„Komponowanie to jest praca na niebezpiecznie wysokich częstotliwościach emocjonalnych. Nie ma stanów pośrednich: jest się albo w euforii, albo w depresji” (Paweł Mykietyn).
Słowa zaczerpnięte z Biblii: z Ewangelii według św. Marka i z Księgi Izajasza. Brak odniesień do pasyjnych tekstów liturgicznych – psalmów, hymnów, sekwencji. Nie ma też jakichkolwiek tekstowych nawiązań do współczesności – wierszy, cytatów. Kolaż pojedynczych fraz, z których wyłania się opowieść o bólu, lęku i cierpieniu.
Słuchając „Pasji według św. Marka” na głosy i instrumenty Pawła Mykietyna (premiera podczas festiwalu Wratislavia Cantans we wrześniu 2008 roku), towarzyszymy Chrystusowi-człowiekowi podczas drogi do męczeńskiej śmierci, a także królowi Ezechiaszowi w jego cierpieniu i wyzwoleniu ze śmierci. Doświadczamy tym samym granicznych momentów ludzkiej egzystencji, w każdym momencie ukazywanych przez pryzmat cierpienia.
Kontrapunktem dla tych ekstremalnych stanów jest przewijający się niczym lejtmotyw biblijny „Rodowód Jezusa Chrystusa, syna Dawida, syna Abrahama”. Kontrapunktów jest zresztą znacznie więcej, podobnie jak i lejtmotywów – rozgrywająca się w pięciu częściach, trwająca ponad 100 minut „Pasja” Mykietyna, wciąga nas w muzyczno-słowny teatr o życiu, które jest cierpieniem.
Paweł Mykietyn
ur. 1971, jeden z najwybitniejszych polskich kompozytorów, klarnecista. Kierownik muzyczny Nowego Teatru w Warszawie, autor muzyki do większości spektakli teatralnych Krzysztofa Warlikowskiego, filmów Małgorzaty Szumowskiej („Ono”, „33 sceny z życia”) i Mariusza Trelińskiego („Egoiści”), autor opery kameralnej „Ignorant i szaleniec”, laureat wielu nagród (m.in. Paszportu Polityki, Nagrody Mediów Publicznych „Opus” za „II Symfonię”).
W 2008 roku podczas Festiwalu Wratislavia Cantans odbyła się prapremiera nowego utworu Pawła Mykietyna - „Pasji według św. Marka”. W tym samym roku Polskie Wydawnictwo Audiowizualne wydało pierwszą monograficzną płytę kompozytora - „Speechless Song” - na której znalazły się utwory: „3 for 13”, „Ładnienie” (do słów Marcina Świetlickiego), „Sonata” na wiolonczelę oraz „Sonety Szekspira”.
Ostatnie dekady minionego stulecia stały się prawdziwym rajem dla twórców, którzy próbowali przywracać dawne znaczenie gatunku pasji. Pierwszy był Krzysztof Penderecki i jego „Pasja według św. Łukasza”. Nowe techniki kompozytorskie, zaadaptowane na potrzeby pasyjnego dramatu szepty, jęki, rozszerzone techniki gry na tradycyjnych instrumentach, wreszcie mistrzowskie wtapianie ich w gramatykę dawnych kompozytorskich technik sprawiło, że „Pasja” Pendereckiego stała się na wiele lat ikoną wielkiej, nowoczesnej twórczości religijnej.
W latach 80. XX wieku zupełnie inną wizję muzyczno-religijnego dzieła pasyjnego zaproponował Arvo Pärt. Jego „Pasja Janowa” (1982) rozgrywa się w ascetycznej aurze prostego, eufonicznego śpiewu. Śpieworecytacja tekstu ewangelii jest jej podstawą, brzmią też instrumenty: skrzypce, obój, wiolonczela, fagot i organy – z oddali, dyskretnie towarzysząc historii męki Pańskiej. Dzieło Pärta do dziś zadziwia prostym pięknem i medytacyjną powtarzalnością, przywraca współczesności klimat religijnej wrażliwości średniowiecza, a przez silną konwencjonalizację jest radykalnym odejściem od idei pasji jako dramatycznego przedstawiania. Nowe średniowiecze Pärta bardzo szybko zdobyło liczne grono wiernych słuchaczy, zmęczonych chaosem postmodernistycznej narracji rodzącego się globalizmu.
