Augustów

17 minut czytania

/ Obyczaje

Augustów

Piotr Morawski

Kiedy leżące ledwie kilkadziesiąt kilometrów na zachód miasta budowały patchworkowe tożsamości, Augustów stał z boku, oglądając swoje znoszone buty. Nie załapał się nawet na najntisową modę na lokalność i prowincję

Jeszcze 4 minuty czytania

W Augustowie powstaje muzeum. Kolejne, obok istniejącego w różnych formach instytucjonalnych od 1973 roku Muzeum Ziemi Augustowskiej, konwencjonalnej placówki wystawienniczej, której głównymi filarami są Dział Etnograficzny i Muzeum Kanału Augustowskiego. Ten pierwszy – jak w wielu muzeach regionalnych – utrwala wyobrażenia na temat przeszłości miasta i regionu, którego warunki życia przez wieki dyktowane były przez puszczę i jeziora. Sieci rybackie, wiszące na ścianach wiklinowe żaki czy mieroże dają świadectwo eksploatacji zasobów wód śródlądowych; obecne chyba w każdym muzeum etnograficznym kołowrotki, krosna, snowadła, motowidła, czółenka, niciarki czy warsztaty tkackie dają asumpt do opowieści o przetrwaniu wśród – często mało przyjaznej – natury. To historie o ludziach, ale i o ujarzmieniu otaczającej ich przyrody.

Mieszczące się w tak zwanym Dworku Prądzyńskiego Muzeum Kanału Augustowskiego również funduje opowieść o zwycięstwie nad puszczą i poskromieniu wód. Ponad sto kilometrów długości, prawie pięćdziesięcioczterometrowa różnica poziomu wody, regulowana przez osiemnaście śluz wybudowanych między Biebrzą – łączącą Kanał przez Narew z Wisłą – a Niemnem. Cud inżynierii pierwszej połowy XIX wieku! Pionierski projekt generała Prądzyńskiego – w spartańskich warunkach ponoć przemierzał bagna, planując inwestycję, której celem było ratowanie polskiego eksportu przed pruskimi cłami. Bajpas miał pozwolić na stworzenie alternatywnej drogi wodnej do Bałtyku, łączącej Wisłę z portem w Windawie i tym samym ominięcie Gdańska, Królewca i Kłajpedy. Augustów, nie po raz pierwszy w swoich dziejach, otarł się o wielką historię – obsługa głównego szlaku eksportowego mogłaby uczynić z prowincjonalnego miasta Królestwa Polskiego istotne centrum gospodarcze.

Na marzeniach jednak się skończyło. W 1825 roku, już w rok po rozpoczęciu budowy, Prusacy znieśli cło i cała inwestycja przestała mieć ekonomiczny sens. Klęski przedsięwzięcia dopełniło powstanie listopadowe i choć po jego upadku dokończono budowę, kanał pozostał lokalnym szlakiem, którym spławiano głównie drewno. Dziś na większości odcinków coraz bardziej zarasta, pełną żeglowność utrzymując stale na tak zwanym Szlaku Papieskim – od Augustowa do Studzienicznej.

KULTURA LOKALNA

W cyklu dziesięciu esejów i reportaży przyglądamy się kulturze zrodzonej z codziennych relacji, pamięci miejsc oraz lokalnych inicjatyw. Kluczową rolę odgrywają miejscowe muzea – zarówno te istniejące, jak i wyobrażone – stanowiące punkt wyjścia do refleksji nad tożsamością miast i społeczności. Piszemy o Augustowie, Bytowie, Dąbrowie Górniczej, Giżycku, Jastrzębiu-Zdroju, Kłodzku, Nowym Sączu, Radomiu, Stalowej Woli i Zduńskiej Woli.

