O tym śpiewać teoretycznie może każdy. Robić to w sposób bezpretensjonalny i wiarygodny potrafią naprawdę nieliczni. Gdy kilka lat temu zachwycano się albumami takimi jak „Benji” Sun Kil Moon, „Carrie & Lowell” Sufjana Stevensa czy „Surf” Donnie Trumpet & The Social Experiment, chwalono między innymi szczery, momentami bardzo odważny i swobodny sposób opowiadania o rodzinie. Słuchałem z dużym podziwem Marka Kozelka (Sun Kil Moon) opisującego spotkania spokrewnionych, a jednocześnie boleśnie sobie obcych ludzi na cmentarzu. To samo uczucie towarzyszyło mi, gdy Stevens przetwarzał wspomnienia z własnego, naznaczonego odejściem matki dzieciństwa, a Chance The Rapper rapował o tym, że jest częścią modlitw swojej babci (która kocha go i jego siostrę tak samo jak Jezusa). Można było jednocześnie odnieść wrażenie, że ten sposób opowiadania o rodzinie był w polskiej piosence praktycznie nieobecny. Że przez długi czas nikt nawet nie chciał tu czegoś podobnego spróbować.
Od tego czasu na krajowej scenie sporo się zmieniło. W tegorocznych tekstach polskich piosenek jeden temat zdaje się powracać szczególnie często – dom. Jest on tłem, a często nawet głównym bohaterem utworów m.in. Pablopavo i Ludzików, Muzyki Końca Lata, Normal Echo, L.Stadt, Sorji Morji, Bitaminy czy Korteza. Czy to jedynie kwestia inspiracji wspomnianymi twórcami, przeniesienie na polski grunt amerykańskiej otwartości w śpiewaniu o tym, co prywatne? Niebagatelną rolę może odgrywać sam fakt coraz częstszego pisania po polsku. W poprzednim roku Julia Marcell, a w tym artyści tacy jak m.in. Normal Echo, We Call It A Sound, L.Stadt przeszli z angielskiego na polszczyznę. Język, który znamy od dziecka, w którym czujemy i myślimy, sprzyja osobistym treściom. Niewykluczone też, że twórcy piosenek zostali w pewien sposób ośmieleni przez Jana Matuszyńskiego. Jego „Ostatnia rodzina”, film poświęcony Beksińskim, przedstawiał relacje ludzi tyleż wyjątkowych, co zwyczajnych w swoich konfliktach, marzeniach, duszonych nadziejach czy tłumionych pretensjach. Ukazywała także, jak efektowna może być perspektywa ciasnego mieszkania, które staje się przestrzenią codziennego ścierania się czułości z obojętnością i agresją.
Wyjedź gdzieś na północ
Przywieź im wspomnienia
Pokaż ładne zdjęcia
Pokaż, że się zmieniasz
Mów coś o Australii i Aborygenach
Wyjedź na południe
Nie mów do widzenia
Na „Ladinoli” Pablopavo i Ludzików znajdziemy jak zwykle sporo warszawskich odniesień lokalnych – tak wyraźnych chociażby w „Ostatnim dniu sierpnia”. Jest jednak kilka utworów, w których akcent z konkretu przeniesiono na parabolę. „Dom dobry” to opis miejsca, które rośnie, żywi się, zdaje się organizmem, potężnym, ale i nieustannie zagrożonym, potrzebującym regularnej troski. Sparafrazowany tytuł filmu Wojciecha Smarzowskiego dobrze oddaje udaną próbę odwrócenia nie tylko filmowego stereotypu, według którego rodzina jest interesującym tematem, dopiero gdy staje się wspólnotą przerażających doświadczeń, traum czy patologii.
Zwyczajność scen, które ukazuje Paweł Sołtys, pisanie o „błocie niesionych z wiosennych parków” i „rozgrzewaniu pieca” – wszystko to jest oczywiście na granicy banału. Jednak nawet refrenowa sentencjonalność („Dom jest z ciebie”) nie drażni, bo rzeczywiście dopełnia tę wyliczankę codziennych scen. Nawiązując do frazy powracającej do znudzenia w prawicowej publicystyce, „Dom dobry” pokazuje, że największe „ataki na rodzinę” to te przeprowadzane od środka, biorące się z obojętności i ignorancji:
Dom rośnie sam
Tak zdaje się idiotom
Dom żywi się tym, czym jesteśmy.
Oknami przygląda się naszym powrotom.
