Na rozmowę z PRO8L3M-em – klasycznym hip-hopowym duetem typu MC i producent – umawiam się w przededniu premiery ich debiutanckiej płyty zatytułowanej, a jakże, „PRO8L3M”. Trudno tu jednak pisać o typowym debiucie, skoro Oskar (MC) i Steez (producent i DJ) mają już na koncie epkę „C30-C90” i fantastycznie przyjęty mikstejp „Art Brut”, którym ugruntowali swoją pozycję w środowisku i nie tylko. „Art Brut” – muzycznie oparty na pętlach wyciętych z klasyki polskiego popu lat 80., od Aya RL do Zdzisławy Sośnickiej – entuzjastycznie przyjęto bowiem nie tylko na podwórkach, ale też w agencjach reklamowych. I tu, i tam wszyscy jak jeden mąż na zawołanie: „Stówa”, ryczeli: „Wydaję ją jakbym spluwał”.
Nic dziwnego, że ciśnienie przed premierą albumu było gigantyczne. Do tego stopnia, że chłopaki mogli odpuścić sobie typowe zabieganie o uwagę dziennikarzy, wysyłanie płyt promo, i tak dalej. Żeby posłuchać albumu na trzy tygodnie przed premierą musiałem umówić się ze Steezem w studiu nagraniowym i bazie operacyjnej PRO8L3M-u na Starym Żoliborzu w Warszawie. Gdy wracam 30 maja – album wejdzie do dystrybucji za dwa dni – zastaję zaimprowizowany magazyn i centrum sprzedaży wysyłkowej. W podpiwniczeniu pachnie kartonem, kurzem, kilka osób pakuje płyty w koperty, przykleja etykiety z adresami. Roboty jest od cholery, bo w pierwszym rzucie sprzedało się pięć tysięcy płyt CD – i to w ciemno, bo w tym momencie w sieci krążyły tylko dwa single. Trudno gadać w takich warunkach, więc chłopaki proponują, żebyśmy przenieśli się w inne miejsce. Nie mogę uwierzyć w swoje szczęście, gdy po krótkim spacerze siadamy na… burozielonej osiedlowej ławce. To mój pierwszy wywiad z zespołem hip-hopowym i nie mogłem sobie wymarzyć lepszej miejscówki niż osiedlowa ławka!
Miejscówka może i mało oryginalna – od razu przypomina mi się tytuł wybity na kasecie RHX Składu, w którym debiutowali Fisz i Emade, „Opowieści z podwórkowej ławki” – ale rozmowa z chłopakami dość często przybiera nieoczekiwany kierunek. Bo kto by się spodziewał, że przez dłuższą chwilę będziemy rozmawiać o… kryptografii i wpływie na nią komputerów kwantowych. Albo o wartości bitcoina, wirtualnej waluty opartej na sieci peer-to-peer. „Słyszeliście, że twórca bitcoinów zapadł się pod ziemię?” – pyta Steez. Gdyby ktoś akurat przechodził w tym momencie, pomyślałby, że kręcimy „Sondę”…
W tym świetle wybór „2040” – mrocznej, cyberpunkowej antyutopii – na pierwszego singla staje się zupełnie jasny. To obraz świata, który trafił szóstkę w odwróconego totolotka i w wyniku niepomyślnego losowania wygrał rejs w czarną dziurę. W ofercie wycieczek fakultatywnych: klęska ekologiczna, koniec prywatności, kryzys demokracji (tu zilustrowany niepokojącym „Chciałeś, to masz – nawet jak byłeś przeciwko”), utrata zdolności społecznych („Chciałeś, to masz – drona za ziomka”). Właściwie „2040” to satyra w duchu brytyjskiego „Czarnego lustra” – wyolbrzymione do przesady zjawiska straszą albo bawią, często wszystko naraz. Dla przykładu chłopaki wieszczą, że w 2040 Warszawa wciąż będzie stała w korkach („Po prostu nienawidzę korków, w ogóle nie uczestniczę w życiu miasta w godzinach szczytu” – rozkręca się Oskar. „Nie ma mnie w ogóle, robię wtedy inny rzeczy. Na przykład biegam... no może nie, bo tak ogólnie nie biegam. Ale jakbym biegał, to bym biegał wtedy. W ogóle korki są demoralizujące, ludzie w samochodach tracą przynajmniej kilkanaście procent swojej fajności. Z roku na rok jest zresztą coraz gorzej. Za kilka lat jak będziesz wsiadał do samochodu, założysz ochraniacz na zęby, maskę. Mad Maks!”). Obaj mają świadomość gatunku literackiego, jaki uprawiają. Z prognozowaniem trzeba bowiem ostrożnie, inaczej kończy się jak nieszczęsny redaktor londyńskiego „Timesa”, który w 1894 roku stwierdził, że za 60 lat ulice jego miasta będą pokryte trzymetrową warstwą końskiego łajna… Stąd w „2040” sporo nie tylko apokaliptycznych przepowiedni, ale i czarnego humoru: „Nie ma prawie głodu, odkąd powstały te farmy na Saharze / Co będzie z ludźmi, którzy to szamali? Czas pokaże”.
