To historia, która idealnie nadaje się na scenariusz filmowy kina akcji z hollywoodzkim budżetem. Jest w niej wszystko, co niezbędne – śmierć, miłość, tajemnica i wielowymiarowi, pełnokrwiści bohaterowie. Nim zginą, uda się im ukryć bezcenne dokumenty. Będą jak list w butelce rzucony przez rozbitków w morze. Z tą różnicą, że wiadomość nie dotyczy losów kilku ludzi, lecz całego narodu. List z piekła był o włos od zniszczenia. Udaje się go wydostać w ostatniej chwili, ale części informacji do dziś brakuje.
Pierwsze kadry mogłyby być takie: grupka mężczyzn pochyla się nad ziemią w miejscu, które kiedyś było ulicą gęsto zabudowaną domami różnej wysokości. Teraz zmieniło się w jednolite rumowisko – monotonny, księżycowy krajobraz, gdzie z trudem można odnaleźć nawet ślady po dawnych domach. „Łopaty wyrzucają jeden decymetr ziemi po drugim. Stoimy (...) – relacjonuje jeden z nich, Michał Borwicz. – Wulf, Blumental, Wasser i ja, patrzymy na siebie, i tylko we wzroku odgadujemy wzajemnie te same myśli: czy w ogóle...? Nagle łopata napotyka na coś twardego. Po pewnym czasie ukazuje się pierwsza metalowa skrzynka. Potem już warstwami – osiem. W drugiej komorze – dwie dalsze....”.
Moment ich wydobywania uwieczniła już na żywo kamera. Stał się częścią długometrażowego filmu dokumentalnego, który kręcił właśnie w okolicy polsko-izraelski scenarzysta Natan Gross. Film nosi tytuł „My, którzy przeżyliśmy” („Mir, lebngeblibene”, 1948), powstawał dwa lata i pokazuje pierwsze próby odbudowy żydowskiego świata po wojnie.
Miejsce akcji: Warszawa, ulica Nowolipki 68, jeszcze niedawno teren getta, w którym latem 1941 roku stłoczono 460 tysięcy Żydów – mieszkańców polskiej stolicy i przyjezdnych. 90 tys. zmarło z głodu i chorób. Rok później 300 tysięcy wywieziono do obozów zagłady, kolejnych 30 tysięcy zginęło w następnej akcji deportacyjnej w styczniu 1943 r. oraz w kwietniowym powstaniu.
***
To, co odkryto w dzień, 18 września 1946 roku, zakopywano nocą. Dwóch chłopców – dziewiętnastoletni Dawid Graber i osiemnastoletni Nachum Grzywacz, wraz ze swym byłym nauczycielem, Izraelem Lichtensztajnem, pakowało do późna dokumenty do metalowych pudeł. Obwiązali je sznurkiem i schowali pod podłogą piwnicy w budynku żydowskiej świeckiej szkoły podstawowej imienia Bera Borochowa – bohatera Poalej Syjon-Lewicy (Żydowska Socjaldemokratyczna Partia Robotnicza Robotnicy Syjonu). Był 3 sierpnia, powietrze nagrzane i parne po całodniowym upale. Kilka dni wcześniej wiedziano już, że w getcie szykuje się coś złego. Zapadła decyzja, by ukryć bezcenne zbiory. Pojemniki o wymiarach 50 x 30 x 15 centymetrów nadawały się do tego doskonale. Jak je pozyskano, jak trafiły za mury getta – nie wiadomo. Gdy jeden za drugim, wypełnione materiałami, znikały pod podłogą, było za to już jasne, że obawy się potwierdziły. Niemcy rozpoczęli masowe wysiedlenia mieszkańców dzielnicy zamkniętej, co nazywali eufemistycznie „wielką akcją likwidacyjną”. Wysiedleni wsiadali do wagonów na wielkim placu przeładunkowym; pociągi oddalały się w kierunku Treblinki. Chłopcy, ukrywający się w szkole na Nowolipkach 68, spieszyli się. Każdy z nich, idąc za śladem Lichtensztajna, umieścił w pudle swój testament.
