Opowiadania Marka K.E. Baczewskiego

Grzegorz Wysocki

Jeżeli uważasz, że nie stać cię na kupno nowych książek rodzimych prozaików, sięgnij po najnowszy tom opowiadań twórcy wciąż u nas niedocenionego, a wielce utalentowanego, Marka K.E. Baczewskiego

Jeszcze 1 minuta czytania

„Dykteryjki o Bogu, przyjaźni i wielbłądach” kosztują… 6 złotych, a właściwie to otrzymujemy je gratis wraz z katowickimi „Opcjami” (nr 3/2009). Dlaczego zajmuje mnie tutaj przede wszystkim kwestia ceny i relacji tejże do jakości? Ano, chociażby z przekory – mamy w końcu do czynienia z pozycją niejako z definicji niszową i niekomercyjną. Tytułowe „dykteryjki” już na wstępie sugerują, że historie Baczewskiego nie są ani poważne, ani warte naszej wytężonej uwagi. Jakby sam autor chciał nam powiedzieć, że tak naprawdę to nie bardzo mu zależy, byśmy zajrzeli do środka. Być może więc, zachęcając mimo wszystko do tej lektury, robię Baczewskiemu na złość?

Marek K.E. Baczewski, „Dykteryjki o Bogu,
przyjaźni i wielbłądach”
. Biblioteka Kwartalnika
Kulturalnego „Opcje”, Katowice 2009, 64 strony
Dykteryjka to krótkie, żartobliwe opowiadanie, niezobowiązująca anegdotka. Jak możemy przeczytać w „Encyklopedii staropolskiej”, dykteryjka opiera się na „zwięzłem opowiedzeniu jakiegoś zdarzenia z towarzyszącemi mu dowcipnemi czy zręcznemi wyrażeniami” i zwykle ma na celu rozbawienie słuchacza/czytelnika. Baczewski swoimi ośmioma utworami wpisuje się w ten model, ale też w znaczący sposób go modyfikuje, a nawet dewastuje. Opowiadania Baczewskiego sytuują się na pograniczu prozy, poezji, eseju i felietonu (nota bene, autor „Wierszy żebranych” uprawia te wszystkie gatunki), literatury autotematycznej i autobiograficznej, baśni i impresji, odnajdziemy tu także elementy rozważań quasi-teologicznych i opowiastek filozoficznych.

Opowieść o starym i przez nikogo niezauważanym powiatowym moście staje się przyczynkiem do rozmyślań na temat przemijania i podróżowania, a przedstawienie trzech przyjaciół niecierpliwie wyczekujących swego czwartego kompana – pretekstem do zastanowienia się nad tym, czym w istocie jest czekanie i czy nie jest przypadkiem błędem, że świat nie wierzy osobom spóźnionym.

Baczewski bawi i naucza, ironizuje i moralizuje, przybiera pozę proroka, jest erudytą, ale już za moment sprzedaje nam mało wyszukany żarcik lub próbuje wcisnąć jeszcze jedną trywialną prawdę o świecie. Prowadzi wzniosłe i patetyczne rozważania, ale też – mówiąc wprost – robi sobie jaja. Cechą konstytutywną twórczości Baczewskiego jest pisanie multiplikującymi się, „rozkwitającymi” aforyzmami i bon motami, które wymyśla z niesłychaną łatwością. Z rzadko spotykaną wprawą przeskakuje z jednego kwantyfikatora do drugiego, z jednego uogólnienia do kolejnej zaskakującej pointy.

Po „Dykteryjki…” warto sięgnąć przede wszystkim dla dwóch świetnych opowiadań. Bohaterem i narratorem pierwszego z nich jest dwugarbny wielbłąd, który przez obowiązujące prawo uznany został za… dwie osoby w jednym ciele. Ów legislacyjny bubel prowadzi do wielu mniej lub bardziej zabawnych perypetii, a przede wszystkim doprowadza bohatera na skraj rozpaczy, jak również zwielokrotnia czas, jaki zwierzę przeznacza na wielogodzinne rozmyślania nad naturą świata. Monolog skrzywdzonego przez system, filozofującego wielbłąda, który potrafi nieźle namieszać nam w głowach („Jeśli to prawda, co mówią teologowie, że naturą człowieka jest błądzenie, natura wielbłąda byłoby wielbłądzenie. Z tego to powodu natury wielbłąda należy upatrywać w zwielokrotnieniu natur ludzkich”) – czego chcieć więcej? Przedni jest też fragment utworu, w którym walczący o prawo do pojedynczego bytu bohater zostaje zaatakowany przez konserwatywne gazety, takie jak „Tygodnik Fundamentalny” czy „Rycerz Światłości Wiekuistej”, tekstami w stylu: „Oto widzimy jak pod budynkiem Świątyni Sprawiedliwości nieliczna bojówka liberałów wykorzystująca do swych celów znaną czytelnikowi sytuację biednego inwalidy urządza nam hałaśliwy festiwal relatywizmu”.

Inne opowiadanie to postmodernistyczna opowieść o mitologicznym Charonie, który odwiedza po każdym dniu pracy karczmę i przepija zarobione obole. Narratorem historii jest jeden ze starszych kelnerów. „My, starzy kelnerzy, kochamy naszego Charona. Kochamy naszego staruszka, naszego śpiewaka. Czyśmy nie próbowali składkowym sumptem założyć specjalnej windy dla sapiącego dziadka? Póki nie wyszło na jaw, że wszyscy co do jednego żyjemy na podmokłym parterze?”.

Po lekturze tomu dopadła mnie myśl, że gdyby Baczewski urodził się w jakimś innym kraju, byłby dzisiaj twórcą powszechnie znanym i wielokrotnie nagradzanym, a jego felietony nie ukazywałyby się w niszowych „Opcjach” i „FA-arcie”, lecz wysokonakładowych tygodnikach opinii. Jest inaczej, więc polecam przynajmniej zapoznać się z tym, co Baczewski opublikował do tej pory. Na początek wystarczy Państwu 6 złotych.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.