Istnieje pewien stereotypowy pogląd, chętnie powtarzany przez krytyków prawicowych lub „wyklętych”, wedle którego środowisko artystyczne w Polsce jest niewolniczo przywiązane do różnego typu teorii lewicowych. W praktyce jednak tej lewicowości w sztuce polskiej nie ma aż tak dużo, a obserwując środowiskowe dyskusje, można się nawet zdziwić tym, jak bardzo nasz deklaratywny liberalizm podszyty jest konserwatyzmem. Weźmy przypadek Zofii Krawiec lansującej nad Wisłą idee selfie-feminizmu, która na łamach magazynu „Szum” została skrytykowana za robienie czegoś, co – cytuję – „przypomina soft-porno”. Co ciekawe, zarzut ten został wystosowany przez inną feministkę, Agatę Pyzik, tęskniącą za dawnym, PRAWDZIWYM feminizmem radykalnym. Jej krytyka selfie-feminizmu spotkała się z niezwykłą aprobatą, która wprawiła mnie w dyskomfort. „Nareszcie ktoś rozprawił się z tą hucpą” – usłyszałam ostatnio od swojego kolegi i wtedy w głowie zapaliła mi się czerwona lampka. A więc to tak, znów rozprawiliśmy się z kolejną kobiecą hucpą? Który to już raz w historii polskiej sztuki?
Przyjaźni moc
Artystki: Cipedrapskuad (Dominika Olszowy, Maria Toboła), Grupa Sędzia Główny (Aleksandra Kubiak, Karolina Wiktor), Threesome (Karolina Dryps, Lonia Kaniuk, Karolina Mełnicka), Virgin$ deLuxe Edition (Ada Karczmarczyk, Aneta Ptak-Rufino). Kuratorka: Tomek Pawłowski. Lokal_30, do 29 kwietnia 2017
Żeby tego było mało, dyskusjom o złych feministkach towarzyszyły ostatnio spory o złych, lub też biednych, dyrektorach instytucji. Ci jednak, nawet jeśli organizują w swoich galeriach wystawy o homofobicznym i seksistowskim przesłaniu, mogą liczyć na wsparcie. Weźmy takiego Piotra Bernatowicza, eks-dyrektora poznańskiej Galerii Arsenał, którego kadencja była dla mnie ciągnącym się przez trzy lata skandalem. Za wystawę „Strategie buntu”, na której znalazły się niesławne plakaty Wojciecha Korkucia powinien zostać usunięty ze swojego stanowiska – ale niestety takie rzeczy nie w tym kraju. W Polsce taka wystawa nie tylko może spokojnie zaistnieć, ale nawet i dostanie pozytywne recenzje, galeria za nią zostanie wyróżniona w rankingach (na Piotra Sarzyńskiego w „Polityce” zawsze można liczyć), a dyrektor galerii, w demokratycznym konkursie zostanie wybrany na drugą kadencję. Kiedy prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak zablokował nominację, zaraz odezwali się obrońcy demokratycznych procedur, którzy Jaśkowiaka za tak niedemokratyczne posunięcie skrytykowali (w tym takie tuzy jak artysta Jarosław Kozłowski i prezes polskiej sekcji AICA Andrzej Szczerski). Nie to, że ja jestem przeciwko demokratycznym procedurom, zastanawiam się po prostu, dlaczego w ramach tejże demokracji bronimy dyrektora zezwalającego na mowę nienawiści, a feministkom spuszczamy cięgi? Ot paradoks.
Ostatnio Joanna Krakowska na łamach „Dwutygodnika” napisała, że żyjemy w rzeczywistości, w której ofiary mylą się ludziom ze sprawcami. Jest to również rzeczywistość, w której sprawcy mylą się z ofiarami, a demokracja staje się pojęciem dziwnym i budzącym niepokój, ponieważ przestaje służyć dobremu. Żeby w tej rzeczywistości przetrwać, i się jej nie poddać, trzeba mieć dużo siły.