Izrael Lichtensztajn: „Materiał jest dobrze schowany. Oby się tylko zachował, a wtedy będzie to najpiękniejsze i najlepsze, czego dokonaliśmy w obecnych, okrutnych czasach. (...) Nie chcę podziękowań, żadnych pomników, żadnych pieśni pochwalnych, chcę jedynie, by wspomniano o mnie, by moi bracia i siostry w Izraelu wiedzieli, gdzie się podziały moje szczątki. Chcę, by wspomniano o mojej żonie, Geli Seksztajn, zdolnej artystce malarce, której dziesiątki prac nie zostały wystawione, nie ujrzały światła dziennego. (...) Chcę, by wspomniano o mojej córeczce. Margolit ma dzisiaj 20 miesięcy. Opanowała doskonale żydowską mowę, mówi czystym jidysz. Już mając 9 miesięcy, sprawnie mówiła w tym języku. Jej inteligencję można porównać z inteligencją trzy- lub czteroletnich dzieci. (...) Nie żal mi mego życia ani życia mojej żony. Szkoda mi tylko tej małej, zdolnej dziewczynki. Ona też jest warta wspomnienia”.
Dawid Graber: „To, czego nie można było wykrzyczeć przed światem, zakopaliśmy w ziemi (...). Chciałbym dożyć momentu, kiedy będzie można wykopać ten wielki skarb i poznać. Niech świat się dowie, niech się cieszą ci, którzy nie musieli przez to przechodzić. My jak weterani. Nie chcemy medali na piersi. Bylibyśmy dziadkami, jak z Mickiewicza, którzy opowiadają dzieciom i wnukom historie zwycięstw. Raczej jednak nie dożyjemy tego momentu (...). Niech ten skarb dostanie się w dobre ręce, niech dożyje lepszych czasów, niech zaalarmuje świat o tym, co się stało w XX wieku (...). Teraz możemy umrzeć. Wykonaliśmy naszą misję.... Niech oceni nas historia”.
Nachum Grzywacz: „Nie znam mego losu. Nie wiem, czy będę mógł wam opowiedzieć, co stało się dalej. Pamiętajcie, nazywam się Nachum Grzywacz” (podkreśli ostatnie zdanie).
Obaj zginą jeszcze tego samego lata. Izrael Lichtensztajn – w kwietniu 1943 roku, w pierwszych dniach powstania w getcie. Wiedzę o miejscu ukrycia skarbu zabiorą ze sobą.
***
Skarb ukryty w skrzyniach to nie pieniądze ani kosztowności, tylko dziesiątki stron dokumentów. Relacje o życiu Żydów w polskich miastach i miasteczkach pod hitlerowską okupacją, ale również egzemplarze podziemnej prasy, dokumentów, rysunków, biletów tramwajowych, plakatów teatralnych, zaproszeń, bonów na żywność, kart pocztowych, menu działających w getcie restauracji. Wiele tysięcy zapisanych, zarysowanych stron.
Gromadziło je – i będzie gromadzić nadal, gdy skrzynie znikną już w schowku – łącznie kilkadziesiąt osób. Jednak wszystko zaczęło się od jednego człowieka.
***
Nazywa się Emanuel Ringelblum. Jest historykiem, zajmującym się głównie dziejami Żydów w Warszawie – osadnictwu żydowskiemu w tym mieście poświęcił swój doktorat, choć sam przyjechał do stolicy na studia z Galicji – urodził się w Buczaczu, szkołę kończył w Nowym Sączu. Związał się z Żydowskim Instytutem Naukowym, polityczne sympatie ma lewicowe, należy do Poalej Syjon-Lewicy, działa też w Joincie, amerykańskiej instytucji dobroczynnej.
