Homo Radiophonicus
Fot. Magdalena Błaszczyk, materiały promocyjne Requiem Records

Homo Radiophonicus

Łukasz Komła

Eugeniusz Rudnik, 80-letni pionier muzyki elektroakustycznej i poezji dźwiękowej, przeżywa kolejny comeback. W najbliższych dniach nakładem Requiem Records ukaże się płyta „ERdada na taśmę” z jego premierowym materiałem. W maju 2014 premierę będzie miał też film dokumentalny o artyście, „15 stron świata”

Jeszcze 3 minuty czytania

Wiele wskazuje na to, że kompozycje Rudnika były bardzo dobrze znane szerszej publiczności na zachodzie Europy w latach 60. i 70. ubiegłego wieku. Zdecydowanie gorzej sytuacja przedstawiała się w Polsce. W 2009 roku, po wielu latach starań, Bolesławowi Błaszczykowi (biograf i popularyzator Rudnika)  udało się wydać czteropłytowy boks z utworami kompozytora z lat 1959–2002. Były to pierwsze oficjalnie opublikowane nagrania artysty.

W świadomości odbiorców Rudnik funkcjonuje jako pionier muzyki elektronicznej i elektroakustycznej, performer, fonopoeta oraz dźwiękopisarz. To autor wielu ścieżek dźwiękowych do filmów, spektakli oraz słuchowisk i innych form radiowych wykraczających poza tradycyjne ramy (balet radiowy, radiowa ballada dokumentalna, dźwiękowa poezja lingwistyczna, słuchowisko poetyckie, ars acustica). Mówi się o nim: spóźniony dadaista. Od lat wykorzystuje do swoich kompozycji technikę kolażu, którą poddał humorystycznemu rozkładowi, czyniąc z niej podstawową metodę twórczą.

Z pewnością przełomowe w jego życiu były lata 50., gdy przyjechał do Warszawy w poszukiwaniu pracy. Los chciał, że znalazł się nieopodal siedziby Polskiego Radia i w nieco przypadkowych okolicznościach został nadzorcą radiowych hydraulików, stolarzy i malarzy. Decydującym momentem okazał się rok 1958, od kiedy współkreował oblicze Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia. W bardzo szybkim czasie stał się rozchwytywanym inżynierem dźwięku i znaczącym kompozytorem. Pierwsze swoje nagrania zarejestrował w 1960 roku. Do dziś Rudnik nie używa żadnych urządzeń cyfrowych. Pozostaje wierny swoim założeniom – posługuje się taśmą, nożyczkami oraz kilkoma magnetofonami. Na początku kariery sprawdzał swoje możliwości na poziomie generowanych brzmień i abstrakcyjnych konstrukcji. Szybko posiadł umiejętność sprawnego posługiwania się taśmą, generatorem czy filtrem. Jego materiałem wyjściowym były i są nadal różnego rodzaju ścinki, strzępki dźwięków i brzmieniowe odpadki, które sam produkuje, mówiąc o nich pieszczotliwie „bzdryngle”, „rzęchy” i „wysięki”.

Rudnik pomagał w realizowaniu pierwszych elektronicznych kompozycji m.in. Krzysztofa Pendereckiego, Włodzimierza Kotońskiego, Bogusława Schaeffera i Andrzeja Dobrowolskiego. To zagorzały archiwizator odgłosów i rozmów, które można było usłyszeć w pomieszczeniach Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia. Niekiedy zwykłe odpady dźwiękowe stawały się dla Rudnika punktem wyjścia do rozwijania coraz to nowszych i wielowymiarowych formuł. Kompozytor dążył do tego, aby jego materia dźwiękowa stanowiła integralną sferę wyjątkowych rozwiązań. W późniejszych latach odszedł nieco od stuprocentowej muzyki elektroakustycznej na rzecz słuchowiska muzycznego, teatru wyobraźni i sztuki radiowej.

