Przekrój drzewa to pewna historia. Elipsoidalne linie o różnych odcieniach brązu układają się wokół środka. Kiedy któraś wyróżnia się na tle innych ciemniejszym kolorem i pękatym kształtem, znaczy to, że lato tego roku było wyjątkowo ciepłe, wilgotne i bujne. Jeśli elipsa jest smukła, możemy być pewni, że liście prędko zasłały ulice, jeszcze przed końcem skwarnego i suchego sezonu. W słojach znajdziemy bowiem samą esencję pory ciepłej, wspomnienia zbierane rokrocznie ze skrupulatną pieczołowitością, jakiej pozazdrościć może drzewom nawet najbardziej sumienny pamiętnikarz. Wie o tym historyk, jeszcze lepiej dendrolog, rzadko z tej wiedzy korzysta jednak miłośnik literatury. Zwykle czeka do momentu, kiedy papier, przebrany przez sito i zapełniony wspomnieniami lat tłustych i chudych, trafi do jego rąk w postaci książki. Gdy więc w trakcie przygody czytania napotyka na drzewo, zwykle jest ono elementem fabuły, jedynie częścią przedstawionego świata, w najlepszym razie symbolem bądź metaforą, czymś, co nie potrzebuje już dopełnienia w zapachu świeżych liści czy w dotyku szorstkiej kory.
W październiku tego roku na Placu Dąbrowskiego w Warszawie ścięto topolę. Najpierw górne gałęzie, potem te niższe, aż do samej podstawy pnia, w końcu sam pień. Jej rozłożysta korona* zasłaniała widok na plac, kiedy Miron Białoszewski wychodził na balkon swego mieszkania, w bloku u zbiegu ulic Kredytowej i Szkolnej. „Tak mi wyrosła przez te dziesięć lat – pisał w «Szumach, zlepach, ciągach» – że zajmuje pół widoku, szumi, przebiera w sobie, przekłada się, zasłania akurat domy, tego szarego czasem wyjrzy kawałeczek z oknem na gałęziach i znów się chowa, reszta niebo, niebieskie, duże, mokre, tak wygląda. Bo tylko ono i ta topola-sokora. Tak jakbym był nad wodą, czymś tam dobrym”. Miron pisze o topoli czule, zawsze pełen zachwytu i uważności, śledzi jej kolejne odsłony. Zimą sokora to topolisko, „duża, rozkręcona”,„ucięta na podstawie śniegu”: „jak figura”. Wiosną to „panna młoda”, baziowa, „staje do ślubu, zielona w białym”. W czasie kwitnienia Miron opowiada znajomym: „od wczoraj strasznie się rozpierzyła, wygląda jak półbaran”. Przez dziurę w topoli docierają też, pomięte trochę przez to przeciskanie się, widoki i dźwięki; jest ławka, nocą na placu krzątają się topoludzie. „Właśnie tak zwyczajnie i trochę po pijanemu”. Skoro jednak topola-sokora ma już swoje miejsce w historii literatury, to po co pisanie?
Otóż z przekonania, że gdy już nie będzie topoli, czytanie prozy Mirona stanie się jakoś uboższe. Topola-sokora to nie jedynie pisarski pretekst, to raczej imię, pod którym kryje się „stara znajomość”. A spotkanie ze znajomym to zawsze w jakiejś mierze święto. Cieszymy się na jego widok, bo jego obecność nas zaskakuje. Jest inny niż przypuszczaliśmy. Za każdym razem. Kiedy ponosi go zapał pisarski, Miron często się reflektuje: „Pisałem o niej, o: a nie oglądałem. Teraz. Z dnia to mi miga. Że biała. Choć trochę, na skos. Sokora, sokora”. Czynność pisania oddala, nawet wbrew intencji narzuca dystans, który trzeba na nowo pokonać. A próba odzyskania utraconej bliskości jest też próbą zobaczenia świata na nowo, takim, jaki jest. Po prostu. W poufałej relacji łatwiej oddalić pokusę uogólnienia i pozwolić, aby wydarzyło się spotkanie z tym Innym. Czy inaczej mówiąc: pozwolić sobie na to, aby świat nieustannie zadziwiał. Tak właśnie jak Mirona zadziwiała topola. Co chwilę inna, a ciągle ta sama.
Na placu Dąbrowskiego wciąż leży pień. Dwa tygodnie temu na uciętej gałązce znalazłem jeszcze trzy zielone listki. Nie chciałbym nikogo zasmucać spóźnioną klepsydrą; wokół placu jak dawniej kręcą się panowie pilnowacze, dalej latają gołąbki. Proponuję za to ćwiczenie z lektury łącznej, zachętę do wspólnego celebrowania bliskości. Miron spotkania z sokorą świętował pisaniem. Jeśli ktoś nie czuje się na siłach, by pisać, niech świętuje czytaniem. Topola-sokora wciąż czeka. Trudno wprawdzie policzyć słoje, tak niefortunnie przeszło ostrze piły, ale kora wciąż jest przyjemnie szorstka, drzewo wciąż pachnie. W weekend, choć jest już chłodno i wcześnie zapada mrok, proponuję wybrać się tam z książką. Można wygodnie zasiąść na pniu i napić się kawy z termosu.
*Dla tych, którzy topolę kojarzą raczej z kształtem smukłym i strzelistym, znów cytat z Mirona: „Sokora, rośnie dosyć na okrągło, gałęzie duże idą do góry”.
Podaję adresy: Warszawa, Plac Dąbrowskiego u zbiegu ulic Szkolnej i Kredytowej, „Szumy, zlepy, ciągi”
(s. 44-47, 75-76, 84, 189-192, 220-222, 295, 317-322), „Prozy małe i większe”
(s. 11-13).