„Wysoki, smukły blondyn o oczach lekko marzycielskich” – przedstawia go historyk, Artur Eisenbach. Zapalony komunista – według Marka Edelmana „komunistyczny działacz na żydowskim terenie”. Poza tym – człowiek jak każdy inny, z zaletami, wadami i słabostkami. Nim stał się zaangażowanym działaczem i obiecującym historykiem, w pierwszych latach mieszkania w stolicy z trudem wiązał koniec z końcem i był zmuszony nieustannie dorabiać sobie przekładami z polskiego na jidysz i udzielaniem lekcji – między innymi w prywatnym gimnazjum dla żydowskich dziewcząt Jehudija. Hanna Hirschaut, jedna z jego byłych uczennic, zapamięta go z tamtego okresu jako lubianego, ale nieśmiałego nauczyciela. „Niezły historyk, ale głupi człowiek – to był taki pan od końskich dowcipów – powie o nim Adina Blady-Szwajgier, inna była uczennica. – Ciężkie, głupie, ordynarne dowcipy – to była jego specjalność. Jak żartował z dziewczyny, to było to, delikatnie mówiąc, niesmaczne”. Na pewno był za to troskliwym ojcem małego Uriela, owocu małżeństwa z Judytą Herman. „Kiedy chcieliśmy oderwać jego uwagę od zbliżającego się sprawdzianu, pytaliśmy, jak sobie radzi jego mały Uri – wspomina Hanna Hirschaut. – Wtedy uśmiech rozświetlał mu twarz i zaczynał zachwycać się tym, jaki Uri jest bystry i jak szybko się uczy”.
Emanuel Ringelblum„Zawsze bardzo się śpieszył, nasze nieliczne rozmowy toczyły się cicho, były zwięzłe i bardzo rzeczowe – to Ringelblum już w czasach getta, we wspomnieniu Marcelego Reich-Ranickiego. – (...) Stale widzę go przed sobą, Emanuela Ringelbluma, milkliwego intelektualistę”.
Gdy w 1934 roku spotkany na ulicy znajomy powie Ringelblumowi, że przygotowuje się do wyjazdu z Polski, i zacznie go namawiać, by zrobił to samo, ten roześmieje się: „Polscy Żydzi mają przed sobą przyszłość!”.
Informacja o zbliżającej się wojnie zastaje go za granicą, na XXI Kongresie Syjonistycznym w Genewie, gdzie pojechał wraz z delegacją Żydów z Polski. Trochę uczestniczy w obradach, trochę odpoczywa, oglądając dramaty Wilhelma Tella i myszkując po antykwariatach. Gdy przychodzi informacja o niemiecko-sowieckim pakcie o nieagresji, przekonuje pozostałych, by natychmiast wracać do kraju. Dociera do Warszawy w pierwszych dniach września. Po kapitulacji miasta, stopniowo, z każdym dniem, zaczynają pojawiać się rozporządzenia wymierzone w jego żydowskich mieszkańców. „Każdy dzień przynosił nowe restrykcje wobec Żydów. (...) Ludzie bali się wówczas pisać, gdyż spodziewali się rewizji. Z czasem uspokoiło się. (...) Niemców nie obchodziło, co Żyd robi w domu. Więc Żyd wziął się właśnie do pisania. Pisali wszyscy: dziennikarze, literaci, nauczyciele, działacze społeczni, młodzież, nawet dzieci”.
Pisze też Ringelblum. Odnotuje, że 12 października, w dniu najważniejszego żydowskiego święta, Jom Kippur, Niemcy poinformowali Żydów, że w ciągu dwóch tygodni muszą przenieść się do specjalnie utworzonej dla nich dzielnicy. Groźba spełnia się z dwutygodniowym opóźnieniem. W połowie listopada getto zostaje zamknięte.
Ringelblum w dzienniku: „Wszystko, czego się w ciągu dnia nasłuchałem, zapisywałem wieczorem i zaopatrywałem w uwagi. Z tych codziennych notatek zebrała się z czasem pokaźna książka o stu gęsto zapisanych kartkach, które są odzwierciedleniem tamtego okresu”.
Wkrótce zdaje sobie sprawę, że sam nie da rady udokumentować i zapisać wszystkiego. Postanawia zaangażować do pomocy także inne osoby. Tak powstaje grupa Oneg Szabat.
