Pułkownik milicji Witalij Andrijowicz Krymow wygodnie umościł się w fotelu naprzeciw okna i przy czymś zawzięcie majstrował. Miał na sobie tylko szorty, koszulkę bez rękawów i domowe kapcie – na dworze rozkwitało bujne lato, zaglądając wprost do okna jego mieszkania gałązkami czereśni, trzmielami i spłachetkiem błękitnego nieba w górze.Tym, co tak pochłonęło Witalija Andrijowicza, była maleńka szara myszka, która przypominała niemal żywą, ale była z metalu, nafaszerowana różnymi drucikami i mikroprocesorami. Cały ubiegły tydzień pułkownik milicji poświęcił temu, żeby różnymi wymyślnymi sposobami podłączyć myszkę do elektronicznego pilota. Wnętrzności wydobył z dziecięcego sterowanego autka na baterie, które w poniedziałek kupił w „Świecie dziecka”. Robota była trudna, ale wciągająca: cały tydzień pochylony nad maleńką myszką za stołem z czerwonego drewna w swym wielkim gabinecie, wyobrażał sobie fantastyczną uciechę, kiedy jego żona Nina w sobotę spokojnie będzie krzątała się w kuchni, a on skieruje tam swoją maleńką przyjaciółkę – mysz. Ale będzie wrzasku! Wskakiwania na stołki! Ninka na pewno wypuści z rąk talerz albo garnek! I wtedy on – jej obrońca i bohater – wpadnie do kuchni jak superman, jednym szybkim ruchem – bez żadnych wahań – złapie złowieszczą mysz w garść i wyniesie ją na ulicę, gdzie ostrożnie schowa do kieszeni, bo jeszcze się przyda. A Nina za to z pewnością go obejmie i pocałuje, znów nazwie swoim rycerzem, jak nie nazywała już od dwunastu lat i, jeśli się poszczęści, ugotuje mu pierogów z wiśniami. Ach, jaki zapowiadał się weekend – błogość rozpływała się Witalijowi Andrijowyczowi od skroni po opuszki palców, rozmarzony zamykał oczy i odchylał się w tył w swoim wielkim skórzanym fotelu.Ale wbrew jego planom, wszystko poszło na odwrót. To znaczy, świat pozostał na swoim miejscu – i jego praca, i jego mieszkanie, i nawet sobota nadeszła na czas, i co tam jeszcze – nawet żona krzątała się w kuchni, słuchając radia, i myszka płynnie i bez problemów wjechała do kuchni, i po kilku sekundach Nina Mykołajiwna w przerażeniu wypuściła z rąk talerz z sałatą, i jak dzika pantera wskoczyła na stół, po drodze jeszcze uderzając głową w lustro; ale minęła jakaś chwila i myszka, oparłszy się nosem o gazową kuchenkę, zamiast pobiec w bok, mądrze wrzuciła wsteczny, zwinnie się odwróciła i bezszelestnie weszła pod stół. Nina Mykołajiwna rąbkiem fartucha przetarła zdziwione oczy, przyjrzała się i zobaczyła, że ogon myszy sterczy pionowo do góry, a na jego koniuszku miga malusieńka czerwona lampka. Rozgniewana kobieta zeskoczyła ze stołu w tej samej chwili, kiedy do kuchni wskoczyło przysadziste ciało jej męża, czemuś ze starannie wygoloną gębą i w nowej koszulce: oboje rzucili się pod stół, ale tym razem świętować zwycięstwo sądzone było jednak damie, i ona z całej siły walnęła czaszką w mysz, ta rozpadła się na dwie części, jeszcze pewien czas dalej bucząc.– Co to ma znaczyć, gamoniu?! – wydarła się na Witalija Andrijewicza jego żona.– Słońce moje, ty po prostu nic nie rozumiesz, ja… mhm, mhm, mhm… jakby to powiedzieć… mhm, mhm… prowadzę doświadczenia… – z kwaśnej miny pułkownika trudno było wywnioskować czy kłamie, czy mówi prawdę.