„Wspomnijmy wszystkie dusze, które zostały na orbicie, / Wszystkie dusze zwierząt, które wciąż krążą. / Muszki owocowe – bezimienne, / Bezimienne myszy, / Bezimienne dżdżownice / Małpy o tym samym imieniu, / Albert Pierwszy, Albert Drugi, Albert Trzeci, Albert Czwarty, / Psy, każdy z własnym imieniem, / Łajka, Bars, Lisiczka, Biełka, Striełka, Pchełka, Damka, Krasawka, / Czernuszka, Zwiezdoczka, Wierterok, Ugoljok, Muszka…”.
„Space Opera” Aleksandra Nowaka i Georgiego Gospodinova zaczyna się liturgicznie. Chór muszek owocowych utrzymany w estetyce oratoriów Pendereckiego może budzić rozbawienie, ale tekst jest całkiem poważny. Muszki śpiewają w Operze. Może nie ma się z czego śmiać? Bułgarski pisarz i polski kompozytor wiedzą, że dziś teatr rzadko oddziela serio od buffa. W swojej operze zabierają nas w rejs załogowy na Marsa i z powrotem, taki jak ten, który całkiem poważnie planowany jest na rok 2018 przez amerykańską Inspiration Mars Foundation. Na pokładzie – dwójka ludzi, Adam i Ewa, pierwsi Ziemianie na Czerwonej Planecie. Idealna para, wybrana tak, by można było z ciekawością oglądać ich w nieprzerwanej telewizyjnej relacji. Problem polega na tym, że Ewa wcale nie chce lecieć, ale zgadza się – z miłości do Adama. Temat prawdziwie operowy: miłość wystawiona na próbę, sytuacja nie do uniknięcia, narastający konflikt. Jest też czarny charakter: producent telewizyjny, który chce na tym wszystkim zbić majątek. I jeszcze obserwatorzy: dwie niegłupie, trochę próżne muszki owocówki. Dramat muzyczny uwielbia postacie komentujące, jest więc też tłum telewidzów i jego rozszerzenie – widownia operowa. Widzowie nie są jednak Tymi, Którzy Wiedzą. Na zamkniętych w kapsule reperezentantów rodzaju ludzkiego patrzą tylko okiem kamery. Muszki tymczasem oglądają świat przez tysiące fasetek. Ingerują w akcję, zmieniając jej tok i nadając sens.
Aleksander Nowak, „Space Opera”,
Ewelina Pietrowiak (reż.), Marek Moś (dyr.),
libretto: Georgi Gospodinov, Teatr Wielki
w Poznaniu, premiera 14 marca 2015Nowa, pełnowymiarowa opera na polskiej scenie to ciągle zwracająca uwagę rzadkość. Aleksander Nowak nie jest w tej dziedzinie debiutantem: w 2010 Opera Narodowa wystawiła jego jednoaktówkę „Sudden Rain”. Świetnie przyjęte przedstawienie w reżyserii Mai Kleczewskiej utwierdziło mocną pozycję tego młodego jeszcze kompozytora. Nowak to nadzieja tej części polskiego świata muzycznego, która przywiązana jest do łatwo definiowalnej w odbiorze formy, tradycyjnego instrumentarium, komunikatywnej narracji. Stroni od awangardowych gestów, ale inteligentnie gra z nawykami odbiorców, ironicznie i wnikliwie obserwuje rzeczywistość. Dla umuzycznienia tekstu Gospodinova kompozytor przyjmuje eklektyczny język dźwiękowy, pełen aluzji do tradycji operowej, chwilami neotonalny, kiedy indziej wzbogacony o orkiestrową sonorystykę. To bardzo efektowna muzyka, w warstwie instrumentalnej mnożąca sensy, unikająca tautologii i pełna subtelnych gier, jak ta z muzycznym znaczeniem „grawitacji”: kompozytor, zależnie od sytuacji scenicznej, swoiście „odciąża i dociąża” wewnętrzne relacje harmoniczne. Całość złożona jest z wyraziście zaznaczonych scen, poprzedzielanych interludiami, które w tej inscenizacji wypełniono sensownymi, choć plastycznie niedoskonałymi kosmicznymi wizualizacjami, trochę na wzór „Odysei” Kubricka.