Od czasów Prądzyńskiego było to być może najistotniejsze wydarzenie w dziejach kanału. Tak istotne, że na upamiętniającym obelisku podano ze zdumiewającą dokładnością przedział czasu: „W tym miejscu dnia 9 VI 1999 roku od godz. 10:40 do godz. 11:20 oczekiwał na statek Ojciec Święty Jan Paweł II wspominając czasy młodości i wyprawy kajakowe po tutejszych szlakach wodnych”. Czterdzieści minut oczekiwania ubarwionych opowieściami i rejs statkiem „Serwy” do Studzienicznej zapisał się w historii miasta. „Był taki rejs…” – napis przy wejściu do nieczynnego już statku „Perkoz” można chyba uznać za tytuł wystawy w izbie pamięci czy też swego rodzaju muzeum znajdującym się w porcie Żeglugi Augustowskiej. Nie to muzeum miałem jednak na myśli, zaczynając ten tekst. Nie ta skala, nie ten rozmach.

12 maja 2023 roku w Augustowie przemawiał ówczesny minister kultury, wicepremier Piotr Gliński. Uroczyście ogłaszał powstanie nowej instytucji: Domu Pamięci Obławy Augustowskiej. Miała to być jedna z 6272 inwestycji w obszarze kultury w ciągu poprzednich ośmiu lat. O celach komunikował wprost: „Naszym obowiązkiem, jako przedstawicieli polskiego państwa, jest zbudowanie instytucji pamięci, która będzie opowiadała o tym, co na tej ziemi się stało. […] Budujemy instytucje pamięci, aby polska wspólnota była mocniejsza w sensie kulturowym, tożsamościowym, aby była spójna i by nie dzieliła jej nienawiść”. Tym samym na ostatniej prostej rządów Prawa i Sprawiedliwości Augustów dołączył do grona beneficjentów polityki kulturalnej poprzedniej władzy. Miał być tylko remont Domu Turka – kamienicy, w której przed wojną była kawiarnia, w czasie wojny urzędowało tam Gestapo, po jej zakończeniu zaś – NKWD, „zdecydowaliśmy się jednak – mówił ówczesny wicepremier – na rozbudowę tego miejsca, które niestety wszystkim mieszkańcom bardzo się źle kojarzy”.

Z uogólniającymi stwierdzeniami trzeba, jak wiadomo, uważać. Urodziłem się i mieszkałem w Augustowie do 1999 roku, potem przemieszkałem tu całą pandemię, na nowo odkrywając to miasto i okolice. Nie mieszkam tu, lecz spędziłem w tym mieście pół życia, pamiętam więc jeszcze szeptem opowiadane historie o obławie z lipca 1945. Jest to też moja rodzinna historia, bo aresztowany został wówczas ojciec mojego dziadka i – jak reszta pochwyconych w obławie – nigdy nie wrócił. O Domu Turka i akcji długo później obwołanej – chyba by dodać jej wagi – mianem „małego Katynia” słyszałem więc od dzieciństwa, choć zainteresowanie wywoływał raczej budynek, w którym wówczas mieściła się strażnica Wojsk Ochrony Pogranicza. Pamiętam jedzone z wartownikami lody – oni sami nie mogli wychodzić poza bramę, dlatego prosili biegające dookoła dzieciaki, by kupiły im gałkę naprzeciwko u Stojaka, w zamian dostawaliśmy pieniądze na gałkę dla siebie. Szmuglowanie słodyczy i pogawędki z żołnierzami to była nie lada rozrywka w miasteczku, gdzie niewiele się działo. Im się nudziło, nam się nudziło, zawieraliśmy obustronnie korzystny sojusz, który w innych warunkach nie mógłby zaistnieć.

zdjęcia autora

To pamięć dziecka, nie sądzę jednak, by – jak mówił Gliński – budynek powszechnie źle się kojarzył. Tych, którzy pamiętają ubeckie katownie, już prawie nie ma, młodsi, zdaje się, żyli czymś innym. Obława do pamięci zbiorowej – jak to pamiętam – wróciła dopiero w 1987 roku, kiedy zupełnym przypadkiem pewien rolnik odkopał w lesie pod Gibami masowe groby. Okazało się, że to nie członkowie polskiego podziemia, człowiek trafił po prostu na niemiecki cmentarz wojenny. Upadek PRL-u uwolnił narrację o obławie, obfitując broszurowymi wydawnictwami. Wtedy jednak nie udało się tej lokalnej historii zdyskontować politycznie i wpisać w państwową opowieść o przeszłości. Potem jednak zmieniła się koniunktura polityczna, a Instytut Pileckiego otworzył w Augustowie swój drugi, obok berlińskiego, oddział. „Warszawa – Berlin – Augustów”, widzimy zakładki po wejściu na stronę internetową Instytutu. Robi wrażenie, co? To bowiem Instytut Pileckiego odpowiedzialny jest za budowę nowego muzeum, wcześniej zaś firmował wystawę plenerową „Lipcowi. Twarze Ofiar Obławy Augustowskiej”, która pokazywana była również między innymi w Warszawie i Gdyni.