Gatunek nazywany sound poetry rozwijał się w Polsce w XX wieku bardzo słabo. Początków tego zjawiska należy dopatrywać się właśnie w tym, co robił Eugeniusz Rudnik. Powstające kompozycje mistrza balansowały najczęściej na styku wielu estetyk odwołujących się do idei futurystów, reportażu, słuchowiska i performansu, anektując na swoje potrzeby elementy muzyki elektroakustycznej. Najważniejszymi postaciami kreującymi ten gatunek byli John Cage, Mauricio Kagel i Heiner Goebbels. Dopiero na przełomie XX i XXI wieku doczekaliśmy się w naszym kraju jakichkolwiek kontynuatorów koncepcji sound poetry. Idea ta jest zauważalna choćby w twórczości tria Najduchy (Jacek Podsiadło, Ireneusz Socha i Jarosław Bester). W tym roku pojawił się ich nowy album „Lament świętokrzyski” (Requiem Records). W warstwie elektroakustycznej zespół nawiązuje do twórczości Eugeniusza Rudnika. Artyści w oryginalny sposób zderzają słowo mówione z muzyką eksperymentalną.

Innym cennym przedsięwzięciem tego rodzaju jest seria płytowa warszawskiej oficyny Bôłt Records poświęcona kolejnym postaciom niegdyś skupionym wokół Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia. W 2012 roku polski artysta DJ Lenar na płycie „Re:PRES” przy użyciu gramofonu, miksera, samplera i loopstacji zinterpretował wybrane miniatury z repertuaru Eugeniusza Rudnika. Jedna z najważniejszych kompozycji Rudnika, „Dixi” z 1967 roku, została poddana znakomitej reinterpretacji przez niemiecki zespół Zeitkratzer pod wodzą Reinholda Friedla. Można ją odnaleźć na krążku „Plays PRES” opublikowanym przez Bôłt Records.

Kto by przypuszczał, że w tym roku doczekamy się zupełnie nowego materiału Eugeniusza Rudnika. Album „ERdada na taśmę” ukazał się nakładem Requiem Records przy wsparciu Narodowego Centrum Kultury w Warszawie. Na początek słowo o stronie plastycznej tego wydawnictwa, której autorem jest Łukasz Pawlak, szef wytwórni Requiem Records. Do tej pory nie mieliśmy chyba w Polsce tak wydanej płyty kompaktowej. Longplay znajduje się w kartonowym opakowaniu w rozmiarze okładki płyty winylowej, dodatek stanowi spora książeczka wypełniona autorskimi komentarzami Rudnika. Dostępne jest też wydanie deluxe – tylko 100 sztuk. Do oryginalnego opakowania, w jakich kiedyś przechowywano taśmy radiowe, został dołączony list własnoręcznie napisany na maszynie przez Rudnika oraz tzw. kartoflano-analogowy medal zawinięty w kawałek taśmy zawierającej dwie sekundy nagrania i fragment ciszy. „Ten gadżet to prezent dla słuchacza płyty «ERdada». Poetycki kolaż dopełniający mój najwspółcześniejszy dźwiękowy pejzaż, kształtowany przeze mnie przez ostatnie pół wieku pracy w studio i na roli” – pisze Rudnik.

Eugeniusz Rudnik „ERdada na taśmę”
Requiem Records 2014
Prace nad 40-minutowym utworem „ERdada” odbyły się w kwietniu 2012 roku. Nagranie powstało m.in. w oparciu o niewykorzystane materiały do utworu „Divertimento” z 1971 roku. „ERdada” jest zbiorem brzmieniowych odpadków, czyli kaszlnięć, chrypek, tzw. ślinek oraz zwyczajnych beknięć wyciętych np. z oficjalnych przemówień. Zostały one oczyszczone przez Polskie Radio tuż przed uroczystą archiwizacją. W nagraniu pojawia się nawet zmodyfikowany głos Krzysztofa Pendereckiego. Tak powstała niesamowita dźwiękowa struktura o poetyce bliskiej książkowym eksperymentom Jamesa Joyce’a. „Materiałami są rzeczywiście odrzuty sprzed ponad 40 lat, które dziś wydają mi się piękniejsze niż ja w on czas byłem. Jednak nie sprzedaję tu remanentu, nie pozbywam się towaru, który nie był chodliwy, wchodzę raczej na regał, chcąc pokazać te moje wytwory, które mi się szczególnie podobają. Czasem są wariacjami moich obsesyjnych struktur, «wlokących» się za mną przez całe życie. Na to nie ma lekarstwa” – pisze Rudnik.   

