Zacznijmy od Adama Wajraka i książki „To zwierzę mnie bierze” (Agora SA, Warszawa). Taki tytuł miał jeden z cykli tekstów autora ukazujących się w „Gazecie Wyborczej”, inny zatytułowany był „Poczta Teremiski”, do tego jeszcze teksty przekrojowe publikowane w „Dużym Formacie”. Na jednym ze spotkań autorskich czytelniczka podpowiedziała autorowi, żeby pozbierać, rozwinąć i wydać w formie książki wszystkie te teksty – sama wycinała je i wklejała do zeszytu, tworząc dla wnuka własny zbiór. Książka, pomyślana jak kalendarz – zwierzęta poznajemy i podpatrujemy od maja do kwietnia następnego roku – jest zaproszeniem do świata Puszczy Białowieskiej, w której od wielu już lat żyje Adam Wajrak. Jest tu historia spotkania z watahą wilków; opis tego, do czego zdolne są sikorki; rzetelnie wyliczone decybele odgłosu rzekotki i ciężarówki oraz fotografie niesporczaków, które były nawet w kosmosie. Dla małych odkrywców, mądrali, przyszłych biologów czy miłośników zwierząt.
Młodsze dzieci radość odnajdą w śledzeniu zwierząt w atlasie „Narwańcy, uwodziciele, samotnicy” Adrienne Barman (Wydawnictwo Dwie siostry, Warszawa). Ponad 600 zwierzaków podzielonych na 40 rodzin. I bynajmniej nie liczą się tu powiązania gatunkowe czy więzy rodzinne – kluczem podziału i układu książki są cechy charakteru zwierząt, ich kolor, upodobania i zachowanie. I zabawne nazwy, np. tytułowi Narwańcy, Pomidorowe, Mistrzowie bezdechu, Spektakularni uwodziciele, Smoliste. W atlasie są zwierzęta, które wyginęły, czyli Nieodżałowane, ale i takie, których nie widział nawet Adam Wajrak – Legendarne. Wspaniałe ilustracje, doborowe kolory, a ciekawostek tyle, ile trzeba.
I jeszcze książki-kandydatki do nagrody w konkursie „Książka Roku Polskiej Sekcji IBBY” 2013. Jedna z nich to obrazkowe „Cztery strony czasu” Iwony Chmielewskiej (Media Rodzina, Poznań), czyli historia pewnego starego miasta leżącego nad Wisłą. Sercem opowieści jest stojący na toruńskim rynku ratusz i ratuszowy zegar „pokazujący czas na 4 strony świata”. Oto raz na 100 lat, o innej porze dnia i nocy, autorka pozwoli nam zajrzeć do czterech mieszkań. Zaglądamy przez okna, z których widać ów zegar. W każdym mieszkaniu spędzamy chwilę, która mija w momencie wybicia pełnej godziny. Na przykład 1500 rok, godzina 6 rano. W jednym z mieszkań Mikołaj i Andrzej przygotowują się do wyjazdu na studia do Włoch. O Mikołaju będzie głośno i później, nie tylko w tej książce. Potem rok 1600 i przygotowania do Wielkanocy. Następnie kolejne lata i kolejne święta, zwyczaje, radości i smutki mieszkańców; sposoby spędzania wolnego czasu, dziecięce lektury, powody trosk dorosłych, ginące zawody i inne historyczne ciekawostki. Autorka święci tryumfy za granicą (największe chyba w Korei) – czas, by została doceniona także i w Polsce.