Kanał, obława, papież… Jest jeszcze dziwny pustelnik.
Kiedy jesienią 2020 roku przyjechałem do Augustowa na dłużej, wróciłem na szlaki dziecięcych włóczęg po lasach. Dużo się zmieniło, ale pamiętałem je dobrze – zwłaszcza te ciągnące się od Kanału Bystrego nad jeziorem Sajno po rezerwat Stara Ruda, leżący w górnej części rynnowej doliny polodowcowej mieszczącej Sajno z mniejszymi jeziorami, Sajenek i Staw Sajenek, a dalej rzeką Rudawką. Razu pewnego nosiło mnie po okolicy i mym oczom ukazała się dziwnie ufortyfikowana budowla – drewniana chata w środku lasu. Ze stojących tabliczek dowiedziałem się, że jest to pustelnia, którą kilka albo kilkanaście lat temu wybudował pewien ksiądz, który pchany pragnieniem samotności porzucił życie wśród ludzi i zamieszkał w puszczy. Ludzie jednak nie chcieli dać mu spokoju i zamęczali wizytami, co skłoniło eremitę do porzucenia i tego miejsca. Co się z nim stało? Nie wiadomo.

Historia żywcem zerżnięta ze „Złotej legendy” czy innych średniowiecznych librorum sanctorum. I niby nie wiadomo, co się stało? Z księdzem? W Augustowie? No przecież wszyscy wiedzą wszystko o augustowskich księżach: i tym, co umarł, zanim dostał zarzuty, i tym, co zrzucił sutannę i wyjechał (to akurat piękna historia miłosna). Ja nawet nie muszę się tym specjalnie interesować, żeby takie rzeczy wiedzieć. A tu jakiś tajemniczy pustelnik? Chata z wymurowanym kominem? I zniknął, bo tłumy ciągnęły, łaknąc jego mądrości? Bez żartów.

Nikt o żadnym pustelniku nie słyszał, jego chaty na pewno wcześniej w tym miejscu nie było. A nie jest to też zwykła chata, całe wnętrze – najpierw właściwie nie wiadomo było, wejść, nie wejść, bo to jakby się komu do domu pchać – to gotowa instalacja: nakryty stół z kubkiem, otwarta księga, czajnik na piecu – zupełnie jakby ktoś przed chwilą wyszedł; a w izbie obok kaplica: ornaty, papież na ścianie. Niechybnie ktoś musi tego doglądać, może nawet codziennie, bo brewiarz znalazłem otwarty na aktualnym wspomnieniu. Byłem tam zresztą kilka razy później – wszystko aktualizowane. Pustelnia pod wezwaniem świętego Onufrego. Pobieżny risercz, poza znanymi z tabliczek ogólnikami, nie przyniósł żadnych rezultatów. Do myślenia daje przebiegający tędy – kolejny w okolicy – Szlak Papieski Tajemnice Światła, biegnący z Ełku do Wigier.

zdjęcia autora

Zapewne ktoś rzeczywiście naczytał się żywotów świętych i powtórzył w inny sposób tak popularne we wcześniejszym średniowieczu procedury odnajdywania grobów świętych. Pomysł był prosty – sprawdzał się zwłaszcza w prowincji Galia Secunda, gdzie powstające parafie na gwałt potrzebowały lokalnych świętych, znajdowano więc szczątki, dopisywano żywoty i voilà! 