***
Grupa tworzy się stopniowo, zaczyna działać od 26 listopada 1940 roku, gdy zamykają się mury getta. Cztery dni wcześniej w mieszkaniu Ringelbluma przy ulicy Leszno 18 odbywa się pierwsze, inauguracyjne zebranie. Składa się z dziesiątek dorywczych współpracowników. Są wśród nich nauczyciele, dziennikarze, pisarze, naukowcy, rabini. Najbliższy, najbardziej wtajemniczony krąg – kilkunastu twórców stale dostarczających materiały do archiwum – spotyka się zwyczajowo w soboty, z okazji szabasowego święta, stąd nazwa organizacji. Oneg Szabat oznacza Radość Soboty. Zarazem kryptonim, bo działalność jest tajna. Za miejsce spotkań służą biura Żydowskiej Samopomocy Społecznej w gmachu Głównej Biblioteki Judaistycznej na ulicy Tłomackie. Funkcjonują na zasadzie towarzystwa naukowego. Ich celem jest zebranie możliwie najpełniejszej dokumentacji o życiu polskich Żydów pod okupacją. Prace planują szczegółowo na kolegiach redakcyjnych, przygotowują listy tematów dla współpracowników, opracowują ankiety, rozdają zadania. By nic nie przepadło, sporządzają odpisy, najważniejsze dokumenty kopiując w kilku egzemplarzach. Kiedyś – planują – na tej bazie powstanie dzieło „Dwa i pół roku wojny”, liczące dwa tysiące stron.
Konserwacja dokumentów Archiwum Ringelbluma / ŻIH
Ringelblum: „Nasi stali współpracownicy, w liczbie kilkudziesięciu, w przytłaczającej większości byli inteligentami wywodzącymi się z ludu. Przeważnie byli to członkowie partii proletariackich. Umyślnie nie przyciągnęliśmy do naszej pracy zawodowych dziennikarzy; nie chcieliśmy bowiem, aby naszej działalności został nadany jakiś ogólny schemat. Pragnęliśmy, aby wydarzenia w każdym miasteczku, przeżycia każdego Żyda – a przecież każdy Żyd w czasie tej wojny jest odrębnym, indywidualnym światem – zostały oddane w jak najprostszy sposób, jak najwierniej. Każde zbędne słowo, każde literackie koloryzowanie lub upiększanie raziło, wywołując zgrzyt i niesmak”.
Po części z nich nie zostanie nawet ślad. Po niektórych – tylko imię lub imię i nazwisko. Poza najbliższymi, o których trochę więcej wiadomo. Autorzy hollywoodzkiego filmu o Archiwum, gdyby takowy powstał, pewnie ograniczyliby się właśnie do nich. Hersz Wasser – ekonomista, uciekinier z Łodzi, najbliższy współpracownik Ringelbluma, pełniący funkcję sekretarza, Eliasz Gutkowski – także łodzianin, nauczyciel, drugi sekretarz, pomagający głównie w pracach archiwalnych i organizacyjnych, syn rabina, zaprzyjaźniony z Icchakiem Cukiermanem, późniejszym zastępcą komendanta ŻOB i jednym z przywódców powstania w getcie, Menachem Mendel Kon – przed wojną bogaty kupiec z Ostrołęki, skarbnik Archiwum i jeden z jego głównych darczyńców, Szmuel Winter – też syn rabina, przybyły do Warszawy z prowincji, wyróżniający się wyglądem – bardzo wysoki, z szerokimi, wygiętymi w łuk plecami. Wśród stałych współpracowników zwróćmy jeszcze uwagę na Rachelę Auerbach – działaczkę społeczną, pisarkę, krytyczkę i dziennikarkę, tworzącą w dwóch językach: polskim i jidysz.
Oneg Szabat pełni równolegle inną funkcję: jest centrum informacyjnym żydowskiego podziemia, współpracującym z Żydowską Organizacją Bojową oraz polskim Państwem Podziemnym, wysyłającym za granicę informacje o eksterminacji Żydów i ostrzegającym pozostałych, że grozi im zagłada.
