„W XXI wieku nowoczesność jest naszą starożytnością”
Svetlana Boym
Coraz częściej ogłasza się ostatnio rocznice wynajdywania i odpalania narzędzi interaktywnych, które tak wpisały się już w środowisko, że trudno wyobrazić sobie życie bez nich, a jeszcze trudniej przypomnieć sobie, że (i jak) jeszcze niedawno sobie bez nich radziliśmy. Rocznice te rzadko są jednak imponujące czy choćby okrągłe. Życie bez YouTube? Przecież ledwie 8 lat temu wrzucenie filmu do sieci wymagało sporo wysiłku i informatycznych kompetencji. Zakupy przez internet? Dopiero 18 lat temu przez serwis eBay sprzedano pierwszy przedmiot (zepsuty laser-wskaźnik, kupiony przez kolekcjonera laserowych wskaźników). Zdjęcia w sieci? Pierwsze skończyło dopiero 21 lat. Czasopisma internetowe o kulturze... itd. Możliwości te, podobnie jak większość ich nośników – przez badaczy i specjalistów identyfikowanych wciąż jako „nowe” – wiele osób odbiera raczej jako zwyczajne i codzienne. Związana z nimi „rewolucja” trwa każdorazowo najwyżej kilka dni – jeśli nie minut – podczas których przyswajamy nowe narzędzie (często po chwili z niego rezygnując). Komunałem stało się już stwierdzenie, że tak zwane nowe media nie pożerają starych, ale zmieniają zarówno sposoby ich wykorzystania, jak i sposoby ich projektowania. Droga do tego komunału, a zwłaszcza do wyciągnięcia z niego wniosków, nie jest jednak prosta i wymaga pogodzenia różnych, niemal sprzecznych perspektyw.
Mirosław Filiciak, „Media, wersja beta”.
Wydawnictwo Katedra, 300 stron,
w księgarniach od czerwca 2013Mirosław Filiciak, którego najnowsza książka, „Media, wersja beta”, dotyczy przede wszystkim podróży w czasie historii mediów, wyznacza sobie trzy podstawowe założenia, które umożliwić mają myślenie o mediach wolne od jednokierunkowej, wykluczającej narracji o postępie, rozwoju i udoskonalaniu. Założenia pełnią w „Mediach...” rolę co najmniej równoważną ich praktycznej realizacji, czyli interpretacji konkretnych przypadków. Czyni to z tej książki przede wszystkim propozycję metodologiczną, ale też pozostawia pewien niedosyt w obliczu rozbudowanych zapowiedzi i opisów projektu badawczego.
Pierwszym i zasadniczym krokiem jest zwrócenie się ku etnografii, socjologii i antropologii, które dają wgląd w praktyki użytkowników mediów, ich doświadczenia i konceptualizacje tych doświadczeń. Filiciak jako współautor wielu dyskutowanych badań społecznych i raportów (m.in. Młodzi i media, Obiegi kultury, Tajni kulturalni) powraca tu do nich, powtarzając lub nieco uzupełniając dotychczasowe interpretacje. Ciekawie wypadają zwłaszcza pierwsze wnioski z rozpoczętych niedawno badań dotyczących obiegu VHS w Polsce lat 80. i 90. Zestawienie rozpoznań na temat nieformalnego obiegu wideo z dzisiejszą kulturą „piractwa”, kopiowania i wymiany danych pozwala pokazać między innymi, że łatwość techniczna nie musi prowadzić do większej skuteczności ani tym bardziej do budowy silniejszych związków społecznych – wymiana kaset z rąk do rąk budowała w każdym razie odmienny typ wspólnoty.