Kanał, obława, papież, pustelnik. W co się to wszystko układa? Jeśli myśleć o wystawach jako o mediach, w których społeczność wystawia na pokaz samą siebie, to co właściwie chce o sobie powiedzieć? Historie te nie są mi obojętne, podobnie jak stojące za nimi instytucje. Muzeum Ziemi Augustowskiej pamiętam z dzieciństwa, gdy Dział Etnograficzny mieścił się jeszcze w budynku obok Domu Turka. W powstającym Domu Pamięci Obławy Augustowskiej widzę rzecz jasna projekt polityczny, zawłaszczający tragiczny epizod z dziejów regionu. Papież i pustelnik to religijny folklor, którego przejawy widać w całym kraju. Nic nowego.

Być może Augustów miał dziejowego pecha. Kiedyś nie wyszło z kanałem, który pozostał w pamięci miasta jako inżynieryjny majstersztyk, a tak naprawdę stanowił przypis do historii polskiej myśli hydrotechnicznej. Ziemia augustowska to kraj w zasadzie nieistniejący: siłą wakacyjnej wyobraźni notorycznie wcielana do Mazur i spodlasiona Ustawą z dnia 24 lipca 1998 r. o wprowadzeniu zasadniczego trójstopniowego podziału terytorialnego państwa. Historycznie z Podlasiem niewiele miała wspólnego. Na mapach widać to wyraźnie: w zmieniających się granicach przedrozbiorowych i porozbiorowych ten region ciągle stanowi jakąś dziwną narośl na ciele polskiej państwowości. Kartograficzna wypustka, która wygląda jak pryszcz: trochę ciało, a trochę ciało obce. Nawet założyciel Zygmunt August miał tu zabłądzić wśród kniei.

W 1991 roku w Sejnach (jakieś 30 kilometrów od Augustowa) powstał Ośrodek Pogranicze, ważna na skalę ogólnopolską instytucja kultury, prowadząca działalność artystyczną, edukacyjną i wydawniczą, z kolei w 1994 roku 45 kilometrów od Augustowa odbył się pierwszy Przystanek Olecko – impreza muzyczna nawiązująca do popularnego wówczas serialu – a Augustów odpowiedział kontynuowaną do dziś cykliczną imprezą Mistrzostwa Polski w Pływaniu na Byle Czym. Było o tym nawet w „Teleexpressie”. Kiedy leżące ledwie kilkadziesiąt kilometrów na zachód miasta – bazując na poniemieckich korzeniach – budowały patchworkowe tożsamości, Augustów stał z boku, oglądając swoje znoszone buty. Nie załapał się nawet na najntisową modę na lokalność i prowincję.

Obejrzałem też ostatnio kilka odcinków „Profilerki” (2024), serialu, którego akcja dzieje się w Augustowie. Scenarzyści nie mieli łatwo, wyraźnie szukali lokalnego kolorytu, a nawet egzotyki. A tu nic. Jeden drewniany dom, którego zdjęcie jest nawet na Wikipedii przy haśle „Augustów”. W serialu pojawia się także wątek litewskiej mniejszości mającej zamieszkiwać miasto. Być może nie jest łatwo znaleźć tu cokolwiek oryginalnego, skoro nawet spece od seriali nie dali rady. Jak w piosence z pewnego spektaklu o aspirującej klasie średniej, Augustów mógłby zaśpiewać: „Nigdy nie chciałem być sobą / Zawsze chciałem być kimś”.

Być sobą to miasto na pewno nie chciało, adaptowało raczej aspiracyjne scenariusze, poszukiwało najbardziej normatywnej wersji historii i na niej chciało budować tożsamość. Szukało więc historii, które pozwalały podpiąć się pod coś większego, znaleźć się wreszcie w głównym nurcie wiślanej, białej Polski. Budować nikomu niepotrzebny kanał, pokonując dwa dopływy królowej polskich rzek. Jeszcze się dziwicie, że akurat tutaj tak zażarło z instytucją upamiętniającą Obławę? 

