Pamiętam, jak wertowałem kiedyś przedwojenną encyklopedię Trzaski, Everta i Michalskiego, i w haśle poświęconym najnowszej literaturze rosyjskiej znalazłem pochlebną opinię o prozie niejakiego Sirina, który do historii literatury przeszedł pod prawdziwym nazwiskiem – Vladimir Nabokov. Wspomniana encyklopedia mianowała go jedną z największych nadziei rosyjskiej literatury emigracyjnej; wkrótce miał stać się wielką nadzieją literatury angielskiej.
Ciekaw jestem, czy w encyklopedii Trzaski pojawia się choćby drobna wzmianka o twórczości innego rosyjskiego emigranta, którego nazwisko w latach trzydziestych minionego wieku rosyjscy krytycy wymieniali jednym tchem z Sirinem.
Gajto Gazdanow, „Wieczór u Claire.
Widmo Aleksandra Wolfa”. Przeł. Henryk
Chłystowski, Państwowy Instytut Wydawniczy,
Warszawa, 282 strony,
w księgarniach od 28 sierpnia 2009Gajto Gazdanow – bo o nim mowa – nie zaznał za życia takiej oszałamiającej sławy, jaka pisana była niewiele od niego starszemu autorowi „Lolity”. Jego powieści nie szmuglowano do ZSRR, o prawa do ich adaptacji nie zabiegało Hollywood, milczały o nim powojenne polskie encyklopedie. Chociaż nie! Na początku lat dziewięćdziesiątych jego nazwisko pojawiło się w „Słowniku pisarzy rosyjskich”. Kto dziś jednak czyta słowniki?
Do garstki znawców literatury rosyjskiej, którzy słyszeli o Gazdanowie, należał Andrzej Drawicz. We wspomnianym „Słowniku” poświęcił mu krótkie, ale treściwe hasło. Pisał, że w „Wieczorze u Claire” krytyka dostrzegła wpływy Prousta, a w „Widmie Aleksandra Wolfa” panuje klimat kafkowski.
Czytając dziś „Wieczór u Claire” i „Widmo Aleksandra Wolfa” w przekładzie Henryka Chłystowskiego, możemy się przekonać, ile w tych słowach prawdy. „Wieczór u Claire”, wielka ewokacja czasu nieutraconego, klimatem rzeczywiście przywodzi na myśl dzieło Prousta. Ale czy można wyobrazić sobie Swanna zagubionego w bezkresach pogrążonej w wojnie domowej Rosji i w nędznych ziemiankach ukraińskich, wspominającego katleje zdobiące dekolt Odety? Otóż można…
Gazdanow zajmuje dziś należne mu miejsce w dziejach literatury rosyjskiej, o czym świadczy np. poświęcona mu konferencja naukowa w Moskwie, której plonem był tom wydanych w 2000 roku esejów zatytułowanych „Wozwraszczenije Gazdanowa” („Powrót Gazdanowa”). Ich autorzy umieszczają jego dzieło nie tyle w stronie Prousta, ile w rejonach, nazwijmy to tak, wielkiej herezji.
Gazdanow był niemal rówieśnikiem Nabokova. Urodził się w 1903 roku w Petersburgu, a więc w tym samym mieście, w którym cztery lata wcześniej przyszedł na świat autor „Pamięci, przemów!”. I na tym, jak się zdaje, wyczerpują się podobieństwa pomiędzy pisarzami. W istocie wszystko ich dzieliło: pochodzenie (rodzina Gazdanowa wywodziła się z Osetii), status (także materialny) zajmowany na emigracji, literackie fascynacje (Nabokov przez całe życie odmawiał Dostojewskiemu miana wielkiego pisarza, a Gazdanow był niewątpliwie autorem „Biesów” zafascynowany).
Mając szesnaście lat, wstąpił do armii generała Wrangla i walczył przeciw bolszewikom, choć nie wiadomo, czy powodowany świadomymi przekonaniami politycznymi czy też – jak bohater „Wieczoru u Claire” – wiedziony ciekawością, czym jest wojna. Jakkolwiek było, w 1920 roku wraz z niedobitkami Wrangla ewakuował się z Krymu i przez Istambuł i Bułgarię w 1923 roku dotarł do Paryża, gdzie imał się najróżniejszych zajęć. Pracował jako pomywacz w restauracji, robotnik w fabryce samochodów, kierowca nocnych taksówek i dziennikarz. Studiował na Sorbonie i wedle niektórych źródeł rosyjskich wstąpił do loży masońskiej.
W 1930 roku zadebiutował „Wieczorem u Claire”. Jednak sława, jaką przyniosły mu ta mikropowieść i kolejne dzieła, w niczym nie zmieniła jego nędznego położenia (do 1952 roku zarabiał więc nadal na życie jako kierowca taksówek). Ostatnie lata życia spędził w Monachium, w „Radiu Swoboda”, czyli w rosyjskiej sekcji Radia Wolna Europa, prowadząc programy poświęcone literaturze rosyjskiej. Zmarł w 1971 roku.
