Pod koniec lat dziewięćdziesiątych XX wieku rosyjsko-europejskie konsorcjum kosmiczne ogłosiło plany budowy i wystrzelenia na orbitę satelitów, które miały odbijać światło słoneczne i kierować je na Ziemię. Projekt zakładał stworzenie szeregu małych obiektów umieszczonych na orbitach heliosynchronicznych na wysokości tysiąca siedmiuset kilometrów nad powierzchnią globu, wyposażonych w rozkładane reflektory z materiału grubości kartki papieru. Każdy z nich po pełnym rozłożeniu zwierciadła o średnicy dwustu metrów mógłby oświetlić obszar Ziemi o powierzchni niemal dwudziestu sześciu kilometrów kwadratowych światłem stukrotnie silniejszym niż blask Księżyca. Początkowo projekt ten opracowywano z zamiarem doświetlenia odległych obszarów Syberii i zachodniej Rosji – stref występowania nocy polarnych – tak by umożliwić całodobowe funkcjonowanie przemysłu i wydobycie surowców naturalnych. Stopniowo jednak konsorcjum rozszerzyło swoje plany i zaczęło rozważać możliwość nocnego oświetlania rozległych terenów miejskich. Slogan reklamowy firmy, która przekonywała, że jej usługi pozwolą zmniejszyć zużycie energii, brzmiał: „Biały dzień przez całą noc”. Projekt ten został natychmiast storpedowany z wielu stron. Astronomowie wyrazili obawy, że jego wdrożenie uniemożliwi obserwację nieba z powierzchni Ziemi. Naukowcy i ekolodzy ostrzegali, że będzie miał negatywny wpływ na fizjologię zwierząt i ludzi, ponieważ brak naprzemiennych zmian dobowych zaburzy ich cykl metaboliczny, w tym sen. Protestowali także przedstawiciele kultury i aktywiści na rzecz praw człowieka, twierdząc, że widok nocnego nieba jest czymś, do czego prawo ma każdy, a doświadczanie ciemności nocy i możliwość oglądania gwiazd należą do naszych podstawowych przywilejów, których nie wolno znieść żadnej korporacji. Jeśli mają rację, przywilej ten odbiera się jednak ponad połowie ludzkiej populacji zamieszkałej w miastach, nad którymi nieustannie unosi się mgiełka smogu i łuna silnych źródeł światła. Obrońcy nowatorskiego systemu dowodzili z kolei, że zastosowanie go obniżyłoby nocne zużycie prądu, a utrata widoku nocnego nieba i ciemności to tak naprawdę niewielka cena za zredukowanie globalnej konsumpcji energii. Projekt ten, choć ostatecznie spalił na panewce, stanowi interesującą ilustrację mechanizmów działania współczesnej wyobraźni, w której nieustanne oświetlenie jest nierozłącznie związane z całodobowym przepływem towarów i informacji. To zaplanowane z rozmachem przedsięwzięcie jest hiperbolą instytucjonalnej nietolerancji wobec wszystkiego, co hamuje lub utrudnia zinstrumentalizowaną, powszechną widoczność. […]
Biorąc pod uwagę splot bieżących wydarzeń, można spojrzeć z szerszej perspektywy na rozmaite konsekwencje neoliberalnej globalizacji i długotrwałego procesu modernizacji w zachodnim duchu. Nie twierdzę, że wydarzenia te mają szczególną moc wyjaśniającą, stanowią jednak pewien punkt wyjścia do analizy paradoksów postępującego, nigdy niezamierającego środowiska życia ludzi, jakim jest świat kapitalizmu XXI wieku. Chodzi o paradoksy, które wynikają ze zmiany relacji między snem a jawą, światłem a ciemnością, sprawiedliwością a terroryzmem, i zarazem ściśle łączą się z różnymi formami poczucia bezbronności i braku ochrony. Można oponować, że wybrałem zjawiska wyjątkowe czy skrajne, lecz w wielu miejscach uważa się je za właściwe kierunki rozwoju lub warunki normatywne. Jednym z nich jest szeroko rozumiane wpisanie ludzkiego życia w model trwania bez przerw, definiowany zasadą ciągłego funkcjonowania. To czas, który nie mija, czas niezegarowy. Określenie „24/7” jest nie tylko prostym chwytliwym hasłem. Dwukrotnie wyraża ciągłość, zrywając tym samym z rytmicznością i cyklicznością ludzkiego życia. Każe raczej myśleć o arbitralnym, powtarzalnym planie tygodnia, w którym nie ma miejsca na