„Niektóre fragmenty są niekompletne”, Dorota Buczkowska, Galeria Czarna, Warszawa, wystawa czynna do 29 października 2011 (w ramach wspólnego projektu warszawskich galerii: „Gdzie jest sztuka?”).
W badaniach nad strukturą wyobraźni Gaston Bachelard posługiwał się pojęciem pierwszego zapamiętanego domu, który każdy nosi w sobie. To miejsce-zero, po którym błądzimy w snach, podejmując nieudane próby przypomnienia sobie jak wyglądał. Taki odtwarzany ciągle od nowa dom jest płynny, rozmiękczony, prawie cielesny. Klatki schodowe wyglądają jak układy kości, kanapy i fotele są gąbczaste, ściany okazują się błonami.
Dorota Buczkowska „Infection”, 2008 / dzięki uprzejmości
Galerii Czarnej i artystki
Dorota Buczkowska w swojej twórczości grzęźnie w domu-ciele. Zagląda pod dywany, do schowków, szuflad. Śledzi plątaniny rur i kabli. Przeszukuje każde zakurzone pomieszczenie. Sięgając po materiały przywołujące elastyczność i miękkość – takie jak folie, sztuczna mgła, wosk, wełna – portretuje napotkane w domu-ciele przedmioty. Skupia się na obiegu substancji, na cieknięciu, na napełnianiu, na zmianach stanu skupienia. Przeczuwa, że ożywiający dom-ciało ruch może ustać w każdej chwili.
Nowe rysunki artystki, które można oglądać w Galerii Czarnej, przedstawiają formy z wypuszczonymi czułkami. Jedne są miękkie, inne kolczaste. Ich włochate krawędzie zacierają linie wnętrza i zewnętrza, rozciągając strefę wpływów daleko poza właściwe obiekty. Te abstrakcyjne kształty na pożółkłym papierze wydają się być odciskami czegoś wydartego albo wyplutego z wnętrza ciała. Nie sugerują narządów znanych z atlasów anatomicznych. Są na granicy między zobaczonym, a przeczutym. Wydaje się, że były produkowane przez artystkę niemal automatycznie i szybko przekroczyły pojemność jednego ciała.
Dorota Buczkowska, bez tytułu („Niektóre
fragmenty są niekompletne”), 2011
/ dzięki uprzejmości Galerii Czarnej i atystkiRysunkom towarzyszy typowa dla tego medium lekkość, swoboda szkicu, który zatrzymuje się przed wejściem w fazę utrwalenia na płótnie, marmurze czy brązie. Z jednej strony przedstawione formy wydają się sypkie i delikatne, z drugiej tłuste, mocno wsiąkające w papier, brudzące. Buczkowska jako narzędzi użyła kosmetyków, które nakładane rano na twarz, zmywają się i zacierają w ciągu dnia. Kartki stały się tłem dla nietrwałych portretów pamięciowych, odcisków nienazwanych fragmentów ciała, które wyleżały na nich fantazyjne plamy. Zostawiły po sobie mniej lub bardziej znajome ślady: odciski porów skóry, upudrowanego policzka, kreski rzęs.
W kącie galerii leży czarny wełniany obiekt w otoczeniu kilku mniejszych. Nie pierwszy raz Buczkowska sięga do archetypu matki-karmicielki. Przypominają się jej wcześniejsze realizacje. Foliowe fotele, przetaczające sobie krew przez rurkę. Dwukanałowe wideo „Pieta” ze szczekająca suką, zestawione ze strużką mleka cieknącego z nabrzmiałej piersi. Parafinowe kulki złożone ciasno w przyklejonym do ściany gnieździe.
Dorota Buczkowska, „Interror”, 2008 / dzięki uprzejmości
Galerii Czarnej i artystki
W 2008 roku w tej samej galerii artystka pokazała znakomitą wystawę „Interror”. Podłoga została wylana parafiną, a w wyżłobione rowki Buczkowska wsypała saletrę, co upodobniło białe płyty do marmuru. Na ścianach zawiesiła skupiska parafinowych kulek z czarnym prochem, które okazały się niewinnie wyglądającymi bombami. Intrygujące słowo użyte w tytule nie istnieje w języku polskim ani w żadnym innym, jednak wydaje się znajome. Bliskie jest nie tylko pojęciu terroru, ale i słowu „interior”, które oznacza trudno dostępne terytorium położone w głębi kraju. „Interror” stwarza zagrożenie poprzez sięganie zbyt głęboko, nieostrożne nacinanie powłok ciała i odkrywanie jego kulistych, miękkich oślizłości. Grozi natknięciem się na intruza, na to, co w ciele zaskakująco obce. Nieopatrznie przeszukiwane ciało jest pułapką, „wewnętrznym terrorystą”, nad którym rozum i wola nie mogą zapanować.
Dorota Buczkowska, bez tytułu
(„Niektóre fragmenty są niekompletne”), 2011
/ dzięki uprzejmości Galerii Czarnej i atystkiNa jednym z nowych rysunków widać dwa zawiniątka na patyku. Nie wiadomo, co kryje się w ich wnętrzu. Jedynym sposobem na zbadanie zawartości jest rozwiązanie supłów, czyli podjęcie decyzji o naruszeniu. Czy jesteśmy przygotowani na oglądanie tego, co może się z nich wysypać? Jedną z najsroższych kar jest przecież obdarcie ze skóry. Człowiek pozbawiony warstwy granicznej objawia się jako mięso – pulsujący układ mięśni, ścięgien i tłuszczu. Zostaje pozbawiony godności. Bez skóry, która utrzymuje zbiór określany ciałem, nie ma miejsca na ducha. Przemożna chęć poznania równa się oskórowywaniu i pochłanianiu.
Buczkowska prezentuje pokawałkowane ciało – układankę, która rozsypuje się w rękach. Zachowuje osad doświadczania go we fragmentach, z czasów bez spójnej tożsamości, z okresu chaotycznego agregatu, przed pierwszym spojrzeniem w lustro, przed wypowiedzeniem słowa Ja. Bez skóry podmiot nie stoi ponad prawem ogólnej cyrkulacji, każdy element może zostać wymieniony i przemieszczony w obręb innych zbiorów. Całość staje się pojęciem bezużytecznym.
Buczkowska na swoich wystawach konfrontuje widza z sytuacją, w której stabilność ciała może zaraz zostać albo już została rozbita. Zdaje się dziwić, że niczego nie podejrzewając używamy ciała-bomby, taszczymy je za sobą jak ciężki bagaż, siedzimy w nim jak w beczce prochu. Sama widzi rzeczy na kilka minut do przodu. Zatkane aorty, zablokowane kanały, wyłączona woda i prąd. Swoimi pracami bez ostrzeżenia otwiera kurki, z których sensy wyciekają bardzo szybko. „Niektóre fragmenty są niekompletne” są mało spektakularne, zaciszne. Nie nadają się do tamowania ani nabierania i czerpania pełnym garściami. Pozostaje tylko przyglądać się, jak parują na naszych oczach.