Siłę tę można czerpać z różnych źródeł, a jednym z nich może być przyjaźń, o czym przekonałam się tydzień temu na wystawie „Przyjaźni moc” w galerii Lokal_30. Wystawa, przygotowana przez młodego kuratora (a raczej, jak sam się przedstawia, kuratorkę) Tomka Pawłowskiego, trafiła na świetny moment i idealnie wpisuje się w ciąg ostatnich dyskusji o nowych zjawiskach feministycznych, wywołanych przez działania Zofii Krawiec, Zuzanny Bartoszek czy wystawę Natalii Sielewicz w MSN. W przeciwieństwie do „Ministerstwa spraw wewnetrznych”, na wystawie w Lokalu_30 zostajemy skonfrontowani z feminizmem całkowicie krajowym, ale po wyjściu z galerii można odnieść przyjemne wrażenie, że nie jest on wcale gorszy od tego, co robią koleżanki w LA, a wręcz przeciwnie – wydaje się dużo bardziej odstrzelony, wybuchowy, energetyczny i niesamowity. Aż chciałoby się krzyknąć – polskie kobiety górą! Gdyby nie fakt, że ich historie podszyte są również pesymistyczną nutą.
Wystawa „Przyjaźni moc” oparta jest na prostym, ale świetnym pomyśle: Tomek Pawłowski postanowił zestawić ze sobą trzy duety (i jeden tercet) artystek, które działały na przestrzeni ostatnich 15 lat. Są to więc dziewczyny z legendarnej już Grupy Sędzia Główny, poznańskie duety Virgin$ deLuxe Edition i Cipedrapskuad oraz szczecińska grupa Threesome, najmłodsza i najmniej znana. Każda z nich jest trochę inna, choć w zasadzie dzielący je przedział czasowy jest niewielki. Sędziny (Aleksandra Kubiak i Karolina Wiktor) znane są ze swoich radykalnych, body–artowych akcji, które z dzisiejszej perspektywy wydają się nieco oldschoolowe. Jednak w połączeniu z innymi, równie zwariowanymi artystkami, w ich działaniach można dostrzec coś, co mi samej wcześniej umykało – niezwykłą przekorność, humor i brawurę. W Lokalu_30 zobaczymy na przykład pudełka wykorzystane w akcji „Wypróbuj przyszłego magistra”, która była pracą dyplomową Sędzin. Gest wsadzenia samych siebie, niczym lalek Barbie, do utrzymanych w pastelowych kolorach opakowań, był jedną z wielu akcji, w których ironicznie podważały obowiązujący w Polsce system artystycznej produkcji. Potrafiły też śmiać się same z siebie, czego dowodzi inna praca pokazywana w Lokalu, czyli sesja „Artystki na głowie”, realizowana w ramach cyklu „Beznadziejników”.
Prawdziwym odkryciem wystawy jest dla mnie jednak duet Virgin$ deLuxe Edition, tworzony przez Anetę Ptak (obecnie Ptak-Rufino) oraz Adę Karczmarczyk. Wiedziałam co prawda, że taka grupa istniała, ale nigdy nie widziałam ich akcji – w internecie można znaleźć tylko urywek ich performansu w MSN z 2009 roku, z którego nie wynika zbyt wiele. Na wystawę w Lokalu_30 dziewczyny przygotowały 40-minutowy film, w którym opowiadają o swoich działaniach i jest to naprawdę mocna petarda. Zaczyna ją deklaracja artystek, które swoją sztukę postanowiły uprawiać w kontrze do akademickich standardów. W Poznaniu, na uczelni zdominowanej przez racjonalny konceptualizm, Virgin$ robią sztukę programowo złą, irracjonalną i wprawiającą w zażenowanie. Jako Marija Hysterija i Alexis Anorexis wcielają się w rolę tandetnych gwiazdek popu w rodzaju Dody Elektrody i próbują podbić polską scenę muzyczną koncertami, na których śpiewają z playbacku. Jest to czas triumfu programów w rodzaju Mam talent, więc i one decydują się na występ w takowym. Nawet udaje im się przejść do półfinału (Kuba Wojewódzki ocenia ich show jako: „tak złe, że aż dobre”), ale koniec końców zostają ocenzurowane przez TVN. W świecie sztuki też nie mają zbyt łatwo – ich performans w MSN-ie, który odbył się w ramach wystawy „Nie ma sorry”, zostaje przez krytykow oceniony jako „żenujący”. Trzeba jednak przyznać, że docenienie ich niezwykłego talentu mogło być trudne, ponieważ w MSN-ie dziewczyny zasłoniły sobie oczy i przeprowadziły show na ślepo, obijając się o widzów i ściany.
