JULIA CHMIELECKA: Słowo „biblioteka” kojarzy się z ponurym gmachem, gdzie jest zimno i ciemno i gdzie przerzuca się kilogramy spleśniałych książek. Polona trochę odczarowuje tę fantazję.
MIKOŁAJ BALISZEWSKI: Nie trochę, a całkowicie. Zbiory Biblioteki Narodowej – od średniowiecznych rękopisów po ulotki i pocztówki – można zobaczyć w najlepszej jakości z dowolnego miejsca. Zakładka „Biblioteka” wygląda trochę jak magazyn BN – ogromna liczba książek, ale też przypadkowość. Zbiory nie są ułożone tematycznie, lecz sygnaturami, więc obok podręcznika księgowości leżą broszurki syjonistyczne, a zaraz za nimi francuskie baśnie XIX-wieczne. Odzwierciedla to Polona – trafia do niej na bieżąco wszystko, co skanujemy. Użytkownik ma pełny dostęp do zbiorów, więc przeglądając Polonę, może przypadkowo natrafić na temat, który go zainspiruje. Codziennie robimy około 70 tysięcy skanów. To olbrzymi materiał do przeskrolowania.
POLONA
Cyfrowa Biblioteka Narodowa – na stronie polona.pl udostępniane są książki, dokumenty historyczne, czasopisma, grafika, fotografie, nuty oraz mapy.
Mikołaj Baliszewski – z wykształcenia archeolog, zastępca dyrektora Biblioteki Narodowej ds. rozwoju.
Łukasz Kozak – z wykształcenia mediewista, redaktor Cyfrowej Biblioteki Narodowej Polona.
I blog Polony ma okiełznać tę treść, wybrać, przesiać przez sito. Przez czyje sito?
ŁUKASZ KOZAK: To wybór użytkowników, którzy wykorzystują Polonę do różnych celów: własnych zainteresowań i pasji, pracy naukowej, artystycznej czy rozrywki – to oni poprzez blog stają się przewodnikami po zbiorach Polony. Julia Mirny robi cykl kolaży „nieźle wyszparowani”. Aleksander Baron korzysta ze zdigitalizowanych książek kucharskich, niedawno w Paryżu prezentował kuchnię polską na Fête de la gastronomie, opierając się właśnie na przepisach z Polony. Będą teksty zarówno o starych drukach, jak i modzie, muzyce, dizajnie. Na blog wrzucamy też w odcinkach przekład XVII-wiecznej persko-indyjskiej powieści szkatułkowej z pięknie iluminowanego rękopisu. Powoli dostajemy kolejne propozycje tematów – nie udajemy, że to my znamy się na wszystkim.
Czy „memizacja” i remiks archiwów jest obecnie jedynym sposobem przywrócenia ich do życia? A może są spłaszczeniem historii?
ŁK: Niektórych materiałów nie da się spłaszczyć, wręcz przeciwnie: wpuszczone do sieci brukowe historyjki z XIX wieku nabierają przez swój wiek waloru. Rzeczy stare, zapomniane lub odrzucone (choćby nawet były kiedyś modne czy popularne) stają się w ten sposób nowością – tak jak nowością jest znalezisko archeologiczne czy paleontologicze: coś było, żyło, funkcjonowało, ale zniknęło ze świadomości odbiorców. Odkrywamy to na nowo i pokazujemy w różnych kontekstach: zarówno historycznym, jak współczesnym, sprawozdawczym i twórczym. Z kolei remiks czcigodnego kanonu jest często najlepszym rozwiązaniem, żeby nie wzbudzał on dydaktycznych skojarzeń. Trzeba też pamiętać, że kultura od czasów antycznych po koniec nowożytności to w zasadzie ciągły remiks.
A może są inne sposoby na wprowadzenie archiwum do obiegu?
MB: Właśnie wydaje się, że takim sposobem jest Przegląd Cyfrowej Biblioteki Narodowej w formie społecznościowego bloga. Oddajemy użytkownikom, którzy są najlepszymi kuratorami i jednocześnie twórcami kontentu, narzędzie pozwalające wydobyć z tej masy tekstów kultury prawdziwe wartości.
Potencjał polonowej „beki” zdaje się olbrzymi, co widać i na blogu, i na fanpejdżu Polony.
ŁK: Fanpejdż jest formą, do której należy się częściowo dostosować, a w pewnym stopniu wprowadzić do niej nową jakość. Można łatwo zrobić nieustającą „bekę” ze starych reklam i fotografii, ogłoszeń matrymonialnych i naiwnych moralizatorskich tekstów. Dla mnie ważniejsze jest jednak to, co pomijane, zaskakujące – zapomniane szczegóły, które mogą być śmieszne, piękne, ciekawe lub obrzydliwe. Na innym fanpejdżu, „Discarding images”, pokazuję między innymi dekoracje średniowiecznych rękopisów, których twórca malował inicjały i miniatury pobożne, zgodne z konwencją tekstu, a na marginesach koty, sprośności, króliki, hybrydy. Funkcjonują one trochę jak margines internetu – jak na Facebooku, Twitterze, 4chanie – i ze stereotypowym obrazem średniowiecza się raczej nie kojarzą. Przy tym odbiór jest subiektywny: miniaturze z obdzieranym ze skóry św. Bartłomiejem ktoś da lajka z przyczyn estetycznych, ktoś z dewocyjnych, a kogoś ubawi slasherowa konwencja tej sceny.