Utrzymanie środków ostrożności jest w takiej sytuacji tym bardziej istotne. Materiały gromadzone są zapewne w wielu miejscach. Dlatego, gdy w lipcu 1942 roku, wśród pogłosek o tym, że Niemcy coś szykują, zapada decyzja o ukryciu archiwum, o miejscu, do którego trafią dokumenty, wie tylko trójka osób – Ringelblum, Hersz Wasser i Izrael Lichtensztajn, ukrywający skrzynie pod podłogą. Oraz dwaj chłopcy – pomagierzy. Szkoły Bera Borochowa nie wybrano do tego celu przypadkowo. Wielu nauczycieli – współpracowników Oneg Szabat – było z nią związanych, Lichtensztajn był kiedyś jej dyrektorem.
***
Po wywiezieniu większości mieszkańców do obozów zagłady getto zostaje okrojone. Przypomina teraz archipelag pojedynczych wysepek, złożonych z szopów – wytwórni pracujących na potrzeby armii niemieckiej, w których pracują Żydzi. Lokatorzy tych wysp, pozostali przy życiu współpracownicy Archiwum, próbują utrzymać ze sobą kontakt. Nadal też piszą i gromadzą materiały. W lutym 1943 roku któryś z nich – najpewniej Izrael Lichtensztajn – zakopuje w tej samej kryjówce kolejną porcję dokumentów. Tym razem spoczywają w dwóch dużych, aluminiowych bańkach na mleko. O ich ukryciu zdecydował Ringelblum, ale nie wiadomo, czy uczestniczył osobiście w akcji, bo w pierwszych dniach lutego udało mu się przedostać za mury getta i ukryć z rodziną po stronie aryjskiej. Wraca w kwietniu, tuż przed wybuchem powstania i osobiście czuwa ponoć za to nad schowaniem części trzeciej, która zostaje zakopana nocą z 18 na 19 kwietnia (wedle relacji Hersza Wassera wcześniej, 4 kwietnia) w prawej piwnicy drugiej oficyny budynku przy ulicy Świętojerskiej 34, jednej z najmniejszych wysepek okrojonego getta, gdzie mieścił się tzw. szop szczotkarzy. Świadkiem ukrycia tej porcji zbiorów (zawierającej najprawdopodobniej materiały nawołujące do podjęcia zbrojnego oporu) jest Marek Edelman, jeden z przywódców powstania.
***
Pod koniec kwietnia Ringelblum wpada w ręce Niemców. Wywożą go do obozu pracy Trawniki pod Lublinem. Przyjaciołom, przy pomocy konspiracyjnych kurierów, udaje się go uwolnić i sprowadzić z powrotem do stolicy. Współpracownicy z Archiwum załatwiają mu polskie nazwisko: Rydzewski i fałszywe papiery. Chcą, by ukrywał się po aryjskiej stronie i pracował dla Żydowskiego Komitetu Narodowego. Ale żona prosi, żeby został z nią i synem w kryjówce – podziemnym bunkrze zwanym „Krysia” przy ulicy Grójeckiej 81, urządzonej przez polską rodzinę Wolskich, gdzie schronienie znalazło już blisko 40 Żydów. Ringelblum ulega. „Krysia” mierzy siedem na pięć metrów, wyposażona jest w dwa rzędy piętrowych pryczy ustawionych pod ścianami i długi stół. Przy nim siada i pisze. Pracuje nad rozprawą o stosunkach polsko-żydowskich w czasie wojny.
„Przy jednym ze stołów, koło palącej się lampki karbidowej, siedział, zawsze w tym samym miejscu, małomówny mężczyzna w średnim wieku i pisał. Pisał prawie bezustannie, w czasie całych dni i wieczorów, godzinami nie odchodząc od stołu, zawalonego papierami i książkami (…) dr Ringelblum tylko fizycznie znajdował się w «Krysi», myślami był daleko stamtąd. Nie brał żadnego udziału w codziennym życiu w schronie (…), nie udzielał się, nie uczestniczył w dyskusjach ani kłótniach” – tak zapamiętała go Orna Jagur (Irena Grodzińska) mieszkająca przez jakiś czas w tym samym miejscu.
