Mało jest pewnie pisarzy, którzy nie marzyliby o literackim wejściu smoka – objawieniu nagłym i olśniewającym – jak Zadie Smith z „Białymi zębami” czy Dorota Masłowska z „Wojną polsko-ruską”. Ale takie spektakularne debiuty nie zdarzają się często, szczególnie w Polsce. Obserwując kariery polskich pisarzy, można zauważyć, że bardziej popularna jest droga mozolnej wędrówki na szczyt, a do swoich debiutów autorzy po latach nie bardzo chcą się przyznać.
Odrobina pasji szperackiej wystarczy, by dotrzeć do tych tajemniczych dzieł. Zatem: kim byli sławni pisarze zanim stali się sobą? Szkielety w szafie prezentują się całkiem okazale. Do autorów nieznanych debiutów można zaliczyć na przykład Michała Witkowskiego i Krzysztofa Vargę, a także Andrzeja Stasiuka. Te pierwsze, napisane w wieku bardzo młodym utwory często zapowiadają talent pisarza, tematykę czy obsesyjne motywy dalszej twórczości. Choć rozmiarów są skromnych, a warsztatowo bywają mało rozwinięte, nie przynoszą ich twórcom hańby.
Jednym z najciekawszych jest debiut Michała Witkowskiego, który oficjalnie uznaje za swą pierwszą książkę zbiór opowiadań „Copyright”, też zresztą mało czytelnikom znany, a najchętniej byłby pewnie kojarzony dopiero z rewelacyjnym „Lubiewem”. Prawda jest jednak taka, że Witkowski ma na koncie pochodzący z 1997 roku tomik prozatorski (sprawa jest skomplikowana, bo rzecz zawiera też jeden utwór poetycki i coś na kształt parodii sztuki teatralnej) „Zgorszeni wstają od stołów”. W tym wydanym przez wrocławskie Koło Młodych Pisarzy tomie autor niepewnie badał nie tylko swoje możliwości twórcze, ale i najbardziej odpowiedni literacko podpis – tu występuje jako Michał S. Witkowski (tajemniczy inicjał oznacza Sebastiana). Wydawca informuje nas, że: „Michał S. Witkowski jako prozaik od kilku lat szokuje publiczność literackimi utworami celnie obnażającymi tłumione przez kulturę instynkty człowieka naszych czasów. To również pisarz przeświadczony, iż jedynym motorem działania jest ponowoczesne dążenie do chwilowej rozkoszy”. Czy to nie trafne podsumowanie tematyki późniejszych utworów?
Przewrotność autora „Lubiewa”, jego ironiczny styl ujawnia się już w pierwszym, najlepszym zresztą opowiadaniu z tego tomu – „Pogranicznicy”. To rzecz o kobiecie opłakującej Wielką Armię, która opuściła Legnicę. Tekst gęsty, a jednocześnie przejrzysty, zabawny i przejmujący. Pełen trafnych porównań i epickiej przesady zapowiada to, co w „Lubiewie” autor doprowadzi do perfekcji – drwinę pomieszaną ze współczuciem, przerysowany opis. Pojawiają się tu bohaterowie odstający od normy, „przegięci”, bliscy poetyce Almodóvara. Kolejne opowiadanie – „Książka” – o dwa lata późniejsze (1997) uderza w znane, „witkowskie” sentymentalizmy, podróże w przeszłość. Dla starej bohaterki jedynym sposobem ucieczki od nieciekawego życia jest lektura książki o XIX-wiecznym Petersburgu. To trochę rzecz o starości i samotności, a trochę – jak w późniejszej „Fototapecie” – o mirażach, światach tworzonych na własny użytek.
Dwa pozostałe teksty są już trochę słabsze – to „Pies na światłach”, rzecz o agresji, i „Rewia” – dziwne, niejednoznaczne opowiadanie, wspomnienie pewnego kapitana o czasach Wielkiej Wojny, która była czymś w rodzaju katastrofy ekologicznej. Z tego tekstu pochodzi zdanie, które – znów – mogłoby być manifestem późniejszych dzieł: „Po Wielkiej Wojnie wszystko jest nieco powykręcane i karłowate, a poza tym mamy postmodernizm”. Otóż to.
Podobnie jak z Witkowskim, rzecz ma się z Krzysztofem Vargą i jego tomem o nieco zbyt fantazyjnym tytule „Pijany anioł na skrzyżowaniu ulic”. Varga tej książki nie lubi, wolałby, żeby jego karierę literacką rozpatrywać od powieści „Chłopaki nie płaczą”. Ale chyba niesłusznie. Mimo pewnych niedoskonałości (autor miał w chwili publikacji 24 lata), tom zapowiada spore możliwości twórcze. Varga – jak to bywa w literaturze młodych – przerabia „ja” na wszystkie sposoby, ale jego kręcące się wokół własnej osi poetyckie prozy są w jakiś sposób uwodzicielskie – może dlatego, że po prostu bardzo ładnie napisane.