Wreszcie 250. rocznica śmierci największego w historii Europy mistrza muzycznej pasji – Jana Sebastiana Bacha – zaowocowała w 2000 roku, na przełomie tysiącleci, dziełami pasyjnymi symbolicznie oddającymi cztery rozmaite wizje chrześcijaństwa, cztery muzyczne tradycje i cztery ewangelie. Na zamówienie Akademii Bachowskiej w Stuttgarcie powstały: protestancka pasja niemieckiego kompozytora Wolfganga Rihma „Deus Passus”, z odniesieniami do Holokaustu przez wplecenie w pasyjną narrację wiersza Paula Celana „Tenebrae”; prawosławna „Pasja Janowa” Rosjanki Sofii Gubajduliny, która w istocie jest tradycji prawosławia przekroczeniem; „Pasja według św. Marka” Osvalda Golijova, opowiadana przez tego argentyńskiego kompozytora w rytmie gorących, latynoskich tańców; wreszcie „Pasja wodna według św. Mateusza” mieszkającego w Stanach Zjednoczonych Chińczyka Tan Duna, efektowna, podobnie jak dzieło Golijova kierowana do masowego odbiorcy, wprowadzająca tym samym temat pasji w krąg popkultury.
„Pasja według św. Marka” Pawła Mykietyna jest w tym kontekście dziełem całkowicie odmiennym. Jeżeli odwołuje się do tradycji, to w sposób, jakiego w żadnym z wymienionych dzieł nie znajdziemy, jeżeli polemizuje z tradycją (powierzając na przykład partię Chrystusa głosowi kobiecemu), to również w sposób, jakiego wcześniej w żadnym pasyjnym dziele nie doświadczyliśmy.
Przede wszystkim zaś „Pasja” Mykietyna przeniknięta jest ideą powolnego odsłaniania, zbliżania się do tajemnicy cierpienia. Nie ma w niej nic oczywistego – czasy, muzyczne estetyki, słowa, rodzaje narracji, wszystko miesza się ze sobą. Istota pasji (męki, a także paschy-przejścia) dociera do nas niejako okrężną drogą, trzyma nas w niepewności, napięciu, zadziwieniu, oczekiwaniu. Nawet hebrajski tekst, z rzadka tylko przerywany recytacjami w języku polskim, jest niezrozumiały, obcy biblijnej tradycji chrześcijan w Europie.
„Pasja” Mykietyna, choć opowiada historię ostatnich godzin życia Chrystusa opisaną przez ewangelistę Marka, choć przywołuje prorocze zdania z księgi Izajasza, właściwie nie jest dziełem religijnym.
Paweł Mykietyn, fot. Przemysław Krzakiewicz
/visavis.plRockowy zespół z gitarami elektrycznymi obok mikrotonowo strojonych instrumentów smyczkowych, „rozstrojona” tuba obok saksofonów, perkusyjny zestaw, klasyczny sopran, chór chłopięcy i śpiewaczka rockowa, recytator i do tego jeszcze „ekologiczne” interludia między częściami (odtwarzany z taśmy „śpiew cykad”) – wciąż jesteśmy zaskakiwani zmianami muzycznych poetyk, strzępami wydarzeń, kontekstami, mieszaniem czasów. W końcu dochodzimy do wniosku, że nie chodzi tu wcale (tylko?) o mękę Chrystusa...
Kiedy słuchamy tych strzępów zdań, dźwięków, kolażowo zakomponowanych motywów, ogarnia nas bezradność. Odbierane komunikaty wydają się zupełnie do siebie nie pasować, w dodatku wszystko odarte jest z cienia podniosłości, do jakiej przyzwyczaiła nas konwencja dzieł religijnych. Większość zrealizowanych w utworze pomysłów działa niczym zgrzyt, ziarnka piasku w trybie naszych przyzwyczajeń i nawyków.
