Nie wiem, jaki dziś dzień, wiem tylko, że ósmy. Chyba wszyscy Ukraińcy mogą tak teraz powiedzieć. Osiem dni temu, 24 lutego, zaczęło się to, czego w Ukrainie spodziewaliśmy się już od kilku miesięcy – rosyjska inwazja. Groźby słyszeliśmy od końca zeszłego roku. I czekaliśmy, nawet jeśli im nie wierzyliśmy. Zaczęliśmy nawet żartować ze spraw, których nie chciało się ruszać: wiesz co, może już po inwazji.
24 lutego wybuchy wyrwały mnie z mojego łóżka w Charkowie. Drżały okna, podzwaniały szyby. Zaprzeczenie. Złość. Niepewność. Depresja. Akceptacja. Pięć etapów żałoby w minutę. Właśnie tak zrozumiałam, że zaczęła się wojna.
Do ilu walizek można zapakować życie? Moje i mojego dziewięcioletniego syna zmieściło się w dwóch niewielkich plecakach i dwóch transporterach z kotami – naszym i zwierzakiem przyjaciela mojego męża, który zaraz po pierwszych wybuchach spakował plecak i poszedł bronić Charkowa. Ucieczka z rodzinnego miasta, kiedy usiłują się do niego wedrzeć rosyjskie czołgi – takich doświadczeń nigdy i nikomu nie życzę. Chociaż nie, życzę. Wszystkim okupantom. Charków, miasto, które przed wojną miało silne związki z Rosją – od rodzinnych do gospodarczych, które tradycyjnie uważane było za przyjazne i lojalne wobec Rosjan, stał się tym orzechem, na którym rosyjska armia połamała zęby. Ale Charków płaci za to wysoką cenę.
Koledzy z klasy mojego syna dniami i nocami siedzą w schronach i piwnicach zamiast uczyć się w szkołach. Czy będą mieli jak wrócić do klas po wojnie – nie wiadomo, bo w Charkowie zbombardowanych, spalonych i zniszczonych zostało już kilka szkół. Okupanci niczym nie gardzą – ostrzeliwują dzielnice mieszkaniowe, przedszkola i szpitale, i cynicznie kłamią, jakoby prowadzili tu jakąś „operację specjalną” w celu ratowania ludności Ukrainy. Tej ludności, która codziennie ginie od ataków rakietowych, ostrzałów artyleryjskich i nalotów.
„Nigdy nie widziałam nalotów na żywo, tylko w filmach. Ale kiedy usłyszałam ten dźwięk, od razu zrozumiałam – to nalot. Bardzo trudno opisać te uczucia słowami – przerażenie, panika, strach? Takie wrażenie, jakby świadomość oddzieliła się od ciała, wszystkie emocje zniknęły, pozostało tylko totalne poczucie wszechogarniającego przerażenia. Przerażenia, które przenika do każdej komórki mojego ciała, spowalnia oddech i przyspiesza rytm serca; przerażenia, które paraliżuje ciało i pozwala tylko odliczać sekundy i w myślach żegnać się z życiem. I ulga, kiedy rozumiesz, że tym razem przeżyłaś. A po kilku sekundach znów ten piekielny odgłos samolotu…” – mówi moja przyjaciółka Alona, która wciąż jest w Charkowie.
„Dobry wieczór, jestem z Ukrainy” – to nowy mem, którym Ukraińcy obśmiewają swoje codzienne piekło. „Dobry wieczór, jestem z Sałtiwki” – mogę odpowiedzieć. Moja dzielnica w Charkowie, która nazywa się Sałtiwka, jest pod ostrzałem od pierwszego dnia wojny. Na podwórko mojego domu spadł pocisk, inny trafił w budynek mojej kosmetolożki, kolejne rozbiły mieszkania szkolnych kolegów mojego syna.