Narrator wyrzuca z siebie gorączkowe opisy stanów emocjonalnych i ogląda świat zza wielkiej szyby, której granice stanowi on sam. Mimo to odnajdziemy tu stały motyw dojrzałej twórczości Vargi, czyli śmierć. Pojawia się niemal w każdym z tych poetyckich tekstów – czasem już w tytule („Zanim umrę”, „Dance macabre”), czasem dopiero między wierszami, subtelniej zarysowana, ale jest zawsze.
We wspomnianym „Zanim umrę” narrator wymienia wszystkie, prozaiczne dość czynności, które chciałby powtórzyć przed śmiercią; w melancholijnym „Mieście w deszczu” krąży po centrum, a wreszcie z jakiegoś baru wysyła pocztówki do nie wiadomo kogo, robiąc plany na wieczór, wśród których jest kolacja, mycie zębów, a może i śmierć. Mamy do czynienia ze światem bezustannego rozpadu, totalnej apokalipsy. Rzeczy nie mogą się powieść, bo synteza jest zjawiskiem rzadkim – rozkład częstszym. Trudno się z młodym Vargą nie zgodzić.
Czasem za dużo tu poetyckości, za dużo stanów Sturm und Drang. Całość ratuje jednak – trudno powiedzieć, na ile świadomy – zmysł konstrukcji. Długość jednej strony jest dla tych opowiadań doskonała.
Trochę inaczej jest z Andrzejem Stasiukiem. Za jego debiut uważa się „Mury Hebronu”. Tymczasem w 1988 roku autor wypuścił w anarchistycznej serii biblioteki A Capelli rzecz, która stanowi jakby wstęp do tej penitencjarnej literatury – broszurkę „Prison is Hell”. Ta kilkustronicowa zaledwie publikacja to coś na kształt pracy socjologicznej z zakresu więziennictwa, opartej na osobistym wspomnieniu (pisarz w latach młodości zdezerterował z wojska i musiał odbyć karę więzienia). Ciekawie zapowiada wczesną twórczość Stasiuka – „męskie” tematy, dosadny język, turpizm i tlące się wątłym światełkiem pragnienie wartości. Ten męski świat, świat tych, którzy złamali kodeks moralny obowiązujący w świecie za murami, okazuje się paradoksalnie oparty na wyjątkowo sztywnych regułach. „Prison is Hell” od pracy socjologicznej odróżnia emocjonalny stempel autora. „[Ludzie] żyją w piekle sami przed sobą odgrywają szatańskość. Żeby zachować twarz, żeby nie zgodzić się na pakt z rzeczywistym diabłem” – pisze Stasiuk. Totekst pisany w wyniku osobistej podróży po piekielnych kręgach. Publikację można czasem nabyć na Allegro, opatrzona jest dopiskiem „rarytas”.
Ta trójka znanych współczesnych pisarzy to najciekawsze, co odkopałam pod stertą literackiego gruzu, jest jednak także wielu innych. Na przykład zanim Małgorzata Saramonowicz stała się tą Małgorzatą od głośnej „Siostry” – bestsellerowego, wpisującego się w dyskusję na temat aborcji debiutu z 1996 roku – była Małgorzatą Mańczak, która wraz z mężem, znanym dziś filmowcem Andrzejem Saramonowiczem (tym od „Lejdis” i „Testosteronu”), popełniła w 1989 roku dziełko zatytułowane „Akropoliada”. Dopisek na dedykacji egzemplarza, który trzymam w ręku, brzmi: „pierwsza prawdziwa powieść postmodernistyczna”. Zmysłu ironii doszukamy się też u Marty Syrwid, która – zanim wydała „Zaplecze” – miała na swoim koncie opublikowaną w bardzo skromnym nakładzie „Czkawkę”. Autorka miała wtedy 18 lat i choć o jej debiucie ciepło napisała Dorota Masłowska, a Kazimiera Szczuka zaprosiła autorkę do swego programu, rzecz przeszła bez echa. Wprawka pokazuje pewne cechy pisarstwa młodej autorki – dystans do bohaterów, złośliwe poczucie humoru, skłonność do satyrycznego opisu.
Wyszperane przeze mnie debiuty łączą różne niedoskonałości. Pokazują intrygującą drogę talentu – pewne tematy krążą wokół autorów i z niedoskonałych zaczątków stają się w pełni rozwiniętymi, błyskotliwymi pomysłami fabularnymi. Choć pisarze w literackim rozkwicie nie lubią, gdy przypomina się im, że byli kiedyś w stadium poczwarki.
Debiuty wyszperane z lochów
Kim byli znani pisarze, zanim stali się sobą? Skrywane przed odbiorcą pierwsze książki zapowiadają powtarzające się w dojrzałej twórczości motywy
Jeszcze 2 minuty czytania