Wydarzenia męki Pańskiej „ułożone” zostały bowiem przez Mykietyna tak, jakby wrzucono je do tygla, dodatkowo jeszcze wymieszano i zaprezentowano w pięciu częściach dzieła. Szorstkość mikrotonów, wkraczający nagle riff elektrycznej gitary, przerywająca ciszę rockowa, brutalna fraza – jesteśmy zdezorientowani: po co to wszystko? Ale to tylko złudzenie, z czasem odkryjemy precyzyjny porządek tego chaosu, zrozumiemy, jak misterny jest kompozycyjny zamysł tych skrawków biblijnej opowieści zamkniętych w skrawkach muzyki.
Zaskakuje już sam początek, pierwsze zdanie utworu: „Rodowód Jezusa Chrystusa, syna Dawida, syna Abrahama” (melorecytacja sopranu i altu) – po którym mezzosopran-Chrystus, w bardzo zawiłych frazach, wydłużonych, rozciągniętych niemal w nieskończoność, śpiewa (po hebrajsku): „Wykonało się”. A więc odwrócenie wydarzeń...
Już wkrótce zorientujemy się, że to nie tylko czasu odwrócenie, lecz całkowite pomieszanie.
Partia Chrystusa, śpiewana przez kobiecy głos, już do końca powracać będzie w tonie nawiązującym do barokowych, ekspresyjnych lamentów. Nie ma w niej śladu choćby barokowego stylu, ale jest barokowa zawiłość – melizmaty, szerokie pasma glissand, ogromny diapazon napięcia, histeryczność. Przywodzi na myśl zarówno bachowskie arie, jak i lamenty Gesualda da Venosy czy Monteverdiego.
To całkowita nowość: Paweł Mykietyn dotąd nie stosował tak jawnie emocjonalnych muzycznych środków, w jego wcześniejszej twórczości dominował ton ironii, ekspresji na ściśniętym gardle, niemej, takiej, w której bezsilność zablokowała już emocje. Partia Chrystusa jest w tym dziele najbardziej wstrząsająca, pełna lęku graniczącego z rozpaczą – to czysty muzyczny teatr działający na odbiorcę w sposób obezwładniający.
Partiom wokalnym pierwszej części towarzyszy miarowe odmierzanie czasu – ciężkie, spadające krople pojedynczych dźwięków. Smyczki i saksofony pojedyncze, obce, jęczące – przyspieszają, zwalniają, ich miarowość jest odmierzana przez narastające napięcie, nie zaś przez abstrakcyjną miarę taktu. Jest w nich tak znana z muzyki Mykietyna ambiwalencja, rozpaczliwa w bezsilności ironia. W końcu instrumentalne frazy zaczynają krążyć, rozpędzają się – tak właśnie, od pierwszych sekund, wciągani jesteśmy w rozgrywające się misterium cierpienia.
W pierwszej części „Pasji” przemknie też inny, ważny dla całego dzieła motyw tuby, która podobnie jak saksofony będzie w utworze już do końca pełnić rolę powracającego lejtmotywu – cienia (ilustracji) emocji, narastającego lęku, wzmagającego się, świdrującego cierpienia, a może nawet symbolu – alter ego cierpiącego i poniżanego Chrystusa...
Paweł Mykietyn wciąż wprowadza nas w zakłopotanie, wytrąca z nawyków – słowa Piłata „Co mam uczynić z tym, którego nazywacie królem żydowskim?” wypowiadane są przez recytatora w tonie wiecowego krzykacza, w stylu estradowego wodzireja. Jak zaakceptować przeszywające całą czwartą część „Pasji” łkania kobiety-Chrystusa, które emocjonalnie oscylują między bólem, uniesieniem a rozkoszą o silnym erotycznym zabarwieniu?
To łkanie i wycie z bólu, z rozkoszy, wyraziste, zawstydzające, jest najbardziej wstrząsającym doświadczeniem utworu – zarazem kluczem do jego zrozumienia. To wtedy ostatecznie przekonujemy się, że cierpiący Chrystus i Jego męka są tylko pretekstem do opowieści o losie człowieka, nie Boga-Zbawcy, lecz człowieka na ziemi. Bohaterem „Pasji” Mykietyna jest zatem „Chrystus” w cudzysłowie.