Jeśli ktoś po singlu spodziewał się więcej podobnych podróży w przyszłość, po pierwszym przesłuchaniu płyty musiał poczuć się skonfundowany. PRO8L3M okazał się bowiem być najbardziej prestidigitatorskim zespołem hip-hopowym w Polsce – Oskar i Steez w ogóle nie czują się skrępowani oczekiwaniami wobec nich, żadne łańcuchy i kaftany im niestraszne. W końcu już sama rezygnacja z patentu „Art Brut” była odważnym posunięciem – i pewnie też koniecznym, bo w końcu kto by chciał dać się dookreślić jako „ci, co rapują na polskich przebojach” – ale żeby singiel z nowego albumu był kolejną zmyłką? Houdini by tego nie wymyślił…
O czym w takim razie jest „PRO8L3M”? Początkowo to właściwie więcej tego samego, więcej klasycznej hip-hopowej fantazji o dobrym życiu, tu w wersji gangsterskiej. Czyli: „Ostatnie piętro w centrum / Obrazy, pięć sejfów / W biznes klasie seks, prywatny jet / Na nadgarstku omegę, amg mercedes” („Prequel”). Poza fantami materialnymi w skład dobrego życia wchodzą jeszcze ekwilibrystyczny seks („Miałem zakwasy, aż brałem przez tydzień nurofen”) i inne drobne przyjemności, na przykład hazard.
Równocześnie już od samego początku coś z tymi fantazjami jest nie tak, obrazy luksusu zakłócają szumy z realu – można się więc poczuć, jakby oglądało się „Ojca chrzestnego” i „Świat według Kiepskich” naraz. Na przykład w „Prequelu” gość ma kobietę pachnącą perfumami Jimmy’ego Choo, ale kupuje wódkę w Carrefourze. W „VHS”, gdy dzwonią do niego dwie kochanki, ściemnia, że ma do załatwienia „ważną sprawinę”, choć tak naprawdę zabierał się za czyszczenie swoich butów. Ciekawe, co za gangster czyści sobie buty sam? Czy nie wygląda to tak, jakby wypadał z roli? Albo po co mu te wspomagacze – kto fantazjuje o tym, że w łóżku z dwiema pięknymi kobietami będzie mu potrzebne jeszcze „kilka błękitnych viagr”? Między rzeczywistością a fantazją iskrzy jednak najmocniej w „777moneymaker” – jednym z najlepszych momentów płyty.
„777” to pełna synergia między producentem a MC, a przy tym najlepszy dowód zaufania, jakim Steez obdarza Oskara. Bit jest szalenie przewiewny, to zaledwie kilka przestrzennych akordów i kilogramy ciszy między nimi. Oskar ujeżdża tę pustkę po mistrzowsku wypełniając ją osobowością i różnorodnym flow – raz wykrzykuje hasłowe slogany, by za moment zalać słuchacza potokiem słów, w którym przejawia się rapowe horror vacui. Kolejny patent: Steez wciska się z klawiszami w ciche końcówki wersów, a Oskar zjeżdża po nich w początki taktu. Równocześnie „777” to krwista opowieść o hazardzie – tu każdy wers pompuje adrenalinowy haj, jaki wiąże się z kolejnym zakładem i marzeniem o łatwej fortunie, która oczywiście nigdy nie przychodzi. „Mnie od zwycięstw dzielą centymetry zwykle” – fantazja reprodukuje się jak wirus żywiący się niespełnieniem.
