Słynny berliński klub Berghain, czwarta nad ranem. Jest potwornie głośno i tłoczno. Za didżejką stoi Juliana Huxtable, opleciona wielkimi, grubymi warkoczami. W świątyni techno popełnia świętokradztwo – gra futurystyczny rap, hardstyle i r'n'b. Czuję się jak w scenie z imprezy wampirów w filmie „Blade”. Wszystko, czego dotknie Juliana, emanuje aurą przyszłości. Kiedyś takie osoby nie będą dziwić – dziś są jak z innego świata. W każdym swoim działaniu przemyca komentarz polityczny, nawet jeśli robi to w formie kompulsywnych statusów pisanych wielkimi literami czy potoku selfie na Instagramie.
Pierwszy raz z Julianą spotykam się tydzień wcześniej, przed kawiarnią przy Oranienplatz. Przyszła w białej koronkowej sukni, bije od niej jednocześnie siła i spokój. Jest zupełnie taka jak w internecie – wyrazista i ekspresyjna. Dzień wcześniej wróciła z Krakowa i dochodzi jeszcze do siebie po Unsoundzie. Żartuje, że wciąż uzupełnia płyny po szaleństwach w Hotelu Forum. W ostatni wieczór wzięła kwas z przypadkowo poznanymi ludźmi i włóczyła się po mieście aż do późnego popołudnia dnia następnego. Spotkanie początkowo mnie stresuje, ale luz i otwartość Juliany pozwalają zapomnieć, że jest postacią z pierwszej ligi muzyki, mody i sztuki.
Latem 2017 roku „The New York Times” umieścił Julianę Huxtable na liście „Dziewięciu młodych nowojorczyków skazanych na twórczy sukces”. Wcześniej 29-latka trafiła na stronę Vogue w gronie „artystek, które ukształtowały dzisiejszy krajobraz kulturowy”. Dziennikarze chętnie wyliczają jej kolejne wcielenia: jest didżejką, producentką, modelką, artystką wizualną, kuratorką i performerką. W 2015 roku zabłysnęła godzinnym multimedialnym performansem w nowojorskiej MoMA. Wzięła też udział w wystawach zbiorowych w Whitney Museum of American Art, MoMA PS1 czy w New Museum. Awangardowe projekty Huxtable wdzięcznie łączy z okazjonalnymi komercyjnymi angażami – choćby w roli ambasadorki wspólnej kolekcji KENZO i H&M.
Juliana Huxtable płynnie zmienia i łączy wszystkie te role. Jest wielbiona i kochana w świecie sztuki i środowisku LGBTQ – za odwagę i za to, że udało się jej ukszałtować swoją własną tożsamość. Jej wiara w siebie robi na mnie wrażenie. Historie osób trans kojarzyły mi się zawsze z tragicznymi scenariuszami: prześladowania od najmłodszych lat, depresja, myśli samobójcze, życie na wewnętrznym i zewnętrznym wygnaniu. Wykluczenie fot. Kasia Zacharkospołeczne osób transgenderowych w wielu przypadkach kończy się dla nich bezdomnością. Jak zauważa Elysia Crampton, inna niebinarna artystka (notabene autorka muzyki do performansu Juliany w MoMA) – realia te są nieporównywalnie bardziej brutalne w przypadku osób trans z kolorowych mniejszości. W 2017 roku w Stanach Zjednoczonych zginęło w sumie 27 osób transgender, wyrównując tym samym rekord statystyk za 2016. Wśród ofiar dominują czarne kobiety. W tym kontekście życie Juliany Huxtable jest budującą antytezą dla tak smutnego scenariusza.
Julian Letton urodził się jako hermafrodyta, przydzielony do płci męskiej. Dorastał w konserwatywnej rodzinie baptystów w College Station w stanie Teksas. Matka pracowała w administracji na lokalnym uniwersytecie Texas A&M, ojciec wykładał inżynierię w college’u. Juliana przyznaje, że jest agresywną ateistką. Postrzega to jako pokłosie surowego wychowania. W szkole czuła się wyalienowana, a ojciec krzyczał na nią, że powinna więcej ćwiczyć, żeby zatrzymać wzrost piersi. Często padała ofiarą przemocy słownej i fizycznej, również ze strony matki. Ich stosunki wciąż kuleją. Nie rozmawiały ze sobą pięć lat. Przerwały milczenie dopiero wtedy, kiedy Juliana zaprosiła ją na wernisaż w ramach New Museum Triennale. Wśród przedstawionych prac znalazła się słynna już rzeźba Franka Bensona, będąca odlewem ciała Juliany.
