„O przyszłości nie da się nic nowego powiedzieć. Przyszłość jest teraz, tylko nierówno rozłożona” – powiedział kiedyś William Gibson, znany szerzej jako „twórca cyberpunku”. Nie ma nic dziwnego w tym, że w przyszłości czasów, w których Gibson tworzył swój cyberpunkowy kanon (czyli dzisiaj!), cytat ten może robić niezwykłą karierę. W końcu jesteśmy w przyszłości, tak? „Przyszłość jest teraz” przekonują entuzjastki technologii, zawodowi inspiratorzy z wykładów TED i półbogowie z Doliny Krzemowej. Czy ktoś w to wątpi?
Przyszłość, której nie wyprodukowała przeszłość
Kiedy piszę te słowa, na rynek wchodzi właśnie komputerozegarek Apple'a, a magazyn „WIRED” przypomina, że przewidział go już w 2003. I stało się? Stało. To do 2015 roku miał zawitać Marty McFly z „Powrotu do przyszłości”. Gdybyście o tym nie pamiętali, przypomni o tym Facebook, na którym kolejna osoba karmi algorytm newsem o tym, że gdyby Marty naprawdę miał do nas wpaść, to lewitujące w powietrzu deskorolki już na niego czekają. Najbardziej narcystyczna część naszego wyobrażenia o przyszłości naprawdę nie musi narzekać na głód.
W powtarzanej po tysiąckroć mantrze o nieskończonych możliwościach technologii i innowacji chodzi także o to, by było gdzie zepchnąć nasze teraźniejsze lęki, niepewności, dyssatysfakcję z tu i teraz. I poczuć się lepiej, bo w końcu także to, czym się martwisz, mówi, kim jesteś. Im bardziej oswoimy sobie „przyszłość jako dziś”, tym bardziej to przyszłość (komputerozegarków, google glassów, smart-siebie, inteligentnych butów i samodawkujących leków) będzie popychać nas do działania niż dziś (śmierdzących skarpet, za dużego ZUS-u, likwidowanych połączeń autobusowych). Sceptycyzm wobec przyszłości został zepchnięty do narożnika wstecznictwa, ludyzmu i sekciarstwa. W końcu to tych, którzy nie są wystarczająco nowocześni (terroryści! talibowie! separatyści!), należy się bać. Nie tych, którzy są nowocześni au courant.
Wszystko to razem składa się na jedno przekonanie, które podsumowuje dominujący stosunek do przyszłości: „przyszłość jest dziś” (to znaczy, że mamy już technologię i pomysły, dzięki nim zmieniamy świat na niemożliwą wcześniej skalę), ale to dopiero „jutro” (czyli w przyszłości faktycznej) świat pokaże swoje odmienione oblicze. Literatura i polityka przez dziesięciolecia spotykały się w tym wspólnym punkcie, by ręka w rękę – i z uśmiechem na ustach – pacyfikować nasze oczekiwania wobec dziś i rozbudzać je wobec jutra.
William Gibson, „The Peripheral”.
Wydawnictwo G.P. Putnam's Sons, 496 stron,
język angielski, w księgarniach od października 2014Dobra wiadomość dla zmęczonych optymizmem (i banałem) jest jednak taka, że to sam Gibson w końcu – po dekadzie oczekiwania – rozwinął słynny cytat o „nierównomiernie rozłożonej przyszłości” do rozmiarów całej książki. I nie chodzi o żadną teoretyczną nudę, ale o wciągające i krwiste science fiction. A przy tym takie, że miejsca i rozmachu starcza w nim i na wybuchy czy pościgi, i na drobiazgową dekonstrukcję mitu o przyszłości, do którego niegdyś (choć z pewnością niechcący) rękę przyłożył sam Gibson. Bo o jakiej przyszłości w „The Peripheral” mowa? Takiej – by nieco tylko sparafrazować jedną z recenzji – w której „ostatnimi opłacalnymi branżami okazują się lekko zmodyfikowane wersje WalMartu i handlu metaamfetaminą”. Choć wszystko jest na pozór inne, to w zasadzie świat działa tak samo jak dziś. Tylko bardziej.