– Na mnie, bydlaku?!– Nie! – mężczyzna aż pojaśniał, namacawszy myślą deskę ratunku. – Na myszy!– Swoimi doświadczeniami ty do grobu mnie wpędzisz, kreaturo! Kto robi doświadczenia na metalowej myszy, co? Też mi, cybernetyk się znalazł! Wy tam u siebie w pracy na ludziach doświadczenia robicie, bijecie, narządy odbijacie, zabijacie, gwałcicie, a tobie wszystkiego mało, sadysto, tak? Tobie jeszcze nad żoną poznęcać się trzeba? I do grobu ją wpędzić – tę, która dwadzieścia cztery lata ciebie znosi, myje, ubiera, karmi?– No daj już spokój! Nikogo nie zabijamy, sami ze schodów spadają, kiedy długo nie chcą mówić. I w ogóle – nie pchaj nosa w nie swoje sprawy! Siedzisz tu w kuchni – to siedź! I żebym twoich pisków więcej nie słyszał! Jasne?– Idź stąd, kreaturo – zmieszana powiedziała Nina Mykołaj i odwróciła się do gazowej kuchenki, żeby otrzeć łzy.Witalij Andrijowycz wyszedł z kuchni, wszedł do pokoju, włączył telewizor prawie na pełny regulator i zaczął oglądać program o samochodach. „Ech, szkoda, że to tak wyszło – myślał sobie pułkownik. – Chciałem jak najlepiej, ale się nie udało. I jak ona poznała, że to nieżywa mysz? A mógłbym teraz czulić się w miłości i zajadać pierogi z wiśniami. No nic, jeszcze coś wymyślę.”Ostatnimi laty nie żyło mu się lekko. Kariera, co prawda, poszła do przodu, ale to nakładało więcej obowiązków, odpowiedzialności, zabierało więcej czasu, a w tym czasie i dzieci zdążyły zdobyćwyższe wykształcenie i rozjechać się, i oni z Niną zostali w domu sami, jednak zamiast zacisza na stare lata, spokoju i szczęścia, rodzina zaczęła trzeszczeć w szwach: dzieci nie chciały się z nimispotykać, wyrzucając mu, że zmarnował im dzieciństwo apodyktycznym wychowaniem i nakazami, kogo i co mają lubić, a kogo nie, żona z roku na rok coraz częściej sypała przekleństwami w jego stronę, bo się jej nie podobało a to, że milicja służy autorytarnemu prezydentowi-debilowi, a to, że milicja zabija ludzi i bierze łapówki, a za wszystko w jej oczach odpowiedzialny był on – raptem tylko naczelnik jednego z wydziałów milicji w mieście Kijowie. Szaleństwo w domu przerzuciło się, jak pożar, również na pracę – jego nazwisko coraz częściej pojawiało się w skandalach, obrońcy praw i opozycja coraz częściej nazywali go symbolem gnicia prawnego systemu kraju, trafił do kompromitujących materiałów, związanych z łapówkami i młodymi prostytutkami w jego saunach, dlatego całe wyższe kierownictwo – i milicyjne, i polityczne – właśnie jemu powierzało najbrudniejsze sprawy: to sprzątnięcie dziennikarza, to „nalot” na biznes któregoś z opozycjonistów, to rozgonienie pałkami jakiegoś zgromadzenia.Wszystko to Witalijowi Andrijowiczowi na tyle zbrzydło, że wszystkie swoje zawodowe funkcje przekazał ludziom, którym najbardziej ufał – swojemu pierwszemu zastępcy, którego kiedyś,kiedy ten jeszcze nosił pagony lejtnanta, uratował od więzienia, i kierowcy, który był na tyle głupi, że umiał jedynie wykonywać polecenia. Praca pułkownika od tego czasu sprowadzała się tylko do odpowiadania na telefoniczne dzwonki dowództwa, a wszystko inne, poczynając od prowadzenia narad, a kończąc na sprawozdaniach do Komendy Głównej, wzięli na siebie jego wierni pracownicy.Cały czas pracy Witalij