Kilka lat temu artystka przeszła korektę płci. Ostatecznym przypieczętowaniem rozpoczęcia nowego życia była zmiana nazwiska. Juliana nazwała się Huxtable – to nazwisko bohaterów sitcomu „Bill Cosby Show”. Aktem tym chciała symbolicznie nawiązać do strategii zwanej respectability politics, stosowanej przez grupy marginalizowane. Polega ona na eksponowaniu mainstreamowych wartości i autorytetów. Zgodnie z tą teorią unikanie antagonizmów ma się przyczynić do poprawy jakości bytu mniejszości. Dr. Heathcliff „Cliff” Huxtable – grany przez Billa Cosby'ego – był w latach 80. i 90. popkulturowym symbolem czarnej patriarchalnej rodziny. Jak wspomina Juliana w jednym z wywiadów, Huxtable był ucieleśnieniem siły, z którym mogła się sama utożsamić kulturowo.
Już po przyjęciu przez Julianę nowego imienia i nazwiska w Stanach wybuchła wielka afera z udziałem Cosby'ego. Aktor został oskarżony przez dziesiątki kobiet o gwałt i molestowanie seksualne. Jego sprawa rozpoczęła kolejną falę dyskusji o przemocy seksualnej. Sama Juliana przyznała w wywiadzie dla „Guardiana”, że w momencie wyboru nowej tożsamości, nie zdawała sobie nawet do końca sprawy z tego kontekstu, ale i tak „wszystkie inne elementy tego mitu (o doktorze Huxtable jako silnej patriarchalnej figurze – przyp. MM) uległy już rozpadowi”.
Pierwsze doniesienia o czynach Cosby'ego sięgają połowy lat 90. W amerykańskim showbiznesie była to tajemnica poliszynela. Huxtable naprawdę nic o tym nie wiedziała? Ten brak świadomości można wytłumaczyć w jeden sposób: Juliana żyła przez wiele lat w swoim własnym świecie. Nie zawsze była zresztą taka wygadana. „Byłam bardzo cicha, to mnie pchnęło w stronę pisania. Odkąd pamiętam, zawsze chciałam być artystką lub pisarką. Czułam, że tak właśnie najlepiej werbalizuję myśli – nie przez rozmowy czy bujanie się z przyjaciółmi. W liceum dołączyłam do klubu dyskusyjnego i zwariowałam na punkcie debat. Dały dużo pewności siebie”. Po liceum Juliana uciekła z konserwatywnego Teksasu na Bard College, położony malowniczo nad rzeką Hudson, w pobliżu Nowego Jorku. Tam również włączyła się w środowisko organizujące akademickie debaty.
Jednak to nie było jeszcze to – swój głos odkryła dopiero dzięki Facebookowi i Tumblrowi. Dorastając w latach 90., czuła się całkowicie wyobcowana jako osoba trans. Nie miała z kim o tym rozmawiać. Jak wspomina w wywiadzie dla „i-D”, nawet po przeprowadzce do Nowego Jorku nie znała innych osób trans w jej wieku. Kojarzyła kilka kobiet trans, jednak te były od niej o wiele starsze i z reguły zgryźliwe i sfrustrowane.
Tumblr był miejscem, w którym sława Juliany rozbłysła – i zaczęła wiralować. Poznała tam mnóstwo ludzi, z którymi dziś przyjaźni się także w realu. Z kolei Facebook dał jej przestrzeń, w której mogła swobodnie werbalizować swoje poglądy – bez strachu przed bezpośrednią konfrontacją z rozmówcą. Dziś Julianę śledzi prawie dziewięć tysięcy osób na Facebooku i ponad 43 tysiące na Instagramie. Bogactwem swoich ról kojarzy się z Susan Sontag. Łączą je nie tylko wątki queerowe i fascynacja wszelkimi przejawami kultury, ale też zamiłowanie do prowadzenia dzienników.
Z czasem audytorium tekstów Juliany poszerzyło się o kręgi międzynarodowego świata sztuki. W maju 2017 artystka wydała swoją pierwszą książkę, „Mucus in My Pineal Gland” (tytuł można tłumaczyć jako „Śluz w mojej szyszynce”). Składa się na nią zbiór poezji, skrypty z performansów i eseje z ostatnich sześciu lat. Strony książeczki są jak odpryski z twórczej działalności na Facebooku – wiersze pisane wielkimi literami, jakby jednym tchem, są jak wycinki ze strumienia świadomości. Jak tłumaczy artystka, każdego medium używa według potrzeb danej chwili. Facebook służy jej jako narzędzie do wypowiedzi spontanicznych: „To jest super, że jeśli skrzywdzi mnie jakiś koleś, mogę wrzucić o tym szybki post, wyrzucić to z siebie od razu”. Obok sztuk wizualnych i poezji w twórczości Juliany pojawia się ostatnio również wątek baletowy. Artystka napisała libretto do „Buffer”, performansu Xavier Cha wykorzystującego tancerzy, aktorów (również z filmów dla dorosłych), a także śpiewaka operowego. Utwór opowiada o ciałach, które widzimy na ekranach naszych monitorów i wobec których czujemy się obco.