U Oskara surowa obrazowość bierze się z doświadczenia – choć sam nie grał nałogowo, jego kumple już tak. Opowiada, jak jako młody dzieciak pojechał do Anglii, by pomóc znajomemu odpracować spory dług albo o gościu spod klatki, który długo i sumiennie tłumaczył mu pewny system na maszynę. „Niby wychwytujesz kombinacje układów prowadzących do zwycięstwa. Więc najpierw grasz nisko, a potem jak masz dwie cytryny czy dwie wiśnie, ciśniesz za wysoką stawkę, bo wiesz, że następnie wchodzi linia. Proste, że to tak nie działa (śmiech). Przecież nie możesz być «zaawansowanym graczem na maszynie» – zbudowano je tak, żeby nie dało się przewidzieć wyniku gry. Ale i tak oszukujesz się, bo mózg szuka wzorca. I to jest szczególnie niszczycielskie, gdy rojenia wydają się sprawdzać: «Chłopie widziałeś, weszło, to działa!»”. „Właściwie to najlepiej byłoby produkować maszyny” – dodaje Steez po brechtowsku.
Naturalnie to, co zajmuje chłopaków na „PRO8L3M-ie”, rozjazd między fantazją a realem, nie jest tematem szczególnie oryginalnym, w polskim hip-hopie doskonale ograł go już Pezet na „Muzyce poważnej” i „Muzyce rozrywkowej”. Jednak jego dylogia miała charakter dość klasycznego moralitetu – żyj fantazją, a zapłacisz za to odpowiednią cenę. Morał: dojrzałe pełne życie osiąga się tylko za pomocą rezygnacji z pragnienia. Teoretycznie PRO8L3M zdaje się podążać tą ścieżką, w „Outrze” bohater podsumowuje swoje życie następująco: „Wiem, co to dobro i musi boleć, że wiedziałem, a mimo to wybrałem przeciwną stronę”. „K-Pax” – absolutnie kluczowy moment płyty – to z kolei świadectwo nawrócenia, którego początek wziął się z pytania o sens życia: „Czemu ta fura jest fajna?”. I gdy już wydaje się, że jesteśmy świadkami przemiany w całkiem przyzwoitego członka społeczeństwa („Rzucam dziś goudę, skruszam w pył porcję, puszczam w dym piątkę”), wydarza się coś niezwykłego. Kojarzycie te wszystkie momenty, w których chcielibyście zrobić coś przeciwko sobie, ale nie starczyło wam determinacji? To mógł być napad na bank, wysłanie wrednego listu do szefa, zagadnięcie do dziewczyny, włamanie się nocą do zoo i wskoczenie do klatki lwa? Otóż pod koniec „K-Pax” bohater chrzani głos, który przeszkadza w tym wszystkim. Kolejne na płycie „Molly” – złodziejska fantazja w UltraHD przywodząca na myśl „Spring Breakers” Harmony’ego Korine’a – świadczy o tym, że z tym wyborem czuje się całkiem dobrze, choć oczywiście w końcu płaci za niego słono.
Steez: „Są jakieś dziecięce fantazje, marzenia, które łączą ludzi słuchających ulicznego rapu. Ale potem człowiek dorasta i patrzy na niektóre z tych rzeczy i myśli «basta». Inni fascynują się tym po grób – ta płyta jest o nich”. Oskar: „Ta płyta to nie ostrzeżenie; ma z niej przebijać blask takiego życia, jego fajność. Ostatecznie każdy czegoś żałuje pod koniec życia”.