Andrijowicz spędzał albo gapiąc się w telewizor (a interesowało go wszystko – kulinaria, seriale, wiadomości, piłka nożna, losowania gier liczbowych), albo czytając jakieś powieści detektywistyczne z dobrym milionerem pośród bohaterów, który łapał przestępców, bezbłędnie strzelał, i w którym na lewo i na prawo zakochiwały się ślicznotki w różnym wieku.Nawiasem mówiąc, pan Witalij też strzelał nieźle – ćwiczył się w tym albo na milicyjnej strzelnicy, albo – znacznie częściej – wybierając się na polowania w podkijowskie chaszcze, gdzie mieściłysię kusząco schowane przed ludzkim okiem specjalne ośrodki myśliwskie dla urzędników wysokiej rangi. Tam też, wśród lasu, ukrywały się nierzucające się w oczy domki wypoczynkowe z saunami, bilardami, dziewczętami i grillami.Jednak to wszystko zbrzydło pułkownikowi. Znowu chciał, żeby kochała go żona i słuchały go dzieci, pozdrawiali sąsiedzi i pytali, na kogo głosować. Za dwa lata miał przejść na zasłużonąemeryturę i czekał na to z niecierpliwością. Właśnie dlatego wymyślał różne rzeczy, dzięki którym żona powinna myśleć, że jest dobry i jedyny.Dzisiaj była niedziela i Nina poszła do cerkwi, złośliwie go informując, że idzie modlić się właśnie za jego grzechy. Witalij Andrijowicz nic na to nie odpowiedział, a kiedy żona wyszła, pogrzebał w kuble na śmieci w kuchni, znalazł swoją mysz i od razu zachciało mu się ją naprawić. Przy tym właśnie zastała go Nina Mykołajiwna po powrocie do domu. Wydawało się, że jest czymś zakłopotana, bo na mysz nie zwróciła żadnej uwagi, a tylko przysiadła koło męża, z obawą wzięła go za rękę i – popatrzywszy mu głęboko w oczy – przemówiła:– Muszę z tobą porozmawiać, stało się nieszczęście.– Mów, Ninoczko – pułkownik rozpłynął się ze szczęścia, bo żona pierwszy raz od kilku lat wzięła go za rękę.– Zdaje się, że zaczyna mi się klimakterium.– Co-o-o?! – oczy Witalija Andrijowycza zaokrągliły się i uniosły w górę.Nie wierzył własnym uszom. No gdyby jeszcze pękł jej pierścionek, gdyby zachciała nowego futra czy złotego łańcuszka, ale co z tym klimakterium? Przecież i tak nie wiadomo od jak dawna nie śpią razem.– Tak, Witaliku, myślę, że zaczęło mi się klimakterium. Zrozumiałam to, kiedy szłam do domu. To straszne! Kończy się mój czas jako kobiety, rozumiesz? Chcę doznać zadowolenia jeszcze bodaj raz. Weź mnie. Witaliku, właśnie tu – weź mnie!Nina padła na podłogę i zamknęła oczy, a pułkownik podrapał się po potylicy i powiedział:– Dobrze, ale nie teraz. Musimy się przygotować, żeby to zapamiętać. Żeby wszystko było romantycznie i jednocześnie spontanicznie. Namiętnie, jak w młodości. Zgoda?– Dobrze – może pierwszy raz zgodziła się z nim własna żona.Po dwóch godzinach do pokoju Witalija Andrijowycza weszła żona, oparła się plecami o szafę i bardzo wolno powiedziała:– Chcę na łonie natury, w namiocie, żeby było tak, jak było naszym pierwszym razem, wtedy w górach, pamiętasz?