7 marca do schronu, który zdaniem Wolskich był kryjówką „nie do wykrycia”, wkracza gestapo. Ktoś zdradził. Według jednej wersji zemściła się dziewczyna, z którą zerwał polski gospodarz bunkra. Według innej – polski osiemnastolatek z sąsiedztwa, na którym podziemie wykona później wyrok śmierci. Dwóch Polaków gestapo zabija na miejscu, wszystkich Żydów przewozi na teren zrujnowanego getta, do więzienia na Pawiaku. „Czy umieranie jest trudne?” – ma spytać Ringelblum sąsiada z celi.
Kilka dni później zostaje rozstrzelany z żoną, synem i resztą współwięźniów. Możliwe, że na zgliszczach tej samej ulicy, gdzie schowano dwie pierwsze części jego Archiwum. Na Nowolipkach było wtedy dużo egzekucji.
***
Po wyzwoleniu Warszawy getto przypomina pustynię gruzów z nielicznymi ostańcami – murami rozwalonych domów. Zidentyfikowanie miejsca, w którym stała kamienica pod przedwojennym adresem Nowolipki 68, przypomina w tych warunkach szukanie igły w stogu siana. A co dopiero odnalezienie w tym rumowisku schowka pod podłogą. Dobrze przynajmniej, że przeżył ktoś, kto wie dokładnie, gdzie się znajdował. To zastępca Ringelbluma i sekretarz Oneg Szabat, Hersz Wasser. Ocalał – można powiedzieć – cudem, wyskakując w 1943 r. z pociągu jadącego do Treblinki. Oprócz niego i jego żony Blumy, z kręgu najbliższych współpracowników grupy przeżyła jeszcze Rachela Auerbach. To ona od końca wojny zabiega najwytrwalej o poszukiwania Archiwum, podkreśla, dlaczego jest tak bezcenne, apeluje o pomoc finansową do żydowskich instytucji. W kwietniu 1946 roku, podczas spotkania z okazji trzeciej rocznicy powstania w getcie, zamiast przemawiać, krzyczy do zgromadzonych: „Pamiętajcie, leży tam pod ruinami skarb narodowy. Jest tam Archiwum Ringelbluma. Nie możemy spocząć, dopóki nie odkopiemy Archiwum. (…) Nawet jeśli jest tam pięć pięter ruin, musimy znaleźć Archiwum”.
Bańki, w których odnaleziono archiwum / ŻIH
Przy pomocy Wassera udaje się jej pozyskać pieniądze z Jewish Labor Committee w Nowym Jorku. Latem tego samego roku ruszają prace. Zaangażowany w tym celu inżynier Pliszczyński na podstawie przedwojennych map pomaga wskazać miejsce, gdzie stała szkoła Borochowa i nadzoruje próbne odwalanie gruzu. 18 września 1946 r. udaje się odnaleźć skarb. W ostatniej chwili. Skrzyń nie zalutowano, do środka dostała się woda, z zewnątrz oblepiła je pleśń. Kartki zapisane były piórem i ołówkiem, część tekstu zdążyła się rozmyć pod wpływem wilgoci, na spinaczach były ślady rdzy. Choć od razu przystąpiono do konserwacji, niektórych dokumentów, w tym fotografii, nie udało się uratować.
Uradowana Auerbach zanotuje: „Wśród dziesięciu skrzynek metalowych wydobytych spod gruzów w r. 1946, cała jedna skrzynka wypełniona była materiałami złożonymi przeze mnie”.
***
Ani Auerbach, ani Wasser nie wierzą, że dziesięć skrzynek zawiera cały materiał, zakopany nocą przez Lichtensztajna i jego dwóch młodych współpracowników. Brakuje niektórych tekstów, sam Ringelblum w jednym z listów wspominał o istnieniu dwudziestu skrzyń.
Odnajduje się za to druga część Archiwum – przypadkiem, podczas robót drogowych. Wykopują je polscy robotnicy. Choć tkwiła pod ziemią dłużej niż pierwsza, jest w znacznie lepszym stanie. Bańki dobrze zabezpieczyły materiały przed wodą. Są to głównie dokumenty opisujące wywózki do Treblinki, reakcje ocalałych i ulotki nawołujące do ruchu oporu.