Duet Cipedrapskuad powstał niewiele później (Virgin$ działały w latach 2007–2010), bo w 2012, ale po pracach Dominiki Olszowy i Marii Toboły możemy poznać, że jesteśmy już w innej rzeczywistości. Cipedrapsquad to już nie gwiazdki przaśnego disco-polo, ale raperki, które prześmiewczo śpiewają: „Orzeł, orzeł, orzeł leci / orzeł robi polskie dzieci”. W tle ich wideo zrealizowanego na plenerze w Łupkach (nazwy przez artystki konsekwentnie przekręcanej na „Głupki”) pojawia się biało-czerwona flaga i orzeł; Polska, w której żyją artystki to kraj kibolski i nacjonalistyczny, więc i one na pytanie o siebie odpowiadają agresywną zaczepką. Która oczywiście jest niepozbawiona ironii i humoru, też – znamienne – sytuuje je w opozycji do poznańskiej uczelni, a później także warszawskiej ASP, z której zostają oficjalnie wyrzucone. Na wystawie możemy zobaczyć gablotę z artefaktami duetu, w tym z indeksami dziewczyn z akademii. Przy przedmiocie „Słowo, obraz, znak, znaczenie” widnieje u obu ocena 0 (słownie: Zero), która oznaczała koniec ich studenckiej kariery na uczelni. Ja z kolei zastanawiam się, jakie też znaczenia mogły być przekazywane na zajęciach o takim tytule? Być może zero jest najlepszą oceną, jaką można było dostać w ramach tego przedmiotu?
„Przyjaźni moc” to nie tylko wzruszająca konfrontacja z kobiecą odwagą, ale też ciekawy przegląd przemiany polityki seksualności w Polsce. Sędzia Główny wieje jeszcze swobodą obyczajową lat 90., modą na chodzenie bez stanika i naturalny wygląd, Virgin$ to już eksperymenty z silikonem i push-upy, a Cipedrapskuad – no cóż, kije baseballowe, fałszywe dolary i złote łańcuchy. Z kolei członkinie najmłodszego trio, występujące pod nazwą Threesome (czyli Trójkącik), określają się jako wyznawczynie feminizmu proseksualnego. A więc, proszę państwa, docieramy do tego strasznego porno, które w porządnych feministkach może budzić niesmak. W Karolinie Dryps, Lonii Kaniuk i Karolinie Mełnickiej nie budził, choć przyglądając się ich pracom pokazywanym na wystawie, w zasadzie trudno powiedzieć, żeby ociekały seksem. Zamiast z nagimi ciałami, jesteśmy skonfrontowani na przykład z celebrycką ścianką, opatrzoną w ozdobne napisy typu: latina, femdom, young, handjob. Seks jest tu więc rodzajem kreacji, komercyjnym produktem i hasztagiem, i jako taki przypomina mi trochę prace Amalii Ulman, która też lubi bawić się kapitalistycznymi kodami, dekonstruuje je, ale robi to na tyle dwuznacznie, że w zasadzie nie wiadomo, czy jest to krytyka, czy afirmacja współczesnego kapitalizmu.