Muzeum jeszcze nie ma, a ja już oczami wyobraźni widzę tych plażowiczów w szczycie kanikuły mknących oglądać wystawy o mordzie, o poświęceniu, męczeństwie i o tym wszystkim, o czym w tym przepracowanym kraju raczej mało chce się myśleć na urlopie. Widzę kursujących między wyciągiem nart wodnych a koncertem nad Nettą, by uczcić tych, którzy za waszą i naszą. Nikt ich nie pytał, czy chcą, by ktokolwiek ich zapamiętał z tego właśnie, że zginęli. Nie dlatego, że kochali, lubili sport albo grali na instrumentach. Ale dlatego, że zostali zamordowani i teraz patrzą uwięzieni w ramkach, z których nie dadzą już rady się wydostać. Na zawsze będą ofiarami. Może wobec martwych również powinno się wziąć pod uwagę piętno wtórnej wiktymizacji?

Mam zdjęcie mojego pradziadka. Dostałem po dziadku razem z portfelem i kalkulatorem. Niedawno zupełnie przypadkiem zobaczyłem to samo zdjęcie w szerszym planie na dworcu kolejowym (od lat zamkniętym). Cały budynek to kolejna wystawa – oblepiony ułanami, bo w Augustowie stacjonował I Pułk Ułanów Krechowieckich. Pradziadek też w mundurze. Ale kiedy zdarza mi się o nim myśleć, dużo bardziej interesuje mnie, jak to się stało, że człowiek ze wsi Przełaj w powiecie jędrzejowskim znalazł się tutaj, co lubił robić, jakim był człowiekiem. Ze zdjęcia – usztywniony mundurem – na pewno mi tego nie powie. Tym bardziej zerkając z galerii ofiar. Żeby tylko nikt mu nie kazał opowiadać za pośrednictwem generatorów mowy zasilanych AI o tej strasznej zbrodni i o tym, jak się wtedy czuł.

Sobą Augustów być nie chciał i nie chce. Wyobrażam go sobie jako mężczyznę w średnim wieku. Oczywiście białego. Przeglądam się w nim. Czuję ten typowy strach przed nienormatywnością, ale widzę też podniesioną gardę, która nie pozwala dostrzec w jego twarzy zawiedzionych nadziei, nieudanych prób wybicia się, zwykłego blokującego pewność siebie kompleksu prowincji. Mam do niego wiele pytań, oto pierwsze z brzegu: dlaczego o tym, że żarna, którymi bawiłem się w dzieciństwie, to były macewy, a tam, gdzie stoi dom mojej babci, było getto, nie dowiedziałem się w szkole?; dlaczego miasto, które rekonstruuje pamięć o śmierci sprzed prawie osiemdziesięciu lat, nie mówi o współczesnych śmierciach ludzi na granicy, kilkadziesiąt kilometrów dalej? 

W muzeach, zwłaszcza tych regionalnych, zawsze interesowały mnie te różne sprzęty, szczotki, naczynia, ekrany czy kurtki w mało dyskretny sposób skitrane za planszami wystaw. Na całą ścianę zdjęcia z – dajmy na to – wizyty prezydenta Mościckiego, wszyscy na galowo, a po drugiej stronie dykty mop z wiadrem, ledwie przesłonięty jakąś zasłonką. Tu defilada, a po drugiej stronie sterta kartonów z materiałami edukacyjnymi, przenośne barierki czekające na kolejną wystawę, a w kącie oparta o ścianę drabina, która najwyraźniej służyła do zawieszania eksponatów. Elegancko podświetlona gablota z porcelaną z Ćmielowa, a tam, gdzie nikt nie zagląda, stare głośniki i zwinięte kable, które mogą się jeszcze przydać. Bardzo bym chciał zobaczyć je wszystkie kiedyś na wystawie. Te poupychane po kątach rzeczy niekiedy lepiej pokazują, co ważne dla pamięci o danym miejscu, niż wystawy o bohaterach.

Numer o kulturze lokalnej powstał przy wsparciu finansowym z programu Krajowego Planu Odbudowy KPO dla Kultury, finansowanego przez Unię Europejską #NextGenerationEU.Kultura Lokalna KPO