Jego talent ujawnił się już „Wieczorze u Claire”. Nietrudno streścić fabułę tej mikropowieści, lepiej ją jednak smakować niż trywializować redukcją do kośćca fabuły. Nie o fabułę w niej bowiem chodzi – z tej racji niektórzy krytycy zarzucali Gazdanowowi, że pisze „o niczym” – lecz o nastrój, upór w dążeniu do tego, co dla narratora tej autobiograficznej prozy jawi się jako jedyna warta zachodu rzeczywistość. A jest nią rzeczywistość duchowa.
Można uznać „Wieczór u Claire” za romans, niemniej cóż to za dziwaczny romans, którego treścią są wspomnienia z dzieciństwa bohatera, z wakacji spędzanych u krewnych na Kaukazie czy pozornie błahe, a czasami apokaliptyczne epizody z wojny domowej. Jednakże jest to romans – albo raczej dzieje miłosnych wtajemniczeń.
„Wieczór u Claire” – jak dowodzą dziś krytycy – jest portretem człowieka, którego można określić mianem kierkegaardowskiego typu estetycznego, za którym – dodajmy – podąża nieodstępny cień śmierci: „Śmierć nigdy nie była ode mnie odległa – wyznaje Kola, alter ego pisarza. – Czasami śniło mi się, że umarłem, umieram, umrę; nie mogłem krzyczeć, a wokół mnie zapadała dobrze znana mi od dawna cisza: rozszerzała się, zmieniała i nabierała nowego, nieznanego dotychczas znaczenia – ostrzegała mnie’’.
Ów „cień”, „dobrze znana cisza” i bezruch panuje niepodzielnie w „Widmie Aleksandra Wolfa” (1949), przesyconym grozą traktacie o Kainowej naturze człowieka, dzikiej, żądnej krwi i szczerzącej kły bestii. Tę mikropowieść można porównać z koszmarami E.T.A. Hoffmana – pisarza czczonego w Rosji o wiele bardziej niż w Polsce – czy z opowiadaniami Edgara Allana Poe, do którego Gazdanow jawnie w tym utworze nawiązuje. Mamy do czynienia ze wszystkimi rekwizytami romantycznej powieści grozy: z sobowtórami, demonicznymi Don Juanami, trupem porzuconej kochanki, z pościgami za paryskimi zbrodniarzami, z zagadkami i nieoczekiwanymi zwrotami akcji, jakby pisarz chciał zadrwić sobie z tych, którzy ubolewali, że ignoruje fabułę.
Bezimienny bohater opowieści – czy jest on dwudziestowiecznym everymanem? – mając szesnaście lat, zabił podczas wojny domowej w Rosji człowieka spotkanego w stepie. Nie miał wyjścia – lecz ten argument nie uwolnił go nigdy od wyrzutów sumienia. Po latach, żyjąc w Paryżu, przypadkiem trafia na wydany w Londynie zbiór opowiadań niejakiego Aleksandra Wolfa. W jednym z nich odnajduje historię oficera zamordowanego na stepie przez chłopca, w którego rysach rozpoznaje własną twarz. Widzi siebie oczyma umierającego człowieka, widzi, jak na skradzionym konającemu koniu oddala się ku własnej śmierci.
Jakim sposobem nieznany mu Wolf poznał jego sekret? Narrator rusza do Londynu na spotkanie z tajemniczym autorem, jednakże zamiast Wolfa spotyka się tylko z jego wydawcą, który ubolewa, że Wolf nie został zabity na stepie… Jego duch prześladuje bohatera. Przy stoliku w paryskiej restauracji opowiada o nim przypadkowo poznany rosyjski emigrant, z przerażeniem wspomina go dawna kochanka, która zrządzeniem losu jest teraz kochanką narratora. Aż w końcu Wolf i narrator stają przed sobą oko w oko, pada trup. Czyj? W powieści przewija się cytat z opowiadania Edgara Allana Poe: „Przede mną leżało moje ciało ze strzałą w skroni”…
Nim Wolf ostatecznie padnie, zdąży wyłożyć podstawy swej fatalistycznej filozofii: „Jego filozofią był brak iluzji, losy jednostkowe są nieważne, zawsze nosimy w sobie naszą śmierć, to znaczy, zakłócenie zwykłego rytmu, najczęściej niespodziewane; każdego dnia rodzą się dziesiątki jakichś światów i umierają dziesiątki innych, a my mijamy te niewidzialne kosmiczne katastrofy. (…) Jeśli mamy w sobie okrutną, bolesną odwagę, która przymusza człowieka do życia z otwartymi oczami, to czy możemy być szczęśliwi?”.
Nie możemy, dlatego zamiast życia i ruchu Wolf głosi śmierć i bezruch. W jego nihilistycznej filozofii, nawet w rysach twarzy tego morfinisty, proroka śmierci i żywego trupa, odnajdujemy podobieństwo z Mikołajem Stawroginem z „Biesów”. W powieści Gazdanowa słyszymy też echo należącego do tej samej literackiej epoki „Obcego” Alberta Camusa, który, podobnie jak Gazdanow, w czasie II wojny związał się z francuskim Ruchem Oporu.