Tuż po odnalezieniu pierwszej części zbiorów, trwają poszukiwania trzeciej. Miejsce po oficynie kamienicy pod adresem Świętojerska 34 podzielono na pasma, systematycznie przekopywane przez trzy miesiące – od początku października do końca grudnia 1949 r. W pobliżu znaleziono jedynie plik nadpalonych kartek – fragmentów dziennika prowadzonego przez Szmula Wintera.
***
Od końca lat 40. na ruinach getta rośnie nowe osiedle – Muranów, którego architekt, Bohdan Lachert, wykorzystał gruz jako budulec, by zaakcentować pamięć o Zagładzie. W latach 60. miejsce po kamienicy przy ul. Świętojerskiej wchodzi w obręb terenu przekazanego ambasadzie bratniej Chińskiej Republiki Ludowej, która wznosi tam ambasadę. W budynku Głównej Biblioteki Judaistycznej, gdzie w konspiracji zbierali się członkowie Oneg Szabat, od pierwszych lat po wojnie działa Żydowski Instytut Historyczny, dziś noszący imię Emanuela Ringelbluma. Od 1991 r., dzięki wsparciu z waszyngtońskiego Muzeum Holocaustu, zaczyna publikować w formie książkowej i elektronicznej zawartość Archiwum, liczącego około 25 tysięcy kart. Sam zbiór zostaje wpisany na listę Pamięci Świata UNESCO jako jeden z czterech materiałów pochodzących z Polski, które doń trafiły.
Ale w międzyczasie następuje jeszcze jeden zwrot akcji.
1 kwietnia 2003 r. stołeczna „Gazeta Wyborcza” donosi o rozpoczęciu wykopalisk w poszukiwaniu trzeciej części archiwum Ringelbluma w ogrodzie ambasady chińskiej. Nie jest to jednak primaaprilisowy żart, jak początkowo sądzą czytelnicy. Sprawcą całego zamieszania jest student Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie, Uri Mintzker, który dowiedział się o Archiwum na kursie prowadzonym przez Instytut Pamięci Yad Vashem. Przyjechał do Polski, od razu zgłosił się do Żydowskiego Instytutu Historycznego z inicjatywą wznowienia poszukiwań przy użyciu nowoczesnej aparatury. Izraelski architekt stworzył wirtualną rekonstrukcję kamienicy, korytarzami której oprowadzono Marka Edelmana. Wskazał miejsce, gdzie w pojemnikach przypominających brytfanki zakopano dokumenty. Na współczesny plan Warszawy nałożono komputerowo archiwalną mapę i ustalono, że oficyna częściowo znajdowała się na terenie ambasady Chin, częściowo – jezdni i chodników ulicy Świętojerskiej. Ambasada zgodziła się udostępnić teren na miesiąc. Poszukiwania wznowiono.
Happy endu na razie brak – cztery tygodnie prac wykopaliskowych z udziałem najlepszych archeologów nie dały rezultatów. Wykopano tylko kafle, stopione szkło, metalowe okucia okien i drzwi oraz zardzewiały karabin. Możliwe, że gdyby czasu było więcej, gdyby przesunięto się o metr lub dwa dalej – trzecia część Archiwum by się znalazła. Możliwe też, że przepadła, że pojemniki wykonane ze zbyt cienkiej blachy przerdzewiały a papier zgnił pod ziemią, że spłonęły w trakcie powstania albo że Marka Edelmana, jedynego świadka, który też już nie żyje, zawiodła pamięć. Może jest ukryta w Ogrodzie Krasińskich wraz z podziemnym archiwum Bundu. Albo znajduje się jeszcze gdzie indziej.
Ciąg dalszy może więc wciąż nastąpić.
Podczas pracy nad tekstem korzystałam m.in. z książki Samuela D. Kassowa „Kto napisze naszą historię? Ukryte Archiwum Emanuela Ringelbluma”, dzienników Emanuela Ringelbluma, opracowań Ośrodka Karta i materiałów Żydowskiego Instytutu Historycznego. Autorem statystyk dotyczących zamordowanych mieszkańców getta jest prof. Jacek Leociak.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).