Ryfka przychodzi i odchodzi
fot. M. Kaliński

Ryfka przychodzi i odchodzi

Karol Sienkiewicz

Na tegorocznym Biennale Sztuki w Wenecji Polskę reprezentuje izraelska artystka Yael Bartana. Jej projekt zasadza się na idei odrodzenia żydowskiego w nadwiślańskim kraju. W zamachu ginie jednak przywódca ruchu…

Jeszcze 4 minuty czytania

Zdradzona bohaterka popularnego serialu, Carrie Bradshaw, analizując swe miłosne perypetie, zadaje retoryczne pytanie: „Czy potrafię wybaczyć, skoro nie potrafię zapomnieć?”. Nie zawracałbym sobie teraz głowy nowojorską seks-kolumnistką, gdyby jej słowa nie oddawały znakomicie relacji polsko-żydowskich. Wysiłki wielu skupiają się tu bowiem na tym, by przebaczyć, ale jednocześnie, by nie zapomnieć.

Jakkolwiek by nie patrzeć, Polska i Izrael nie rymują się ze sobą. Chociaż na obrazie Wilhelma Sasnala z 2000 roku stykają się granicami – Izrael zastąpił na nim Niemcy. Właśnie to płótno podarowano Andzie Rottenberg, gdy w atmosferze antysemickiej nagonki odchodziła ze stanowiska dyrektorki warszawskiej Zachęty. Ale obraz Sasnala ilustruje także, jak ważne, mimo geograficznego dystansu, jest polsko-żydowskie „sąsiedztwo” – głównie z powodu ciężaru historycznego i niestykających się ze sobą wzajemnych wyobrażeń.

Dekadę później izraelska artystka Yael Bartana jest oficjalną reprezentantką Polski na prestiżowym Biennale Sztuki w Wenecji, z nakręconą w Warszawie filmową trylogią „I zadziwi się Europa…”. Głosy o antypolskości tego przedsięwzięcia były ledwo słyszalne. Może krytyczne do tej pory środowiska uświadomiły sobie w końcu, że bohater pomników Król Polski oraz Król Żydowski to jedna i ta sama postać?


Stadion-trybuna

Zaczęło się w 2007 roku, gdy Bartana przyjechała do Warszawy nakręcić krótki film „Mary koszmary”. Na zrujnowanym Stadionie Dziesięciolecia, ucharakteryzowany na komunistę z lat 50. Sławomir Sierakowski, redaktor naczelny „Krytyki Politycznej”, wygłasza charyzmatyczne przemówienie. Słowa, których współautorką jest Kinga Dunin, Sierakowski adresuje do trzech milionów Żydów, wzywając ich do powrotu do Polski. Stadion jest jednak pusty. Przecież Żydzi, którzy przed wojną zamieszkiwali w Polsce, zostali wymordowani w gettach i hitlerowskich obozach lub wyjechali po wojnie. Pozostało niewypowiedziane poczucie pustki oraz winy.

W rzeczywistości stadion jest pusty z innego powodu – „Mary koszmary” nagrywano w ostatnim momencie przed rozpoczęciem prac nad budową nowego stadionu, nomen omen Narodowego. Już wówczas znikał stąd wielonarodowościowy harmider jarmarku, funkcjonującego pod wdzięczną nazwą Europa. Handlowali tu przybysze z Afryki, bliskiego nam Wschodu, Azji. Bazar przypominał ironiczne echo Festiwalu Młodzieży z 1955 roku, gdy nowo otwarty Stadion Dziesięciolecia i całą Warszawę zalał barwny, kosmopolityczny tłum. Przemówienie Sierakowskiego – mimo zapewnień, że „to nie apel poległych” – trafiało w próżnię być może dlatego, że było błędnie adresowane. Wydawało się, że nikt już nie wróci po wspominaną w przemówieniu, dręczącą polskie sumienie kołdrę Ryfki.

 

Muzeum-kibuc

Yael Bartana, „Mur i wieża”, 2009 /
dzięki uprzejmości Annet Gelink Gallery,
Amsterdam i Sommer Contemporary Art,
Tel Aviv, fot. Magda Wunsche & Samel

W 2009 roku na terenie byłego getta w Warszawie stanął drewniany kibuc, zbudowany na wzór tych wznoszonych w Palestynie w latach 30. Osiedla musiały wtedy powstawać w ciągu jednej nocy i spełniać kilka podstawowych warunków, między innymi posiadania wieży i okalającego muru. Wzniesiono go w ramach nagrań do kolejnego filmu Bartany, zatytułowanego „Mur i wieża”, w którym Żydzi odpowiadają na apel Sierakowskiego z „Marów koszmarów”. W Warszawie plan zdjęciowy stał się wydarzeniem publicznym, a kibuc otwarto dla zwiedzających – drewniane baraki, drut kolczasty i wieża obserwacyjna kojarzyły się jednak z obozami koncentracyjnymi, wzbudzając konfuzję.