„Sztuka jest w jakimś sensie owocem cierpień, a cierpienie to nie tylko depresja, lecz również euforia: znajdujemy się w stanie uniesienia i wielkiej radości, a zaraz potem w stanie zupełnego zdruzgotania” (Paweł Mykietyn).
Najprostsza w formie, treści i wymowie jest druga część dzieła; opatrzyć ją można by podtytułem „Droga krzyżowa”, tyle tylko, że i tu muzycznie wciąż prowokowani jesteśmy do rozmaitych refleksji – droga krzyżowa odbywa się bowiem w rytmie marsza. Bardzo dziwnego marsza, w którym kołysanie przechodzi niepostrzeżenie w zgrzytanie, a z mikrotonowych harmonii smyczków wyłania się partia dziecięcego chóru relacjonującego wydarzenia w rytmie synkopowo podskakującej piosenki. Partia Chrystusa w tej części jest najbardziej osadzona w tradycji – miejscami przypomina niemalże barokową bachowską arię.
Z kolei następna część jest tak gęsto obłożona kontekstami, że przywodzi na myśl średniowieczną praktykę kontrafaktury – sensy słów z Księgi Izajasza i z Ewangelii św. Marka oraz rozmaitość muzycznych poetyk tworzą splot tak złożony, że znów oddalamy się od konkretu wydarzeń męki Pańskiej – moment śmierci i ze śmierci wyzwolenie, przesłuchanie Chrystusa niczym sąd ostateczny, upadek, rozpacz i pytanie o prawdę; patchwork słów i stanów emocjonalnego wrzenia, brutalność i delikatność – wszystko dzieje się naraz, jakby już było, jest i jeszcze będzie.
Ta trzecia część zbudowana jest z odprysków refleksji i wydarzeń, egzystencjalno-religijnych treści ułożonych w formę najbardziej zbliżoną do teatralnego przedstawienia. Tyle tylko, że teatralne obrazy zmieniają się jak w kalejdoskopie. Chrystus-kobieta znów śpiewa swój ornamentalny lament, recytator-Piłat prowadzi swym oschłym tonem przesłuchanie, rockowa śpiewaczka z zespołem śpiewa pieśń o strasznym losie kobiety-Jerozolimy... Wszystko to wzmaga bezradność, napięcie rośnie.
„Chwile=fragmenty, które same mają w sobie coś nieskończonego; które uwolnione z uporządkowanego następstwa wyrazów w książce tworzą poprzez swoje wzajemne relacje inną «nieskończoność» – niewypowiedzianą? Dającą się wypowiedzieć?” (Luigi Nono).
W części czwartej wprowadza Mykietyn zabieg ekspresyjny znany już z „Ładnienia” do słów Marcina Świetlickiego – „sparaliżowany” sprechgesang. Tu kolaż fragmentów staje się zasadą najważniejszą – konkret (jęki cierpienia i rozkoszy) umieszczone zostają w kontekście genealogii Chrystusa, całość spajają samotne frazy tuby, komentujący „grecki” chór jest z kolei czysto konwencjonalny, przywołujący też Pärtowską eufonię.
To najbardziej poruszająca część „Pasji” – przez pomieszanie jęków bólu i jęków rozkoszy, uniesienia i przeszywającej rozpaczy dowodzi, że bohaterem „Pasji” Mykietyna jest nie Chrystus jako Bóg-Człowiek, lecz po prostu człowiek.
I część piąta, ostatnia. Dwa czasy: abstrakcyjny, uniwersalny – recytacja genealogii Chrystusa, przeplatana z samotnym zmaganiem ostatnich chwil Chrystusa na ziemi. „Ty wszystko możesz / Ten którego pocałuję / Azor był ojcem Sadoka /Oddal ode mnie ten kielich / To On”...
Aż w końcu: „Wstańcie, chodźmy, oto zbliża się mój zdrajca / Rabbi, Rabbi!”…
Katharsis?