Wciąż geograficznie i wciąż w Europie: „Pamiątka z Paryża” Tiny Oziewicz (Wydawnictwo Dwie siostry, seria: Mały Koneser). Książka dla wszystkich rozkochanych w Paryżu lub/i twórczości Wilhelma Sasnala. Urodzony w Tarnowie Sasnal uznawany jest za jednego z najważniejszych polskich malarzy. Tutaj jeden jego obraz stał się kanwą do niebywałej, abstrakcyjnej opowieści o Wieży (właściwie wieżach) Eiffla. Historia, o której dowiadujemy się z badań paryskiego Instytutu Nanobiotechnologii jest doskonale zilustrowana przez Jacka Ambrożewskiego i dowcipnie opisana. Oto pewnego dnia w Paryżu samosiejki symbolu miasta, tytułowej Wieży Eiffla, totalnie zalewają miasto. Wszędzie wyrastają, jak grzyby po deszczu, małe metalowe wieżyczki. Później trafiają w różne części Europy, do Polski również, powodując spore zamieszanie i sporo radości. Jak się to wszystko kończy, nie śniło się filozofom ani też malarzom – w końcu to literatura science fiction.
Pozostańmy jeszcze w Paryżu. Inspiracją do napisania przez Benjamina Chauda „Misiowej piosenki” (Wydawnictwo Dwie siostry) był fakt pojawienia się w 1985 roku pierwszych najprawdziwszych uli na dachu Opery Paryskiej. Podobno postawił je przez przypadek operowy rekwizytor, ale stoją tam do dziś i dają rocznie ponad 280 kg miodu! Zaczynamy zatem od trzęsienia ziemi. I oto do tego ula, wiedziony przez spóźnioną pszczółkę, dociera pewnego dnia mały niedźwiadek, któremu szkoda zasypiać na zimę. Woli spacerować po Paryżu, co nikogo dziwić przecież nie powinno. Problem w tym, że maluszka poszukuje tata niedźwiedź. A jak gdzieś, nawet jeśli tylko na kartkach książki, pojawia się niedźwiedź, to wiadomo, że panika jest uzasadniona. Przeglądając ilustracje, a właściwie scenografie tej historii, możemy nucić Bizeta i rezerwować bilety do opery, niekoniecznie we Francji.
Kolejna książka wprost z Paryża przeniesie nas do cukierni, ale gdzie ta cukiernia, to kwestia sporna, bo autor zamieszkuje w Warszawie, ilustratorka zaś we Francji… Mowa o publikacji „Książę w cukierni” Marka Bieńczyka (Wydawnictwo Format, Wrocław). Joanna Concejo za ilustracje otrzymała nagrodę główną polskiej sekcji IBBY i tytuł „Najlepsza Książka Roku 2013” w kategorii: Grafika. Książka-dzieło sztuki. Najdelikatniej mówiąc. Ponad 6 metrów doskonałej literatury i ilustracji. Z pozoru tylko o słodyczach, w istocie o czymś bardziej ulotnym. O szczęściu – co nie znaczy, że to filozofia na słodko. Dylematy dwójki bohaterów, którym w usta autor wkłada frazy godne laureata nagrody im. Barbary Skargi. Proste i mądre. Wysmakowana lektura, dla dzieci i rodziców.
A gdyby ktoś w rodzinie miał takiego jak pan Marek Bieńczyk pisarza, albo jak Wilhelm Sasnal malarza lub obcokrajowca mieszkającego na stałe na przykład w Paryżu, to gorąco polecam zwrócenie uwagi, jak z takim członkiem rodziny obchodzi się duet Michał i Joanna Rusinkowie. „Wierszyki rodzinne” (Znak, Kraków 2013) to takie drzewa genealogiczne kreślone na wesoło. Nieco uszczypliwe, zgrabne, a nade wszystko bardzo luźno nawiązujące do autentycznych postaci Rusinkowych przodków rymowane biogramy, które zachęcają do własnych podróży przez rodzinne konotacje. Z rodziną bowiem i na zdjęciu, i w książce wychodzi się czasem całkiem ciekawie. Świetny jest na przykład wierszyk o pianistce: „kiedy grała na fortepianie/, to płakali panowie i panie. / I płakano – by tak rzec – u góry, / bo jej gra przyciągała chmury: / choćby dzień skwarny był jakich mało, / kiedy grać zaczynała – wnet lało (…)”.