urozmaicenia ani stopniowe gromadzenie doświadczeń. Wyrażenie takie jak „24/365” nie będzie już znaczyło tego samego, ponieważ wskazuje na długie trwanie, w którym mogą zajść istotne zmiany i nieprzewidziane zdarzenia. Jak wspomniałem na początku, wiele instytucji rozwiniętego świata już od dekad działa w trybie 24/7, lecz dopiero niedawno coraz bardziej skomplikowane metody przepracowywania czy modelowania jednostkowej i społecznej tożsamości człowieka zostały zmodyfikowane w taki sposób, by dało się je dostosować do nieprzerwanego działania rynków, sieci informacyjnych i innych systemów. Środowisko 24/7 przypomina świat społeczny, ale w rzeczywistości jest niespołecznym modelem maszynistycznego funkcjonowania przy jednoczesnym zawieszeniu życia, generującym niedostrzegalne ludzkie koszty, których wymaga podtrzymywanie jego efektywności. Trzeba je jednak odróżnić od tego, co Lukács i inni myśliciele z początku XX wieku diagnozowali jako pusty, jednorodny czas nowoczesności, czy też metryczny lub kalendarzowy czas państw, rynków finansowych bądź przemysłu, niezawierający w sobie indywidualnych marzeń ani zamierzeń. Nowością jest tu całkowite zarzucenie przekonania, że upływ czasu powinien być jakoś sprzężony z przedsięwzięciami długofalowymi czy choćby z fantazją o „postępie” lub rozwoju. Oświetlony, pozbawiony cieni świat 24/7 to ostateczna forma kapitalistycznego złudzenia, że dotarliśmy do punktu po historii i wyegzorcyzmowaliśmy inność, która stanowi motor zmiany historycznej.
24/7 to czas niezróżnicowany, w którym kruchość ludzkiej egzystencji jest coraz gorzej tolerowana, a sen przestaje być czymś koniecznym i nieuniknionym. W jego ramach idea pracy pozbawionej przerw i ograniczeń wydaje się rozsądna lub wręcz normalna. Czas ten biegnie w zgodzie z tym, co nieożywione, bezwładne i niestarzejące się. W swych reklamowych wykrzyknieniach obiecuje możliwość nieograniczonego zaspokajania potrzeb – ich bezustannego wytwarzania, lecz zarazem ostatecznego ciągłego niezaspokojenia. Brak ograniczeń konsumpcji nie jest wcale tymczasowy. Już dawno minęły czasy, kiedy gromadziło się przede wszystkim rzeczy. Obecnie nasze ciała i tożsamości doświadczają coraz większego przesytu usług, obrazów, zabiegów i chemikaliów, co niekiedy prowadzi do zatrucia, a nawet śmierci. Przetrwanie jednostki przestaje być na dłuższą metę priorytetem, jeśli choćby niebezpośrednio zarysowuje się w jej życiu realna wizja okresów pozbawionych kupowania lub promowania dóbr. Życie 24/7 jest nierozłącznie związane z katastrofą ekologiczną, ponieważ obiecuje nieustanne wydatkowanie i niekończące się marnotrawstwo, które jest konieczne do jego podtrzymywania. Prowadzi do ostatecznego przerwania cykli i pór roku, na których opiera się równowaga ekologiczna.
Sen – stan bezużyteczny i zasadniczo pasywny, generujący niepoliczalne straty czasu produkcji, obiegu i konsumpcji dóbr – zawsze będzie kolidował z interesami świata 24/7. Ogromna część naszego życia, którą na niego przeznaczamy, wyzwoleni z pułapki sztucznie pobudzanych potrzeb, staje się jedną z wielkich zniewag ze strony człowieka wobec zachłannego współczesnego kapitalizmu. Sen to radykalna przerwa w kradzieży naszego czasu dokonywanej przez kapitalizm. Większość z pozoru naturalnych potrzeb czy procesów, takich jak głód, pragnienie, pożądanie, a od niedawna potrzeba przyjaźni, zostało utowarowionych lub zmonetyzowanych. Sen – jako potrzeba i związany z nią czas – nie daje się skolonizować ani zaprząc do wielkiej maszynerii opłacalności, pozostaje więc zaburzającą ciągłość anomalią i kryzysowym punktem globalnej teraźniejszości. Pomimo wysiłków badawczych nie poddaje się żadnym strategiom mającym na celu jego wykorzystanie czy przekształcenie. To, że nie można z niego wytworzyć niczego wartościowego, jest szokujące i niepojmowalne.