Trzeci świat przeszłości
Flynne, główna bohaterka „Peripherala”, mieszka gdzieś na amerykańskim południu, pracuje w drukarni 3D, jednej z niezliczonych franczyz spod znaku „Hefty-Martu”, hinduskiego monopolisty serwującego wszystko – od nuggetsów z jakiejś genetycznej podróbki kurczaka po produkowane na miejscu smartfony. Jej brat, weteran ostatniej wojny prowadzonej jeszcze przy użyciu ludzkiego mięsa armatniego (jednostki „dotykowego rozpoznania”, jak politycznie poprawnie ich nazwano) dorabia do renty weterana, pilotując drony – dla kogo? Nieistotne – poprzez interfejs gry wideo. Flynne, gdy go jednego wieczoru zastąpi, będzie świadkiem krwawego morderstwa, co do którego nawet nie ma pewności, czy zdarzyło się tylko w grze, czy było to coś więcej niż dziwaczny pomysł producentów nudnego symulatora lotu. To – z początku przynajmniej – i tak mały problem, Flynne i jej rodzina mają całkiem realne dylematy: matka jest chora, renta brata nie starcza na leki, a najlepszym pracodawcą w okolicy jest i tak kartel budujący (mamy przecież drukarki 3D i GMO, tak?) – narkotyki.
Chodzi o to, że nawet „uspołecznione” i „innowacyjne” środki produkcji – kolejna z wielkich obietnic „przyszłości” – muszą się gdzieś spotkać z materialną i ekonomiczną rzeczywistością. W rzeczywistości Flynne z „Peripherala”, nowe technologie – czy i nie tak jest z nami dziś? - służą sprawom wcale nienowym: rozrywce, obsłudze rynku, rozmaitym sztuczkom, które da się następnie „zmonetyzować”. Gdy nie ma jednak żadnych realnych perspektyw na ich wykorzystanie dla indywidualnej emancypacji czy poprawy własnego losu, koniec końców okazać się musi, że dysponentami technologii i jej benefitów są i tak najsilniejsi. Flynne i jej rodzina zamieszkuje ten skrawek ziemi, gdzie najsilniejsi to dzieci dawnej „wojny z narkotykami” – trawiącej i dziś pogranicza Ameryk. W grze sił większych od nas samych, to nie my decydujemy, po której ze stron chcemy się opowiedzieć.
Tak mniej więcej wygląda pierwsza z przyszłości – 10, 15, 20 lat od dziś? – szkicowanych przez Gibsona. Największy atut książki to jednak fakt, że w „Peripheralu” jesteśmy nie w jednym, a w dwóch miejscach – a właściwie czasach – jednocześnie. W drugim uniwersum jest nawet bardziej ciekawie, choć problemy zamieszkujących je ludzi wydają się jakby odleglejsze od naszych. Ale czy na pewno?
Drugiemu z bohaterów, Wilfowi Nethertonowi, też nie wiedzie się najlepiej. Właśnie stracił pracę PR-owca gwiazdy reality show, Daedry West, której dziełem życia było zmienianie skóry. Gdy podglądającej ją przez nieustannie obecne latające kamerki widowni znudziła się jej aktualna konstelacja tatuaży i modyfikacji ciała, gwiazda była skalpowana i dorabiano jej nową skórę, podczas gdy stara szła na aukcję dla kolekcjonerów. Podczas jednej z wycieczek na peryferia, to jest na pływającą po Atlantyku wyspę śmieci, ochrona gwiazdy dosłownie rozszarpuje jednego z liderów neoprymitywistycznego kultu. Nieszczęśnik miał okazję spotkać się ze sztuką twarzą w twarz. Wilf i jego pomysły na PR muszą pójść w odstawkę. Teraz były PR-owiec jest utrzymankiem jednego z potomków rosyjskiej oligarchii („klepty”), która trzęsie Londynem. Walcząc z alkoholizmem, totalnym desinteressement ze strony Daedry, byłej pracodawczyni (i niedoszłej kochanki), jak i świata w ogóle, próbuje jakoś doradzać swoim nowym mocodawcom. Budząc się z dnia na dzień w świecie pieniędzy tak wielkich, że skalpowanie się dla sztuki to na ich tle naprawdę pomniejsza fanaberia.