Ale nie zawsze jest tak, że historie rodzinne dają powody wyłącznie do radości. O niektórych sprawach trudno rozmawiać z dziećmi. „Świat według dziadka” Zofii Staneckiej (W drodze, Poznań) to rzecz o spotkaniu ze starością. Starość widziana oczyma małego dziecka, strach przed utratą kogoś, kogo się tak naprawdę dopiero poznało i pokochało. Ryś początkowo nie lubił wizyt u dziadka Franciszka. Dziadek śmierdział, szurał kapciami i seplenił z powodu sztucznej szczęki. Po jakimś czasie jednak między nim a wnukiem nawiązała się nić przyjaźni. Na tyle mocna, że przywiązany do niej finałowy biały balonik nigdy już nie odleci za daleko. Na okładce książki zamieszczone zostały słowa Wojciecha Widłaka: „Bardzo lubię tę książkę. I cieszę się, że to właśnie Zofia Stanecka ją napisała”. Ja też się bardzo cieszę. Jej seria o Basi to biblia w dziale dziecięcym naszych domowych zbiorów, a kolejne tytuły spod ręki autorki zdobywane są często z nie lada poświęceniem. Jak choćby „Robert Robot” z serii „Czytam sobie” (Edukacyjny Egmont, Warszawa 2013) zakupiony w McDonald’s! Jakkolwiek byłam sceptycznie nastawiona do idei chadzania do fast foodu „po książkę”, zostałam przegłosowana. Wybrane tytuły serii były do kupienia wyłącznie w McDonald’s, choć niebawem mają być dostępne także w księgarniach. Nawet za cenę frytek z colą należało zdobyć te najważniejsze. Jak choćby jeszcze Zbigniewa Dmitrocy „Babę Jagę na deskorolce”. Autor to prawdziwy specjalista od wiedźm, czarownic i wróżek, i tym razem znów mamy do czynienia z przezabawną historią o czarownicy, która ani straszna, ani zła – jak babcia, co zamiast na miotle jeździ na deskorolce. Dziecko to dla Dmitrocy odbiorca idealny – zdolny przyjąć każdą literacką fantazję, a w zanadrzu autor ma ich niemało.
Na finał trochę historii. Oto reprint ilustrowanej przez Henryka Tomaszewskiego książki Wiktora Woroszylskiego „Gabryś, nie kapryś!” (Wydawnictwo Dwie siostry). Przezabawna dykteryjka, jakich rodzice kilku- i nastolatków doświadczają po kilka dziennie. Rzecz o dziecięcych kaprysach, czy nawet bardziej o dogadzaniu i rozpieszczaniu ponad ludzką miarę. Powiedzmy sobie szczerze: gdyby nie nadskakiwanie starszych, to prędzej czy później ów Gabryś, Krzyś, Kasia czy Bogusia zjedliby, nie kaprysząc ani trochę. Z czego więc, drodzy rodzice, się śmiejecie? Absolutny must have!
Dla miłośników książek starych, opowieści może nawet nieco zdezaktualizowanych, acz koniecznie do ocalenia, polecam wizytę na Polonie – cyfrowej Bibliotece Narodowej, gdzie piszę o „Lalce dobrze wychowanej” Fryderyka Hoffmana, przetłumaczonej z francuskiego przez Teofila Nowosielskiego, czy o „Bohaterskim Misiu…” z 1919 roku Bronisławy Ostrowskiej. Opowieści to czasem fantastyczne, pełne wydarzeń niezwykłych, wyostrzające przedmiot tajemniczego pochodzenia. Dzieciństwo z perspektywy ukochanych zabawek.
A wracając z ferii, warto też zajrzeć do małej książki wymienianego już autora Benjamina Chauda, który wespół z Davidem Cali zebrał, opisał i zilustrował garść cudownych wymówek szkolnych, opatrując je elokwentnym tytułem „Nie odrobiłem lekcji, bo…” (Wydawnictwo Dwie siostry). Więcej nie zdradzę – może tylko tyle, że to podobno ulubiona lektura nauczycieli (sic!).