Najbardziej wymownym komentarzem na temat obyczajowych realiów w Polsce są jednak historie tych grup. Na wystawie spotykamy się w końcu z duetami, które przestały istnieć, z różnych powodów. Bez przesady można powiedzieć, że historia Sędzin jest tragiczna – ich działalność została przerwana przez chorobę Karoliny Wiktor, która na skutek wylewu dostała afazji. Cipedrapskuad działały raptem dwa lata, w zasadzie dopiero się rozkręcały, by w momencie największej popularności ogłosić rozwiązanie zespołu. Jak same zadeklarowały, wyczerpał się im power. Przykra wydaje się też historia Virgin$ Deluxe, które po trzech latach praktykowania szaleństwa w czystej postaci stwierdziły, że pora wyporządnieć i odnaleźć bardziej właściwą ścieżkę życiową. Dla obu oznaczało to wejście w różne wspólnoty religijne. Aneta Ptak wkręciła się w grupy szamańskie i całkowicie zniknęła ze sztuki, Ada Karczmarczyk została katoliczką. Na prośbę Ptak cała dokumentacja działań duetu została wykasowana z sieci; dziewczyny zniszczyły nawet wszystkie kostiumy i artefakty z tego czasu. Decyzja o pokazaniu filmu w Lokalu_30 jest więc w ich przypadku czymś w rodzaju terapeutycznego coming outu po kilku latach autocenzury. Świetnie, że się na to zdobyły, choć uświadomienie sobie tych wszystkich faktów wprawia w przygnębienie. Bo czy w Polsce zawsze musi tak być, że kobiety się poddają, rezygnują ze swoich działań, dostosowują do ogólnie przyjętych norm, ba – znikają? Dlaczego same tak chętnie się cenzurują, także w imię walki o jakiś jedyny właściwy feminizm?
W swojej krytyce selfie-feminizmu Agata Pyzik pytała: „gdzie jest nowa sztuka feministyczna w Polsce?”, wyrażając tym samym tęsknotę do działań radykalnie krytycznych, które według niej byłyby właściwą odpowiedzią na dyskryminujące praktyki obecnego rządu i próby ograniczania praw kobiet. Selfie-feminizm, Sad Girl Theory oraz inne pomysły najmłodszego pokolenia feministek takie dla niej nie są. Ciekawa jestem, czy pokazane w Lokalu_30 grupy taką nowa sztuką feministyczną mogłyby być, czy też nie mają prawa do tego miana, bo epatują seksem, ciałem i w związku z tym przypominają porno. Jest to oczywiście pytanie retoryczne, ponieważ to, co oglądamy na wystawie „Przyjaźni moc” jest już przeszłością, melancholijną retro-opowieścią dla pokolenia obecnych trzydziestolatków. Zamknięta w gablocie i opatrzona hasztagiem #koniec sztuka wydaje się już niegroźna, możemy więc ją już dowartościowywać do woli. A co z tą naprawdę nową sztuką feministyczną w Polsce? Wielu na pewno także chciałoby ją zamknąć w gablotce za niepoprawność. Takie zjawiska jak selfie-feminizm nie są łatwe w ocenie, ale na litość boską, nie zamieniajmy się z tego powodu w pruderyjnych cenzorów, którym odsłonięty kawałek ciała od razu kojarzy sie z pornografią. „To nie jest prawdziwy feminizm, tylko jakiś post-, seks, porno” – ile razy słyszałam już ten zarzut wycelowany w działalność artystek. Podpowiem wam: dużo, i był to argument, który przez lata przemawiał do mnie samej. Jednak im dłużej obserwuję zmiany zachodzące w dzisiejszej Polsce, tym bardziej mam ochotę przestać go powielać. Mówicie, że w ramach feministycznej rewolucji nie chcecie się rozbierać? Ja w takim razie poproszę o więcej tego złego, pseudofeministycznego porno!
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).