„Dzięcielina pałała na taśmę stereo” zawiera sporo ludowych śpiewów, ambientowych ozdobników i różnych głosów – to eksperyment bez określonej formy. Rudnik przewraca tekst Mickiewicza do góry nogami i wytrząsa z niego muzykę, bo, jak twierdzi, Mickiewicza można także zagrać. Muzyczny hołd swojemu przyjacielowi, zmarłemu w 2010 roku Arne Nordheimowi, kompozytor złożył w nagraniu „Memini tui” („Pamiętam ciebie”). Znajomość Nordheima z Rudnikiem nie była łatwa. Jak głoszą legendy, tylko Rudnik wie, ile źródłowych taśm wykorzystał Norweg bez zgody przyjaciela w swych późniejszych pracach. „Memini tui” to bardzo intensywne wskrzeszanie pamięci, przekaz naśladujący „rzeźbienie w dźwięku”. Pulsujące tła przypominają tu ciąg zderzających się ze sobą struktur dźwiękowych.

fot. Paweł Kozłowski, mat. promocyjne Requiem Records

Zamykająca wydawnictwo miniatura „Elektrowyzwoliny” zaaranżowana została z udziałem wiolonczelisty Bolesława Błaszczyka. Multiplikowana wiolonczela Błaszczyka przeplata się z głosem Rudnika, który opowiada o procesie cięcia taśmy. Jak twierdzi Błaszczyk, tytuł utworu odnosi się do rzemieślniczego rytuału wyzwolin czeladnika spod władzy mistrza.

Dzięki płycie „ERdada na taśmę” poznajemy różnorodność działań kompozytora. Z jednej strony Rudnik z jubilerskim kunsztem szlifuje niedoskonałości, odrzuty i dźwiękowe śmieci. Z drugiej – uwodzi frywolną intuicją. W efekcie „ERdada na taśmę” to dzieło zachwycające głębią i szaleństwem, a przy okazji porządna szkoła dla młodego pokolenia. Rudnik konsekwentnie od lat pokazuje, że łatwiej nie znaczy lepiej.    

***

Już niebawem premierę będzie miał film dokumentalny Zuzanny Solakiewicz, „15 stron świata”, przedstawiający muzyczne poszukiwania Eugeniusza Rudnika.

ŁUKASZ KOMŁA: Jak doszło do powstania pani filmu? Dlaczego zajęła się pani akurat twórczością Eugeniusza Rudnika?
ZUZANNA SOLAKIEWICZ: Chciałam zrobić film o muzyce, o eksperymencie, o poszukiwaniu niemożliwego przy pomocy dźwięku, o niemożliwości przekroczenia samych siebie, własnej kultury i wielkim pragnieniu, aby wyjść – jeśli nie poza nią – to choćby na margines, choćby na przejście graniczne, by okazać swój paszport wychowanka tego świata i złożyć deklarację: pragnę się udać za granicę! Najchętniej w piętnastą stronę świata... Chodzi o to, żeby widz po obejrzeniu tego filmu miał ochotę natychmiast coś stworzyć, podjąć jakieś ryzyko czy eksperyment, albo chociaż przechodząc ulicą, poczuć przyjemne mrowienie w krzyżu na myśl, że za rogiem czai się nieznane.

To podejście, ta zdolność do nieustannego poszukiwania, zachwytu spowodowanego nieznanym wyznaczała drogę Eugeniusza Rudnika. Film pokazuje osobowość twórczą bohatera, jego życie prywatne/rodzinne jest poza sferą naszych zainteresowań. Śledzimy jego działania artystyczne, pracę nad muzyką. To obserwacja artysty w jego środowisku naturalnym, kiedy poszukuje, tworzy, znajduje wyraz dla przeczuć, myśli, uczuć, które go nurtują.

Jeśli się nie mylę, „15 stron świata” jest pierwszym pani filmem, w którym podejmowana jest tematyka muzyczna. Skąd się wzięła potrzeba wejścia w świat muzyki eksperymentalnej? Domyślam się, że ponadpięćdziesięcioletni staż kompozytorski i wizja muzyczna Rudnika stanowią doskonały pretekst do przemyśleń na temat roli, jaką odgrywa muzyka w życiu każdego człowieka i odwiecznej „walki” na linii człowiek-dźwięk.
W swoich filmach szukam bohaterów, którzy – nie buntując się przeciw temu, co nazywamy „zwykłym życiem” – potrafią stworzyć świat płynący z ich wyobraźni i myśli. Nadmiar istnienia nie został im dany, lecz sami go wykreowali, wypracowali. Staram się ten świat zrozumieć i sfilmować – dokumentuję ludzką wyobraźnię. W przypadku poprzedniego obrazu, „Jorcajtu”, bohater czerpie inspirację z kultury religijnej. „15 stron świata” to możliwość obcowania z artystą wielkiego formatu, człowiekiem, któremu dane jest żyć w niezwykłej epoce.