W „L.Story” zespołu L.Stadt najczęściej widziano opowieść o mieście, ale pośród przywoływanych bram, ulic i kamienic pojawia się wątek tęsknoty za utraconym mikroświatem, przestrzenią nie do odzyskania. Gdy Łukasz Lach śpiewa: „Halo, czy jest tam kto? Nie pukałem, przecież nie ma drzwi”, to brzmi, jakby wywoływał duchy. Pukanie do nieistniejącego domu, stanie przed nieistniejącymi drzwiami – to powracający motyw, który zagęszcza obecną na płycie atmosferę sennego labiryntu. Konradowi Dworakowskiemu, reżyserowi oraz dyrektorowi łódzkiego Teatru Pinokio, udało się na pierwszą, polskojęzyczną płytę łodzian napisać teksty ukazujące przemijanie w sposób bardzo zmysłowy. Niczym Zbigniew Rybczyński w oskarowym „Tangu” Dworakowski przedstawia pamięć zawartą w miejscach i przedmiotach. To dzięki nim nawiązujemy relację z dawnymi mieszkańcami „naszych” mieszkań:
W ich przestronnych pokojach grzać się będziesz paląc w ich piecach
W ich pięknych żyrandolach będzie światło twoje się tlić
Na ich drewnianych podłogach usłyszysz ich kroki
O ich radościach i trwogach zawiasy trzeszczeć będą ci
Podobnie oniryczny, w jeszcze większym stopniu oparty na niedopowiedzeniach, jest obraz domu z płyty „Kaskady” Normal Echo. Trzecia płyta Dawida Szczęsnego, znanego wcześniej z duetu Niwea, przyniosła zestaw oszczędnych piosenek, sytuujących się między sytnh-popem i ambientem. Opowiadają one o wyobcowaniu oraz niepewności pośród tego, co teoretycznie najbliższe. Ponoć nagrania na tę płytę odbywały się nocami w różnych mieszkaniach. Jeśli miałbym ująć atmosferę tego albumu jednym słowem, powiedziałbym, że jest o niezadomowieniu. Powracającym motywem jest tutaj wyglądanie przez okno – w świat, gdzie „wszystko jest w obcym języku”. Nie wiem jednak, czy jeszcze większej obcości bohater „Kaskad” nie odnajduje w sobie samym. Intensywnie odczuwa i eksponuje własną odrębność. Pod względem dyscypliny stylu jak i tematyki, Szczęsny momentami może przypominać Mirona Białoszewskiego. Mówiąc o codziennej przestrzeni, potrafi bowiem kreować świat oparty o konkret, ale odrealniony, budować atmosferę kosmiczną i klaustrofobiczną jednocześnie:
Już wiem
Jak się poruszać u ciebie
W powtórzonych kształtach zatrzeć każdy ślad
Dom się zbliża ciężko oknami w noc
Dom idzie na mnie oknami w noc
Na „Złotym krążku” Muzyki Końca Lata jest kilka domów. W piosence „Chory” pojawia się ten wyobrażony, wymarzony, a jednocześnie ukazany w sposób celowo naiwny. Bartosz Chmielewski stworzył euforyczny hymn na temat planowania codzienności, pokazał emocje zakochanych ludzi, którym nawet największy banał wydaje się niesłychanie poetycki, stąd marzenia o tym, by „mieć samochód i rosół co niedzielę”. W jakimś sensie ten utwór mówi także o wejściu w gotowy scenariusz, pokazuje zakładanie rodziny jako realizację określonego pakietu zachowań i gestów, pozornie wyzwalającą moc wcielania stereotypu. Inaczej sytuacja wygląda w „Świątecznym”, piosence opisującej obchodzenie Bożego Narodzenia. „Choć kolęd już nie śpiewa nikt i na Pasterkę nikt nie bieży”, wśród ludzi zasiadających przy wigilijnym stole panuje atmosfera autentycznej bliskości, którą w jakiś sposób udało się pokazać, omijając wyeksploatowane rodzinne klisze. „Chocholi” ukazuje męczącą tymczasowość po przeprowadzce, frustrujące próby oswojenia nowej przestrzeni, którą na razie ciężko nazywać domem. Kończące album „Stare zaklęcie” to poruszający opis niepokoju, który pojawia się przed snem, mimo obecności ukochanej osoby i wyczuwanej z nią więzi. Ten nieokreślony lęk chciałoby odpędzić się modlitwą, która stała się elementem dawno minionej baśni. Chmielewski pisze o nostalgii za religią, a jednocześnie o tworzeniu relacji na swoich, niezwiązanych już z nią zasadach.
