypowiedziach).
W finale Koncertu chiński pianista znów frapował odmianami tempa, wyciąganymi niuansami, jak choćby niezapomniane imitacje sygnału rogu w partii lewej ręki.

Porównywałem w pamięci tę warszawską interpretację z koncertowym nagraniem z Wiednia – dzieli je tylko (albo aż) 19 miesięcy. Dużo to, czy mało? W pędzącym bez zastanowienia współczesnym świecie może i cała epoka, a dla Lang Langa to czas nowych doświadczeń, wykorzystywanych pewnie przy każdej następnej prezentacji Koncertu f-moll Chopina.
Wydaje się bowiem, że podczas koncertu pianista poszedł jeszcze dalej i wyraźniej w kontrastowaniu i różnicowaniu. Dodał nowe szczegóły, oświetlił swoją interpretację z nowej perspektywy – nikt nie lubi się powtarzać, a on pewnie szczególnie.

Wyrachowanie i racjonalna kalkulacja? Nie – raczej intuicja i emocjonalizm. Lang Lang jest ulepiony z emocji. Przy fortepianie sprawia przecież wrażenie uduchowionego, nierealnego, zapatrzonego gdzieś w dal, w nieistniejący dla innych horyzont. Z tajemniczym uśmiechem prowadzi własną rozmowę z Chopinem, do której dopuszcza (w konfidencji) słuchaczy. Oczywiście tylko tych, którzy chcą w niej uczestniczyć. Trzeba poznać język w którym rozmowa się toczy, wtedy zrozumie się jej bardzo osobistą treść. Wiem, że niektórzy jej nigdy nie zaakceptują – ja natomiast od dawna uczęszczam na Lang-Langowski kurs językowy.



Chopin Lang Langa na płytach

„Live at Carnegie Hall”. Deutsche Grammophon / Universal 2004

Rejestracja sensacyjnego recitalu Lang Langa w jednej z najbardziej prestiżowych sal koncertowych świata. Pośród dzieł Schumanna, Haydna, Schuberta, Liszta i Tan Duna – Chopinowski drobiazg: Nokturn Des-dur op. 27 nr 2. To może i najpiękniejszy nokturn, który Chopin skomponował, a w tej koncertowej interpretacji może zostać uznany za kwintesencję gatunku.
Na początek pastelowa barwa, eterycznie ulotna melodia na tle delikatnego, ale trwałego akompaniamentu. Nie ma mowy jednak o pensjonarskiej ckliwości, raczej o szlachetnej, delikatnej dyskrecji, która intensywnieje, wzmaga się, nabiera rumieńców, a po kulminacji rozpływa się w nieprawdopodobnie „rozegranym” (dramaturgicznie) trylu. Tak – jednym, jedynym trylu – wycieniowanym przez Lang Langa wprost fenomenalnie. Całość skąpana w nieprawdopodobnej barwie dźwięku i emanująca olimpijskim spokojem.

„Memory”. Deutsche Grammophon / Universal 2005



Pierwsze studyjne nagranie solowego recitalu dla Deutsche Grammophon, podczas którego Lang Lang wykonał utwory ważne dla niego w dzieciństwie i w czasie nauki: Sonatę C-dur KV 330 Mozarta, „Kinderszenen” Schumanna oraz III Sonatę fortepianową h-moll op. 58 Fryderyka Chopina (a na dodatkowym, bonusowym krążku – „II Rapsodię węgierską” Liszta w opracowaniu Vladimira Horowitza).
Sonata h-moll to wizja totalna, abstrahująca od współczesnego poczucia czasu. Trwa ponad 38 minut (dla porównania: Martha Argerich wykonuje ją w… 26 minut!). Sednem tej sonaty jest nieprawdopodobne Largo wykonywane skrajnie wolno – bagatela – 14 minut i 10 sekund. Lang Lang gra je tak, jakby czas się zupełnie zatrzymał, albo w ogóle przestał istnieć. Paradoks – dziecko współczesnej zagonionej cywilizacji, namawiające słuchacza do smakowania każdego dźwięku, każdego współbrzmienia, każdej harmonii i każdego dysonansu. Bardzo frapujące i zagadkowe. Largo doprowadzone do granicy rozpadu, a jednak spojone wewnętrzną siłą. Dynamiczna barwa dźwięku i szlachetność, mało kto może się takimi poszczycić.
Choć to część cyklu sonatowego – w wykonaniu Lang Langa jest jak autonomiczny utwór. Niestety pierwsza część i finał Sonaty nie są aż tak powalające. Szkoda, bo byłoby to wykonanie kongenialne.

„Piano Concertos”. Lang Lang (fort.), Wiener Philharmoniker, Zubin Mehta (dyr.). Deutsche Grammophon / Universal 2008

Dwa dzieła Fryderyka Chopina zarejestrowane podczas koncertów w Wiedniu. Następny z precedensów Lang Langa – pierwsza płyta nagrana z Wiedeńczykami i Zubinem Mehtą. Te interpretacje są kwintesencją emocjonalizmu pianisty-intuicjonisty. W jakiś sposób podążają ścieżką wyznaczoną przez Krystiana Zimermana (i jego Polską Orkiestrę Festiwalową) ponad dekadę temu. O kopiowaniu czy naśladownictwie Zimermana jednak nie ma mowy, bo wizja zaproponowana przez Lang Langa jest skrajnie osobista.
Chopin odczytywany na nowo, ubrany w dziesiątki detali, uwypuklanych szczegółów, smakowitych niuansów. Materia partii fortepianowej Koncertów bogata agogicznie i wycieniowana dynamicznie jak nigdzie. Praktycznie przy każdym nowym przesłuchaniu odnaleźć można zaskakujące szczegóły. Niestety, bardzo nierówny orkiestrowy akompaniament. Wiener Philharmoniker – w końcu jeden z czołowych zespołów świata – momentami brzmi dość marnie (na przykład ekspozycja II Koncertu f-moll). Czyżby nazbyt lekceważące podejście do nieskomplikowanej (to prawda) materii akompaniamentów? Honor zespołu ratuje przepięknie grający fagocista.
Płyta rekomendowana młodym adeptom fortepianowej wirtuozerii – Lang Lang wskazuje, jakie można mieć interpretacyjne horyzonty i jak odczytywać zdawałoby się ograny do znudzenia repertuar. Można się od niego niejednego nauczyć.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.