Oczywiście skupienie się na użytkownikach mediów i ich praktykach nieuchronnie oznacza rozproszenie. Rozproszone muszą być same wyniki badań – dotyczą różnie wyodrębnianych grup, a tylko pośrednio całych społeczności, nie może być już mowy o jednej publiczności – wynika to tyle z krytycznych rozpoznań teorii (głównie teorii kina), ile z samych badań, pokazujących zróżnicowanie trybów odbioru, zwiększające się wobec rozmnożenia kanałów i przekazów, a może także – choć to wątpliwe – dyskursu o „personalizacji” wszystkiego, co się da (któremu towarzyszy zresztą najczęściej sprzedawanie nam dokładnie tego samego). Nie bardzo można już nawet mówić o publicznościach. Raczej o użytkownikach albo konsumentach, a wybór kategorii nieuchronnie oznacza również uwypuklenie przypisywanych im funkcji. Ważne jest także zachowanie analitycznej czujności – deklaracje badanych różnić się będą najpewniej od praktyk, jak wówczas, gdy „obraz z badań etnograficznych ujawnia napięcie pomiędzy tym, co Polacy o korzystaniu z telewizji mówią (chętnie prezentując samych siebie jako wymagających odbiorców, aktywnie poszukujących określonych typów treści w różnych mediach), a co z nią faktycznie robią”. Otóż faktycznie w „życiu codziennym z telewizorem” głównie odpoczywamy.
Drugie ważne założenie badawcze Filiciaka wydaje się trudne do pogodzenia z nastawieniem na użytkowników. Nawiązuje ono do rozpoznań z dziedziny software studies, ale również do szerszego nurtu współczesnej humanistyki – dowartościowania rzeczy, narzędzi, przedmiotów nieożywionych – który w książce Filiciaka reprezentuje teoria Brunona Latoura. Zwrócenie uwagi na techniczne uwarunkowania mediów i programów zostaje uzupełnione o przypisanie im samym roli aktorów, uczestników społecznych interakcji. To pierwsze najlepiej opisuje kategoria afordancji – wariantów działania, jakie dane oprogramowanie pozostawia użytkownikowi, ogólnych ram możliwości, które często jawią się jako pełna wolność, stanowiąc zarazem pewne mniej lub bardziej ukryte ograniczenia. Ta druga wizja jest o wiele trudniejsza, wymaga – jeśli przypomnimy sobie Latoura, z którego Filiciak korzysta wybiórczo – porzucenia myślenia kategoriami działania i panowania nad swoimi tworami.
Tego autor robić nie chce. Przedstawia w zamian wizję, w której istotną, choć rzecz jasna niepełną i niejednoznaczną władzę posiadają twórcy mediów, programów i treści – nie pojedyncze osoby, ale wielkie konglomeraty medialne, uczestnicy zmagań na rynku przemysłów kulturowych i medialnych, gdzie niejako poza użytkownikami decydują się losy dominujących formatów i narzędzi (ktoś jeszcze pamięta minidisc?, HD DVD?). Taka perspektywa w paradoksalny sposób chroni przed determinizmem technologicznym, założeniem o bezpośrednim i jednoznacznym wpływie samych przekaźników na użytkownika. Stanowi istotne uzupełnienie czysto teoretycznych rozważań nad mediami jako zawieszonymi w ekonomicznej i kulturowej próżni urządzeniami, przypominając, że „niektóre decyzje związane ze sferą twórczości podejmowane są nie przez pojedynczych twórców, a korporacyjnych dyrektorów, spoglądających na marki medialne poprzez pryzmat tabelek w arkuszach kalkulacyjnych”. Filiciak wiąże więc silnie rozumienie mediów jako technicznych i społecznych narzędzi oraz mediów jako przemysłu sprzedaży i kształtowania treści.
Dowartościowuje perspektywę ekonomiczną i rolę czynników rynkowych w życiu mediów, w mniejszym stopniu jednak w naszym życiu z mediami. Autor nie pyta więc wprost choćby o ekonomiczną dostępność wybranych urządzeń, na których dopiero można zacząć obsługiwać określone oprogramowanie, choćby ściągnięte z sieci za darmo. Podejście to prosi się również o pewnego rodzaju uogólnienie i zapytanie o relację współczesnych mediów z kapitalizmem na poziomie możliwie ogólnym – nie tyle pochodzenia i funkcji poszczególnych urządzeń, ile struktury projektowanych wrażeń i doświadczeń, ram i trybów podejmowania decyzji. Warto byłoby uzupełnić wątek zależności mediów i ekonomii rozważaniami o tym, w jaki sposób przemiany kina (związane z przemianami gier komputerowych) wiążą się nie tylko z decyzjami na najwyższych korporacyjnych szczytach, ale z samą formy pracy, doświadczenia, uważności, reakcji i relacji współczesnego społeczeństwa, które leżą u podstaw funkcjonowania tych korporacji. Albo lokalnie: co polskie „wernakularne oglądanie” telewizji mówi o czasie wolnym, a więc pośrednio i o czasie pracy?