„Klepta” szuka sobie najwymyślniejszych rozrywek, rozpieszczona przez pieniądze desperacko poszukuje trzeźwiącego bodźca „autentyczności”. Podobnie jak my dzisiaj, nie dowierza, że autentyczność to właśnie to, co robi się tu i teraz, a „przeszłość” z jej „prawdziwym życiem” to zbiorowo tworzone kłamstwo, które służy polityce, społecznej dyscyplinie i kulturalnej dystynkcji. Co nas w niej interesuje – tradycyjny i naturalny porządek społeczny; prawdziwe życie, nieskażone blazą i hipokryzją nowoczesności; zgodne z naturą i w symbiozie z ekosystemem. Każdy z tych mitów odpowiada różnym deklaracjom i lifestyle’owym pomysłom na siebie, to prawda, ale w rzeczywistości jesteśmy w stanie zrezygnować z przywilejów i osiągnięć nowoczesności w bardzo ograniczonym stopniu. Raczej się w niej wiercimy z nudów, niż faktycznie wyskakujemy z rozkołysanej łajby.
William Gibson / fot. Gilly Youner CC BY-NC-ND 2.0
Jak ruchy antyszczepionkowe czy armia Państwa Islamskiego – do których odwołania przemyca Gibson w obu światach – tak naprawdę nie chcemy wypisać się z nowoczesności, ale „zapisujemy się do jej innej manifestacji”. Takiej, która pozwala wyartykułować swoje sprzeczne oczekiwania wobec dzisiejszego świata. „Klepta” z „Peripherala” robi to całkiem dosłownie: żyje w przeszłości, angażuje się w nią, pasożytuje na niej – chociażby zaludniając Londyn wirtualnymi awatarami samych Londyńczyków z XVIII wieku, bo czemu by nie? Turyści to lubią – ale tylko tak, aby nie podważyć swojego uprzywilejowanego miejsca w tej relacji. Jak ruchy rekonstrukcyjne, które chętnie odegrają bitwę pod Gettysburgiem albo wcielą się w Żołnierzy Wyklętych bez najmniejszej chęci powtórki z historycznych okoliczności, które do tych wydarzeń doprowadziły. Poszukiwanie autentyczności samo w sobie jest manifestacją najautentyczniejszej relacji z „dziś” – opartej na ograniczonym zaufaniu do teraźniejszości i niewypowiadalnej, poniekąd zakazanej myśli o tym, że sami jesteśmy autentycznymi tubylcami nieuchwytnego teraz.
Wilfa i Flynne dzieli kilkadziesiąt lat i apokalipsa („jackpot”), która przydarzyła się gdzieś po drodze, ale te dwie przyszłości – obiecuję nie zdradzać już nic więcej z fabuły – muszą się spotkać. To, co w jednej jest beztroską zabawą, w drugiej oznacza wojnę. Jedna kolonizuje drugą, bawi się nią, wywraca porządek. Odbywa się to bez widocznej przemocy, bez wehikułów czasu, przy minimum ingerencji – wystarczy to, że ktoś wie więcej, a ktoś mniej, szum informacyjny zrobi resztę. „Robimy z przeszłości trzeci świat, ale jeśli nazwiemy to inaczej, będzie nam nieco łatwiej to znieść” – tłumaczy tę grę Wilfowi jedna z bohaterek.
Kontinua
Sklejenie dwóch oddzielnych światów w jedno kontinuum – to ważne dla „Peripherala” słowo – możliwości, działań i ich skutków pozwala Gibsonowi pokazać, że do opowiadania o „światach równoległych” nie potrzeba teorii światów równoległych, ani nawet odrobinę poprawnej naukowo opowieści o podróżach w czasie. One i tak od zawsze służyły za sztafaż czy literacki skrót, za którym wcale nie musiała się kryć wielka mądrość. Europa od Londynu po Moskwę (a nawet dwa krańce Nowego Jorku) ma więcej sprzeczności i tworzy więcej „równoległych światów”, niż możemy sobie wyobrazić. Nie potrzebujemy do ich znalezienia science fiction.
A może przeciwnie, właśnie science fiction w rękach Gibsona jest dokładnie tym, czego potrzebujemy? Odrębność światów Wilfa i Flynne nie ujawnia się nawet w technologicznej przepaści (tę da się szybko zasypać), a w radykalnie innych sposobach życia, za którymi stoją różne ekstremizmy (od religijnego fanatyzmu, po nie mniej krwawe manifestacje zblazowania i jouissance). Na te lekiem nie jest technologia, postęp, cywilizacja, żadna forma humanizmu. Tym, którzy żyją w jednym ze światów – niech będzie to choćby londyńskie City – nawet w koszmarach nie śni się codzienność innych światów – niech będzie to nawet Detroit.