Na dwóch tegorocznych płytach temat domu został szczególnie wyeksponowany. „Kawalerkę” Bitaminy i „Mój dom” Korteza (chyba największej gwiazdy w tym towarzystwie) łączy nie tylko pomysł na okładkę. Obie wykorzystują zdjęca sugerujące dzielenie się czymś szczególnie osobistym, zacierającym granicę między tym, co prywatne, a tym, co artystyczne. Sygnalizują też chęć opisania relacji łączących podmiot liryczny z określonym miejscem. W przypadku Bitaminy to mieszkanie wokalisty Mateusza Dopieralskiego. Kawalerka jest domem, a jednocześnie etapem życia pomiędzy młodością a dojrzałością – czasem niezależności i połączonej z nią swobody, opisywanej z celową nieporadnością, która sprawia, że album jest autentycznie zabawny.
Dopieralski opisuje intensywne imprezy z perspektywy kogoś powoli zyskującego status gwiazdy, a po chwili pokazuje komizm bycia dorosłym dzieckiem, któremu mama pomaga przy praniu. Trudno znaleźć w Polsce płytę, która w tak bezpretensjonalny, swobodny sposób pokazywałaby funkcjonowanie rodziny. Mamy tu i urocze tłumaczenia tacie sposobu funkcjonowania internetu, i pojawianie się u rodziców po papierosy, gdy ich zabraknie. W sporym przeboju, jakim okazał się „Dom”, Dopieralski wyśpiewuje pełne patosu, hurraoptymistyczne wyznanie, cudowny plan wspólnej przyszłości („odwiozę do szkoły każde z naszych dwudziestu pięciu dzieci i mowy nie ma, żebyś musiała wstać”). W dalszej części utworu nagle pojawia się jednak fragment sugerujący, że cały ten hymn o miłości jest próbą sprostania oczekiwaniom rodziny, która chciałaby dobrej dziewczyny dla zbyt długo dorastającego chłopaka. Najlepiej potrafiącej lepić pierogi.
Na „Kawalerce” niezwykle cenna jest liryczna różnorodność nastrojów oraz perspektyw. Tej wartości niestety brakuje na albumie Korteza „Mój dom”. Łukasz Federkiewicz, współpracując z różnymi autorami tekstów, odpowiedzialną za sukces płyty „Bumerang” Agatą Trafalską, liderem Bitaminy, Mateuszem Dopieralskim czy Romanem Szczepankiem, stworzył spójny krążek, stanowiący opowieść o rozpadzie związku. Trudno jednak pozbyć się wrażenia, że brakuje w nim stopniowania emocji. Wbrew często przesadnej krytyce, Kortez nie serwuje tanich prawd życiowych. Dzieli się doświadczeniami, czasem w sposób naprawdę poruszający. Niestety problem z „Moim domem” polega na tym, że każda piosenka chce na tej płycie być punktem kulminacyjnym. Ułożone w ciąg wzajemnie sobie przeszkadzają, szczególnie że opierają się na podobnych rozwiązaniach muzycznych i tekstowych. W ten sposób dramat staje się melodramatyczny, co szczególnie dobrze widać w „Filmie przed snem”, w którym egzaltowany refren psuje przekonujący opis marzenia o domowej zwyczajności.
Kortez z „Moim domem” świetnie poczynał sobie w 2017 roku zarówno na listach przebojów (choćby na tej najbardziej kanonicznej, Trójkowej), jak i w zestawieniach sprzedaży. To jeden z największych wygranych ostatnich 12 miesięcy. Skąd właściwie ten zwrot ku prywatności a wręcz intymności? Czemu polscy artyści zechcieli nagle o takich sprawach pisać, a publiczność – patrząc na przyjęcie płyt Korteza, Pablopavo czy Bitaminy – to najwyraźniej kupuje? Jest jeszcze jedno wyjaśnienie. W artykule dla serwisu Jagielloński24.pl Bogusław Wajzer, pisząc o fenomenie popularności serialu „Stranger Things”, trafnie określił cechę współczesnej wrażliwości estetycznej: „Gust nasz jest więc gustem tak bardzo przewrotnym, że własna przewrotność już mu się nudzi, i tak ostentacyjnie manierystycznym, że dosyć już ma tego zmanierowania i z ufnością zwraca się wreszcie ku temu, co jasne, proste i przyjemne”. Piosenki o domu, choć często niejasne, nieproste i wywołujące także sporo negatywnych emocji dobrze oddają atmosferę czasu nostalgicznej tęsknoty za naturalnością.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).