Trzecie założenie nakazuje autorowi nieustanną samoobserwację i autokrytycyzm. Dostrzega on w badaczu mediów, w „ekspercie”, nie kogoś znajdującego się poza poznawanym środowiskiem, ale aktywnego uczestnika i wręcz uprzywilejowanego aktora. W „Mediach, wersji beta” założenie to otrzymuje rozmaite realizacje – od deklaracji o źródłach dochodów autora, mającej świadczyć o wielowymiarowym uwikłaniu, przez przypomnienie o kształtowaniu pola badań, a więc i definicji medium w samych badaniach, po wielokrotne przypominanie o obecności i swoistej perspektywie badacza. Można by je wszystkie uznać wyłącznie za gest retoryczny, niejako obowiązkową formułkę, dość irytującą wielokrotnym powracaniem, któremu towarzyszą dobrze znane zastrzeżenia, napomnienia i brak konkretnego rozwinięcia. Ten postulat realizuje jednak przede wszystkim znaczny, spójny, wyróżniający się również stylistycznie fragment książki, w którym autorowi udało się z perspektywy eksperta uczynić interesujący model teoretyczny.
Zaskakującą, centralną pozycję w wywodzie Filiciaka zajmuje bowiem opis jego własnego doświadczenia w parku rozrywki Universal Studio w Kalifornii – podróży między postapokaliptycznymi światami „Terminatora”, „Parku Jurajskiego” a marzeniem sennym Homera Simpsona. Przyjęcie perspektywy autoetnograficznej w połączeniu z nietypowym, pogranicznym i intermedialnym terenem badań, tworzy zdecydowanie najlepszy fragment książki, kluczowy dla problematyzacji zarówno pozycji badacza, jak i zasadniczego tematu badań, czyli miejsca filmu w epoce po filmie (w każdym razie po taśmie filmowej, projekcji i kinie jako wyłącznym, czy nawet głównym miejscem jego doświadczania). „Autoetnografia stawia sobie za cel wykorzystanie ucieleśnionego doświadczenia i jednostkowego przeżycia badacza [...] do reinterpretacji wcześniejszych założeń [...]. Analiza własnego doświadczenia staje się narzędziem dla zrozumienia doświadczenia kulturowego”.
Po pierwsze, autor-ekspert opisuje sytuację, którą teoretyk mediów i kultury wizualnej W.J.T. Mitchell nazywa „podwójną świadomością” w obliczu obrazów i spektakli. Doświadczenie zanurzenia i wiary w to, co na ekranie, nie musi wykluczać się ze świadomością, że mamy do czynienia jedynie z projekcją, która w dodatku – przypadek Simpsonów – nie jest wcale hiperrealistyczną iluzją. Jednym słowem, można i trochę wierzyć, i trochę wiedzieć. Filiciak unika tym samym sztucznego dystansu wobec doświadczenia mediów i przypisywania naiwnej wiary tym, dla których rzekomo powstają parki rozrywki – naiwnych, wierzących w obraz dzieci.
Po drugie, dowartościowując park rozrywki i dostarczane przezeń różnorodne doświadczenia, niemieszczące się w klasycznych podziałach na kino, cyrk, teatr itd., Filiciak rozpoczyna zaburzanie przyjętych hierarchii, podziałów i przede wszystkim chronologii mediów. Nie tylko podważa przyjmowane odruchowo związki przyczynowo-skutkowe (gdy pokazuje, że oryginalni piraci to zapewne ci z Disneyowskiego parku, a nie ci z Disneyowskich Karaibów), ale także doprowadza, przynajmniej chwilowo, do zaburzenia chronologii, zakrzywienia czasu, które sprawia, że spotykają się Meliès i Michael Bay, latarnia magiczna i kino 3D.