Każda fantazja jest wsobna, solipsystyczna – no chyba, że ktoś naprawdę marzy o końcu głodu, ubóstwa, wojny. Bohater z „PRO8L3M-u” raczej nie ma takich pragnień – ma za to nienasycony apetyt na wrażenia i dobra materialne. Klasyczne ekonomiczne prawo użyteczności krańcowej w ogóle się do niego nie stosuje – każdy kolejny dolar ma dla niego dokładnie taką samą wartość. Ale nawet ktoś taki nie jest w stanie uchronić się przed realem: geopolityką i ryzykiem z nią związanym. To dlatego pod koniec albumu PRO8L3M zmieniają optykę z gangsterskiej na polityczną i futurologiczną. Wraz z „TATP” – nazwa pochodzi od materiału wybuchowego – rzeczywistość wjeżdża brutalnie, z hukiem i chaosem zamachu bombowego urządzonego w Warszawie przez zradykalizowanego islamskiego terrorystę, który wysadza się przy wejściu do „trzeciej nitki metra”. (To sprawia, że trudno uznać wizję Oskara za jednoznacznie kasandryczną, w końcu trzecia nitka miałaby powstać już w 2040 roku).
Wbrew pozorom nie jest to jednak podszyte ksenofobią biadolenie nad islamizacją Europy. Terrorysta jest nie jednowymiarowy („Życie to nagminne koszmary/ A niewinne ofiary to szczeble na drabinie wiary”), a sam zamach jest kulminacją procesów uruchomionych wcześniej przez dwie inne postaci, w które wciela się Oskar: wysoko postawionego polityka i żołnierza wysłanego gdzieś w „pakistańskie szambo”. Nie ma tu większej ani mniejszej winy – w ogóle nie ma tu języka grzechu i moralności, „TATP” to mapa powiązań między PRO8L3M, „PRO8L3M”,
RHW Records 2016terrorem i polityką Zachodu. Steez: „Problem terroryzmu – poważny – jest rozpatrywany bardzo jednostronnie przez media i przywódców politycznych («Islamiści się wysadzają»). Czasami staje się wręcz pretekstem do kontynuowania działań, które w jakiś sposób wyzwoliły terroryzm. To bardzo zawiła sytuacja, bo po tamtej stronie też pojawiają się ludzie, którzy czerpią z tego korzyści. Organizują zamachy, ale nie są ideowcami. Właściwie po każdej stronie masz cwaniaków, którzy szukają korzyści politycznych, materialnych”. Z drugiej strony, jak we wszystkich zaangażowanych piosenkach, siła „TATP” nie tkwi w przekazywanej wiedzy, a w formie. Potrojenie perspektywy to ćwiczenie z niejednoznaczności, dość rzadkie w ulicznym hip-hopie.
Bo wbrew reputacji „hipsterskiego zespołu hip-hopowego”, którą Oskar i Steez zdobyli po wydaniu „Art Brut”, PRO8L3M to zespół do szpiku uliczny. Brud, szorstkość, nieokrzesanie to u nich nie kwestia decyzji dotyczącej estetyki, jak u Synów, ale coś niepoddającego się wyborowi – wynik skumulowanych doświadczeń i osadzenia w środowisku. Oskar mówi: „Nigdy nie zakładaliśmy, że będziemy robić uliczny rap. To dzieje się samo, wynika z korzeni – z tego, kim byłem i jestem. Poza tym zawsze jaraliśmy się ciężkimi bitami, mocnym basem. Słuchaliśmy Mobb Deep, a nie A Tribe Called Quest”. Publiczność na ich koncertach też jest raczej niehipsterska. Ich ubiegłoroczny koncert w Łodzi pamiętam nie tylko ze względu na to, że Oskar wystąpił o kulach – ponieważ skakał na jednej nodze, dorobił się zapalenia achillesów – ale też ze względu na publiczność, składającą się między innymi z chłopaków o grubych karkach mówiących do siebie „mordeczko” całkowicie nieironicznie i dziewczyny z monobrwiami. Jako trzydziestolatek w swetrze czułem się tam trochę nie na miejscu, ale też bez przesady. W końcu jaraliśmy się tą samą muzyką. Ostatni raz tak mocno wejść w jakiś zespół hip-hopowy – bez śmieszków i dystansu – zdarzyło mi się jeszcze w liceum, gdy kupiłem „Skandal” na kasecie.
PS: Oskar, gdy się ze mną żegna, mówi: „Nara, mordeczko”. Rany!