Wielka Filologia
w sprytnej posusze widziałem się w oknie korporacyjnego budynku
Filologii
o wielkim niepokoju raczej jestem lub byłem
człowiekiem
w posusze ludzkiej granicznej fundowanej snadnie łzy
wymazane z pamięci
mnóstwo ludzi posiadło prawdę a mnóstwo
miało mnóstwo do powiedzenia
test bazowy autentyk wszedł w żyłę
kadzidłem
w zmyślnej posusze prawda uwolniona pigułka
w jelicie
syte silosy w obrotach słusznych a sprawczych
rozsadniki
wsobne ochocze podmioty bazowe
żytnie
2.
na wielkim wietrze widziałem się prawie
w powietrzu
podmioty wróciły nie wyszły kraj majaczył
granicznie
liryczny mnożnik przyjętego twierdzenia
w rozpylaczach
gdzie ja byłem kombajn odjechał głowę urwało
big data
w wielkiej posusze twardy naród tożsamość
czeźnięcia
człowiek człowiekowi w sprytnej karencji
mączka roztarta
jeśli pogoda w której nasze obroty
to grill
jeśli wartość nasza to uwolniona
w jelicie
Noc roku
„(…) trzeba tylko wyłączyć silniki maszyn i przycupnąć w najgłębszej ciszy pod tą ledwie widoczną oponą chmur (…)”Andrzej Sosnowski, „Konwój”
„I odtąd kąpałem się w poemacie morzaNasyconym gwiazdami (…)”Arthur Rimbaud, „Statek pijany”, przeł. Adam Ważyk
Autostradą pod niżem znad
tundr kopalnych realnego wschodu
surowce jak posty Byłem im
holownik siodłowy Systemy ciśnień
ślizgały po oczach jak bloki
suchego lodu (konwój
odzyskał tonaż śmierć konwojenta
kręciła tachograf) Na pasie obok
zaczął się śpiew
drgnęło w inkrustacji
czarnym kryształem wyrżniętym
w sercu kraju pojąłem granice
mojej czarnej skrzynki
gnałem w omamie
zjechałem prawdy do granic
gnilne w kierunkach
gdzie światło wodziło po pianę
śmierć i noc
aż odessałem się z paliw
przestałem brać hol Skąpany
w radio szlamie nad ranem
węzły chłonęły cacka nieoclone
plutoniczny węgiel Łódź Północ
Warszawa Zachód plute bagno
po całości kompasu wciągało
jak tożsamość w tarcicę stolic
gorliwe podmioty Co u mnie?
Całe lata za granicą
mojego życia notuję
stwierdzam jasno co następuje –
wielka logistyka cieknie
kodami ja silnik
na wycieku ścieram
krawędź nadaję nie tyle
siebie ile nad ranem
rozkoduję noc
Zimowy psychowoltaiczny
W śniegu wróciły
z dymnym deszczem
analekta które mnie
czy też ja szept
wstępny wykładam
o życiu w technice
osadowej wiersza
który nie jest o życiu
jak tamta spinka
sandał mokra pięta
później mi ją jeszcze
wsteczne lusterko
wdrukowało
teraz znikąd zdania
wydruk woltaiczny
w oddechu w grube ziarno
grudniowego powietrza
praca z osadem
w gardle pod językiem
trudny miesiąc
czarny płatek lep
na błyski dymne
sadze druki z nich
mi się bierze