Nie ma nic dziwnego w tym, że obserwujemy systematyczne redukowanie czasu snu, jeśli wziąć pod uwagę, o jaką ekonomiczną stawkę toczy się gra. Przez cały XX wiek regularnie okrawano czas poświęcany na sen – obecnie mieszkaniec Ameryki Północnej przesypia średnio około sześciu i pół godziny na dobę, podczas gdy pokolenie temu było to osiem godzin, na początku XX wieku zaś (choć dziś trudno w to uwierzyć) – dziesięć. W połowie zeszłego stulecia obiegowe stwierdzenie, że przesypiamy jedną trzecią życia, wydawało się nienaruszalne, lecz obecnie podważa się jego prawdziwość. Sen jest wszechobecnym, choć niewidocznym świadectwem czasów przednowoczesnych, z których jeszcze w pełni nie wyszliśmy, oraz rolniczego porządku, który zaczął zanikać czterysta lat temu. Skandaliczność snu polega na tym, że wymusza on na nas życie w naprzemiennym cyklu światła słonecznego i nocnego mroku, aktywności i wypoczynku, pracy i regeneracji sił, który to rytm w innych dziedzinach został już zupełnie zarzucony lub zneutralizowany. […]
Ostatnie badania wskazują, że gwałtownie wzrasta liczba ludzi, którzy budzą się w nocy co najmniej raz tylko po to, żeby sprawdzić komunikaty lub informacje. Co ciekawe, przy opisie urządzeń elektronicznych uporczywie stosuje się pewne wewnętrznie sprzeczne określenie: „tryb uśpienia”. Uznanie, że urządzenie w stanie gotowości przy niskim poborze energii „śpi”, to pojmowanie snu jako odłożonego w czasie lub mniej intensywnego działania czy udostępniania danych. Logika trybu uśpienia znosi logikę stanów włączenia lub wyłączenia – nic już nie jest całkowicie „wyłączone”, gdyż nie istnieje stan absolutnego spoczynku.
Sen stanowi irracjonalny, irytujący dowód na to, że istoty żywe nie mogą się całkowicie podporządkować rzekomo nieodpartym siłom nowoczesności. Jeden z truizmów współczesnej myśli krytycznej głosi, że nie istnieją żadne niezmienne procesy naturalne – zdaniem tych, którzy przewidują, iż niebawem będziemy cyfryzować nasze umysły, osiągając elektroniczną nieśmiertelność, nie zalicza się do nich nawet śmierć. Wiara w istnienie zasadniczych różnic między żywymi istotami a maszynami jest – w opinii wielu cenionych krytyków – naiwna i złudna. Czemu ktokolwiek miałby oponować, pytają, jeśli nowe środki farmaceutyczne umożliwią nam pracę przez sto godzin bez przerwy? Czy uelastycznienie godzin snu i skrócenie go nie pozwoli nam poszerzyć zakresu naszej wolności osobistej i lepiej dopasować życia do własnych potrzeb i pragnień? Czy mniej snu nie oznacza większej szansy na „życie pełnią życia”? Ktoś mógłby się sprzeciwić, twierdząc, że ludzie powinni jednak nocą spać, ponieważ nasze organizmy są zestrojone z dobowym obrotem planety, a zachowania uzależnione od pór roku i obecności światła słonecznego występują u niemal każdego żywego organizmu. Odpowiedź brzmieć będzie: to szkodliwe newage’owe bzdury, albo jeszcze gorzej – złowieszcze tęsknoty za heideggerowskim przywiązaniem do ziemi. Co jednak ważniejsze, w globalnym paradygmacie neoliberalnym śpią tylko niedojdy.
W XIX wieku, gdy zakończył się okres najgorszego wyzysku pracowników, który towarzyszył uprzemysłowieniu Europy, fabrykanci doszli do wniosku, że jeśli pozwolą robotnikom na krótki odpoczynek, tylko na tym zyskają, gdyż dzięki temu produkcja stanie się bardziej wydajna i będzie się odbywać w bardziej przewidywalnych cyklach, co wyraźnie wykazał Anson Rabinbach w swojej książce o zmęczeniu. Przez ostatnie dziesięciolecia XX wieku aż do dziś wraz z upadkiem form kontrolowanego czy złagodzonego kapitalizmu w Stanach Zjednoczonych i Europie coraz bardziej zanikała jednak konieczność odpoczynku i regeneracji sił. Obecnie nie jest już ona warunkiem wzrostu ekonomicznego. Czas poświęcany na relaks jest po prostu zbyt drogi, by mógł stanowić strukturalny element współczesnego kapitalizmu. […]
Rujnowanie snu jest nierozłącznie związane z niwelowaniem zabezpieczeń społecznych w innych sferach. Tak jak powszechny dostęp do wody pitnej jest programowo odbierany ludziom na całym świecie przez siły prywatyzacji (sprzedaż wody butelkowanej) oraz wskutek skażenia środowiska, tak też nietrudno dostrzec powstawanie podobnej struktury niedoboru w dziedzinie snu. Zaburzanie go prowadzi do powstania bezsennego świata, w którym sen (lub choćby jego chemiczny erzac) trzeba kupować. Statystyki wykazują ogromny wzrost sprzedaży środków nasennych – w 2010 roku około pięćdziesięciu milionom Amerykanów przepisano leki takie jak Ambien czy Lunesta, a kolejnych kilkadziesiąt milionów nabywało pigułki nasenne dostępne bez recepty.