„Znajomi, którzy nigdy nie byli w Charkowie, pytają teraz: wy przynajmniej nie na Sałtiwce mieszkacie? Kiedy już spakowaliśmy się do wyjazdu z miasta i wyszliśmy na powierzchnię, do taksówki, akurat się zaczęło. Nie wiem, co to było, pociski, «grady» kilka razy z rzędu nad głową. Córka złapała kota w transporterze, kobieta obok padła na schody twarzą do ziemi, mężczyzna krzyczy: «Wszyscy do schronu!»… Aż mnie teraz trzęsie, kiedy to sobie przypominam” – mówi projektantka Olha, która już wyjechała z Charkowa w bezpieczne miejsce.
Teraz, w marcu, którego nadejścia nawet nie zauważyłam, miałam jechać na targi książki do Bolonii, do Włoch. W poprzednim życiu byłam pisarką i wiosną miały się ukazać trzy moje nowe książki – dwa opowiadania dla dzieci i powieść dla nastolatków. Jeszcze osiem dni temu niepokoił mnie deadline na opowiadanie do zbiorku, szykowałam brudnopisy wierszy dla dzieci – raptem, znienacka to wszystko stało się nieistotnym drobiazgiem. Moją ziemią chce zawładnąć podstępny wróg, który cynicznie nazywa siebie „bratnim” narodem i każdego dnia zabija moich rodaków.
„Bombardowanie trwa. Chowamy się w piwnicy naszej szkoły. Spada coś dużego, bardzo blisko. Jeśli trafią w transformator i zabraknie prądu, nie będziemy mogli tu dłużej zostać. Boimy się. Bardzo” – taki status Ołena zamieściła na Facebooku godzinę temu. I straszne jest to, że takich statusów widzę mnóstwo.
„Chcieli nas pogrzebać, ale nie wiedzieli, że jesteśmy nasieniem” – to o nas, Ukraińcach. Rosyjscy okupanci oczekiwali kwiatów od bratniego narodu, ale tylko rozbudzili naszą skoncentrowaną nienawiść, która w końcu ich wszystkich zniszczy. Bo jedyne kwiaty, które dostaną, to te sztuczne z wieńców pogrzebowych.
Przełożyła Katarzyna Kotyńska.
Julija Ilucha
Ukraińska pisarka, dziennikarka, felietonistka. Laureatka konkursów i nagród literackich, między innymi Międzynarodowej Ukraińsko-Niemieckiej Nagrody Literackiej im. Ołesia Honczara i Międzynarodowego Konkursu Literackiego „Koronacja słowa”. Autorka opowiadań „Nebołowy. Nawczy mene mrijaty” („Łowcy nieba. Naucz mnie marzyć”, wydawnictwo Wiwat, 2016), bajek „Istoriji Cwirińka” („Historie Ćwirka”, wydawnictwo PET, 2018), bajki „Jak Hrycyk Muchu-nechopuchu peremih” („Jak Hrycyk ze spryciulą muchą wygrał”, wydawnictwo Monolit-bizz, 2018), powieści „Schidnyj syndrom” („Syndrom wschodni”, wydawnictwo KSD, 2019), opowiadania „Kosmokoty. Marsianśki chroniky Murka Mniauska” („Kosmokoty. Kroniki marsjańskie Mruczka Miauczka”, wydawnictwo Czorni wiwci, 2020), powieści dla nastolatków „Zero” (wydawnictwo Ranek, 2022), książek dla dzieci „Persza sprawa Saszka Siroho. Złoczyn na miljon” („Pierwsza sprawa Saszki Szarego. Ukradziony milion”, wydawnictwo ASSA, 2022) i „Aerokoty. Murko Mniausyk i operacija Wełykyj wybuch” („Aerokoty. Mruczko Miauczek i operacja Wielki Wybuch”, wydawnictwo Czorni wiwci, 2022). Kuratorka multimedialnego projektu społeczno-poetyckiego „Tam, gdzie dom” i redaktorka tomu pod tym samym tytułem. Mieszka i pracuje w Charkowie.
Tagi
Numer wydania
328
Data
luty 2022