Skip to main content


O ukraińskiej kulturze popularnej ostatnich 30 lat wiemy wbrew pozorom mało, siłą rzeczy skierowana ona była na rynek wewnętrzny, tak jak zresztą do niedawna polski pop. Oczywiście wielu kojarzy taką postać jak Jamala, która wygrała Eurowizję, ale poza tym – raczej enigma. Lepiej jest z kulturą niszową. Niszowcy miewają tendencje do tworzenia międzynarodówek. Ciekawi świata, bardziej w nim obecni, ich widnokrąg, a zarazem rynek jest paradoksalnie szerszy: od muzyków awangardowych, przez klasycznych i folkowych, po metalowców, żeby zatrzymać się tylko przy muzyce. I te nisze oraz jakaś komunikacja między nimi (czy chociażby wzajemna wiedza o sobie) istnieją w przypadku Polski i Ukrainy jakoś tak od 30 lat.

Pamiętać też trzeba, że w latach 90. popkultura w Ukrainie już niepodległej była wciąż w dużym stopniu sowiecka, zarówno dosłownie (np. media), jak i z ducha. A co za tym idzie, rosyjskojęzyczna. Obrazy wolnego świata nabierały tam kształtów powoli, kołysząc się lekko w wodach słabego wywoływacza gdzieś w ciemnych kanciapach, gdzie w kącie stał zdezelowany, ale jeszcze działający radziecki gitarowy piecyk Elektron czy Ritm. Wybrańcami losu byli ci, którzy nie musieli długo czekać, tylko jednym ruchem otwierali drzwi prowadzące od razu do artystycznej Narnii.

Chciałem więc opowiedzieć trochę o pewnej wyrazistej wokalistce, której kariera jest właśnie takim przypadkiem i która spina tamte czasy z dzisiejszymi, zaliczając po drodze zarówno wzloty, jak i upadki. Kijowianka Kateryna Kondratenko, znana jako Katya Chilly, choć ma dopiero 46 lat, jest obecna na ukraińskiej scenie muzycznej od 1986 roku. Debiutowała wtedy na koncercie poświęconym dzieciom Czarnobyla zorganizowanym w jednym z pionierskich obozów. Miała 8 lat i zwróciła uwagę publiczności oraz krytyków piosenką „Trzydzieści trzy krowy”, tym bardziej że koncert pokazywany był przez radziecką telewizję. Po latach wspominała, że już wtedy połknęła bakcyla sceny.

Quote icon
Katya Chilly, choć ma dopiero 46 lat, jest obecna na ukraińskiej scenie muzycznej od 1986 roku. Debiutowała wtedy na koncercie poświęconym dzieciom Czarnobyla

Nawet ci, w tym i ja, którzy nie do końca czują specyfikę jej gustu oraz nie nadążają za zmiennością i jakością jej artystycznych wyborów, muszą przyznać, że mało kto zrobił tyle co ona dla powrotu folkloru muzycznego do szerszej świadomości i współczesnego obiegu w Ukrainie. Zwłaszcza wśród młodszych pokoleń. W 1996 roku Katya wprost wtargnęła na ukraińską scenę z energią osiemnastolatki i ze wspaniałym „białym” głosem, łącząc go z modnymi wówczas wśród rejwującej młodzieży elektronicznymi bitami. I od razu wygrała najbardziej prestiżowy w Ukrainie festiwal muzyczny Czerwona Ruta.

Szybka kariera zdolnych i zadbanych edukacyjnie dzieci nie dziwi, chociaż w wypadku wschodniej Europy mogła mieć ona posmak radzieckiej jeszcze, mocno dyscyplinującej szkoły gwiazd, których rozbłyśnięcie było możliwe dzięki wytrwałemu treningowi. Z jakiegoś jugosłowiańskiego filmu z lat 80. zapamiętałem zdanie: „Niech twoją pierwszą myślą po przebudzeniu każdego ranka będzie – zrobię dziś wszystko, by stać się jeszcze lepszy w dążeniu do celu”. Czy jakoś tak. Katya chodziła do muzycznej podstawówki, uczyła się gry na fortepianie i wiolonczeli, śpiewała w folklorystycznym chórze. Rodzice lekarze zapewne potrafili przypilnować, by odpowiednio dużo ćwiczyła.

Quote icon
Mało kto zrobił tyle co ona dla powrotu folkloru muzycznego do szerszej świadomości i współczesnego obiegu w Ukrainie

Kiedy parę lat później wygrała jakiś ważny konkurs, utalentowaną nastolatką zainteresował się zawodowy kompozytor piosenek. Owocem tej współpracy były kolejne festiwalowe laury, pierwsza sesja nagraniowa i wydana w roku 1998 debiutancka płyta pod wiele mówiącym tytułem „Rusalki in da Haus”. Album od razu trafił na szczyt, chociaż nie mainstreamowego popu, a raczej avant-popu. Downtempo, które dominuje na płycie, to nie była jednak stylistyka dla mas, raczej dla miejskiej młodzieży.