Przesłanie artystki widać w pełni na filmie naśladującym retorykę przedwojennej propagandy syjonistycznej. „Mur i wieża” utrzymany jest w atmosferze sielanki. Pionierzy są radośni, optymistyczni, w Polsce upatrują swego nowego domu, zaczynają uczyć się lokalnego języka, praca idzie gładko, a potem wszyscy udają się na odpoczynek pod polską jabłonką. Jednocześnie jest w tym coś z lądowania kosmitów.

Po raz pierwszy w filmie pojawia się logo Ruchu Odrodzenia Żydowskiego w Polsce – połączenie polskiego orła i gwiazdy Dawida. Na ścianie kibucu maluje je nie kto inny jak sam Wilhelm Sasnal. Apel Sierakowskiego z „Marów koszmarów”, który wtedy wydawał się wyłącznie symbolicznym gestem, został odczytany dosłownie. Przynajmniej w politycznej fikcji Bartany.

Wilhelm Sasnal maluje logo Ruchu Odrodzenia Żydowskiego
/ fot. Magda Wunsche, Muzeum Sztuki Nowoczesnej

Zaraz po zdjęciach w tym samym miejscu wbito łopatę pod budowę Muzeum Historii Żydów. Stawiając kibuc, Bartana symbolicznie sankcjonowała powstanie eksterytorialnego – wydawałoby się – muzeum, ale też zawłaszczała je dla własnej idei. Muzeum, powstając na miejscu kibucu, staje się nim samym – narzędziem przywracania żydowskiej tożsamości Warszawie. Gdy jednak przy okazji swej dwudziestodwugodzinnej wizyty w Polsce, na placu budowy pojawił się Barack Obama, gest ten odczytano jako ukłon w stronę amerykańskich, a nie polskich Żydów.

Hasta la vista, baby

Sytuacja komplikuje się w „Zamachu” – ostatnim filmie polsko-żydowskiej trylogii, nagranym w kwietniu tego roku. Ginie przywódca Ruchu Odrodzenia Żydowskiego w Polsce, Sławomir Sierakowski. Zbrodnia ma miejsce w Zachęcie, przed obrazem Brunona Schulza. Odnajdziemy tu odniesienia do śmierci dwóch polskich prezydentów – Gabriela Narutowicza i Lecha Kaczyńskiego.

Yael Bartana, „Zamach”, 2011 / fot. M. Kaliński

„Zamach” zaczyna się w momencie, w którym trumna z Sierakowskim zostaje wniesiona do Pałacu Kultury i wystawiona w Sali Kongresowej. Długa kolejka żałobników ustawia się do ostatniego pożegnania i złożenia wpisu w księdze kondolencyjnej. Następnie oglądamy zgromadzenie na placu Piłsudskiego – coś pomiędzy uroczystościami pogrzebowymi, a wiecem politycznym Ruchu Odrodzenia Żydowskiego w Polsce. Jak na żałobę, mało tu uczuć, a patos bliższy jest akademii szkolnej niż autentycznym przeżyciom.

W przemówieniu przy pomniku Sierakowskiego, wdowa, Dana Sierakowska, przypomina okoliczności śmierci męża. Anda Rottenberg, przywołując postać Jana Zamoyskiego, założyciela Zamościa, wskazuje na wielokulturowe korzenie współczesnej Polski i Europy. Dwójka nastolatków odczytuje manifest Ruchu – oczywiście po angielsku, sprawdzoną metodą z ziemniakiem w ustach. No, ale w usta dzieci można włożyć niemal wszystko.