Skoro Aleksander Nowak i Georgi Gospodinov to ironiczni tradycjonaliści, i tym tropem miałaby iść myśl odbiorcy, ich strategię zdaje się podważać najistotniejszy wybór kompozytorski: zamknięcie warstwy wokalnej w ramach głębokiej, neoromantycznej w istocie, lirycznej konwencji. Kontekst instrumentalny ani różnicowanie postaci nie są bowiem w „Space Opera” na tyle silne, aby rozbić hermetyczność tego języka, poddać go relatywizacji. Że to możliwe, dowodzi instalacja przygotowana przez Nowaka razem z Adamem Dudkiem na Warszawską Jesień 2013 („Spoon River Anthology”): tam głosy śpiewaków zderzone zostały z wnikliwym wizualnym studium cielesności. Efekt był piorunujący. Być może więc i w operze by to zadziałało, gdyby odważniej zagrała z konwencją reżyserka? Już sam tytuł utworu jest przecież aluzją do skonwencjonalizowanego, kiczowatego, ale i kultowego podgatunku fantastyki naukowej („Star Trek” czy „Battlestar Galactica” do dziś mają wiernych fanów). Także Gospodinov dostatecznie dobitnie podkreśla w tekście dystans wobec operowego dogmatu. Wszystko w tej kompozycji, także w świetnie skrojonych przez Nowaka partiach wokalnych, zachęca do podjęcia gry…
Niestety, Ewelina Pietrowiak obnaża swoją bezradność wobec owej wewnętrznej intertekstualności „Space Opera”. Trudno nawet stwierdzić, że gubi się w gąszczu gospodinovowskich nieokreśloności, bo większość z nich po prostu ignoruje. Widzi trzy plany dramatu, ale zdaje się nie zauważać tego, jak relacje pomiędzy nimi i cały operowy kontekst podważają wszelką dosłowność. Centrum teatralnej narracji Pietrowiak stanowi wyabstrahowana relacja pary małżeńskiej, mimo że w kontekście całości ma to sens wątpliwy i trywializuje wymowę libretta. Śmiertelnie serio traktowane są dialogi Adama i Ewy, miejscami żywcem wyjęte z opery mydlanej, tymczasem znaczący kontekst wątku zwierzęcego i krytyki mediów reżyserka sprowadza do poziomu taniego kabaretu. Z taką właśnie pseudoaktorską manierą kreują postać dwójjedynej Muchy Martyna Cymerman i Tomasz Raczkiewicz, harcujący w operowych kieckach z imitacjami skrzydeł i muszych oczu (estetyka złego teatru dla dzieci). A Mucha jest przecież u Gospodinova kimś ważnym: „małym, skrzydlatym, włochatym bóstwem”, które „łączy królestwo podziemne z niebieskim”! Jeśli ją ośmieszymy, poruszający monolog psa Łajki, który rozpoczyna II akt, pozostaje tylko nie do końca zrozumiałym wtrętem. Zwierzęta są u Pietrowiak zabawne, trochę rozczulające. U Gospodinova – są sumieniem.
Wracając do ludzkich bohaterów: krytyczny potencjał postaci Producenta reżyserka zabija, każąc Andrzejowi Ogórkiewiczowi udawać podtatusiałego wodzireja, małego cwaniaczka rodem z tancbudy, żadnego tam medialnego potentata. Artyści śpiewający partie astronautów są pozostawieni w rolach samym sobie. Zadania aktorskie przekraczają możliwości chóru Teatru Wielkiego. Smutno się to ogląda ze świadomością wielkiej pracy włożonej w muzyczną warstwę utworu. Obsada śpiewacza jest bowiem wyrównana, pewnie i z zaangażowaniem poruszająca się w partyturze. Zwraca uwagę zwłaszcza bogaty mezzosopran Magdaleny Wachowskiej (Ewa), której partneruje swoim ciepłym i głębokim bas-barytonem Bartłomiej Misiuda (Adam). Pochwały należą się także orkiestrze poznańskiego Teatru Wielkiego, w której brzmieniu i dyscyplinie łatwo daje się zauważyć rękę muzycznego szefa całości, Marka Mosia. Poznańska opera powinna jednak pilnie zainwestować w konsultacje językowe dla śpiewaków – ich angielski wzbudza na widowni niekontrolowane wybuchy śmiechu i dodatkowo irytuje w zestawieniu z miałką inscenizacją.
„Space Opera” to jednak utwór z dużym potencjałem, dopracowany, choć wymagający zręcznej pracy reżyserskiej. Dramaturgia Gospodinova jest specyficzna, miejscami może nazbyt deklaratywna, zaskakująco szybko zamyka wątki, nagle wprowadza nowe – wymaga zatem głębokiej analizy i teatralnego partnerstwa. Na razie dostaliśmy tylko niezbyt mądrą ilustrację, zwieńczoną dziwną galopadą kolejnych finałów i pozbawionym sensu epilogiem.
Adam Suprynowicz
Ur. 1974, wieloletni dziennikarz Polskiego Radia, laureat Złotego Mikrofonu. Obecnie pisze w „Ruchu Muzycznym” i „Vogue”, prowadzi koncerty i współpracuje z Tygodnikiem Kulturalnym TVP Kultura. Stale współpracuje z dwutygodnik.com.
Tagi
Numer wydania
155
Data
marzec 2015