Zachwyciłam się, kiedy zrozumiałam, że ten człowiek, siedzący za konsoletą wśród kręcących się magnetofonów i dziwnych dźwięków, chce mnie wzruszyć, dać mi uczucie piękna i wzniosłości. Nigdy nie spodziewałabym się, że „muzyka robotów” (jak wyobrażałam sobie zawsze – podobnie jak większość ludzi – muzykę elektroniczną i eksperymentalną), ma być odzwierciedleniem ludzkiej duszy.

Pojawienie się muzyki elektronicznej sprawiło, że dźwięk dotąd wydobywany z materialnych instrumentów wybrzmiał ex nihilo, wygenerowany został z maszyny. Dzięki technice nagrania analogowego stał się uchwytny! Twórca mógł „wziąć dźwięk do ręki” i tworzyć przy pomocy zabiegów manualnych. Cielesność, materialność dźwięku pojawiła się wraz z wynalezieniem magnetofonu, a skończyła w momencie wynalezienia zapisu cyfrowego. Ta epoka przełamała mit kompozytora wykształconego na tradycyjnej muzyce instrumentalnej. Dlatego właśnie najodpowiedniejszym przewodnikiem po tym świecie jest Eugeniusz Rudnik, który wyszedł poza schemat kompozytor – zapis – wykonawca. Ciął taśmę/dźwięk nożyczkami, tworzył muzykę na czuja, szukał sposobu na wyrażenie uczuć przy pomocy kosmicznych, nieznanych dotąd dźwięków – chciał uczłowieczyć elektronikę. Ten film przenika do wyobraźni twórczej artysty, śledzi jego ścieżki, inspiracje, poszukiwania – po to, by widz mógł zobaczyć dźwięk i obserwować, jak zabarwia się uczuciami. 

Czym dla pani jest muzyka Eugeniusza Rudnika? 
Przede wszystkim inspiracją. „15 stron świata” to film, który chwyta dźwięk, chwyta go, by go pokazać. Jeżeli pozwolimy swojemu oku podążać za uchem, jeśli odwrócimy ustalony porządek rzeczy i na czas trwania filmu oderwiemy się od naszych przyzwyczajeń oceniania wzrokiem, a dopiero potem uzupełniania informacji uchem – ujrzymy muzykę. Zobaczymy ją w mieście, w rytmie architektury, w płaszczyznach i bryłach. Zobaczymy muzykę w rzeczach amorficznych: w wodzie, powietrzu i mgle; w układach choreograficznych, w przyrodzie i w wizualnych śmiechach. Nie jest to w żadnym razie ilustracja, to dźwięk wyrażony poprzez obraz.

Czy w Polsce wzrasta zainteresowanie dokonaniami Rudnika? Mam na myśli młode pokolenie twórców z kręgu muzyki elektronicznej/elektroakustycznej.
Spuścizna Eugeniusza Rudnika, jego liczące wiele kilometrów taśm nagrania, archiwum, w którym zebrał uwagi, eksplikacje, partytury utworów, wreszcie samo wyposażenie studia – unikalne generatory i przetworniki dźwięku, które stanowiły wyposażenie Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia – są obiektem zainteresowania kuratorów sztuki. Powstaje projekt przeniesienia wystroju SEPR do przestrzeni muzealnej.

Jednocześnie pojawiają się kolejne wydania płytowe, które dotyczą przetworzeń muzyki, nie tylko samego Eugeniusza Rudnika, ale całego SEPR. Bardzo oryginalne są projekty wytwórni Bôłt (opisane zresztą m.in. na łamach dwutygodnik.com przez Janka Topolskiego). Bolek Błaszczyk od wielu lat inicjuje projekty wydawnicze z muzyką zarówno Rudnika, jak i innych twórców SEPR. Marcin Lenarczyk (DJ Lenar), w naszym filmie jest odpowiedzialny za udźwiękowienie i miks muzyczny, nagrał album, w którym przetwarzał miniatury Rudnika.