Również image Katyi, od początku sprawiający wrażenie alternatywnego, każe nam się domyślać, że artystka, a przynajmniej jakaś jej część, buntuje się przeciwko nieustannemu szkolnemu dążeniu do doskonałości. Ona nie musi tak pilnować swojej perfekcji jak inni, bo jest po prostu obdarowana głosem. Niestety mam wrażenie, że zespół i autorzy aranżacji piosenek na pierwszej płycie nie dodali skrzydeł i rozpędu tytułowej śpiewającej rusałce. W ogóle to słowo, którym się określiła, sięga głębiej niż wyobraźnia towarzyszących jej muzyków, którym, przynajmniej wtedy, brakowało artystycznego błysku. Pokazali się jako biegli estradowi rzemieślnicy. Katya ma natomiast od początku inne ambicje, próbuje sięgnąć do korzeni muzyki, które poza samą muzykę wykraczają. Bo jako posiadaczka wyjątkowego głosu jest nie tylko muzykiem, ale też kulturowym medium. Stąd zresztą zauważalna aura new age, która towarzyszy jej do dziś, mimo że w międzyczasie swoje niegdysiejsze neopogańskie zainteresowania zamieniła podobno na łono Cerkwi.

W ogóle zjawiskowa śpiewaczka nie miała szczęścia do towarzyszących jej instrumentalistów, a może raczej kompozytorów i aranżerów. Jedynym wyjątkiem był Ołeksandr Jurczenko, znany ze współpracy ze Svitłaną Nianio. Nagrany w tym duecie, a dokładnie trio (bo jeszcze dołożył się Leonid Belej) album „Son” z 2001 roku okazuje się bez wątpienia najciekawszym w dorobku Katyi. Jednak płyta nie ujrzała wówczas światła dziennego, o czym zdecydowała sama artystka. Nie była zadowolona ze swoich wokali – uznała, że artystycznie nie miała wystarczająco dużo do przekazania, samej sobie zdawała się wewnętrznie wyjałowiona.


Posłuchałem tej płyty niedawno, bo wreszcie ukazała się po 23 latach, co było dla mnie głównym pretekstem do napisania tego tekstu. A to dlatego, że mam o „Son” zupełnie inne zdanie niż artystka. Rzeczywiście, płyta nie jest równa pod względem wokalnym, ale przede wszystkim jest najbardziej prawdziwa ze wszystkich, jakie nagrała. Śpiew Katyi klei się z elektroniką, co owocuje spójną całością, nie przeszkadzają nawet spore i rozległe pogłosy, których, jak dla mnie, u niej zawsze jest zbyt dużo. Ponadto, są na tym albumie także piosenki, nie tylko długie wokalizy, jak w przypadku innych wydawnictw. Katya nieco się tu odsłania, dalej jest rusałką, ale taką z krwi i kości; taką, która ma także chwile słabości. To jest przecież takie ludzkie, wręcz arcyludzkie. Bo również ze względu na słabość wpisaną w naszą kondycję tworzymy muzykę: żeby się wspierać wzajemnie ze słuchaczami, z innymi artystami, żeby znaleźć moc, prawdę i tajemnicę, dowołać się jej, dośpiewać się do niej.

Nagrania z powyższej sesji pędziły sobie byt ezoteryczny, znane tylko przyjaciołom, tymczasem Katya po kilku latach nagrała kolejną płytę, która nie była już tak udana. Tym razem pod znakiem synthpopu, który jaki by nie był (a ten nie był zbyt oryginalny), najzwyczajniej nie trafiał w tamten czas. Potem wokalistka zamilkła aż na 10 lat, poświęciła się rodzinie, urodziła syna. Było to też coś w rodzaju artystycznego resetu, długiego jak porządna medytacja. Tymczasem jej miejsce na pop/avant-folkowej scenie zajęła grupa DachaBracha, która w ciągu kilku lat stała się popularna w Ukrainie, a nawet wypłynęła z powodzeniem na międzynarodowe wody. Ją również wyróżniają świetne głosy, ale w przeciwieństwie do Katyi muzycy tej grupy nie posługują się elektroniką.