MB: Fanpejdż musi mieć klasę i być różnorodny – jak zbiory Polony. Nie można pokazywać tylko śmiesznych kotów lub ogłoszeń matrymonialnych. Monotematyczność w sieci odrzuca. Posługujemy się na równi tekstem i obrazem. Fanpejdż ma nie tylko zaciekawiać, ale też estetyzować, motywować użytkownika do własnych poszukiwań. Czasem nawet warto zagrać szkolną klasyką lub zasmucić czymś odbiorców.
Czyli jesteście fajni. Znacie się na rzeczy i umiecie robić internety. Jak na państwową instytucję to naprawdę duże osiągnięcie. Szkoda, że inni tak nie chcą.
ŁK: Myślę, że chcą, ale nie zawsze mogą. Pozwalamy sobie na pewną bezpośredniość, taka komunikacja z użytkownikami była jednym z naszych pierwszych założeń. Wchodzimy we współpracę z innymi fanpejdżami – kiedy tworzyliśmy jedną z kolekcji, stało się jasne, że powinien ją objąć fejsbukowym patronatem fanpejdż „Polecam poczytać Schopenhauera”, także specjaliści od dawnej literatury fantastycznej – „Fantastyka z lamusa” mają własną, całkowicie subiektywną kolekcję, którą na bieżąco uzupełniamy według ich wskazówek. Podobnie z blogiem: znaleźliście w Polonie coś fajnego i coś fajnego z tym zrobiliście, czy to będzie doktorat, pieczeń wołowa, przekład łacińskiej poezji, tatuaż lub nagranie muzyki – napiszcie o tym, pokażcie innym.
MB: Jeden z ostatnich tekstów na blogu „Nie czytasz? Nie pójdziesz do nieba!” o cerkiewnych rękopisach zrobił furorę. Miło zobaczyć, że na przykład fanpejdż „Parafia Dąbie Kujawskie” poleca go wiernym.
KULTURA 2.0 | DOŚĆ!
Od 11 października do 6 listopada 2013 odbywa się kolejna edycja festiwalu „Kultura 2.0” poświęconego nowym mediom oraz zastosowaniom i wpływem nowych technologii na kulturę.
W tym roku festiwal zadaje pytanie o sposoby radzenia sobie z nadmiarem, ale i niedoborem, prezentuje bądź realizuje ciekawe przykłady udostępniania treści od muzyki po przepis na uprawę warzyw w mieście i poddaje krytycznej refleksji kwestię źródła nadmiaru. Czy rzeczywiście mamy do czynienia z nadmiarem? Na ile jest to tylko perspektywa zależna od układu poszczególnych modułów na ekranie? Oprogramowanie stało się głównym interfejsem do świata, ludzi, pamięci i naszej wyobraźni. Aby uniknąć nadwyrężenia zasobów poznawczych i niepokojącego stanu przeciążenia informacją, to my musimy ujarzmiać otaczające nas urządzenia i programy, a nie na odwrót.
kultura20.pl
Co jeszcze robicie, że pozostajecie w głównym nurcie, a fanów przybywa?
ŁK: Staramy się odpowiednio reagować na sieciowe mody i wirale. Jakiś czas temu świat obiegła informacja, że w Rosji doszło do bijatyki i strzelaniny, bo dwóch facetów w knajpie pokłóciło się o interpretację „Krytyki czystego rozumu” Immanuela Kanta. Oczywiście od razu wrzuciliśmy na fanpejdż informację, że „Krytyka czystego rozumu” jest dostępna w Polonie, a my zapraszamy do lektury i gorących dyskusji.
Rozdajecie te skany za darmo – nie chcielibyście, żeby chociaż gdzieś w rogu małym druczkiem było napisane, że to rzeczy z Polony?
MB: Takie obwarowania zniechęcają, budują dystans. Kto będzie chciał, podpisze. Kto nie – i tak wróci do nas po więcej. Większość skanów grafik, pism, pocztówek, książek należy do domeny publicznej – każdy może je ściągnąć i dowolnie wykorzystać. Już widujemy na słupach plakaty z motywami z Polony.
ŁK: Zależy nam właśnie na takiej dyfuzji kultury.
Opinia dość niespotykana i rzadko praktykowana w Polsce.
