Jeszcze 2 minuty czytania

Olga Hund

ZA DARMO: Kot

Olga Hund

Olga Hund

Kot robi raban, gdy zmieni mu się miseczkę, a jego propaganda sukcesu i pewność siebie są trudne do zniesienia. Brzmi to strasznie, ale kot zwyczajnie nie spełnia moich oczekiwań

Po sześciu godzinach dotarliśmy do domu i to był środek nocy. Od razu poszliśmy spać, on za lodówkę – w kurz, ja do łóżka. Przyjrzałam mu się dokładnie dopiero następnego ranka. Ciałko niewielkie, gumowate, mordka czujna, dojrzała. Wzrok może trochę urażony, trochę przyjazny. Posadziłam go sobie na kolanie, lekko się tam chwiał. Nie wydawał się bardzo przestraszony, nie wyrywał się, nie miauczał, tylko stał i patrzył przed siebie, choć przed sobą miał jedynie moją twarz, oparcie wersalki i ścianę za nim.

Z jego perspektywy – kota porwanego z lasu, musiało dojść do tragedii, ale mimo to nie pokazywał gniewu, jeszcze. Zamiast ujeżdżać żubry, rozmnażać się na potęgę i rozrzucać po łąkach wszy, kot będzie oglądał telewizję, włączał i wyłączał radio, wyjmował z szuflad kobiecych stare męskie skarpety, grudki ziemi z doniczek i ciskać nimi w okna.

Jest maleńki. Na kolanie zmieściłoby się jeszcze z pięć takich jak on trzymiesięcznych stworzeń, albo piętnaście – jakby się ścieśniły. Powiedziałam mu, że zostaje tu na dwa tygodnie, ale potem zawożę go do stałego domu i jeszcze że nie chcę żadnych kłopotów. Zrobiłam kilkanaście zdjęć, na jednym wyszedł ładnie, bardzo ładnie i ludzie się nabrali, ludziom się spodobał. Jest idealnie symetryczny, idealnie ubarwiony, trudno uwierzyć, że taka harmonia dostępna jest za darmo. W dzień czarne futro ma czekoladową poświatę, a w nocy lśni jak solarna ozdoba ogrodowa. Jak można jednocześnie spać i lśnić? On może.

– To co, zostaje? – pytali znajomi.

Kot otrzymał sznurówkę, gałązkę, kilka gumek do włosów, kartonowe pudełko i rolkę po papierze toaletowym. Nie będzie kotem Carringtonów, nie w moim domu. Wyglądał na zadowolonego. Kiedy szykował się do spania, głaskałam go i szukałam w pamięci historii o kotach, które chciałabym mu opowiedzieć, ale przychodziły mi do głowy tylko takie, w których zwierzęta te wychodziły na drogę, wypadały z okien albo transportowano je w worku nad wodę. Albo zachorowały z przejedzenia się kiełbaskami i szynką, albo ubierały buty i szły oszukiwać ludzi. Żeby pokazać kotu, czym jest wspólnota, przyjaźń, lojalność i poświęcenie, opowiadałam mu o psach: o Belli, o Lassie, o Lampo i Białym Bimie (Och, Biały Bimie!), i może dlatego kot zaczął nienawidzić psów. Syczał i fuczał na mojego psa i rwał się do bitki. Jak się przychodzi do cudzego domu, to nie tak się powinno zachowywać – pouczałam go.

Ostatecznie zwierzęta się jakoś dogadały, głównie dlatego, że pies, jeśli już naprawdę nie da się od tego wymigać, potrafi być cierpliwy i mądry. Gdy kot się zorientował, że większy o 22,5 kg pies nie zamierza uczestniczyć w jego dramatach i nie daje się sprowokować, rozpanoszył się jeszcze bardziej.

– Czy kotek zostaje? – pytania nie ustawały, a mi było coraz trudniej przyznać, że kot nie zostanie, bo kot nie przychodzi na zawołanie; kot nie wskakuje na kanapę, gdy ją poklepię; kot nie jest życzliwy dla pozostałych domowników, nie szanuje ich granic; kot robi raban, gdy zmieni mu się miseczkę, a jego propaganda sukcesu i pewność siebie są trudne do zniesienia. Brzmi to strasznie, ale kot zwyczajnie nie spełnia moich oczekiwań.