Quote icon
Wokalistka zamilkła aż na 10 lat, poświęciła się rodzinie, urodziła syna. Było to też coś w rodzaju artystycznego resetu

Kiedy Katya postanowiła wrócić do muzycznego obiegu, okazało się, że na własne życzenie wymazała się z pamięci wielu słuchaczy. Wszak od jej głośnego debiutu minęło aż 20 lat. Zdecydowała się więc na dość radykalny (przynajmniej w moim rozumieniu) krok. Nie wróciła z nową płytą, ale zaczęła się pokazywać w mediach i wzięła udział w popularnym konkursie telewizyjnym, którego tym razem nie wygrała. Nie przeszła też eliminacji do finału Eurowizji. Ale nie do końca, jak mniemam, o to chodziło. Osiągnęła zamierzony efekt, bo znów się przedarła, wróciła i stała się obecna w świadomości ukraińskich słuchaczy. 

W tym roku ukazało się aż pięć płyt jej autorstwa. Oprócz wspomnianej archiwalnej wypuściła także dwa mocno elektroniczne, bitowe albumy – „Telesik 432 Hz” oraz „Picz 432 Hz” – które jednakże wnoszą niewiele nowego (poza nową temperacją), są bardziej echem dawnych dobrych czasów: pierwszej młodości, okresu techno i rave’u. Katya nagrała je zapewne, żeby spłacić dług własnym wspomnieniom i zaznaczyć drzemiący w niej wciąż potencjał.

Czwarta z płyt – „Dychaj” – jest również elektroniczna, ale słyszymy na niej inną elektronikę: bardzo surową, opartą przede wszystkim na podtrzymujących pracę serca i oddech prostych transowych rytmach. Album otwiera utwór „Azowstal”. I to nie jest przypadek, bo temat wojny w całości wypełnia płytę. Elektroniczne obrazy ruin i zgliszczy ożywia czasem śpiew ptaka, a przede wszystkim śpiew Chilly, który tym razem jest właściwie kojącym szeptem. Tak sobie myślę, że mogą jej chętnie słuchać weterani wojenni, jadąc samochodem.

Ostatni album (nagrany już w 2021 roku) – „Ikaro, Pt.1: Ukraine – Shipibo-Conibo – Andes/Peru” – idzie jeszcze dalej w swoim terapeutycznym zamiarze. Katya nagrała go razem z Metzą Ranko i Chaka Runą, dwoma muzykami peruwiańskimi. To szamański spokojny rytuał przywracania normalnego świata, kontemplacji życia i trwania, zapisany w naturalnych dźwiękach otaczającego świata, najprostszych akustycznych instrumentów oraz harmonijnie z tym soundscape’em współistniejącego śpiewu ukraińskiej artystki i jej andyjskich gości. Jednak równie dobrze może być to arkadyjska zielona łąka, miejsce, do którego w najstarszych ludowych piosenkach i wierzeniach wędruje po śmierci dusza.


Czymś innym, świeżym i wartym uwagi, jest także zwrot Katyi w kierunku własnej tradycji w wersji bardziej in crudo, czyli projekt „Biblioteka ukraińskich kołysanek”. „Projekt”, ponieważ jego nośnikiem nie jest płyta, a kanał na YouTubie z tradycyjnymi kołysankami ze wsi różnych regionów Ukrainy, pochodzących z zapisów z lat 30. XX wieku. Można się ich nauczyć i śpiewać własnym dzieciom lub odtwarzać je do snu – na wszelki wypadek są już zapętlone. Oczywiście wszystkie śpiewa Katya, całkiem a capella, jakby prywatnie, osobiście, naturalnie, niwelując w ten sposób dystans, który wytwarza muzyczne „dzieło”. Jest to zupełna odmiana w stosunku do większości jej albumów, na których słychać pracę włożoną w studiu. Niekiedy jej nagrania były moim zdaniem aż za bardzo „wyprodukowane”. Tymczasem kołysanki prowadzą prostą ścieżką do źródeł sztuki, które można odkryć, jedynie zanurzając się całkiem w codzienności, porzucając świat autokreacji. Bo śpiewała je na pewno i może wciąż śpiewa własnemu synkowi.

Katya Chilly osiągnęła znów status avant-popowej gwiazdy i wciąż jest „po stronie młodości”. Mogę się oczywiście mylić, ale mam wrażenie, że najlepsze wciąż przed nią. Niezależnie od tego należy też docenić jej dotychczasowy, 25-letni dorobek, zwłaszcza jej niezmienne, głębokie osadzenie w folklorze. Ma za to moje uznanie i szacunek. A także za samozaparcie godne wolnego ducha, za głos i talent, który jest jak złoto. To złoto, o którym mówią stare kolędy, że jeśli się je zgubi, to pomogą je odnaleźć zwierzęta. Ale nie wszystkim pomogą – tylko tym, których lubią.

Dział ukraiński powstaje dzięki dofinansowaniu Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego oraz Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu.

Centrum Mieroszewskiego 
i Instytut Nauk o Człowieku w Wiedniu

Tagi

Numer wydania

397

Data

październik 2024

Czytaj też