Koncerty
Grażyny Bacewicz

Tomasz Cyz

Te trzy koncerty Grażyny Bacewicz spaja upodobanie do rytmu – jego zmienności, ostrości, kontrastowości. I liryzm. Gdybym nie był feministą, napisałbym: taki kobiecy

Jeszcze 1 minuta czytania

Są trzy (co najmniej) powody, dla których warto tą płytę mieć, słuchać jej, i pisać o niej. Po pierwsze – tzw. Rok Grażyny Bacewicz, związany z okrągłymi rocznicami urodzin (100-lecie) i śmierci (40-lecie) kompozytorki. Po drugie – sama muzyka, która po latach smakuje jak dobre, dojrzałe, mocne wino, nie powodując bólu głowy. I po trzecie wreszcie – muzycy, którzy wiedzą, co robić, by dźwięki docierały do nas intensywniej. I zostawały na dłużej. Nie tylko na chwilę.

Grażyna Bacewicz „Violin Concertos Nos. 1, 3 and 7”.
Joanna Kurkowicz (skrzypce), Łukasz Borowicz (dyr.),
Polska Orkiestra Radiowa, Chandos 2009
Zacznijmy od trzeciego. Właśnie toczą się dziwne gry wokół likwidacji / nie likwidacji orkiestr radiowych (co ma związek z ustawą medialną, abonamentem i innymi opowieściami dziwnej treści), a tu Polska Orkiestra Radiowa dostarcza jedynego zdroworozsądkowego argumentu przeciwko grzebaniu w jej życiorysie. Po prostu gra najlepiej jak potrafi. Gra świetnie. Brzmi gęsto, soczyście, czasem mgliście, czasem wulkanicznie. Wszystko jak trzeba.

Oczywiście, na pierwszym planie jest Joanna Kurkowicz, która świetnie czuje wszystkie przęsła, dygresje, zmienności i pulsacje muzyki Grażyny Bacewicz. Potrafi lirycznie zaśpiewać, zanucić, zaszeptać, by zaraz wybuchnąć histerycznie, agresywnie, dziko. Jest w tym graniu pełne opanowanie i gorączka emocji.
A gdzieś w tle tego wszystkiego maestro Borowicz. Za to, co ten młody (ciągle) polski dyrygent zrobił w niedługim czasie z Polską Orkiestrą Radiową, zasługuje już na dożywotni tytuł jej dyrektora (wiem, wiem, w przypadku dalszego – mam nadzieję! – życia POR-u to mogłoby nie służyć ani orkiestrze, ani dyrygentowi). Odnalazł jej zagubione brzmienie, wygładził kanty, wysubtelnił kontrasty i poziomy. Nadał charakter.

A teraz drugie i pierwsze zarazem (są tacy, którzy oddzielają twórcę od tworzywa, ja nie umiem). Te cztery utwory – Koncerty skrzypcowe I, III i VII oraz Uwerturę – dzieli dwadzieścia osiem lat (1937, 1948, 1965 oraz 1943). W tym czasie zmieniło się wiele – w historii świata, w historii sztuki, w muzyce. Także w idiomie muzycznym Grażyny Bacewicz (elementy neoklasyczne w I Koncercie, ludowość III Koncertu, awangarda w VII Koncercie).

Ale jest niejedno coś, co to wszystko spaja. To choćby upodobanie do rytmu – jego zmienności, ostrości, kontrastowości. I liryzm (gdybym nie był feministą, napisałbym: taki kobiecy). Posłuchajmy środkowej części VII Koncertu (Largo), żeby poczuć jego smak. Kobieco?


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.