Łatwo byłoby cały zamysł Gibsona zbyć tym, że to tylko tani pamflet na globalizację, kapitalizm, globalne nierówności. Że to tylko ubrana w futurystyczny kostium przestroga przed, jak powiedział inny autor science fiction, Cory Doctorow, „dystopią na przecięciu Piketty’ego i Snowdena”. Tyle tylko, że „Peripheral” daleko do moralitetu, a bliżej do mapy. Gibson odnajduje, opisuje i łączy ze sobą dziwactwa, dramaty i perwersje świata dziś, nie jutro, których jednak możemy nie widzieć lub widzieć nie chcemy. Kluczowe niewiadome, z pogranicza teorii spiskowych, ale i skrajnego rozczarowania światem, rzadko obecne w poważnych sporach, także dlatego, że to na jutro odłożyliśmy obawy i nadzieje, a i daleko nam do myślenia o skutkach teraźniejszości. „Przyszłość A” i „przyszłość B” z książki mogłyby dziać się równolegle, mogłyby dziać się też na odrębnych planetach, albo w innych wszechświatach, ale właściwie po co, skoro mogłyby dziać się tu i teraz? „Peripheral” świadomie dochodzi do paradoksalnego momentu, w którym zawsze okazać się musi, że science fiction jest fantazją o przyszłości, mimo że „o przyszłości nie da się nic nowego powiedzieć”.
Nihil novi novi
Czy „Peripheral” ten paradoks przekracza? Raczej nie, ale i nie to stanowi o zaletach „Peripherala”. W najlepszych – choć niektórzy powiedzieliby może, że najgorszych – publicystycznych fragmentach tej książki, jest i trzeźwa diagnoza, i rewolucyjny cynizm, i językowa kreatywność. Jak w tym fragmencie o strzegących naszego bezpieczeństwa algorytmach, będącym w równej mierze Orwellowską w stylu krytyką, co ironicznym przytykiem, zaserwowanym z dystansem do paranoidalnej rzeczywistości państwa nadzorczego:
„Ktoś chciał dokonać na ciebie zamachu” – mówi wszystkowiedząca inspektor londyńskiej policji do Wilfa, po tym jak właśnie wypchnęła go z kawiarni, obok której zaraz wysadzono potencjalnego zamachowca, zanim ten wysadził się sam. „Skąd wiesz?”. „Ciotki”. „Ciotki?” – dopytuje Netherton. „Tak na nie mówimy. Algorytmy. Mamy ich bardzo dużo, rozbudowywane przez dziesięciolecia. Nie sądzę, żeby ktokolwiek dziś wiedział, jak działają, w jakimkolwiek aspekcie”.
Czy prewencja zadziałała? Niewątpliwie. Ale kto i dlaczego miałby jej ufać, skoro nawet policja nie ma władzy nad tym, co dyktują jej algorytmy? Tego się nie dowiemy. I znów, na jednym poziomie to tylko przytyk w stronę dzisiejszej polityki nadzoru. Zdradzający jednak też szerszy zamysł. Bo jeśli dopiero w przyszłości będziemy w stanie przyznać, że nie wiemy, jak działa to, co zrobiliśmy w przeszłości, to jak możemy dalej utrzymywać, że mamy nad czymkolwiek kontrolę? W powieści ostatecznie podobnie bezradni są mieszkańcy obu światów, choć pozornie wydawać by się mogło, że role są rozdane z góry. Przed banałem w stylu „wiedza to władza” („Gra o Tron”), „pieniądze to władza” („Boardwalk Empire”), i „władza to władza” („House of Cards”), po który łapczywie sięga duża część amerykańskiej popkultury dziś, chroni Gibsona ostatnie, najważniejsze rozpoznanie.
Władza (i przyszłość, i nawet dziś) to tylko to, czego nie wiemy i nie możemy zaprogramować. Istotniejsze jest, by choć w najmniejszym stopniu znać niewiadome, niż naiwnie udawać, że zna się pewniki. To, co rozpoznane i pewne, z miejsca staje się przeszłością, z którą potem zrobimy już, co tylko będziemy chcieli. To pozostaje niezmienne. Uniwersalne jest też u Gibsona szaleństwo, nieracjonalność i popędy nierozerwalne z tym, co nazywamy nowoczesnością czy postępem.
A największym z tych wariactw jest wiara w to, że cokolwiek jesteśmy w stanie przewidzieć.