Nie należy jednak mniemać, że doprowadziło to do poprawy sytuacji i pozwoliło ludziom smacznie, zdrowo spać. W dzisiejszych czasach nawet mniej opresyjna organizacja świata nie wyeliminowałaby bezsenności. Brak snu zyskuje znaczenie historyczne oraz specyficzną strukturę emocjonalną w relacji do zbiorowych doświadczeń, które są względem niego zewnętrzne; bezsenność zaczyna natomiast nieodłącznie towarzyszyć innym formom wywłaszczania i rujnowania struktur społecznych obserwowanym na całym globie. Podobnie jak indywidualnemu ubóstwu w naszych czasach, towarzyszy jej stan wydziedziczenia ze świata.
Filozof Emmanuel Lévinas jest jednym z wielu myślicieli, którzy próbowali zrozumieć znaczenie bezsenności w kontekście historii współczesnej*. Bezsenność, jak twierdził, to sposób przedstawienia skrajnie trudnego stanu, jakim jest osobista odpowiedzialność za katastrofy naszej epoki. Częścią nowoczesnego świata, który zamieszkujemy, jest powszechna bezsensowna przemoc i powodowane przez nią cierpienie. Jej różne formy są tak widoczne, że powinny całkowicie zaburzać ludzką zdolność do odczuwania zadowolenia czy pogrążania się w sennym ukojeniu. Bezsenność wiąże się natomiast z koniecznością czuwania, odmową odwracania wzroku od grozy i niesprawiedliwości przepełniających świat. Jest zaniepokojeniem wynikającym z wysiłku, jaki towarzyszy powstrzymywaniu się od obojętności na cierpienia innych.
Fragment książki „24/7. Późny kapitalizm i koniec snu”, która ukaże się w wydawnictwie Karakter 17 sierpnia 2015 roku. Tytuł pochodzi od redakcjiLecz bezsenność to zarazem wyraz obawy związanej z frustrującym poczuciem, że etyka czujności jest bezskuteczna. Bycie świadkiem wydarzeń – monotonia tego aktu – może się stać po prostu sposobem na przetrwanie nocy, przeżycie katastrofy. Bezsenność nie jest ani publiczna, ani w pełni prywatna. Zdaniem Lévinasa, plasuje się na pograniczu zaabsorbowania sobą i radykalnej depersonalizacji. Doświadczając jej, zbliżamy się do granicy, poza którą trudno jest żyć, pozostając człowiekiem. Bezsenność należy bowiem odróżnić od stanu pełnej, w żaden sposób niezłagodzonej jawy, z jej niemal nieznośną świadomością cierpienia i bezgranicznym poczuciem odpowiedzialności, jakie nam narzuca.
Świat 24/7 jest światem odczarowanym – pozbawionym cieni, niejasnych obszarów i zmiennych temporalności. To świat identyczny z samym sobą, świat o najpłytszej z możliwych przeszłości, a więc z zasady pozbawiony widm. Lecz jednorodność teraźniejszości jest skutkiem zalania jej fałszywym światłem, które ponoć jest wszędzie obecne i usuwa wszelką tajemniczość, wszystko to, co niepoznawalne. Świat 24/7 stwarza pozór ekwiwalencji między tym, co bezpośrednio dostępne albo gotowe do użycia, a tym, co istnieje. Rzeczy widmowe w pewnym sensie przerywają teraźniejszość, czy też wdzierają się w nią; to przybywające spoza czasu duchy tego, czego nie zdołała wykasować nowoczesność, widma ofiar, które nie zostaną zapomniane, ślady niezrealizowanej emancypacji. Rzeczywistość 24/7 może neutralizować lub wchłaniać wiele wstrząsających doświadczeń powrotu, które mogłyby podkopywać zasady, struktury i pozorną samowystarczalność teraźniejszości.
Przełożył Dariusz Żukowski