fot. Kasia ZacharkoW maju 2017 roku zadebiutowała solową wystawą „A Split During Laughter At The Rally” w nowojorskiej galerii Reena Spaulings. Dotąd działania Huxtable fetyszyzowały jej własne ciało, ale w Reena Spaulings sygnalizowała swoją obecność zaledwie obrazem ust w kolorze ultramaryny. Na wystawie eksploruje m.in. zaskakujące korzenie wizerunku współczesnych skinheadów, inspirowane kulturą rudeboys – potomków jamajskich imigrantów w Londynie – młodych gniewnych, którzy wylansowali swój styl w latach 60. – wrogi, lecz apolityczny i skupiony na miłości do muzyki ska i rocksteady. Wystawa przygląda się temu, jak biała młodzież Wielkiej Brytanii przejmowała dziedzictwo czarnej kultury popularnej.
Solowy debiut w Reena Spaulings to podróż Juliany przez świat fake newsów, teorii spiskowych i współczesnych fobii zachodniego internetu, podkręcanych przez trolli i wojowników z Wikipedii. Obłęd informacji ubranych w szaty wiarygodnych źródeł zdaje się sugerować, że powinniśmy porzucić już na dobre wiarę w prawdziwy, niefikcyjny świat. Na wystawie pojawia się też diagram pokazujący przywłaszczenie estetyki czarnych skinheadów i brytyjskich modsów przez neonazistów i wreszcie nihilistyczne odarcie tych symboli z treści przez świat mody (łysa Vivienne Westwood) i hollywoodzkich celebrytów (krótko ścięty Justin Timberlake i raper Marky Mark, znany szerzej jako aktor Mark Wahlberg – obaj humorystycznie przedstawieni jako kryptoskinheadzi). Efekt zagubienia widza między faktem a iluzją wzmacnia to, że Huxtable otwiera cały diagram zrzutem z ekranu przedstawiającym jej autentyczny status na Facebooku. Opowiada w nim o randce z mężczyzną, który zaciągnął ją do łóżka. Juliana dostrzegła go później, ku swemu przerażeniu na wiecu białych suprematystów na Times Square. Uwiódł on też kilka innych dziewczyn. Juliana w facebookowym statusie pisze, że nie może uwierzyć w to, jak łatwo dała się oszukać rasiście-fetyszyście.
Na diagramie pojawia się też wątek sceny gabberowej (ekstremalnie szybkiego stylu techno) i hardstyle z wczesnych lat 90. Jest on również mocno inspirowany wyglądem skinheadów i cieszy się renesansem popularności w Warszawie (cykl imprez Wixapol) czy w Mediolanie (Gabber Eleganza). Temat jest wyjątkowo na czasie, podjął go nawet korporacyjny magazyn „Electronic Beats”, zasilany pieniędzmi Deutsche Telekom. Jedni powiedzą, że nowe pokolenie gabberowców bawi się konwencją i niewinnie przywłaszcza stare kody, inni dostrzegą w tym cichą fascynację stylem nazistów rodem z fanpejdży o pięknych mundurach oficerów SS.
Juliana chętnie zakłada płaszcz internetowego trolla i z premedytacją buduje niemal 4chanową narrację. Jak tłumaczy, urzeka ją zaangażowanie osób snujących teorie spiskowe. Ich postawa to przeciwieństwo apatii i nihilizmu często obecnych w myśleniu i mówieniu o polityce. Slogany z kolejnych prac w Reena Spaulings rzekomo demaskują nikczemne intencje czarnych feministek i lesbijek, żądnych rozbicia porządnych czarnych rodzin. Na jednej z plansz widać konturową postać Afroamerykanki w kagańcu atakującą przestraszoną kobietę. Nad nimi widnieje napis: „IDŹCIE NA MECZ KOBIET NBA, ZOBACZCIE MECZ KOSZYKÓWKI CZARNYCH LICEALISTEK CZY STUDENTEK W COLLEGE’U, ROI SIĘ TAM OD LESB SZUKAJĄCYCH ŚWIEŻEGO MIĘSA. TAK JAK JUŻ WSPOMNIAŁAM, WYPISAŁAM CÓRKĘ Z ZAJĘĆ KOSZYKÓWKI W DZIEWIĄTEJ KLASIE, BO DWIE SPOŚRÓD JEJ PRZYJACIÓŁEK Z DZIECIŃSTWA ZOSTAŁY ZDEMORALIZOWANE PRZEZ LESBY JUŻ W GIMNAZJUM, ZANIM DZIEWCZYNY POSZŁY DO LICEUM”. Hasła te przypominają internetowe pasty o illuminati czy żydokomunie, na które natkniemy się, zabijając czas czytaniem komentarzy na YouTubie.