– Jak coś takiego mógłbym zapomnieć, słoneczko? – mąż zrobił głupią minę.Tak, pamiętał, wszystko pamiętał: studencki wypad w góry, noc, siedzenie przy ognisku i śpiewanie piosenek. Bardzo się upił jakimś białym, mocnym, radzieckim bełtem i wlazł nie do swojego namiotu, tam spała Nina, ona pomyślała, że przyszedł specjalnie do niej, już po kilku chwilach zajęli się seksem. Był na tyle pijany, że w żaden sposób nie mógł skończyć, ona miała pięć czy sześć orgazmów – Witalij Andrijowycz teraz dokładnie nawet nie pamiętał – i czemuś się zakochała. Rano wstał i długo pił wodę z jakiegoś strumyka, zimną i czystą, a ona podeszła i go objęła. I nie puściła, jak widzimy, do tego czasu.– No więc chcę na łonie natury. W namiocie. To będzie niezapomniany ostatni raz, będziemy mogli o tym wnukom opowiadać!– Nino, wszystkie klepki masz na miejscu?– No dobrze, nie dzieciom, ale będzie co wspominać.– Ale posłuchaj, jak teraz na łonie natury – pogoda na dworze jak przy końcu listopada, może lepiej w sypialni, nastawimy kanał National Geographic?– Nie! Chcę deszcz i namiot!– Dobrze, będziesz miała deszcz i namiot.Pobiegłszy do najbliższej apteki po viagrę, Witalij Andrijowycz wrócił szybko do domu, łyknął tabletkę i wbiegł do pokoju, gdzie jego Ninka siedziała przed telewizorem.– Za dwadzieścia minut stan gotowości bojowej – wydał komendę i pobiegł do garażu, gdzie między narzędziami powinien gdzieś leżeć turystyczny namiot.Pułkownik dość szybko go znalazł, pobiegł do mieszkania i zamknął się w łazience.Po kilku minutach wrócił do żony, poprosił ją, żeby zamknęła oczy, wziął ją za rękę i poprowadził do łazienki. Gdy tam weszli, żona nie wytrzymała i podejrzała, co się dzieje – w szerokiej wannie jacuzzi był postawiony dwuosobowy namiot jaskrawoczerwonego koloru, nad nim zamocowany prysznic, z którego lała się woda. Odgłos naprawdę był taki, jakby padał deszcz. Witalij Andrijowycz delikatnie – na ile mógł sobie przypomnieć, jak to się robi – rozebrał żonę, sam się rozebrał i weszli do namiotu. Po kilku chwilach z namiotu zaczęły dopływać niegłośne pojękiwania kobiety, przybierały i przybierały na sile, przebijając się przez mocną tkaninę namiotu, a potem przez wejście ich kryjówki przedarła się jej stopa i słychać było tylko, jak szumi „deszcz”, waląc w dach ich kryjówki, i jęki kobiety, i dzwonek telefonu, który nieprzerwanie grzmiał na całe mieszkanie.Pułkownik zrozumiał, że to coś pilnego, pocałował żonę w policzek i obiecał, że za dwie chwilki wróci – czyli jak tylko odbierze telefon.– Halo, Krymow przy aparacie – sucho i trochę nerwowo powiedział Witalij Andrijowycz do słuchawki.– To ja – pułkownik usłyszał głos ministra. – Prezydent chce sprzątnąć pewnego dziennikarza, tego, co nakręcił na wideo incydent z wieńcem. On znowu coś tam nabruździł. Jutro w pracy będzie na ciebie czekała teczka z wszystkim, co niezbędne. Zrób to cicho i czysto, do operacji weź tylko sprawdzonych ludzi. Niech to wygląda na zawał czy – no nie wiem – sam pomyśl – świńska grypa, ale żadnego drogowego wypadku, jasne? Po Czornowole już nam nie wierzą, marnieśmy wtedy się spisali. Niech będzie coś egzotycznego. Wszystko jasne?– Tak jest, panie ministrze.– Do usłyszenia.– Czekam na pańskie rozkazy.Pułkownik odłożył słuchawkę, popatrzył na siebie w lustrze i poszedł do łazienki.– No co tam, moje słoneczko już się za mną stęskniło?Przełożył Bohdan Zadura
Opowiadanie pochodzi ze zbioru „Killer”, który ukaże się w maju w Biurze Literackim.
Andrij Lubka
Tagi
Numer wydania
103
Data
marzec 2013