Przekonująco brzmią jedynie wystąpienia izraelskiej pisarki urodzonej w Polsce, Alony Frankel, oraz dziennikarza Yarona Londona. Trudno odmówić racji Frankel, która domaga się zwrócenia jej odebranego w momencie wyjazdu do Izraela polskiego obywatelstwa (chociaż wcale do Polski nie zamierza wracać). London zaprzecza idei Ruchu, wskazując na Izrael jako jedyną ojczyznę Żydów, ale też – z jego siłami zbrojnymi – jedyną gwarancję, że Zagłada się nie powtórzy. W końcu konkretne postulaty i określone stanowisko, w miejsce brzmiących poetycko, ale wieloznacznych sloganów w rodzaju „Będziemy silni w naszej słabości” (odpowiednika nowotestamentowego „W słabości moc się doskonali”). Ten slogan to również hasło syjonistyczne – według podobnej retoryki Izrael budował swą siłę militarną w samoobronie.


Linoleum zapomnienia

Yael Bartana, „Zamach”, 2011 /
fot. M. Kaliński
Niespodziewanie wydarzenia oglądamy z perspektywy Ryfki, o której kołdrze opowiadał Sierakowski w „Marach koszmarach”. Jej duch przechadza się tu i tam (my ją widzimy, ale występujące w filmie osoby nie). Ubrana na czarno, z nieodzowną walizką, jakby wyjętą z dobrze wszystkim znanego magazynu rekwizytów, wygłasza własne przemówienie. W tym momencie robi się tak nieznośnie gęsto, że mam ochotę schować się pod krzesło. Padają nazwy obozów koncentracyjnych i duszne strofy natchnionego wierszoklety. Gdzie się podziała lekkość i siła przemówienia pióra Dunin i Sierakowskiego? Słyszymy tu o „linoleum zapomnienia” (hę?), „tkaniu tortury tożsamości z nici zapomnienia”, „krypcie upamiętnienia” czy „grobie żalu, którego nie można wyrazić słowami” (tekst polski za ostatnim numerem „Krytyki Politycznej”). Ryfka mówi równie enigmatycznie: „Słucham mojego głosu, mojego własnego głosu, choć teraz jest on dla mnie bardziej tajemniczy niż kiedykolwiek. Czy głos, mój głos, naprawdę mówi do mnie i o mnie?”.

(A świstak na to: niemożliwe.)

Pomnik wzniesiony Sierakowskiemu też przypomina jego karykaturę. W ruch idą znicze ułożone w kształt symbolu ruchu (orło-gwiazda) i dziwne transparenty z napisem „Jestem smutny” (w językach polskim, hebrajskim i angielskim). W gruncie rzeczy całość przypomina pastisz, ale obawiam się, że może być to efekt niezamierzony. Nawet Sierakowski, tak przekonujący w „Marach koszmarach”, w (nieco przymałej, czy wzrok mnie myli?) trumnie przypomina Woody’ego Allena obsadzonego w roli dramatycznej.


Fantazja hist(o/e)ryczna

Dlaczego Europa ma się zadziwić? Bo jest mniej liberalna niż jej się wydaje? By się o tym przekonać, nie trzeba szukać daleko, przykłady znajdziemy w każdej gazecie.

Działania Bartany przypominają liczne przypadki fikcji historycznych, zarówno w literaturze, jak i sztukach wizualnych. W „Spisku przeciwko Ameryce” Philip Roth kreśli hipotetyczną historię okresu drugiej wojny, gdy Stany Zjednoczone znajdowały się pod przywództwem prezydenta-antysemity Lindbergha, który na ostatnich kartach powieści okazuje się agentem Trzeciej Rzeszy. Antysemityzm doświadczamy oczywiście oczami żydowskiego chłopca, mieszkającego w Newark. Roth proponuje szczęśliwe zakończenie – historia powraca na własne tory.

To, co odróżnia trylogię Bartany od książki Rotha, to fakt, że nie tworzy fikcji historycznej, lecz wizję teraźniejszości. Niestety, ona również wraca na własne tory. Tory utartych stereotypów na temat Polski, Żydów, Europy. Tymczasem w towarzyszącej wystawie książce Avi Pitchon, izraelski pisarz i artysta, pisze, że Bartana jedynie nadaje ramy, nazwę i fundujący mit dla procesu, który już zachodzi – mianowicie dewaluacji idei syjonistycznej wśród Izraelczyków i emigracji do Europy (chociaż niekoniecznie Polski). Izrael „nie oferuje im spełnienia ich podstawowych ludzkich potrzeb”. W tej sytuacji Izraelskość staje się fenomenem międzynarodowym, przekraczającym idee syjonistyczne. Ta odradzająca się społeczność opiera się na współuczestnictwie w historii Europy.