To sformułowanie wzięłam z literatury, a raczej od jej sprzedawców. Dostałam kiedyś wiadomość z pewnego dużego wydawnictwa. Brzmiała ona tak: „Dzień dobry, kontaktuję się z Panią w sprawie najnowszej książki XXX. To poruszająca powieść o przetrwaniu, o radykalnym egoizmie (coś dla mojego kota – pomyślałabym teraz) i radykalnej trosce, o nieoczywistych sojuszach między outsiderami, o powolnym upadku społeczności zbudowanej na przemocy i o potrzebie własnego miejsca, głosu, więzi i wspólnoty. To historia, która oczarowuje i wciąga od pierwszej chwili, jak prastary las. Chciałabym zapytać, czy byłaby Pani zainteresowana otrzymaniem tego tytułu?”.

Hmm, prastary las. No przecież wiedziałam, o co chodzi, nikt nie wysyła książek o prastarym lesie tak po prostu, żeby sprawić komuś przyjemność. W życiu nie ma nic za darmo, ja jeszcze w życiu nic za darmo nie dostałam – powtarza moja babcia, choć nie jest to prawda. Postanowiłam dopytać. „Dzień dobry, a z czym to się będzie wiązać z mojej strony?” Dodałam też uśmiech – po to chyba, żeby całkiem nie wyjść na złośliwego chama, którym przecież byłam i jestem, przytaczając tę rozmowę.

„Tylko z tym, że jeśli spełni Pani oczekiwania, to poleci Pani swoim obserwującym. Jeśli uzna, że warto oczywiście”. Sprzedawczyni też dodała uśmiech, nie wiem, jaka była jej motywacja, pewnie po prostu odpowiedziała uśmiechem na uśmiech. Nie zgodziłam się na „prezent”, książkę sobie kupię sama. Ale pamiętam, że pomyślałam wtedy, że przecież najgorsze, co mogłoby się stać, to chwila, w której literatura zacznie spełniać moje oczekiwania. Bo czy nie jest przecież właśnie od tego, żeby ich nie spełniać? Żeby wkurzać, irytować, zaskakiwać i zadziwiać? Nie być tym, czym oczekuję, że będzie?

Przypomniałam sobie tę sytuację i spojrzałam na kota innym okiem. Na idealnie czarnym futrze dostrzegłam kilka białych włosów, dwa, trzy, nie więcej. Irytowały i drażniły, jak drażni przeoczony włos na wygolonym ludzkim podgardlu, noszony z dumą. Do głowy od razu wpadły najgłupsze pomysły, żeby pociągnąć za jeden z nich i zobaczyć, co się stanie, dawaj, będzie śmiesznie. A wiadomo, co się stanie, nie ma przecież powodu, dla którego kotu miałoby się to podobać. Ludzie mówią: żyj w zgodzie ze sobą, twój organizm sam najlepiej wie, czego potrzebuje, więc jak najgorszy okrutnik pociągnęłam trzymiesięcznego kotka o wadze mniej niż pół kilograma za włos, a on się zdziwił, pomyślał, że to pieszczota, i przytulił się do mnie. Nocą nakryłam go, jak przestawia w mieszkaniu sprzęty, oczywiście te w jego mikroskali, te najmniejsze: drobinki kurzu, plastikowe zakrętki, zeschnięte liście. Później długo obserwował kable od anteny telewizyjnej szalejące na wietrze i w oczach miał jakiś smutek. Następnego dnia omal nie zachował się przyzwoicie, prawie ustępując psu miejsca na kanapie. Czułam coś, czego nie rozumiałam.

Kot nie zostanie, bo nigdy nie miał zostać. Jedzie do domu, w którym nie będzie wrzucony w sytuację wymagającą od niego popisywania się dla atencji i spełniania czyichś oczekiwań. Nie będzie wierzącego w dobro ciamajdowatego psa, którego można bezkarnie dręczyć, i może dostanie lepsze zabawki niż sznurówka. Ale ja go będę odwiedzać, bo ciekawi mnie, czym mnie jeszcze rozczaruje, co wyrośnie z tego intrygującego łotra.