MB: W środowiskach bibliotekarskich i muzealniczych na całym świecie pokutuje myślenie, że koszty digitalizacji mogą się jeszcze zwrócić w formie opłat za skany wysokiej jakości. W Polonie tak nie jest. Dajemy maksimum materiału najwyższej rozdzielczości za darmo i zachęcamy do korzystania, nawet komercyjnego. Tak otwartą politykę na masową skalę prowadzi na świecie dopiero kilka instytucji – np. Rijksmuseum, National Gallery of Art czy The Getty.
Maria Dynowska, „Przygody Cipusia”, Warszawa 1927 / źródło: polona.pl
Jeszcze w kwestii dzielenia się. Są wtyczki facebookowe, pinterestowe i twitterowe. Dowolną grafikę można zszerować i skomentować – wszystko jest pięknie połączone. Zalogowany użytkownik Polony może tworzyć własną kolekcję. A moglibyście zdradzić trochę więcej na temat planowanych unowocześnień?
ŁK: Planujemy rozszerzyć możliwości tworzenia własnych kolekcji, które będzie można udostępniać innym użytkownikom – coś w rodzaju połączenia Pinteresta i Facebooka: każdy użytkownik może udostępnić kolekcje znajomym lub je upublicznić – jeżeli kolekcja będzie dobra, to z chęcią ją wypromujemy lub włączymy na stałe do Polony. W ten sposób można stworzyć zarówno zestaw lektur dla uczniów, jak i własną biblioteczkę kucharską czy album ze zdjęciami. Już mamy możliwość komentowania każdej strony z poziomu fejsbuka, robienia notatek, udostępniania...
To już nie brzmi jak „biblioteka”.
ŁK: A znasz lepsze słowo?
MB: Warto przypomnieć, że zapraszamy inne instytucje do współpracy. Digitalizacja jest droga – system archiwizacji plików, miejsce na macierzach, centra zapasowe, to wszystko kosztuje i mało którą instytucję będzie stać na trwałe utrzymanie takiej infrastruktury. U nas mogą udostępnić swoje zbiory za darmo, a skorzystają na tym studenci, uczniowie, nauczyciele.
O ile się odnajdą w zalewie treści. Polona jest takim „marginesem” dla nurtu szkolnego i akademickiego – od wielu lat już ustalonego, mało atrakcyjnego i spłyconego.
ŁK: Akurat Polona udostępnia wszystko: i kanon, i marginesy – bez cenzury i arbitralnego wyboru. Jest tam i szkolny zestaw lektur, i dzieła, które mogą doprowadzić do jego rewizji. W podręczniku za moich czasów uczeń miał trzy wybrane fraszki Kochanowskiego, w Polonie może sięgnąć nawet do pierwodruku, w którym przeczyta takie, o których w szkole nikt mu nie opowie. Szukając „Do trupa” Morsztyna, można przy okazji przeczytać równie świetny „Nagrobek kusiowi”. Wpisując w wyszukiwarkę „Mickiewicz”, znajdzie się nie tylko poezję, ale także publicystykę, ryciny, fotografie, a nawet protokół z otwarcia jego trumny u schyłku XIX w., w którym opisano, jak wyglądał szkielet, w co był ubrany, co przy nim znaleziono… Podobnie zaskakującym dokumentem jest rachunek za pogrzeb Słowackiego.
Kucharze z konwiktu w Chyrowie na majówce, pocztówka z 1910 r. / źródło: polona.pl
MB: Kolejną świetną okazją do wyjrzenia poza szkolne podręczniki jest II wojna światowa. W Polonie mamy gazety z września 1939, na ich podstawie można prześledzić, jak wówczas przedstawiano sytuację. Jak dzień po dniu wyglądały nastroje, znikały reklamy, zmieniał się repertuar kin, a ich miejsce zajmowały propagandowe teksty. Na pewno wzbudza to więcej empatii niż lakoniczne podręcznikowe opisy.
To taka fenomenologia przeszłości, możliwość dotknięcia jej, bardzo atrakcyjna forma, żywa. Jakie znaczenie w takim odbiorze archiwów ma technologia skanowania, jakość skanu i interfejs strony?
ŁK: Zasadnicze. Możliwości naukowej analizy, które wynikają z dostępnego poziomu zooma, są większe niż przy zwykłym organoleptycznym doświadczeniu oryginału. Zachowywanie obiektów w swoich zbiorach, notowanie w nich, i aplikacje na tablety i smartfony, które niedługo będą gotowe – to wszystko skraca dystans dzielący nas od całego dziedzictwa przeszłości.
„Psałterz floriański” też jest sexy?
ŁK: Nie mam żadnych wątpliwości, że jest. Jest ważny dla katolików, którzy będą może chcieli pomodlić się z książki świętej królowej Jadwigi. Jest bezcenny dla naukowców: filologów, historyków sztuki, historyków. Innych zaciekawi trójjęzyczny tekst, słowa króla Dawida wyrażone średniowieczną polszczyzną. A jeszcze innych – namalowany na marginesie stworek, który wygląda jak połączenie Maxa Schrecka w roli Nosferatu z Mistrzem Yodą.