W tej mierze książka „Media, wersja beta” wpisuje się w nurt rewizji historii kina spod znaku „kina atrakcji” (Gunning) i rewizji historii mediów, związany między innymi z „archeologią mediów” (Zielinski, Elseasser). Punkt wyjścia myślenia o historii jest w przypadku Filiciaka, co warto podkreślić, zewnętrzny wobec medioznawstwa. Jest nim preposteryjna czy „poprzednicza” wizja historii, w której mówiąc słowami jej autorki, Mieke Bal, „przeszłość jest kształtowana przez przyszłość co najmniej w tym samym stopniu, co przyszłość przez przeszłość”. Rewizja historii filmu i historii mediów, przepisywanie jej z punktu widzenia współczesności, powracanie do urwanych ścieżek, tworzenie archiwów (z martwym już deadmediaproject.com na czele), proponowanie zaskakujących zestawień, a nawet historii alternatywnych ma za zadanie przede wszystkim przewartościowanie dotychczasowej wyłącznej narracji o kinie jako wynalazku technicznym i/lub sztuce autorskiej, oraz narracji o doskonaleniu i zastępowaniu nowych mediów przez jeszcze nowsze. Filiciak powraca więc do wielu zaskakujących „nowych” wynalazków, pokazując ich prehistorię, która jednak nie zmienia się w alternatywną spójną narrację, ale w wielowymiarowe i wielowątkowe opowieści, pełne zerwań, pętli i powrotów idei i obrazów. Tomasz Majewski, omawiając tego rodzaju rewizje historii mediów, podawał choćby przykład sportowy:
Realizacja „The Corbett-Fitzsimmons Fight“ (1897) nowojorskiego Veriscopu, będąca zapisem walki mistrzów bokserskich wagi ciężkiej, o łącznym czasie 100 minut, kręconym z kilku kamer – można ją uznać w wymiarze pragmatycznym za wczesną postać „transmisji sportowej”, była bowiem przeznaczona dla widzów, którzy nie mogli fizycznie uczestniczyć w tym sportowym spotkaniu.
Tego rodzaju zrywane historie lub preposteryjne analizy transmisji sportowych, jak też wielu innych mediów i narzędzi wspomnianych już u samego Filiciaka (choćby kino domowe), pozostają wciąż do napisania. Z punktu widzenia użytkowników serwisów takich jak meczyki.pl, którym z przyczyn ekonomicznych lub ideologicznych nie dane jest posiadać trzech platform cyfrowych, mogą one zaskakująco dowartościować wiele dawnych sposobów prezentacji i trybów odbioru, zarazem na przykład podając w wątpliwość pogląd o współczesnym doświadczeniu spod znaku HD.
Wobec wyróżniających się w książce Filiciaka fragmentów dotyczących preposteryjnej historii mediów, trudno zrozumieć powody umieszczenia w niej, chwilę wcześniej, rozpoznań dotyczących relacji kina z grami komputerowymi, które przedstawiają wizję momentami przeciwną do powyżej opisanej. Autor skupia się w niej głównie na rzekomym wpływie gier komputerowych na kino na poziomie technicznym i fabularnym (od zmiany perspektywy widza po strukturę łamigłówki samej narracji filmowej). Relacja ta zostaje opisana w izolacji nie tylko od innych mediów, ale i od większych procesów, które pomogłyby ująć te zmiany w sposób bardziej zniuansowany, mniej spójny i jednorodny, a przynajmniej mniej jednostronny.
Książka „Media, wersja beta” stanowi jednak przede wszystkim pełną postulatów propozycję otwarcia polskiego medioznawstwa na różnorodne wpływy metodologiczne i nowe rozpoznania humanistyki i nauk społecznych, nie zawsze ściśle związane z mediami. Autor celnie wyprzedza wiele zarzutów i trzeźwo hamuje choćby entuzjastyczne głosy tych, którzy wierzą w jednoznacznie demokratyzujące, uaktywniające czy dospołeczne działania nowych narzędzi i mediów. Momentami daje się odczuć, że książka pisana była na akademicki stopień (podwójny i przydługi wstęp, mnożące się deklaracje i zastrzeżenia), w związku z czym także i tej recenzji zarzucić można nadmierne przywiazanie do akadmickich kryteriow oceny. Można jednak mieć nadzieję, że książka jest projektem otwartym na rozwinięcia, kontynuacje i dyskusje, i że założenie o ciągłej przemianie mediów dotyczy również medioznawstwa.