Yael Bartana / fot. Daniel MeirDid you eat?

Mimo całej otoczki zbudowanej wokół trylogii, mimo próby wyjścia z fikcji w rzeczywistość, projekt o tyle pomyślany jest jako interwencja w przyszłość, o ile próbuje odczarować przeszłość. Nie tylko traumę Zagłady, ale i nasze „polskie piekiełko” – niesmak, jaki pozostawia poziom dyskusji publicznej (chociażby wokół odejścia z Zachęty Andy Rottenberg kilka lat temu, czy wokół katastrofy smoleńskiej). Może dlatego sam pomysł odpowiedzi na zawołanie Sierakowskiego z „Marów koszmarów” i kręcenia kolejnych części filmu wielu zaskoczył. Po co? Przecież ekspiacja już się dokonała.

Potrzebna jest jeszcze ofiara. W Polsce społeczny ruch emancypacyjny powinien się budować wokół śmierci Maxwella Itoyi, Nigeryjczyka, który zginął od policyjnej kuli na warszawskim targowisku, a nie fikcyjnego zamachu na Sierakowskiego. „Zamach” mówi więcej o straumatyzowanych Izraelczykach, których straszą duchy przeszłości, ale którzy nie mogą ich dotknąć. Polska wydaje się idealnym miejscem na odczarowanie traum. A narzędziem tego odczarowania Bartana czyni parodię ekspansjonistycznego syjonizmu, którego sukces oparty został na strachu przed antysemityzmem. Bynajmniej niebezpodstawnym.

Ten strach wspaniale oddaje Woody Allen. To jego druga, obok hipochondrii, choroba. Z jednej strony nawet w prostym zdaniu „Did you eat?”, dostrzega antyżydowską aluzję – słyszy „Did-Jew eat” („Anny Hall”), z drugiej ucieka z opery Wagnera, pod pretekstem, że słuchając jego muzyki nabiera ochoty najechać na Polskę („Tajemnica morderstwa na Manhattanie”). Tak jakby obawiał się zarazić Wagnerowskim antysemityzmem. (Notabene, granie Wagnera w Izraelu jest do dzisiaj przedmiotem kontrowersji.) A w „Gorącym temacie” żartuje autoironicznie: „Wychowałem się w wyznaniu mojżeszowym, ale nawróciłem się na narcyzm”.


To nic zabawnego być drobiną we wszechświecie

Tej szczypty autoironii zabrakło twórcom „Zamachu”. Bartana – jakby obleciał ją strach – cofa się w kicz. Film staje się niebezpiecznie dwuznaczny i trąci pesymizmem. Nie dlatego, że ginie przywódca ruchu (z punktu widzenia politycznej efektywności martwy może być skuteczniejszy niż żywy), ile z powodu niemożności pokonania koszmarów. Tożsamość – po raz kolejny – budowana jest na figurze ofiary. A przecież apel Sierakowskiego miał zastępować apel Izraelczyków kierowany do Palestyńczyków. Ostatecznie nie dowiadujemy się niczego nowego o Europie czy Polakach. A przecież nie jest tak, że Polska wolna jest od antysemityzmu czy rasizmu, można się o tym przekonać odwiedzając działający stadion. Pozostaje tylko polityczny sen.

Ale w tym śnie, mimo zapewnień założycieli ruchu, że „nie istnieją narody wybrane”, to Żydzi – jako naród wybrany właśnie – mają wyzwolić Europę z ksenofobii, biorąc na siebie, a może nawet zawłaszczając, cierpienia pozostałych Innych (trumnę z Sierakowskim niosą przedstawiciele różnych ras). W dodatku, ostatecznie upewniając się w słuszności idei syjonistycznej – tutaj ich znowu nie chcą. Nie wierzę w deklarację Ryfki, że „wyjeżdża”. Jeśli już to chyba znowu straszyć w Izraelu. „Wyjdź z getta zbiorowej nostalgii!” – chciałoby się powtórzyć za Komunikatem nr 1 Międzymiastówki Anarchistycznej. Bartana udowadnia, że duchy przeszłości nie przestaną nawiedzać snów. Gorzej, przybierają formę akademii szkolnej i zabierają nam całą długą przerwę.


„I zadziwi się Europa...”, 54. Biennale Sztuki w Wenecji, czynne do 23 listopada 2011. Tryptyk Yael Bartany można również oglądać w warszawskiej Zachęcie do 21 sierpnia 2011.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.