Z pewnością najbardziej znanym wcieleniem Juliany jest to muzyczne. Od kilku lat prowadzi w Nowym Jorku cykl „Shock Value”, budując safe space nie tyle dla osób homoseksualnych (dychotomia homo-hetero jest w tamtejszym dyskursie już lekkim anachronizmem), ale również trans i niebinarnych. W muzyce Juliana spełnia się przede wszystkim jako niezwykle popularna didżejka. W ciągu ostatnich kilku miesięcy zagrała już w Australii, Azji Wschodniej, co rusz kursuje na sety między Nowym Jorkiem i Europą. Kiedy z nią rozmawiam, ma za sobą świetny set w Krakowie, a kolejny zaplanowany za parę dni w Berghain – na corocznej imprezie cenionej wytwórni PAN.
Juliana jest też częścią kolektywu artystycznego House of Ladosha, jednej z najbardziej znanych „rodzin” w środowisku ballroomu. Ballroom to kultura życia nocnego kolorowej społeczności LGBTQ zapoczątkowana w późnych latach 80. Wytworzyła ona wokół siebie cały hermetyczny język, w którym proste angielskie słowa takie jak ball, read czy też house mają określone znaczenie inne niż potoczne. Juliana jest nadworną pisarką House of Ladosha – tworzy teksty na potrzeby różnych projektów grupy takich jak wystawy, bale czy performanse (jest autorką wspomnianego libretto do baletu Xaviera Cha).
O ballroomie świat dowiedział się w szczególności dzięki głośnemu dokumentowi „Paris is Burning” Jennie Livingston z 1990 roku a ostatnio z „Kiki” (2016). Ośrodkiem tej kultury są „bale” z charakterystycznym tańcem vogue, wykorzystanym zresztą w słynnym klipie do równie słynnego utworu Madonny. To swoiste pojedynki taneczne będące emanacją rozbudowanych choreografii, mody – i co najważniejsze – okoliczności, umożliwiające nieskrępowaną ekspresję osób LGBTQ, często prześladowanych w życiu publicznym. Rywalizują na nich ze sobą „domy” zrzeszające tancerzy, didżejów i choreografów.
Wspominam Julianie o Balu u Bożeny – inicjatywie tancerki Bożeny Wydrowskiej, która urządzając imprezy ballroomowe w warszawskim Barze Studio, zapoczątkowała tę tradycję w Polsce. Estetyką ballroomu inspiruje się także Zuzanna Bartoszek, której voguingowe choreografie możemy zobaczyć w „Sercu Miłości” – filmie Łukasza Rondudy opowiadającym o jej związku z Wojciechem Bąkowskim. Problem w tym, że Huxtable jest raczej osobą z peryferiów tego ruchu: „Ja i inni członkowie House of Ladosha – wszyscy jesteśmy spoza Nowego Jorku. Nie dorastałam w kulturze ballroomu. Równocześnie odnalazłam w niej sposób na wyrażanie siebie. Jednak sama byłam raptem na kilku balach. Byli już u nas ludzie z Japonii z House of Ninja, z Rosji i Szwecji. Oni na pewno wiedzą o ballroomie dużo więcej ode mnie”.
Z wielu wypowiedzi Juliany Huxtable przebija niezależność myślenia. Rozmawiamy o polityce. O tym, jak wygląda życie czarnej osoby queer w USA. O prezydenturze Trumpa. Wspominam o incydentach takich jak zamieszki w Charlottesville, ale też o zjawiskach budujących jak kampania #metoo. Juliana zamyśla się i kręci nosem: „Czułam się w trakcie tej akcji bardzo defensywnie. Czy ja sama też powinnam teraz publicznie opowiadać o wszystkich przypadkach, kiedy padłam ofiarą przemocy seksualnej? Nie sądzę, żeby tak obrazowe opisywanie tych incydentów miało sprawić, że świat stanie się lepszy”. Jej zdaniem dyskurs, jaki rozwinął się wokół #metoo nie uwzględnia takich tematów jak transfobia, prześladowanie gejów czy przemoc w ramach LGBTQ. „#metoo sugeruje, że tylko kobiety mogą stać się ofiarą przemocy, a dotyczy to przecież również mężczyzn i osób niebinarnych. Poczułam się, jakbym cofnęła się do lat 70., do poglądów z tamtych czasów. Osobiście często walczę z tą przemocą, sama mówię o tych doświadczeniach, ale chcę to robić na moich zasadach. Poza tym, jestem też czarna, jestem osobą trans, jestem artystką, lubię wycieczki na kwasie”.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).